Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Pytaliście o maraton. Na ten moment nie jestem w stanie zrobić jakiegoś mocarnego, zresztą nie widzę zbytnio sensu, ale dwa rozdziały dziś macie :))


***


Reeva

Przez uchylone okno wpada chłodne, nocne powietrze. Wzdrygam się, zimne iskry przemieszczają się po moich plecach, chociaż koszulka przylega do skóry przez pot. Nie wiem która jest godzina, ale zbudziłam się już drugi raz i za oknem wciąż jest ciemno. Z kolei dom jak zwykle jest pogrążony w ciszy.

Ostrożnie wstaję z łóżka, aby nie zbudzić śpiącego kota, po czym okrywam się szlafrokiem. Schodzę do kuchni, gdzie nalewam sobie do szklanki wody. Mam sucho w gardle, dlatego od razu wypijam połowę i muszę sobie dolać.

– Nie możesz spać?

Nie wiem jak, ale Valerie potrafi poruszać się bezszelestnie. Kiedy się odwracam, ona siedzi przy wyspie kuchennej ze szklanką bursztynowego trunku.

– A ty?

– Ja dopiero wróciłam – odpowiada, a potem upija łyk alkoholu.

– Skąd?

– Pomagałam bratu w pewnej sprawie. – Wzrusza ramionami.

Widzę, co robi. Omija temat, by nie mówić przy mnie o sprawach rodziny. Nie podoba mi się to. Niedawno stwierdziła, że jestem jej częścią, a teraz traktuje mnie, jak kogoś z zewnątrz.

– Zabiliście kogoś?

Zauważam, że zaskakuję ją tym pytaniem. Jednak szybko maskuje zdziwienie uśmiechem.

– Nie dziś. To nic takiego.

– Nie zbywaj mnie. – Podchodzę do blatu i opieram na nim przedramiona. – Nie chcę, aby szeptano, kiedy się zjawiam. Mów otwarcie. Czy może zbyt wiele wymagam?

Valerie przekrzywia głowę. Przygląda mi się w skupieniu, opróżnia szklankę i odstawia ją obok.

– No dobrze. Vincenzo kazał znaleźć osoby odpowiedzialne za strzelaninę w restauracji. Pomagałam bratu, bo spędziłam w Denver prawie pół roku i znam to miasto jak własną kieszeń. A także ludzi.

Marszczę czoło. Była tam prawie pół roku? Ale kiedy? W przeszłości? Teraz? Czy to znaczy, że...

– Byłaś w Denver w tym samym czasie, co ja? – upewniam się.

Kobieta sztywno kiwa głową.

Czyli nigdy nie byłam sama ani w pełni wolna. Ktoś zawsze mnie obserwował. Poruszał się za mną niczym cień.

– Kazał ci?

– Odpowiedź jest oczywista.

– I ani razu nie przyszłaś. Tylko mi się przyglądałaś? Jak jakiś stalker?!

W tej sytuacji nie sposób się nie unieść. Byłam pewna, że mnie zostawili, że wszyscy postanowili się odwrócić. Przez jakiś czas wierzyłam, że ktoś wróci i zabierze mnie do domu, ale z każdym kolejnym tygodniem utwierdzałam się w przekonaniu, że nie mam na co liczyć.Więc zaczęłam żyć własnym życiem, które Vincenzo obiecał mi na samym początku. Zanim doszło między nami do tylu rzeczy. Zanim wykrzyczałam, że go kocham.

Kurwa, jaka ja byłam głupia.

– Myślisz, że nie chciałam cię odwiedzić? Że spodobał mi się pomysł wywiezienia cię? I to na tak długo? On o niczym nam nie powiedział. Nie licząc Cristiana, ale on twierdzi, że dowiedział się wtedy, kiedy zadzwoniliśmy, że z tobą wracamy.

– Czyli wiedział dłużej od was.

– I nie mógł nic zrobić – mówi dostanie. – Na pewno próbował przekonać brata do zmiany decyzji, ale Vincenzo jest uparty i jest głową rodziny. Dużo ryzykujemy podważając jego zdanie.

– Stwierdziłaś, że ty podważyłaś.

– I miał ochotę mnie za to udusić – wyznaje i zamieram.

Patrzymy na siebie w milczeniu. Myśli szaleją w mojej głowie, wyobraźnia pracuje i ciężko mi sobie wyobrazić, że Vincenzo byłby zdolny zabić swoją kuzynkę. Każdy powtarza, że rodzina jest najważniejsza, że należy ją chronić i takie tam. Zatem czy groźby mogłyby zamienić się w czyny?

Rozmyślania naprowadzają mnie na jedno ważne pytanie, którego nie boję się zadać.

– Miał ochotę czy próbował?

Valerie się prostuje i nieco spina. Nie odpowiada tylko chwilę, a to już znacząca odpowiedź.

– To była jedynie groźba. Wkurzyłam go, to tyle.

– To nie usprawiedliwia takiego zachowania – zaznaczam.

I nie daje mi pewności, że Vincenzo nie postąpi ze mną tak samo. W końcu nie mam zamiaru mu ulec. Jestem zła za to, co zrobił i postaram się, by to zauważył. Zrobię mu tu piekło na ziemi. Poczuje ten sam ból, jaki ja czułam rozumiejąc, że nie odwzajemnia moich uczuć. Nawet tak mocne wyznanie go nie przekonało.

– Nie, nie usprawiedliwia – zgadza się ze mną. – Tobie to jednak nie grozi.

Nawiązuję z nią kontakt wzrokowy.

– Skąd ta pewność, co?

Uśmiecha się delikatnie.

– Nigdy dla żadnej kobiety nie poszedł na wojnę, z żadną nie wziął ślubu, by ją ochronić.

– Z jedną uciekł, bo chciał z nią być – dorzucam.

Val unosi brew.

– Wiesz o niej?

Kiwam głową.

– Powiedział mi.

Pamiętam tamtą chwilę. Ciekawiło mnie, dlaczego bierze prysznic pod lodowatą wodą, dlaczego uciekał spod cieplejszego strumienia i nie chciał bym przy nim stała. Wyjawił mi historię, która go zmieniła, przez którą otoczył się murem i nie pozwalał nikomu się przez niego przedrzeć. Co do jego miłości do tamtej nie mam wątpliwości.

– Bo ci zaufał. Powierzył swój sekret, ponieważ cię...

– Nie kończ – ostrzegam ostrym tonem.

Val od razu zamyka usta.

– Gdyby tak było pozwoliłby mi tu zostać!

Nie pozwalam Valerie dorzucić swoje trzy grosze do tematu. Biorę szklankę, po czym ruszam na górę. Przy ostatnich schodkach staję jednak, bo dostrzegam opartego o balustradę Vincenza. Ile słyszał z tej rozmowy? Jego kamienny wyraz twarzy nic mi nie mówi.

Nie odzywa się, więc i ja milczę. Zduszam wszelkie złośliwe komentarze i go omijam. Zamykam się w sypialni. Nie wychodzę aż do rana.

Kawa z samego ranka stawia mnie na nogi po nieprzespanej nocy. Przez niewelką ilość mleka i cukru nie smakuje zbyt dobrze, ale działa tak, jak powinna. Wdycham zapach prażonych ziaren, obserwując pasące się na pastwisku konie. Ich widok uspokaja. Pozwala na moment wyłączyć myśli i nacieszyć oczy spokojnym obrazem majestatycznych zwierząt.

Tyle że ten chwilowy moment ukojenia trwa zbyt krótko. Słyszę za sobą szuranie butów po żwirowej drodze, zbliżają się, aż ustają i obok pojawia się Cristian.

– A więc tutaj poniosły cię nogi z samego rana. – Opiera się o barierkę, a następnie wyciąga rękę, kiedy podchodzi do nas jeden z koni. – Miałaś ciężką noc?

– Spałam jak niemowlę – kłamię.

Cristian nie bierze moich słów na poważnie i parska śmiechem.

– Czyli te fioletowe sińce pod oczami nie są efektem braku snu? – zgaduje.

Nic mu nie odpowiadam. Nie mam ochoty na rozmowę ani tym bardziej na żarty. Wczorajsza rozmowa z Valerie dała mi do myślenia i trochę namąciła mi w głowie. Chcę być zła na wszystkich tak, jak jestem wściekła na Vincenza, jednak nie mieli szans postawić na swoim. Skoro on każdemu grozi tak brutalnie nie dziwię się, że nie mają odwagi się postawić.

Val wiele razy mogła do mnie przyjść zamiast czaić się w mroku, jednak naraziłaby się na gniew kuzyna. Za to Cristianowi groziłaby utrata kończyny za bunt.

– Co się dzieje, słoneczko?

– Nic takiego – mamroczę pod nosem. – Po co przyszedłeś?

– Chcemy z tobą porozmawiać.

– Wy? – Spoglądam na niego.

– Ja, Vincenzo i nasze kuzynostwo – wyjaśnia. – Brat mnie po ciebie wysłał. Chyba obawia się, że znowu coś na niego wylejesz.

Po tych słowach uśmiecha się szeroko i śmieje. Chociaż jego to bawi. Ja czuję frustrację, bo to za mało i jedna mokra koszula niczego nie zmieni. Nie zrani go.

– Z chęcią wyleję na niego tę kawę. Jest paskudna.

Wybucha gromkim śmiechem, aż koń nadstawia uszu.

– Chciałbym to zobaczyć, ale powiedział, że jeśli masz kubek mam ci go zabrać.

Wzdycham. Nici z moich planów, ale nie szkodzi. Jeszcze znajdzie się okazja, by coś na niego wylać albo zrobić coś lepszego.

– Zostawię go w kuchni. Możemy iść.

W towarzystwie Cristiana wracam do domu. Kubek zostawiam na piętrze w kuchni, potem schodzimy na parter, gdzie znajduje się gabinet. Mam ochotę się zawrócić, bo nagle cała odwaga, jaką w sobie miałam, się ulatnia. Opuszcza mnie niczym dusza ciało po śmierci.

Cristian widzi moje wahanie. Umieszcza dłoń na moim krzyżu i delikatnie popycha, bo znacznie zwolniłam kroku. W końcu stajemy przed ciemnymi drzwiami. Serce wali mi tak mocno, że zgrywa się z pukaniem. Już nie ma odwrotu. Gdy stają przed nami otworem, unoszę hardo podbródek, ukrywam obawę i przekraczam próg.

W środku siedzi kuzynostwo Cristiana oraz Vincenzo. Rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu, niczym na tronie, a wokół niego znajdują się jego słudzy. Ja z kolei jestem dziewką posądzoną o czary albo cudzołóstwo. Stoję przed pierdolonym sądem.

Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Vincenzo marszczy brwi.

– Mam się pokłonić przed księciem ciemności? – prycham. – Bo tak właśnie wyglądasz.

– Możesz nawet klęknąć, nie będę narzekał – odpowiada zachrypniętym głosem.

– Nie wątpię. – Splatam ręce na piersi. – Czego chcesz?

– Usiądź. – Wskazuje na wolne krzesło przed biurkiem.

– Wolę postać.

Wzdycha, ale nie nalega, bym zajęła miejsce. Nachyla się nad blatem, splata ze sobą dłonie i patrzy mi w oczy.

– Powiedz mi, co wydarzyło się w Denver.

Nie brzmi to jak prośba, tylko jako rozkaz. Otwieram usta, by powiedzieć, że pewnie jego ludzie już wszystkiego się dowiedzieli, albo by po prostu go zwyzywać, jednak wpadam na lepszy pomysł. Tak dobry, że ledwo powstrzymuję uśmiech.

– Chcesz wiedzieć, co się wtedy stało?

Kiwa sztywno głową i czeka.

Powoli zmierzam ku niemu. Chłonę to, jak uważnie śledzi moje ruchy aż siadam na krześle, a nogi unoszę i umieszczam na biurku. Zaciska wargi, jednak milczy. Ale go to rusza. Przeszkadza ten brak szacunku do niego i do jego miejsca pracy. A mi sprawia dużą przyjemność testowanie jego cierpliwości.

– To był naprawdę udany dzień. A raczej miał taki być – zaczynam swoją historię. – Poszłam na poranny spacer, wypiłam ulubioną Latte i wróciłam do mieszkania, myśląc o spotkaniu z moim chłopakiem.

To trochę za dużo powiedziane raptem po kilku spotkaniach, ale teraz chodzi mi tylko o zranienie Vincenza. Chcę go wkurwić, sprawdzić, gdzie leżą granice i na ile mogę sobie pozwolić. Kiedy postanowi ukrócić moje wyznanie?

– Wykąpałam się, umyłam włosy i je pokręciłam. Moja skóra pachniała brzoskwiniami. Zadbałam, by każda część ciała była gładka oraz miękka.

Vincenzo nawet nie mruga. Jego twarz, choć pozostawiona w bezruchu, ma ślady zirytowania. Może nawet gniewu. Albo zazdrości? Oj będzie zazdrosny, kiedy dokończę opowieść.

– Maxim przyjechał po mnie, jak dobrze wychowany mężczyzna otworzył mi drzwi i skomentował mój wygląd. Był mną zachwycony tak bardzo, że miał ochotę zrezygnować z kolacji i wrócić ze mną do domu. Ale wolałam go powstrzymać i kusić przez resztę wieczoru.

– Do rzeczy.

Uśmiecham się. Mój plan działa. W końcu jakaś reakcja.

– Po kolacji mieliśmy pojechać do mnie. Chciałam, by Maxim zdjął ze mnie sukienkę, odkrył, że nie miałam pod nią bielizny, by całował moje usta, zostawił ślady na szyi i zajął twardymi sutkami.

Zupełnie ignoruję fakt, że nie jesteśmy w pokoju sami. Cholera mam całą widownię i ani trochę mnie to nie krępuje. Wszyscy siedzą tak cicho, że ich obecność łatwo zignorować.

– Później rozszerzyłby mi uda, zawisłby nade mną i w końcu zanurzył kutasa w moją wil...

– Nie o to pytałem – przerywa mi ostrym tonem.

To takie cudowne spijać z jego oczu zazdrość. Widzieć, że coś go jednak rusza, chociaż to jeszcze nie jest reakcja na jaką liczyłam. Ale się tym nie przejmuję. Już coś w nim drgnęło, więc teraz pójdzie już z górki.

– Ale nie wróciliśmy, bo wtedy zaczęli strzelać – dokańczam.

– Kto?

– A skąd mam to wiedzieć? – Wzruszam ramionami.

– Niczego nie widziałaś?

– Nie. Pamiętam tyle, że nagle pękły szyby, padły strzały i wylądowałam na podłodze. Ale ty pewnie wiesz więcej. Na pewno kazałeś swoim psom szukać sprawców, zdobyłeś już wszystkie informacje, więc nie wiem, na cholerę tu siedzę.

Vincenzo odchyla się i opiera o fotel.

– Jak dobrze znasz tego faceta, z którym byłaś?

Przewracam oczami, wzdychając. To jednak mi się znudziło. Zabieram nogi ze stołu, po czym wstaję i zmierzam do drzwi. Cristian nawet stawia krok w bok, by zrobić mi miejsce.

– Reeva – Vincenzo podnosi głos. – Reeva!

Nie odwracam się, ale pokazuję mu środkowy palec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro