Rozdział 20
Reeva
Dzień zapowiada się gównianie. W podbrzuszu czuję charakterystyczny ból, który oznacza jedno. Cholerny okres. Wchodząc do łazienki już wiem, że jest to jeden z tych, który nie da mi normalnie funkcjonować. Jest mi słabo, mam mdłości i od czasu do czasu kręci mi się w głowie. Ledwie jestem w stanie wziąć prysznic o zejściu ze schodów nie wspominając. I jak na złość w kuchni spotykam Vincenza.
Uważnie śledzi moje kroki. Z kolei ja patrzę pod nogi, by się o nie nie potknąć i gdy jestem blisko blatu, chwytam się go. Powoli podchodzę do czajnika, ale nie mam siły go podnieść.
– Dobrze się czujesz? Mocnego masz kaca?
– Nie mam kaca – odpowiadam, przymykając oczy.
Za każdym razem, gdy je otwieram, widzę białe skaczące plamki. Mam wrażenie, że za moment nogi się pode mną ugną i stracę nad nimi panowanie. Kołyszę się na boki. Biorę głębsze wdechy i po chwili czuję, jak Vincenzo chwyta mnie za biodro.
– Co ci jest? Mam wezwać lekarza?
– Zostaw mnie – mamroczę, próbując odejść, jednak on wzmacnia uścisk.
– Jak cię puszczę, zemdlejesz. Powiedz, co ci jest?
– Nic takiego.
– Reeva – niemal warczy z irytacji. – Jeśli mi nie powiesz, wzywam lekarza.
Wzdycham, unoszę głowę i patrzę mu w oczy. Widzę w nich zaniepokojenie. Jakby naprawdę się martwił i nie wiem, czy mogę wierzyć tym oczom i tym gestom. Chciałabym. Naprawdę bym tego chciała, lecz nie potrafię. Boję się to zrobić, bo kolejna zdrada będzie raną, która się nie zagoi.
– To nic takiego. Dostałam jedynie okresu, nie zachowuj się, jakbym miała przez to umrzeć. To nic poważnego.
– Nic poważnego? – powtarza, niedowierzając. – Wyglądasz, jak siedem nieszczęść. Chodź, położysz się.
Nie mam siły z nim walczyć. Pozwalam mu zaprowadzić się do salonu i położyć na kanapie. Zwijam się, niczym kot, podkulam kolana do piersi i oddycham głęboko.
– Pamiętasz, jak kiedyś chciałem, abyś zapamiętała nazwiska oraz członków innych rodzin?
Otwieram jedno oko.
– Teraz mnie o to pytasz?
– Pamiętasz?
– Pamiętam i co z tego?
– Rozmawiałaś wczoraj z Marshallem.
– No i?
Czułam, że skądś kojarzę nazwisko, ale dopiero teraz łączę kropki i powoli zaczynam rozumieć, dlaczego Vincenzo o to pyta.
– Czy nie wspominałem ci kiedyś, że powinnaś na niego uważać? Zapomniałaś o tym?
W sumie to tak. Zapomniałam o niektórych rzeczach, które uznałam za nieważne. Skoro nie mieszkałam tu przez pół roku, po bo miałam pamiętać, kto rządzi jakimi częściami miasta. Dlatego od razu nie skojarzyłam, z kim mam do czynienia, kiedy Quincy się przedstawił. I na dobrą sprawę miałam to gdzieś.
– Niczego mi nie zrobił. Nie wiem, dlaczego masz o to problem. Tylko rozmawialiśmy.
– Flirtował z tobą. Chciał pocałować.
Zatem wszystko widział i bardzo uważnie się nam przyglądał. Jestem z tego zadowolona, jednak później przypominam sobie, co zobaczyłam.
– I szkoda, że tego nie zrobił.
Vincenzo odchyla głowę, marszcząc czoło.
– Zdziwiony? Może zazdrosny?
– I wkurwiony, że chciałaś dać się mu omamić.
– Tak? Więc zadzwoń do tej kobiety, z którą wczoraj byłeś i wyładuj emocje. No dalej. Idź się pieprzyć w jakiejś toalecie, a mnie zostaw.
Odwracam się do niego plecami i wtulam twarz kanapę.
– Z nikim nie uprawiałem wczoraj seksu – odpiera, po czym wstaje i odchodzi.
Słyszę go jednak w kuchni, krząta się w niej chwilę, a później znów podchodzi.
– Zostawiam ci herbatę i leki przeciwbólowe. Poproszę Valerie, by zrobiła ci śniadanie.
Czuję lekkie muśnięcie na plecach. Po nim nie ma już nic, nawet Vincenza.
*
Dopiero na drugi dzień dochodzę do siebie. W zaciszu swojego pokoju przeglądam nagrania z miejskich kamer, licząc, że w końcu zobaczę brata. Ale nic się nie dzieje, co zaczyna mnie martwić. Gdzie zniknął? Wyjechał gdzieś? Przeprowadził się? Czy jest bezpieczny?
Pukanie do drzwi odrywa mnie od ekranu. Unoszę wzrok na klamkę, jednak osoba stojąca po drugiej stronie jej nie naciska.
– Reeva, powiesz mi, co pod moimi drzwiami robi czerwona bielizna?
– Może zostawiła ją jedna z twoich dziewczyn na jedną noc? – sugeruję.
Oczywiście żadnej tu nie widziałam, ale skąd mam wiedzieć, gdzie Vincenzo wyjeżdża i kogo odwiedza? Gdy rano znów wsiadł w samochód, poczułam się zdradzona. Nie wiem, dlaczego to stało się akurat teraz. Może przez to, co zobaczyłam na przyjęciu? Twierdzi, że nic się nie wydarzyło, lecz mu nie wierzę. Zawsze mnie okłamywał.
– Jak będziesz chciała ją odzyskać, musisz do mnie przyjść.
Nie będę chciała, zatem niech sobie za wiele nie wyobraża. Może sobie je zachować.
Wracam do przeglądania kamer, ale to szybko mi się nudzi. Z nudów zaczynam przeglądać strony z ubraniami, dodaję kilka do koszyka, a potem włączam nowy serial. Mija kilka odcinków, gdy słyszę dobiegające z dworu rozmowy oraz warkot samochodu. Zaciekawiona wyglądam przez okno i widzę stojących przed domem Vincenza, Corrado oraz Arisa. Wszyscy palą, Aris co chwila się śmieje, gdy dwaj mężczyźni pozostają poważni. Włączony silnik pojazdu świadczy, że Vincenzo znowu gdzieś jedzie i tym razem zabiera ze sobą kuzynów. Czy dzieje się coś, o czym powinnam wiedzieć?
Pewnie żaden nic mi nie powie, dlatego ruszam na zewnątrz nim odjadą. Przekraczam próg domu i nagle zapada cisza. Staję na szczycie schodów z rękoma założonymi na piersi.
– Potrzebujesz czegoś? – pyta Vincenzo, po czym zaciąga się tytoniem.
– Nie tego o czym myślisz. Myślę, że to przyda się kolejnej pannie, którą wszystkiego pozbawisz.
Aris zachłystuje się powietrzem, próbując zdusić śmiech. Corrado tylko spogląda pytająco na Vincenza, który zdaje się niezadowolony z moich słów. Gasi papierosa i rozdeptuje go na żwirze.
– Kiedy ci się to znudzi, co? – Podnosi peta. – Powiedziałem ci już coś na ten temat i nie kłamałem.
– Zawsze kłamiesz. To jedyne, co przychodzi ci z łatwością.
– Nigdy nie chciałem zranić cię kłamstwem – odpiera całkiem poważnie.
– Ale zraniłeś. Kłamstwo to kłamstwo.
– Czasem tak trzeba, Reeva. – Stawia dwa kroki w moją stronę. – Czasem tylko kłamstwem można kogoś ochronić, bo prawda wszystko zepsuje. Próbowałem...
– W dupie mam, co próbowałeś! – przerywam mu. – Zawsze słyszę od ciebie to samo! I wiesz co? Niczego tym nie naprawiłeś!
– Czego ty ode mnie oczekujesz?!
Otwieram szerzej oczy.
– Powinieneś to już wiedzieć.
Pozostawiam go z taką odpowiedzią i wracam do domu cała w nerwach i łzami zbierającymi się pod powiekami. Jak zwykle próbował się wybielić swoimi dennymi tłumaczeniami, że kłamstwem próbował mnie chronić.
To przez to wyjechałam. Przez to złamał mi serce, kazał żyć z przekonaniem, że jest bezpiecznie a on mnie już nie chce. To nadal cholernie boli.
Gdy odjeżdża, coś we mnie pęka. Zalana łzami trafiam do sypialni Vincenza. Omiatam wzrokiem pomieszczenie, ten cholerny ład i porządek i nie wytrzymuję. Zrzucam wszystko z półek, książki, świece, doniczki z małymi roślinami. Z łóżka zdejmuję pościel oraz poduszki. Wszystko ląduje na podłodze. Przewracam też szafki nocne, nie przejmując się tym, co na nich stoi albo znajduje się w środku.
Potem wchodzę do garderoby. Z wieszaków zrzucam kamizelki, garnitury, tak naprawdę wszystko, co tylko mogę. Opróżniam szuflady, wykopuję koszulki do pokoju i przechodzę do łazienki. Czuję się jak w szale. Przedmioty uderzają o płytki, niektóre butelki się otwierają i cała ich zawartość zdobi podłogę. Na koniec chwytam coś twardego, nawet nie wiem co i ciskam tym w lustro. Trzask rozbijanego szkła mnie ocuca.
Ocieram łzy, lecz nie umiem powstrzymać szlochu. Zanoszę się nim i osuwam po ścianie. Nie mam siły wstać. Nie mam siły na nic. I zupełnie nic mnie nie obchodzi. Siedzę tak skulona na podłodze, nie myślę o niczym, jedynie wsłuchuję się we własny płacz jakby był melodią w teatrze.
– Reeva?!
Nie wiem, czy ktoś mnie woła, czy to jedynie moje omamy. Nie reaguję.
– Reeva?!
Głos jest coraz bliżej.
– Reeva?
Jest naprawdę blisko. Słyszę go teraz wyraźnie i mam pewność, że to nie omamy.
– Reeva?
Jest tuż obok, dlatego unoszę głowę i widzę w drzwiach łazienki zaniepokojoną Val. Obrzuca spojrzeniem pomieszczenie.
– Co tu robisz? Skrzywdził cię?
Kuca obok i troskliwie oplata ramieniem. Próbuję się opanować, oddycham głęboko i ścieram każdą spływającą po policzku łzę. Val cierpliwie czeka, masując moje plecy.
– Zawsze to robi – wyduszam w końcu. – Potrafi jedynie ranić.
Val nie zaprzecza. Przez chwilę pomaga mi się uspokoić, a potem wyprowadza z sypialni i idziemy do mnie. Siedzi ze mną aż do późnego wieczora.
*
– Połowa kasy dotarła, statek ruszył, więc za niecały miesiąc możemy się spodziewać ostatniej wpłaty – oznajmia Lorenzo.
– Były komplikacje po drodze? – dopytuje Vincenzo.
– Żadnych. Nie rozstawili blokad, także drogi były czyste. W porcie również zero problemów.
– Nie do końca – dorzuca Aris. – Jacyś ludzie się spruli, że źle zaparkowaliśmy, potem mieli wąty o papiery, ale ogarnęliśmy to. Nie, Lorenzo?
– Tak – odpowiada mu z mniejszym entuzjazmem.
Miałam zejść na dół jakiś czas temu, ale oni siedzą w salonie i chyba tak szybko go nie opuszczą. W końcu decyduję się zejść, ale ignoruję wszystkich. Nawet Val, która się do mnie uśmiecha.
– Zatem robota wykonana – stwierdza Aris. – Dasz nam coś ciekawszego?
Do pytanie zwraca do Vincenza, jednak nie słyszę odpowiedzi. Zajmuję się przygotowaniem kawy, problem w tym, że w czajniku nie ma wody i muszę go zapełnić, a potem włączyć. Gdy się gotuje, odwracam się przodem do salonu. Żałuję tego, kiedy napotykam zimne spojrzenie Vincenza.
Nie ma w nim grama ciepłych uczuć ani obojętności. Jest złość. Tylko tyle.
– Powiesz mi, co ci wczoraj odwaliło?
W głosie słychać pełno jadu oraz gniewu. Myślałam, że już wczoraj natknie się na zdemolowany pokój i przyjdzie to ze mną wyjaśnić, ale najwyraźniej czekał, by mieć widowisko. Albo świadków.
– Nie muszę ci się tłumaczyć.
– Chyba jednak musisz. Zdemolowałaś pokój, garderobę i cholerną łazienkę! I twierdzisz, że nie musisz się tłumaczyć? Co ci strzeliło do głowy? Nie mów mi tylko, że zasłużyłem, bo to gówno prawda!
Serce mi przyspiesza, kiedy mężczyzna się unosi. To chyba pierwszy raz, kiedy jest bliski stracenia do mnie cierpliwości i trochę mnie to przeraża. Mimo to nie ulegam. Nie dam się zastraszyć, bo jeśli się temu poddam, on wygra. Będzie miał nade mną kontrolę.
– Wmawiaj to sobie, ale to nigdy nie będzie prawda.
– Co to, kurwa, znaczy?!
W końcu wstaje i zmierza ku mnie. Valerie też się podnosi i uważnie przygląda się tej scenie.
– To, że na wszystko zasłużyłeś.
– Przestań to, kurwa, powtarzać! Cały czas próbuję to naprawić, a ty mi to utrudniasz! Jeśli ja jestem winny, to ty również, skoro tak bardzo chcesz żyć w nienawiści!
Uderza dłonią o blat. Odskakuję w tył, on idzie w moją stronę, lecz drogę zagradza mu Valerie. Chwilę później pojawia się Corrado, który uniemożliwia kuzynowi dotarcie do mnie.
– Oboje się uspokójcie – mówi kobieta. – Weźcie głęboki wdech, zanim ktokolwiek powie lub zrobić coś, czego będzie żałował. Corrado, zabierz go stąd – zwraca się do brata i ten ciągnie Vincenza w stronę schodów.
W którymś momencie uświadamiam sobie, że zaciskam dłonie w pięści. Poluzowuję uścisk, co sprawia mi ból, gdyż paznokcie wbiły mi się w skórę aż do krwi.
– Pokaż mi to. – Kobieta ogląda rany z krzywą miną. – Aris, idź do nich i zabierzcie gdzieś Vincenza. Nie wracajcie do wieczora. Dasz radę to ogarnąć?
– Postaram się.
Potem wychodzi i w pomieszczeniu zostaje tylko Lorenzo.
– Przynieść coś?
– Apteczkę. Muszę oczyścić rany i zabandażować.
– Nie trzeba.
– Nie kłóć się ze mną – uprzedza. – Daj mi sobie pomóc.
Poddaję się. Val przemywa ranki, potem zakłada opatrunek i owija dłonie bandażami. Wielokrotnie pyta, czy wszystko w porządku, a ja jej przytakuję, choć czuję zupełnie co innego. Co by się stało, gdybyśmy byli tu sami? Jedynie ja i Vincenzo? Co by zrobił?
– Nic mi nie jest. Zrobię kawę i idę do siebie.
– Ja ci zrobię i przyniosę – proponuje Lorenzo. – Może być?
Zgadzam się, bo chcę stąd jak najszybciej odejść i mam gdzieś, czy Vincenzo opuści dom, czy też nie. Tylko w swojej sypialni czuję się teraz najlepiej.
Vincenzo
– Lepiej ci? – Corrado ściska moje ramię, a na stoliku stawia szklankę alkoholu.
Czy mi lepiej? Oczywiście, kurwa, że nie. Byłem bliski stracenia kontroli, moja cierpliwość do Reevy jest już na wyczerpaniu i boję się, że któregoś dnia tak po prostu wybuchnę. Nie chcę tego. Nie chcę być w stosunku do niej takim człowiekiem. Ona na to nie zasłużyła i rozumiem jej gniew. Szkoda tylko, że oboje nie potrafimy wszystkiego sobie wyjaśnić. Tylko skaczemy sobie do gardeł jak wściekłe psy.
Wypijam całą zawartość szklanki, a kuzyn znów ją napełnia.
– Idę po frytki, też chcecie?
Spoglądam na Arisa i kręcę głową. Chłopak przyjmuje odmowę i wychodzi z loży, zostawiając mnie z Corradem. Wypuszczam długie westchnienie.
– Naprawdę to zrobiła? – zagaduje.
– Czy zarzuciłbym jej coś, co nie jest prawdą? – Unoszę brew. – Zrobiła i musiała być nieźle wkurwiona. Gdy tam wszedłem, myślałem, że mam zwidy. Wszystko leży na podłodze, a do łazienki nawet nie da się wejść. I wszędzie leży szkło z rozbitego lustra. Nie wiedziałem, za co się zabrać, więc stwierdziłem, że to pierdolę i poszedłem spać na dół. Nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego.
– Ma charakterek. Zawsze dawała ci w kość?
– Właściwie to nie.
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie, gdy stanęła przede mną w tym mocnym makijażu oraz niepasującej peruce. Była taka... wystraszona. Przebodźcowana tym, co zrobiła i jak nagle zmieniło się jej życie. Była na skraju załamania i chwyciła się pierwszej kotwicy ratunkowej.
– Nigdy nie była agresywna. Nie unosiła się, nie dała się ponieść emocjom. Z początku się bała. Znalazła się w obcym miejscu w całkowicie innym środowisku i na dobrą sprawę ani razu nie sprawiła mi kłopotów. Jedynie raz się wymknęła. Teraz niemal codziennie wywija mi jakiś numer. Mam wrażenie, że wróciła tu całkiem odmieniona.
– Wydoroślała. Stara się dopasować, ale jest na ciebie ostro wkurwiona. A tobie niedługo skończy się cierpliwość.
Chowam twarz w dłoniach. Oby się nie skończyła, bo wtedy stracę Reevę. Nie dałbym rady bez niej funkcjonować, choć już teraz jest ciężko. Nie mogę spędzić z nią czasu, bo ciągle wypomina mi kłamstwo. Ilekroć chcę to jej wyjaśnić, dochodzi do kłótni. I tak w kółko, jak jebane koło.
– Obawiam się, że to nigdy się nie poprawi. Miałem ją wprowadzić w sytuację, ale to zły pomysł. Nie będzie współpracować, bo nikomu nie ufa. Zatajam coś przed nią, ona to wie i się wścieka.
– Nie mam pojęcia, co ci doradzić. – Wyciąga opakowanie papierosów. – Moje doświadczenia z kobietami to zaledwie krótkotrwałe znajomości z masą seksu.
– A ja przez kilka miesięcy gościłem w łóżku kobietę, którą uważałem za uroczą i nie destrukcyjną. Teraz mam w domu bombę.
– Zatem masz dwie opcje. – Zapala i mocno się zaciąga. – Albo ją rozbroić albo pozwolić jej wybuchnąć.
Dziwna metafora. Rozumiem ją tylko w połowie i jeszcze nie wiem, czy skorzystam z tej porady. Na razie próbuję nie myśleć o problemach w domu i ochłonąć, by wrócić tam i niczego nie rozjebać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro