Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3


Wracamy do Denver?



Reeva

Wstaję na nogi, raniąc sobie dłonie odłamkami szkła. Jednak nie czuję bólu, adrenalina nadal buzuje mi w krwi, więc to wykorzystuję i wraz z trwającym zamieszaniem zabieram torebkę i udaję się na zaplecze. W kuchni znajduje się tylne wyjście, którym wychodzę na zewnątrz. Chłodne powietrze nieco mnie otrzeźwia. Przynajmniej na tyle, bym dała radę zamówić sobie przejazd do domu. Wysiadam przecznicę wcześniej i resztę drogi pokonuję pieszo, potykając się o własne nogi.

Adrenalina ze mnie schodzi. Zaczynam czuć każdą kończynę, każdy mięsień i nerw w ciele. Z trudem wchodzę do mieszkania, po czym zamykam drzwi na kilka zamków. To jednak nie sprawia, że czuję się bezpiecznie.

Zrzucam szpilki, podbiegam do okna i ostrożnie wyglądam na ulicę. Pusto. Ani śladu ludzi, czy też podejrzanego auta. Ale i tak zasłaniam zasłony. Ostrożności nigdy za wiele.

Cholera. Znów znalazłam się w sytuacji, która zagraża mojemu życiu. Ktoś chyba chciał mnie zabić! A Maxim... Boże... Przeze mnie nie żyje. Zesłałam na niego śmierć. Gdybym go nie spotkała, siedziałby teraz z inną kobietą, z którą spędziłby niezapomnianą noc. A teraz jego rodzina będzie musiała zidentyfikować jego ciało i zorganizować pogrzeb. Z mojej winy.

Obmywam rany w umywalce, na szczęście nie mam wbitych w skórę odłamków szkła, więc zaklejam je plastrami. Tylko dłonie oplatam bandażami, bo wyglądają, jakbym pocięła się nożem. Na twarzy też mam kilka zadrapań, a sukienka jest ubrudzona krwią. Zdejmują ją z siebie, jakby mnie parzyła, a następnie wchodzę pod prysznic.

Puszczam wodę i ustawiam ją na najzimniejszy strumień. Chłód sprawia, że drętwieją mi kończyny i w ten sposób pozbawiam się czucia. Tylko tak uda mi się funkcjonować i znaleźć wyjście z tej sytuacji.

Podsumowując. Nie wiem, czy na pewno byłam celem, kto strzelał ani, czy jeśli celowali do mnie, od jak dawna o mnie wiedzieli? Śledzili mnie? Od kiedy?

Po prysznicu owijam ciało ręcznikiem i ruszam do sypialni założyć coś wygodniejszego. Cały czas zerkam za okno w obawie, że zobaczę kogoś, kto tylko czeka, aż wyjdę. Jednak nikogo nie dostrzegam, co tylko wzbudza mój lęk.

Nie wiem, czy lepiej, gdy nikogo nie ma, czy może gdy ktoś się pojawi. Obie opcje są straszne. Nie wiem, czego się spodziewać. Wiem tylko tyle, że muszę obmyślić jakiś plan i stąd uciec. Ale jak? Od czego zacząć?

Za pierwszym razem popełniłam masę błędów. Dałam się zarejestrować kamerom, nie wyłączyłam telefonu, zajrzałam do domu i zostawiłam tam krwawe ślady. A potem błąkałam się po mieście, unikając policji. To nie może się powtórzyć. Problem w tym, że nie mam pojęcia, skąd wziąć nowe dokumenty i dokąd się udać. Nie przygotowali mnie na taką sytuację, wysyłając mnie tutaj.

Cholera jasna.

Syreny wyją przez następną godzinę, a nawet dłużej. W wiadomościach już mówią o tym wybuchu, policja szuka sprawców, za to w szpitalach pełno jest pacjentów oraz... trupów. Pociski trafiły nie tylko w restauracje, ale także w pobliski budynek oraz przechodniów. Więcej jest martwych niż żywych.

Zerkam za okno i spoglądam na chodnik. Pusto. Tylko czasem ulicą przejeżdża samochód, ale żaden nie wydaje się podejrzany. Chyba jest bezpiecznie. Czas wyjść, dojechać na dworzec i załatwić bilet na pociąg. Nie ważne gdzie, ważne, że daleko.

Spakowałam się już w torbę, więc teraz chwytam za rączki i opuszczam mieszkanie. Zbiegam po schodach, z każdym krokiem czuję narastający strach oraz masę wątpliwości. Może powinnam się jednak zawrócić? Tu miałam być bezpieczna. Ponoć zagrożenie minęło, ale najwyraźniej nie.

Podejmuję słuszną decyzję, uciekając.

Otwieram drzwi, po czym wychodzę na zewnątrz. Biorę głęboki wdech, gdy nagle słyszę za sobą czyjś głos.

– Wybierasz się gdzieś?

Odwracam się gwałtownie i opuszczam torbę na widok kobiety w skórzanym stroju o włosach białych niczym lśniący nad jej głową księżyc. Już ją widziałam. To ona pół roku temu uratowała mnie od Ruiza i zawiozła do domu tylko po to, bym chwilę później została zaciągnięta do samochodu i wysłana tutaj.

Stawiam krok w tył.

– Valerie – mówię niemal szeptem.

Z jednej strony czuję ulgę, że ją widzę, ale z drugiej to znaczy, że naprawdę jestem w niebezpieczeństwie i wszystkie moje dzisiejsze obawy okazały się słuszne. Bałam się nie bez powodu.

– Hej. – Uśmiecha się. – Fajne włosy. Ten kolor ci pasuje.

– Co tu robisz?

Valerie zerka na moją torbę i coś do mnie dociera.

– Przysłał cię?

To raczej stwierdzenie niż pytanie. Ona i wszyscy inni są na jego usługach. Na każde jego skinienie. Nie jest tu z własnej woli.

Kobieta wzdycha i mi przytakuje.

– Przyjechałam cię zabrać do domu – wyjaśnia. – Nie jesteś tu już bezpieczna.

Prycham.

– Jakbym tego nie zauważyła. Dlatego stąd spadam.

Chwytam torbę, po czym zmierzam chodnikiem przed siebie.

– I dokąd zamierzasz pójść?

Staję.

– Masz jakiś plan? Wiesz w ogóle, kto cię ściga? Kto do ciebie strzelał?

– Nie wiem i mam to gdzieś.

– Reeva – ton Valerie jest ostrzejszy i to on sprawia, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

Ale staram się być odważna, dlatego patrzę na nią z uniesionym podbródkiem. A jej spojrzenie łagodnieje. Gdy się zbliża, mam wrażenie, że za moment mnie przytuli. To się jednak nie dzieje. Po prostu przede mną stoi.

– Wiem, że chcesz wrócić.

– Jak mogę chcieć wrócić do kogoś, kto mnie wyrzucił? Jak śmiecia! – oburzam się.

Tak właśnie mnie potraktował. Pozbył się, jakbym nic nie znaczyła i zwyczajnie wykonałam swoje zadanie.

– Naprawdę nie chcę go usprawiedliwiać, jestem wściekła za to, co zrobił i codziennie mu to wypominam. Musisz wiedzieć, że zrobił to dla twojego bezpieczeństwa. Chciał cię...

– W dupie mam, czy chciał mnie w ten sposób ochronić! Wyrzucił mnie! Niczego nie wyjaśnił!

– Wiem, straszny dupek z niego – przyznaje. – Uważa, że robi dobrze, ale się myli. A nikt nie ma odwagi mu tego uświadomić. No, za wyjątkiem mnie, choć ostatnio zrobił się bardziej nerwowy niż zwykle. Miał swoje powody, aby tak postąpić, czego oczywiście nie popieram. – Robi chwilową pauzę i odgarnia wilgotny kosmyk moich włosów z policzka. – Proszę, wróć ze mną.

– I co? Mam mu tak po prostu to wybaczyć?

Kręci głową.

– Jak dla mnie możesz go nienawidzić, wyzywać na każdym kroku, nie rozmawiać z nim, robić wszystko, na co masz ochotę. Byle byś wróciła.

– Jak to sobie wyobrażasz? Kim tam będę? Przez tą strzelaninę mnie uwięzi. Zamknie w tym wielkim domu i nie pozwoli nigdzie wyjść, jakbym była jego pieprzoną własnością.

Valerie zaciska wargi, po czym kładzie dłonie na moich ramionach.

– Umiesz być twarda i stawiać granice. Przy tobie zdawał się inny. Spanikował, kiedy cię zabrali, omal nie rozniósł domu. Tak bardzo się o ciebie bał. Gdy wtedy krzyknęłaś za nim, że go kochasz, był bliski zatrzymania się, lecz to straszny skurwysyn, który ucieka przed uczuciami.

Z tym akurat się zgadzam. Chce być twardzielem, nie pozwoli nikomu wejść sobie na głowę ani pozwolić sobie rozkazywać.

– Nie zmieni się – stwierdzam. – Nawet dla mnie.

Kąciki jej ust delikatnie się unoszą.

– Zdziwiłabyś się. Jednak się tego nie dowiesz, jeśli ze mną nie wrócisz, a przyznam, nie chcę wrócić bez ciebie, gdy mój kuzyn wychodzi z siebie.

Marszczę czoło. Teraz zauważam, że Valerie wygląda na nieco spiętą, kiedy o nim wspomina. Jakby...

– Zrobił ci coś?

Otwiera szerzej oczy, a jej chwilowe milczenie biorę za twierdzącą odpowiedź.

– Nie, to znaczy... Jest, jaki jest, lubię przekraczać jego granicę, ostatnio nieco go poniosło, ale nie skrzywdził mnie. On nie krzywdzi rodziny, Reeva. – Chwyta moje dłonie. – A ty należysz do rodziny.

Zaciskam wargi. Nie należę. Ten cały papierek, który podpisałam, był fałszywką. Oszustwem, który miał mnie ocalić, a tego nie zrobił. I tak zostałam porwana, przetrzymywana i zmuszona do samoobrony.

– Jeśli wrócisz, postaram się, by ten dupek nie uprzykrzał ci za bardzo życia. – Posyła mi szerszy uśmiech. – Chociaż jestem przekonana, że świetnie sobie z nim poradzisz. Długo z nim wytrzymałaś.

– Valerie... – nie kończę, bo słyszę zbliżającą się syrenę. Odwracam głowę, doszukując się znajomych mi świateł.

Dawny strach ponownie dotyka mojego umysłu. Na moment paraliżuje ciało i budzi wspomnienia sprzed miesięcy.

– Nie wiem, co jeszcze mam ci powiedzieć, by cię przekonać.

Odwracam głowę w stronę kobiety. Ma w oczach tak wiele nadziei oraz lęku. I raptem przypominam sobie jej wcześniejsze słowa o tym, że pewnego dupka trochę ponosi. Nie wierzę, że nic jej nie zrobił. Skoro tak go nosi, na pewno w którymś momencie stracił panowanie.

– Wrócę – odpowiadam w końcu. – Ale nie dla niego.

Valerie wzdycha z ulgi.

– Masz coś jeszcze do zabrania, czy zmieściłaś tu wszystko? – Wskazuje na moją torbę.

– Mam wszystko – zapewniam. – Możemy jechać. Masz tu gdzieś samochód?

Kiwa głową i rusza w przeciwnym kierunku.

– Zostawiłam go kawałek dalej. Chodź, jak się w ogóle czujesz?

Nie muszę na nią patrzeć, by wiedzieć, że spojrzała na moje zabandażowane dłonie. Większość ran schowałam pod leginsami oraz rękawami bluzy, lecz ręce są aż nadto widoczne.

– Obolała, ale żyję.

Ja tak, ale nie Maxim. Jego już zabrała karetka, wrzucili go do czarnego worka, zatrzasnęli w kostnicy i czekają na rodzinę. Jego ciotka będzie zdruzgotana. Dopiero wyszła ze szpitala, a już ma pochować członka swojej rodziny. To okropne.

Gdy Valerie otwiera samochód, wrzucam torbę na tylne siedzenia i siadam z przodu. Chwilę później zauważam jadący w tą stronę radiowóz, dlatego osuwam się na fotelu. Val patrzy na mnie, ale na szczęście nie komentuje mojego zachowania. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.

I cholernie zmęczona. Teraz to odczuwam i chociaż się staram, powieki mam tak ciężkie, że same mi się zamykają. Ten dzień dał mi w kość. Dosłownie i w przenośni. Miał się zakończyć czymś przyjemnym, wybuchowym, lecz nie w taki sposób. Cały mój plan szlag trafił.

– Obudzę cię, kiedy dotrzemy na lotnisko.

Już nie walczę ze zmęczeniem. Oddaję się mu.


Tęskniliście za Val?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro