4.
Pogoda była ładna, na swój zimny, szary sposób.
Słońce świeciło między chmurami, nie dając jednak wystarczająco ciepła, aby można było zdjąć kurtkę lub płaszcz.
Niebo wisiało tak nisko, że gdybym wstała z murku, na którym siedziałam, mogłabym go dotknąć, a może nawet przyciągnąć jeszcze bliżej ziemi. Czy jeśli sprowadzę tu niebo, Słońce przyjdzie za nim?
Może lepiej tego nie sprawdzać.
Ciemne chmury zawisły na drzewie. Utknęły. Może, gdybym wspięła się trochę, mogłabym je odczepić?
Może lepiej nie. Nie chcę, żeby spadł deszcz, a nie wiem, ile dziur zrobię, próbując uwolnić obłoki.
Słońce patrzyło na mnie niemal z wyrzutem. Odwdzięczam mu się tym samym, w końcu to ono świeci, jakby chciało, a nie mogło.
Ludzie mijają mnie, idąc chodnikiem. Każdy ma jakąś sprawę do załatwienia. Może idą do pracy, może do sklepu, a może po prostu chcą jakoś zabić czas inaczej niż siedząc w pustym domu, mając nadzieję na odwiedziny krewnych lub znajomych, chociaż dobrze wiedzą, że nikt się nie zjawi?
Nie wiem tego.
Może jest zupełnie na odwrót?
Może idą do kogoś z wizytą, chcą zobaczyć się z kimś, kogo dawno nie widzieli? Usiąść przy nakrytym stole, wypić ciepłą herbatę, porozmawiać z przyjacielem o lepszych czasach?
Może to są lepsze czasy?
Słońce wyszło zza chmury, i teraz mogę wyraźniej zobaczyć jego naburmuszoną i niezadowoloną twarz, spoglądającą prosto na mnie.
Odprowadzana jego spojrzeniem schodzę na chodnik.
Ja też mam dziś coś do zrobienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro