Rozdział 14
Udanego poniedziałku.
#denaro2
*
Reeva
Krzyki, które słyszałam zaraz po zamknięciu się w pokoju w końcu ustają. To była Valerie. Nie wiem, co konkretnie mówiła, jednak domyślam się, że wygarniała Vincenzowi. Nie pierwszy raz, choć to nadal mnie zadziwia, bo robi to tak swobodnie, jakby miała gdzieś, czy spotkają ją konsekwencje, czy też nie. Albo Vincenzo ma do niej niewyczerpane pokłady cierpliwości albo Val dociera do niego jakimiś argumentami. Przy naszym pierwszym spotkaniu po sześciu miesiącach wspomniała o tym, że narusza jego granice, ale jak na razie nie zauważyłam, aby Vincenzo ją skrzywdził. Chyba nie podniósł na nią ręki albo Val stara się, bym o tym nie wiedziała. To również prawdopodobne.
Jednak Valerie mówiła też, że Vin nie krzywdzi rodziny. Oby to była prawda.
Przez większość dnia staram się nie wychodzić z pokoju bez potrzeby. Mam tutaj tablet, na którym mogę oglądać seriale, łazienkę oraz duże łóżko. Tylko czasem schodzę do kuchni po herbatę albo coś do jedzenia. Nie słyszę, aby ktoś był w domu. Jedynie Honsu robi trochę hałasu, biegając z salonu do kuchni, jakby nawdychał się kocimiętki. Zapewnia mi to odrobinę rozrywki, a kąciki moich ust jakoś same się unoszą. Ten dom bez kota byłby zbyt ponury.
Wieczorem kończę pierwszy sezon Rekruta. Za oknem robi się ciemno, niebo przybiera pastelowe barwy i gdybym miała pod ręką płótno i farby, uwieczniłabym ten widok. Jednak niczego takiego nie mam pod ręką i chwilę poświęcam na obserwację nieba, aż do chwili, gdy słyszę pukanie. Jednak ktoś nie ma zamiaru wchodzić, bo słyszę oddalające się kroki. Czekam chwilę, a potem uchylam drzwi, a mój wzrok pada na leżące pudełko. Jest dość duże, w dodatku ciężkie i coś się w nim przewraca. Zabieram je do pokoju, po czym kładę na łóżku i otwieram wieko.
W pudle znajdują się białe szpilki oraz dwie sukienki. Jedna w kolorze ciemnej, wręcz krwistej czerwieni, sięgająca kolan, a druga beżowa bardziej przylegająca do ciała. Na dnie pudełka znajduję karteczkę.
„Szpilki i biała sukienka są na urodzinowe przyjęcie, na które idziemy. Drugą możesz założyć na dzisiejszą kolację o 21:00. Mam nadzieję, że przyjdziesz."
Nie muszę zgadywać, kto jest adresatem liściku, bo odpowiedź jest jasna. Vincenzo. Tylko on ma czelność mi coś dać i uświadomić mi, że nie mam wyboru. Ten „prezent" miałby zupełnie inny wydźwięk, gdyby nie fakt, że Vincenzo jasno napisał, że muszę iść z nim na przyjęcie i jeszcze ubrać się w to, co ON wybrał. I jeszcze oczekuje, że przyjdę na kolację w drugiej kreacji.
Chyba go łeb boli, jeśli sądzi, że może mnie kontrolować.
Jednak kolacji sobie nie odmówię. Nieistotne, co się ostatnio między nami wydarzyło, nie będę się ukrywać i unikać konfrontacji. Bo wtedy to on wygra, a ja będę się czuć jak więzień.
Zresztą kto by nie skorzystał z okazji, by przyjść na gotowe?
*
Chociaż ta zielona sukienka jest w moim guście, nie dam Vincenzowi satysfakcji. Nie robię makijażu, nie układam włosów z wymyślną fryzurę i zakładam spodnie dresowe oraz luźną oversize'ową koszulkę. Nie spodziewam się obecności jego kuzynostwa, dlatego ani trochę nie przykładam się do tego, jak wyglądam. Ważne, że jest mi wygodnie.
Kilka minut po wyznaczonym przez Vincenza czasie rozpoczęcia kolacji, schodzę do jadalni. On już tam jest. Siedzi u szczytu stołu, niczym władca przy wieczerzy w swoim zamku. Nie czekał na mnie z rozpoczęciem jedzenia. Pewnie wątpił, że przyjdę i dowód mam w jego oczach, bo kiedy pojawiam się w zasięgu jego wzroku, zauważam, jak odrobinę unosi brwi.
Śledzi moje kroki. Nie wstaje z krzesła, nawet się nie porusza, tylko w milczeniu patrzy, jak zasiadam na swoim dawnym miejscu. Na talerzach jest pełno różnego jedzenia. Jest jajecznica, sałatka z kawałkami kurczaka, pasta z awokado, po którą sięgam i jeszcze kilka innych dobrze wyglądających składników kolacji. Nietypowym widokiem jest brak wina. W dzbanku jest za to herbata z cytryną. Nie wygląda to zatem na elegancki wieczór, więc i mój strój zdaje się odpowiedni.
– Sukienki ci się podobają? – pyta po chwili ciszy.
– Są niepotrzebne – odpowiadam oschle.
– Jakoś nie zauważyłem, abyś przywiozła ze sobą jakiekolwiek sukienki. W czym zamierzasz pójść na przyjęcie?
– Nie wybieram się na nie.
Jeśli sądzi, że mnie do tego zmusi, jest w cholernym błędzie. Skoro uważa, że jestem w niebezpieczeństwie i nadal coś mi zagraża, nie powinien był mi nawet wspominać o tym zaproszeniu. Przecież to byłaby idealna okazja, by mnie zabić.
– Nathasha liczy, że się zjawisz.
Aż przerywam jedzenie, kiedy o tym mówi. Wspominanie teraz o głuchoniemej żonie Nikoleva to słabe zagranie, ale niestety skuteczne. Ta kobieta niczym mi nie zawiniła, już przy pierwszym spotkaniu wydała mi się miła i roztaczała wokół siebie aurę rodzinnego, ciepłego domu. I to są jej urodziny. Wypada na nich być.
– A gdzie twoje gadanie o tym, że nie jestem bezpieczna? – Sięgam po kromkę miękkich bułki.
– Zadbam o twoje bezpieczeństwo. I nie będziemy tam długo.
– Czyli chcesz jechać z obstawą.
– Jak zawsze – przyznaje.
– Nie życzę sobie, aby chodzili za mną ochroniarze – fukam.
Rozumiem konieczność ich obecności, bo żyjąc tym życiem trzeba być świadomym niebezpieczeństwa. Jednak nie odpowiada mi to, że obcy faceci z bronią i czarną przeszłością mieliby chodzić za mną krok w krok, obserwować mnie i mrozić wzrokiem każdego, kto się zbliży. Wszystko powinno mieć granice. Nawet ochranianie.
– Nie będą tego robić.
Trochę mi lepiej słysząc to. Nie będę czuła na karku oddechu ochraniarzy i może skupię się na przyjęciu zamiast na myśli, że jestem na czyimś celowniku. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy pomyślę sobie, że w najgorszym scenariuszu ktoś mnie zastrzeli, gdy tylko pojawię się wśród ludzi. Już raz próbowano mnie zabić w miejscu publicznym.
Tak wszyscy twierdzą, a ja na siłę próbuję sobie wmówić, że wcale nie byłam celem. Ale czy to oznacza, że celem był Maxim? Vincenzo powiedział, że go nie znałam, że nie był tym, za kogo się podawał.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczynam być co do tego pewna. Nasz związek teraz wydaje mi się zbyt idealny. Zbyt... normalny.
– Jeśli nie chcesz sukienki, którą ci dałem, Val może pojechać z tobą na zakupy.
Kątem oka widzę nagły ruch jego ręki i odruchowo odchylam się w bok, chcąc uniknąć kontaktu. Nieświadomie wbijam sobie paznokcie we wnętrze dłoni. Vincenzo zastyga w bezruchu. Dopiero po chwili dostrzegam, że mężczyzna wcale nie miał zamiaru mnie dotknąć albo zrobić krzywdę, tylko zwyczajnie sięgnął po dzbanek herbaty.
Walące w piersi serce nie chce się uspokoić, zupełnie jak mój oddech. Wiem, że nie chciał mi nic zrobić, tyle że swoim ostatnim wyczynem zasiał ziarno lęku.
– Reeva...
– Najadłam się – wtrącam, po czym wstaję od stołu i idę do sypialni, w której się zamykam.
Mam dość dzisiejszego dnia.
*
Biegnę korytarzem, który zdaje się ciągnąc w nieskończoność. Widzę drzwi, świecący nad nimi napis „wyjście", ale nie mogę do niego dobiec. Cały czas się oddala i chociaż wyciągam przed siebie rękę, nie jestem nawet bliżej celu.
W pewnym momencie tracę równowagę i upadam, jednak nie uderzam o twardą podłogę, tylko spadam na miękki materac. Jest brudny oraz wilgotny. Zupełnie jak miejsce, do którego trafiam. To magazyn. Ten sam, w którym zamknął mnie Ruiz. Słyszę warkot silnika i coś uderzającego rytmicznie w metal. Dźwięk jest coraz głośniejszy, dudni mi w uszach oraz w piersi aż drzwi do magazynu się rozsuwają.
Ślepia mnie światło reflektorów. Jakaś ciemna sylwetka przenika przez jasne smugi, by po chwili kucnąć przede mną. Wyciąga dłoń. Znajomą.
– Zabieram cię stąd.
W pierwszej chwili myślę, że to Vincenzo, lecz to nie jego ręka i nie jego twarz wyłania się z mroku. To Maxim po mnie przyszedł. To jego dłoń ujmuję i to z nim wychodzę z magazynu.
– Co się dzieje? – pytam drżącym głosem.
– Już nic – zapewnia. – Chodź. Tam będziesz bezpieczna.
Wchodzimy w gęstwinę, Maxim trzyma się z tyłu, a ja brnę na przód, raniąc sobie ramiona ostrymi gałązkami.
– Gdzie idziemy?
Nie otrzymuję odpowiedzi. Nie słyszę nawet, aby Maxim szedł za mną, dlatego się zatrzymuję.
– Maxim?
Odwracam się. Widok mężczyzny, który celuje do mnie z pistoletu odbiera mi oddech. Stawiam niepewny krok w tył.
– Maxim? – powtarzam z niedowierzaniem. – Co? Co ty robisz?
W jego oczach nie ma troski, czułości, tej iskry, którą zawsze widziałam. Jest w nich pustka, bezduszność i coś, co określiłabym spojrzeniem zabójcy.
– Jesteś taką naiwną suką, Reevo Jordan.
I wtedy pada strzał, który wybudza mnie z koszmaru.
Poduszkę mam mokrą od łez, serce rozszalałe, a puls znacząco przyspieszony. Ciemność w pokoju nie pomaga się uspokoić, za to każdy odgłos pobudza umysł do tworzenia czarnych scenariuszy. Chwytam telefon i wchodzę w konwersacje z Valerie. Jest aktywna, dlatego wysyłam wiadomość.
Ja: Śpisz?
Trochę głupie pytanie zważywszy na to, że przy jej profilowym świeci się zielona ikonka.
Valerie: Nie mogę spać. Ty chyba też.
Ocieram mokre policzki, po czym wystukuję odpowiedź.
Ja: Boję się. Możesz do mnie przyjść?
Odpowiedzi już nie otrzymuję, jednak chwilę później Valerie otwiera drzwi i wchodzi do pokoju. Materac za mną się ugina, pościel się unosi, a jej ciepłe dłonie oplatają moje ramiona.
– Koszmar? – pyta szeptem.
Jestem w stanie tylko pokiwać głową. Ten sen dręczy mnie od tamtego porwania z przyjęcia, a teraz mój chory umysł dodał do niego Maxima. I zasiał więcej wątpliwości niż miałam. Cholera, czy Vincenzo może mieć racje? Czy Maxim mógł być zamieszany w jakiś większy spisek? Mógł chcieć mnie zabić?
– Val? Czy jak zadam ci pytanie, będziesz ze mną szczera?
– To zależy, o co zapytasz. Niektóre sprawy muszę zachować w tajemnicy.
Wzdycham, ale podejmuję ryzyko nieuzyskania odpowiedzi.
– Czy Maxim był oszustem? Chciał mnie skrzywdzić?
Muszę uzyskać odpowiedź, by wiedzieć, co jest prawdą. Wyjdę na cholernie naiwną, gdy okaże się, że dałam się omamić człowiekowi pragnącemu mojej krzywdy. Naprawdę byłam taka głupia?
Milczenie się przedłuża, co jest jasną odpowiedzią, że nic mi nie powie. Zatem miałam racje. Maxim nie był tym, za kogo go miałam, bo gdybym się myliła, Val by zaprzeczyła. Nie robi tego.
– Czyli jestem idiotką, która chciała być kochana – dochodzę do wniosku.
– Nie, Reeva. To nie tak.
– Nie? Osoba, której wyznałam miłość mnie odesłała, za to druga, do której zaczęłam coś czuć i planowałam przyszłość mogła mnie zabić w każdej chwili. Jestem idiotką. Naiwną idiotką.
– Nie uważam tak – odpiera z przekonaniem. – Jesteś uczuciowa, bardziej niż my, co czyni cię od nas lepszą. Nie obwiniaj się za to, jaka jesteś. Ani za to, że chciałaś załatać dziurę w sercu. To nie twoja wina.
– To jego wina.
Wszystko wina Vincenza. Gdyby mnie nie odesłał, nie byłoby tego całego gówna.
– Tu się zgodzę – przyznaje. – I wierz mi, zrobiłabym wszystko, by do tego nie dopuścić, gdybym wiedziała wcześniej.
– Wiem – szepczę w odpowiedzi.
Vincenzo
Butelka przelatuje przez całe pomieszczenie i roztrzaskuje się na betonowej ścianie. Resztki alkoholu spływają po murze. Skapują na kawałki szkła oświetlone przez ogrodową lampę. Patrzę na nie i mam ochotę się na nie rzucić, by poczuć, jak ostre drobinki wchodzą mi pod skórę. Chcę doświadczyć tego bólu, jaki doświadczyła Reeva. To byłby dobry sposób na ukaranie się.
Kurwa mać. Co mi strzeliło do głowy, by zamykać ją w tym cholernym pokoju?! Dość już przeszła. Na cholerę dokładać jej kolejny powód do nienawidzenia mnie? Teraz nie dość, że ma siniaki na ramieniu to jeszcze się mnie boi. Ta kolacja miała nas do siebie zbliżyć. Spierdoliłem sprawę, choć nieświadomie.
Kurwa.
Słyszę, że ktoś się zbliża. Kątem oka widzę kobiecą postać i rozpoznaję Valerie. Zerka na rozbitą butelkę, potem na mnie, po czym splata ramiona na piersi. Już wiem, że czeka mnie matkowanie.
– Znowu chcesz mnie opierdolić? Daruj sobie. Widzę swój błąd.
– To dobrze – odpowiada. Następnie stawia krok i wlepia we mnie uporczywe spojrzenie. – Ma koszmary. I już wie, że Maxim prawdopodobnie by ją zabił.
– Co jej powiedziałaś? – pytam ostrym tonem.
Unosi ręce w geście poddania się i wycofuje na krok. Mieliśmy nie straszyć Reevy, a jeśli powiedziała jej coś, co tylko pogłębi złe sny, naprawdę się wkurwię.
– Nic, sama do tego doszła. Obwinia się, że kogokolwiek do siebie dopuściła i ciebie przy okazji.
Nic nowego...
– Zajmij ją czymś. Niech o tym nie myśli – proszę ją, a potem wymija, lecz Val nie chce dać mi odejść.
– Ty powinieneś to robić.
Nie odwracam się, ale słucham. Ona i tak mi nie odpuści, a wolę, by się nie wydzierała w środku nocy.
– Ona cię potrzebuje, a ty jej. Jak długo będziesz to ciągnąć, co? To męczy nie tylko was, ale też nas. Ciężko jest wykonywać twoje rozkazy i jeszcze być tutaj, by dbać o jej samopoczucie, kiedy z nienawiści do ciebie ucieka. A jeśli zrobi coś, co ją narazi? Tak, jak ostatnio, gdy zajebała ci samochód? Na początku mnie to rozbawiło, ale ktoś mógł ją, kurwa, zastrzelić albo porwać.
– Wiem, kurwa! – podnoszę głos. – Ona nie ułatwia mi chronienia jej, ale też nie ułatwia pogodzenia się. Próbowałem rozmowy, dzisiaj zorganizowałem kolacje i co z tego wyszło? Jebane gówno, Val! Nie oczekuj, że sytuacja zmieni się z dnia na dzień, bo to, kurwa, niemożliwe!
Chciałbym, by było inaczej. Męczy mnie zastanawianie się, czy Reeva nagle nie postanowi zwiać albo zrobić coś, co przyniesie więcej szkód niż korzyści. Ona musi współpracować. A nie będzie tego robić, gdy nadal będzie chciała uprzykrzyć mi życie.
– Zresztą ze mną nie rozmawia – dorzucam. – I nie zacznie, po tym, jak ją zamknąłem.
Valerie zgadza się skinieniem głowy.
– Masz racje. Wasza relacja nie poprawi się z dnia na dzień i nie będzie lepiej, gdy ciągle będziesz popełniał błędy. Robisz jeden krok w przód, a potem dwa w tył. Jeśli tego nie zmienisz, będziesz stać w miejscu.
Parskam śmiechem. Nie jest to zabawne, bardziej frustrujące. Czuję się w tej chwili cholernie bezradny.
– Jakieś pomysły, co mam zrobić? Kupiłem jej dwie sukienki i buty. Nie przyjęła tego tak, jak myślałem.
– Dałeś jej to jako prezent, czy powiedziałeś, że jedna jest na przyjęcie urodzinowe za to, że nie chciała z tobą jechać do miasta?
Unoszę brew, nawet usta, lecz pytanie, skąd o tym wie, nie przechodzi mi przez gardło.
– Jesteś przewidywalny, jeśli chodzi o kobiety. Zwyczajnie nie wiesz, co robić. Powinieneś być teraz wdzięczny, że masz w rodzinie kobietę. Kto by was ratował przed złymi decyzjami?
Wzdycham.
– Więc, co proponujesz?
Skoro mam oddać swój związek w ręce kuzynki, niech będzie.
– Mówiłam ci, byś dał jej przestrzeń. Nadal to rób, ale spędzaj z nią więcej czasu.
– To nielogiczne – stwierdzam.
– Logiczne. Tylko ty nie umiesz logicznie myśleć – kwituje. – Chodzi mi o to, że masz jej nie unikać. Zaproś ją na wspólne śniadanie. Niech postawią stół na zewnątrz, to da Reevie poczucie, że nie jest zamknięta i w każdej chwili może odejść. Nie zmuszaj jej, by została. To ty masz się dostosować do niej. Brzmi logicznie?
Kiwam głową i pozwalam kuzynce mówić dalej.
Słucham jej uważnie, bo to nawet ma sens. Wspólne spędzanie czasu z Reevą na jej warunkach może poskutkować. Podoba mi się również dawanie drobnych prezentów bez okazji i bez karteczek.
– A i najważniejsze. Powiedz jej, co się stało, gdy Cristian ją odwiózł.
Otwieram szeroko oczy.
– Mowy nie ma – upieram się.
– Ja pierdolę, Vincenzo, jesteś debilem. Nie sądzisz, że takie wyznanie coś zmieni? Na lepsze na przykład?
– Wątpię.
– Nie dowiesz się, jeśli nie sprawdzisz. A wierzę, że tym wyznaniem niczego nie spierdolisz. Zrobisz to z kolei, gdy to przed nią zataisz, co w sumie już robisz, ale w końcu się dowie. Może nie od ciebie, może nie ode mnie, ale od kogoś na pewno.
Zgrzytam zębami. Czy ona naprawdę musi mieć tyle racji i rzucam we mnie faktami? To już jest wkurwiające!
– Zrób to – nalega.
– Zastanowię się. Póki co, idź do niej. A jutro zabierz ją do miasta, niech kupi sobie sukienkę i cokolwiek wpadnie jej w oko. Niech nie myśli o tym chuju Maximie.
Kącik ust Val unosi się w kpiącym uśmiechu.
– I ani słowa więcej. – Wymierzam w nią palec, upewniam się, że rozumie ostrzeżenie, po czym wracam do domu.
Noc spędzam w gabinecie, by w jakiś sposób powstrzymać chęć zajrzenia do Reevy. Od kiedy tu jest łapię się na tym, że w środku nocy budzę się z myślą, że powinienem tam pójść, otworzyć drzwi, upewnić się, że ona tam jest.
Świadomość nie wystarcza. Z bólem przyznaję, że brakuje mi jej bliskości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro