Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Tęskniliście?


***


Reeva

Ten dom kiedyś wydawał mi się wielki, a teraz jest zwyczajny. Wręcz pospolity. Już mnie nie przytłacza i co gorsza, czuję się, jakbym wyjechała raptem na kilka dni i wróciła z wypadu z przyjaciółką. Rzecz w tym, że mój wypad trwał sześć miesięcy, zostałam na niego wysłana nie z własnej woli i tak samo tutaj wracam. Bo jestem do tego zmuszona.

Jednak moje serce bije szybciej. Budzi się we mnie tęsknota, której próbowałam się wyzbyć. Mam tu tak wiele wspomnień, ale jedno wyryło się w mojej głowie tak głęboko, że ciężko nie roztrząsać sceny tego żałosnego pożegnania.

– Nie musisz nic mówić, możesz nawet na niego nie patrzeć.

Spoglądam na Valerie, ściskając w dłoni pasek torby.

– Tego drugiego nie uniknę – odpowiadam, po czym ruszam do budynku.

Nie zastanawiam się, dokąd mam iść. Nogi same niosą mnie po schodach na piętro. W domu czuję ten znajomy zapach palonego drewna. A ten budzi wspomnienia. Biorę wdech, gotowa stawić czoła mieszkającemu tu dupkowi, lecz wchodząc do salonu napotykam jeszcze kilka osób.

Wszyscy przerywają rozmowę. Cristian uśmiecha się do mnie, dwójka stojących obok facetów tylko mi się przygląda, Valerie staje za mną, z kolei w fotelu siedzi mężczyzna ubrany w białą koszulę i ciemną, szarą kamizelkę. Unosi wzrok i kiedy nasze spojrzenia się spotykają, czuję jedynie wściekłość oraz żal.

Zduszam w sobie krzyk, przekleństwa, łzy. Tłumię emocje. Podchodzę do niego powoli, cały czas utrzymuję z nim kontakt wzrokowy i nawet sięgając po stojącą na stoliku szklankę z wodą nie odwracam spojrzenia. Chwytam ją i bez zastanowienia wylewam całą zawartość prosto na mężczyznę. Za sobą słyszę parsknięcie Valerie.

– Pierdol się, Vincenzo – cedzę, a następnie idę na następne piętro prosto do pokoju, który dawniej zajmowałam.

Zamykam się w nim, opieram plecami o ścianę i torba sama wypada mi z dłoni. Biorę drżący wdech. Oczy zaczynają mnie piec od napływających łez, którym nie pozwalam wypłynąć. Nie pozwolę, aby znowu doprowadził mnie do płaczu. Wyleczyłam się z niego.

Podczas lotu niewiele spałam, a wielkie łóżko jest kuszące. Zrzucam buty, po czym opadam na miękki materac. Zamykam oczy, gdy nagle rozlega się pukanie. Ignoruję to, lecz ktoś nie daje za wygraną.

– Reeva? Mogę wejść?

Otwieram powieki, słysząc głos Cristiana. Mam ochotę go nienawidzić, ale nie potrafię. Wsparł mnie jak potrafił, nie miał pojęcia o planach Vincenza, lecz potem się nie odzywał. Pewnie brat mu tego zabronił, a w tym domu chyba tylko Valerie ma odwagę sprzeciwić się kuzynowi. Przynajmniej sama tak twierdzi.

– Wejdź.

Mężczyzna wchodzi do pokoju. Podnoszę się, a on siada na materacu, kładąc obok siebie apteczkę.

– Leż, pewnie jesteś wykończona.

Ponownie opadam na poduszki, bo ma racje. Czuję się, jakbym nie spała od kilku dni, w dodatku boli mnie głowa oraz ręce. Bandaże wrzynają mi się w skórę.

– Widzę, że bawiłaś się bandażami. – Zerka na moje dłonie. – Mogę zobaczyć rany? Przydałoby się zmienić opatrunki.

– Rób, co musisz – pozwalam, wyciągając ku niemu ramiona.

Podwija rękawy bluzy, rozwija bandaż i zdejmuje plastry. Przyglądam się tym zadrapaniom. Wewnątrz dłoni wygląda to gorzej niż na przedramionach i najbardziej boli, kiedy Cristian je oczyszcza. Ale znoszę ten ból z zaciśniętymi zębami.

– Zrobiłem dziś makaron z kurczakiem. Przyniosę ci.

Nie odpowiadam. Tylko patrzę na to, co robi. Jest bardzo delikatny, a plastry nalepia z ogromną precyzją.

– Jak się czujesz?

Unoszę wzrok i napotykam brązowe oczy Cristiana.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– W porządku, słoneczko.

Zamykam oczy. Tęskniłam za tym określeniem. Za jego głosem, czułym spojrzeniem, uśmiechem, po prostu za nim.

Gdy związuje krańce bandaża, wstaje, zamyka apteczkę i kieruje się do wyjścia. Kiedy chwyta za klamkę, pytanie cisnące mi się na usta samo się ulatnia.

– Cristian?

Odwraca się i czeka.

– Czy on cierpiał?

Zaciska na moment wargi, wzdychając.

– Chciałbym w to wierzyć – odpowiada. – Ale nie wiem czy jego obecny stan mogę nazwać cierpieniem.

Jeszcze przez moment się we mnie wpatruje, po czym opuszcza sypialnie. Zauważam wtedy, że coś pomarańczowego przebiega między jego nogami, biegnie obok łóżka, a potem na nie wskakuje.

– Honsu!

Na widok zwierzaka, łzy zbierają mi się pod powiekami. Tęskniłam za tym maleństwem. Nie sądziłam, że tak mocno, a jednak doprowadza mnie do płaczu. Biorę kota na ręce, przytulam i głaszczę miękką sierść. Odpowiada mruczeniem tak głośnym, że czuję na piersi wibracje.

Wtulam policzek w poduszkę, a Honsu idzie w moje ślady. Układa się obok, przeciąga, po czym zwija w kłębek. Głaszczę go po główce i uśmiecham, gdy zasypia.

Z karteczką, którą zostawił mi Cristian schodzę na dół. Honsu został w sypialni pogrążony w tak mocnym śnie, że nic go nie zbudzi. W domu jest jednak cicho. Przez uchylone w kuchni okno słyszę śpiewające ptaki oraz szum wiatru. To napawa spokojem. To dziwne, że czuję się tu bezpiecznie chociaż nie było mnie pół roku. W Denver non stop oglądałam się za siebie, doszukiwałam się w ludziach wrogów, zamykałam drzwi na wiele zamków, a tutaj nie mam takiej potrzeby.

Mimo świadomości, że otaczają mnie gangsterzy.

Odgrzewam sobie przyniesiony przez Cristiana makaron i siadam w fotelu. Biorę pierwszy kęs, kiedy słyszę, że ktoś się zbliża. Rozpoznaję kroki, a te psują mi humor. Zupełnie jak widok pana tego domu, który znalazł chwilę, aby się przebrać. Przykuwa to moją uwagę, bo chyba nigdy nie widziałam go w zwykłej koszulce. No może z raz widziałam, jednak na co dzień nosi swoje słynne kamizelki. Ten widok jest rzadki.

– Lekarz przyjedzie cię obejrzeć. Sprawdzi, czy nie masz wstrząśnienia i zerknie na rany.

– Odwołaj go.

Vincenzo marszczy czoło.

– Ktoś musi...

– Cristian już się tym zajął – przerywam mu. – Odwołaj lekarza – rozkazuję.

Mężczyzna wkłada dłonie do kieszeni spodni. Nie wydaje mi się, aby chciał mi w tej kwestii ustąpić. Wytrzymuję jego ciemne, twarde spojrzenie, licząc, że się podda, jednak jest niczym skała. Nie do ruszenia.

– Więc ja to zrobię – oznajmia nagle i zupełnie bez kontekstu.

Marszczę czoło, za nim nie rozumiejąc, o czym teraz mówi. Że niby co zrobi?

– Niby co?

– Sprawdzę, czy nie masz wstrząśnienia – tłumaczy.

Prycham i kręcę głową.

– Zapomnij. Chyba że chcesz, aby ten makaron wylądował na twojej twarzy. Nie zawaham się.

– Wierzę – odpiera ponuro.

Nie uśmiecha się. Kąciki ust mu nawet nie drgają. Wygląda jakby wyzbył się wszelkich emocji, co jest dość przerażające. Patrzy na mnie niemal tak, jak przy naszym pierwszym spotkaniu, gdy Cristian mnie tu przyprowadził. Oceniał. Teraz zdaje się, że robi to samo.

– Więc spadaj. Obrzydzasz mi jedzenie.

Nakuwam na widelec makaron, lecz Vincenzo nie rusza się z miejsca. Nie spuszcza ze mnie wzroku, co jest wkurzające. Ledwo tu przyjechałam, a już zatruwa mi przestrzeń swoją obecnością.

– Albo lekarz albo ja, Reeva – akcentuje moje imię. – Twój wybór.

Mam ochotę się głośno zaśmiać. Jeszcze śmie twierdzić, że mam jakiś wybór? Jakoś nie mogłam zadecydować, kiedy uznał, że mnie odeśle i zakończy nasz układ, który na przestrzeni miesięcy bardzo się zmienił. A Vincenzo nagle wrócił do samego początku.

Czy cokolwiek się dla niego liczyło?

– Ja zrobię to w minutę – dodaje, gdy nie odpowiadam. – A lekarz z pewnością wykona jeszcze masę innych badań i...

– Sprawdź i zejdź mi z oczu – znów mu przerywam.

Odległość między nami się zmniejsza. Z każdym jego krokiem, unoszę podbródek, by przez cały czas patrzeć mu w oczy, gdy nagle przede mną klęka. Zbliża się, więc odruchowo odchylam. W końcu czuję za sobą miękkie oparcie i nie mam już dokąd uciec.

I wtedy Vincenzo unosi dłonie. Dotyka moim policzków, unieruchamia mi głowę, a ja mam ochotę zamknąć oczy i rozkoszować się tym. Jednak tego nie robię. Robię coś o wiele gorszego. Znajduje drobinki złota w jego tęczówkach i delikatną nutę zieleni.

– Boli cię głowa?

– Nie – wyduszam z siebie.

– Pokój wiruje?

– Nie – ponownie zaprzeczam.

– Masz zaniki pamięci? – drąży dalej.

Jak na zawołanie przypominam sobie wczorajszy wieczór. Wspominam miłą kolację, dobre jedzenie, rozmowy, a potem te strzały. Pękające szyby, krzyczących ludzi, walące się stoły i całą resztę. Pamiętam ten pusty wzrok Maxima i dziurę w jego głowie.

Odsuwam się, bo ten dotyk zaczyna mi przeszkadzać.

– Pamiętam każdą sekundę tego, co się wczoraj wydarzyło.

Vincenzo zabiera ręce, ale nadal przy mnie kuca.

– Co dokładnie pamiętasz? Co się wydarzyło?

– Chuj ci do tego – rzucam, po czym z talerzem wracam do pokoju.

Nie słyszę, by szedł za mną, więc nie mam powodu zamykać drzwi na klucz. To chyba jedyne miejsce w tym domu, w którym mogę pobyć sama. Jeśli Vincenzo mnie szanuje, uszanuje również to, że nie chcę go tutaj. Niech idzie dręczyć kogoś innego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro