Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Jak się czujecie z tym, że bohaterowie nawet nie byli siebie tak blisko, by doszło do jakiegoś pocałunku?

*

Vincenzo

Nigdy nie byłem w domu Nikoleva. Jakoś nie było okazji, czasu ani powodu. No i zaufania. Łatwiej było zapraszać jego do siebie niż sam pakować się w prawdopodobne gniazdo jadowitych żmij. Jednak nasza relacja w ciągu ostatnich miesięcy zmieniła się na lepsze. Razem władamy większym terytorium, kontrolujemy większą ilość ludzi, no i łączy nas układ, dzięki któremu nasze rodziny na zawsze się połączą.

Małżeństwo.

- Twój brat już wie? - Jefferson podaje mi szklankę z alkoholem.

- Nie. Powiem mu, kiedy się skontaktuje albo przyjedzie. Na razie się nie odzywa.

- Składa za to raporty mojemu bratu. Dobry z niego tropiciel, z tego co mówi.

- Nie odpuści, póki jej nie znajdzie, to mogę ci zapewnić z ręką na sercu.

Uśmiecha się, kiwając głową.

- Pewnie nie będzie zadowolony - stwierdza po chwili. - Chociaż kto wie? Może i jego strzeli strzała amora.

Śmieje się pod nosem, a ja odsuwam szklankę, którą już miałem przy ustach. Nikoleva czasem gada dziwne rzeczy, ale o strzale amora słyszę po raz pierwszy.

- Strzała amora?

- Strzeli go tak, jak ciebie.

Unoszę brew.

- Nie patrz tak na mnie. Jeśli nie chcesz, nie przyznawaj się do swoich uczuć do Reevy. Ja wiem swoje. A propo Reevy, długo będziesz ją ukrywał? Nie jestem pewien, czy odesłanie jej w taki sposób było dobrym posunięcie, chociaż zapewniło jej bezpieczeństwo. Wie, przed czym ją ochroniłeś?

- Nie - odpowiadam od razu. - Odkąd ją sprowadziłem, rzuca we mnie przedmiotami.

- Sprowadziłeś? - Nikoleva unosi brew. - Nie wspominałeś.

- Uznałem, że zrobię to podczas dzisiejszego spotkania. Więc tak, sprowadziłem ją, bo znalazła się w niebezpieczeństwie. Pomyślałem, że możesz z tym pomóc.

Sięgam po leżącą obok teczkę i podaję ją mężczyźnie. Otwiera akta.

- Kojarzysz go?

W środku znajdują się zdjęcia owego Maxima i wszystko to, co udało się zebrać Valerie. Typ jest podejrzany, a mnie wkurwia to, że tak niewiele o nim wiem. W dodatku ten chuj miał czelność przebywać w towarzystwie Reevy. Uważał ją za pociągającą, na pewno rozbierał ją wzrokiem przy każdej okazji, całował ją i miał zamiar się z nią przespać. Nosz kurwa, pojebie mnie zaraz. Dlaczego ten chuj musiał umrzeć? Sam bym go zabił.

- Nie, ale skoro mówimy już o podejrzanych osobach, mam coś dla ciebie.

Odkłada teczkę, a następnie chwyta tablet.

- Rozmawiałem ostatnio z żoną, bardzo polubiła Reevę i martwi ją ta cała sytuacja. Nie chcę, aby się martwiła, przez to niewiele sypia, więc dla jej spokoju postanowiłem raz jeszcze przyjrzeć się życiu Reevy. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

- To zależy, co chcesz mi pokazać.

Podaje mi wtedy tablet, na którym wyświetla się zdjęcie przedstawiające jakiegoś mężczyznę przechodzącego przez bramy cmentarza.

- Szedłem śladem Connora, dowiedziałem się, gdzie został pochowany, kiedy i o której. To zdjęcia pochodzi z dnia pogrzebu. Wiesz, kim jest facet na zdjęciu?

- Zaraz mi powiesz.

- Maxton Wolton. Zabójca na zlecenie, uznany za zmarłego w wieku dwunastu lat, gdy w pożarze zginęli jego rodzice. Wtedy zniknął. Nie wiadomo, co się z nim działo ani jak stał się zabójcą. Wiem, że jest w tym dobry i mam podejrzenia, że nie bez powodu był na cmentarzu w tym samym czasie, co Ruiz.

- Współpracowali - dociera do mnie. - I, kurwa, ten zjeb poluje na Reevę.

Wstaję gwałtownie i w tym gniewie rzucam szklanką. Rozbija się o ścianę. Szkło sunie po podłodze, mieni się w świetle lamp i jest tak drobne, że niektóre kawałki są niewidoczne dla oka. Rzuciłbym na te szkła tego pieprzonego Maxtona, by w jego twarz wbiły się ostre drobinki.

- To prawdopodobne - potwierdza Jefferson. - Powinna wiedzieć. O tym, że prawie zginąłeś również.

Pocieram brodę, a lekki zarost drapie we wnętrze dłoni. Reeva się o tym nie dowie. Będzie przerażona, zestresowana, czego nie chcę. Pragnę stworzyć dla niej bezpieczne miejsce, aby nie myślała, że świat jest kurewsko okrutny i ktoś chce ją, kurwa, zabić.

- W swoim czasie - odpowiadam. - Co jeszcze wiesz o tym Maximie?

- Niestety nic, ale mogę się tym zająć. Chociaż ten drugi przypadek również jest ciekawy.

Rozumiem, o kim mówi.

- Maximem zajmuje się Valerie. Ty poszukaj czegoś więcej o Maxtonie. Trzeba go znaleźć i zabić, nim wykona kolejny ruch, bo jestem pewien, że zamach na mnie jest jego pomysłem.

Jefferson przytakuje na zgodę.

- Zrobię, co się da. A i jeszcze jedno. Organizuję przyjęcie urodzinowe żony. Przyjdź z Reevą. Dobrze jej zrobi wyjście do ludzi.

O ile przedtem nie rzuci we mnie doniczką, szklanką, kotem, czy czymkolwiek innym, co wpadnie mi w ręce.

- Będzie zachwycona.

Zabiciem mnie na oczach świadków. Jak mógłbym jej nie zabrać?

- Daj znać, czy przyjdziesz. Może do tego czasu uda mi się znaleźć coś więcej na temat Maxima.

- Kiedy te przyjęcie?

- Za dwa tygodnie w sobotę.

Przytakuję.

- Prześlij mi jeszcze zdjęcie Maxtona - proszę, nim opuszczam dom i wracam do domu.

Przez całą drogę rozmyślam o tym, jak zacząć z Reevą rozmowę, by uniknąć słuchania wyzwisk i niczym nie oberwać. Raczej nie będę owijać w bawełnę. Ani nawet pytać, czy chce iść. Powinna, jako moja kobieta, więc pójdzie. Uświadomię ją o tym.

Wchodzę do domu z jasnym celem i słowami gotowymi opuścić usta. Zachodzę do kuchni, jednak jest pusta, sypialnia Reevy również, przy basenie też jej nie ma. Uchylam drzwi do saloniku z bilardem i wtedy słyszę ciche jęki rozkoszy. Zaglądam do środka.

Widok Reevy z ręką między nogami jest kurewsko pociągający. Jej ciało faluje, odchyla głowę, zaciskając powieki, a spomiędzy jej warg ulatują słodkie pojękiwania oraz westchnienia. Gapię się na nią oczarowany tym widokiem. Wyobrażam sobie, że jestem ręką, która ją pieści i daje orgazm za orgazmem.

Kurwa.

Zdaje się, że jest blisko. Oddech ma cięższy, przygryza wargę w taki sposób, że sam chcę to zrobić. Jestem gotów do niej podejść i odebrać oddech pocałunkiem.

- Kurwa - klnie, po czym z westchnieniem wyciąga rękę ze spodni.

Nie doszła. Chociaż nie powinno mnie to satysfakcjonować, uśmiecham się zadowolony. Przypominają mi się moje ostatnie słowa, kiedy Reeva z premedytacją się przy mnie zaspokajała.

I oto mam dowód, że beze mnie nie dojdzie.

- Pomóc?

Odwraca ku mnie głowę, po czym zaciska wargi.

- Czego chcesz?

- Jak głowa?

Podejrzewam, jak będzie brzmieć odpowiedź, dlatego zupełnie mnie ona nie dziwi.

- Jak nie twój zasrany interes. Idź się zajmij zabiciem kogoś, torturowaniem, czy coś i daj mi spokój.

- Mamy zaproszenie od Jeffersona na przyjęcie urodzinowe jego żony. Przyszedłem ci powiedzieć, że idziemy. Jeśli potrzebujesz sukienki, pojedziemy do miasta.

- Sama mogę pojechać - wtrąca.

- Wolałbym nie.

Nie po tym, czego się dziś dowiedziałem. Maxton może ją obserwować i tylko czeka na idealny moment do ataku. Nie dam mu Reevy na tacy, ale nie mogę też panikować. Wtedy przestanę racjonalnie myśleć i chęć ochrony mojej kobiety przyczyni się do mojej porażki.

- Ja wolałabym tak, więc mam gdzieś, co ty uważasz. A jeśli spróbujesz mnie tu zamknąć, nie dam ci żyć.

- Wierzę. Pojedziemy jutro rano.

Odpowiedzią nie są słowa a wkurzone spojrzenie, jakie mi posyła. To jak obietnica, że ma co do mnie złe zamiary. Mało tego jestem pewien, że w głowie układa sobie jakiś plan i wkrótce go ziści.

Znikam jej z oczu, nim uzna, że spełni swoje mroczne wizje o morderstwie. Potem piszę wiadomość do Corrado, aby zebrał rodzeństwo i przyszli do mojego gabinetu. Sprawę płatnego zabójcy trzeba jak najszybciej omówić.

Niestety po wejściu do pomieszczenia uderza we mnie ostry smród, od którego aż kręci się w głowie. Od razu otwieram okna i szukam źródła tego nieprzyjemnego zapachu. Zaglądam za kanapę, za poduszki, pod fotel i w końcu patrzę w stronę biurka. Fotel jest odsunięty, a zawsze przysuwam go bliżej mebla, by zachować porządek.

Zaglądam pod biurko. Już rozumiem, skąd ten zapach i kto jest winień. Reeva wykorzystała moment, kiedy nie było mnie w domu i zostawiła tu kuwetę rudzielca. Po prostu zajebiście.

Val mówiła, bym dał jej czas i nie wchodził w drogę, ale przecież tego nie robię, a ona robi wszystko, aby uprzykrzyć mi dzień. Zaczyna mnie to wkurwiać. Nie mam nawet siły ogarniać tego syfu, zresztą nie muszę, gdy mam wokół ludzi, którzy zrobią wszystko, co powiem. Zatrzymuję więc przypadkową osobę i każę jej ogarnąć te leżące pod stołem gówno, po czym piszę wiadomość do kuzyna, że zmieniam miejsce spotkania. Z dala od kota oraz kobiety, pragnącej mojej zagłady.

- Dlaczego akurat stajnia? - pyta Aris, gry wraz z rodzeństwem wspina się na antresolę umiejscowiona nad boksami.

Ma widok na zadaszoną ujeżdżalnie, krąg kanap oraz niewielki kominek umiejscowiony w środku okręgu. Przychodziłem tu za dzieciaka, bo miejsce wydawało mi się magiczne, szczególnie zimą. Potem jakoś o tym zapomniałem.

Miło jest wrócić, choć okoliczności nie są przyjemne.

- Bo to, co mam do powiedzenia nie może trafić do uszu Reevy - wyjaśniam. - Siadajcie i słuchajcie.

Ja stoję w miejscu. Opieram się o szklanką barierkę i z powagą patrzę na kuzynostwo. Wśród nich brakuje Cristiana oraz Arnava. Ten pierwszy ma zadanie, dzięki któremu utrzymuję z Jeffersonem dobre relacje i połączymy rodziny, z kolei Arnav zrezygnował. Te życie go przerosło. Zupełnie tak, jak przewidywałem.

Nie podołał. Oby nowe życie mu się podobało.

- Jefferson odkrył, kto nadal może chcieć śmierci Reevy - zaczynam temat. - Niejaki Maxton Wolton. Płatny zabójca, który prawdopodobnie zawarł jakiś układ z Ruizem, nim go zabiliśmy. Jedna z kamer uwieczniła go, gdy wychodził z cmentarza tego samego dnia, kiedy odbył się pogrzeb Connora.

- To nie przypadek - zauważa Corrado. - Tamta strzelanina też nie może być przypadkiem.

- Kurwa, nie zazdroszczę jej - stwierdza Aris, z westchnieniem odchylając plecy na bujanym fotelu. - Cały czas na nią polują.

- I ona nic o tym nie wie - dodaje Val.

Oczywiście patrzy na mnie z wyrzutem. Wiem, czego oczekuje i nie mogę spełnić tych oczekiwań.

- Musisz jej powiedzieć.

- Nie - zaprzeczam ostro.

- Więc tak chcesz to rozegrać? Kłamstwami? - Splata ręce na piersi.

- Jeśli się dowie zacznie panikować. Codziennie będzie się bać i ze stresu nie zaśnie - mówi Corrado, zwracając się bardziej do siostry niż do nas wszystkich. - Najlepiej będzie jej nie mówić. Rozumiesz, Val? Nic jej nie powiesz.

- Straci do nas zaufanie.

- Nie straci.

Chciałbym być tego pewien, ale nie jestem. Łatwo jest przestać komuś ufać, o wiele trudniej to zaufanie odbudować. Muszę zaryzykować. Dla jej dobra.

- Tym będę się martwił później - wtrącam. - Teraz trzeba się skupić nad zapewnieniem jej bezpieczeństwa. Zwiększamy ochronę, kontrolujemy kto wjeżdża na teren posesji i go opuszcza, koniec z samotnymi podróżami.

- Nie chcesz mówić jej, co się dzieje, ale zauważy, że coś jest nie tak. Jak jej to wyjaśnisz?

Val perfidnie się uśmiecha. Ona też robi wszystko, by utrudnić mi dzień. Frustrujące jest to, że niestety zadaje sensowne pytania, na które muszę znaleźć właściwe odpowiedzi. Reeva nie jest głupia. Gdy nikt nie odpowiada na zadawane pytania, obserwuje i dochodzi do własnych wniosków. Na pewno zauważy zdwojoną ochronę.

- Załatwię to - odpowiadam tylko.

- A co z zabójcą? - dopytuje Lorenzo.

- Szukamy go, ale ostrożnie, bo nic o nim nie wiemy. Jefferson czegoś szuka i oby znalazł. Póki co nie wychylacie się, jasne? Jeden błąd i po nas. - Kuzynostwo zgodnie kiwa głowami. - Val, znalazłaś coś więcej na temat Maxima?

- Jego akt zgonu - odpowiada. - Nie jako Maxim, ale jako Nicholas Lane. Według aktu zginął w wypadku wraz z ojcem, który po pijaku prowadził samochód.

- Skąd pewność, że to on? - Unoszę brew.

- Zdobyłam wizualizację tego, jak wyglądałby, mając dziesięć albo siedemnaście lat. Intuicja podpowiedziała mi, bym szukała martwych i trafiłam. Facet, który chciał zerżnąć twoją kobietę to kłamca, oszust i na pewno miał złe zamiary. Dobrze, że już jest trupem tak na serio.

- Tego też jesteś pewna?

W odpowiedzi przytakuje.

- Mam zdjęcie jego trupa. Przesłać ci? Ustawisz sobie na ekran blokady.

Zaciskam wargi, widząc jej perfidny uśmiech. Ktoś powinien dać jej orgazm, bo bez seksu jest jeszcze bardziej wkurwiająca.

- Informujcie o wszystkich podejrzanych sytuacjach. Sprawdzajcie każdy trop. Nie możemy zostać zaskoczeni.

- I nie zostaniemy - zapewnia Corrado. - Zadbamy o rodzinę. Jak zawsze. A ty lepiej zadbaj o poprawę relacji z Reevą. To smutny widok, a nasłuchałem się, jacy to jesteście zżyci.

- Od kogo? - dopytuję.

Na ustach Arisa wypływa sprośny uśmiech, za to Lorenzo stara się nie zaśmiać. Szturcha brata nogą i obaj opuszczają antresolę. Zostaje nasza trójka. Napiłbym się z nimi, gdybym miał pod ręką alkohol, ale tego tutaj nie zabrałem. Teraz żałuję.

- Cristian sporo nam powiedział - wyjaśnia w końcu. - Szkoda, że ją odesłałeś, chociaż rozumiem powód. Żałuję tylko, że nie poznałem jej wcześniej.

- Cristian mówił, że jest urocza. Nie widzę tego, ale ta wersja bardzo mi się podoba.

Mi również, chociaż brakuje mi Reevy, która nie rzuca we mnie przedmiotami, nie obraża mnie, nie klnie tyle i całuje mnie na dzień dobry. Cristian się nie mylił. Chociaż powiedziałbym, że była urocza. Teraz to diablica. Nie twierdzę jednak, że to źle. Dostrzegam dużą odmianę i szansę na to, aby lepiej wpasowała się w otoczenie. Wiem, że da sobie radę. Inaczej nie była by moją kobietą.

- Dobra koniec tego gadania. Weźcie się do roboty.

Val pierwsza opuszcza antresolę. Corrado jeszcze chwilę się we mnie wpatruje, jakby szukał słów, lecz rezygnuje i idzie w ślady siostry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro