Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Organizacja i Puszek

Przyszli pod największy dom w wiosce liczący dwa piętra. Sprawiał porządne wrażenie, nad częścią dachu rozpościerała się gałąź buku. Przy ścianach rosły zwiędłe już kwiaty a do drzwi, przed którymi stanęli prowadziła kamienna dróżka.

Wujek Krzysiek głośno zapukał.

Minęła dłuższa chwila, nim ktoś otworzył.

Po rozpoznaniu gości odparł:

- Nie ma tu Roberta, poszedł na kolejne dyskusje z krasnalami na naszym terenie. - powiedziała brunetka o kanciastych rysach twarzy.

- Mamy sprawę niecierpiącą zwłoki. Chciałbym uzgodnić plan działania.

Chwilę się zamyśliła.

- A róbta co chceta, jak już wyruszycie ratować tę kobietę, to mu o tym powiem jak wróci. - odparła, po czym beznamiętnie zamknęła drzwi.

- Idealnie. - powiedział do siebie wujek Krzysiek z chytrym uśmieszkiem.

- Co? - zapytał z ciekawością Mirosław.

- Już ci mówię. - powiedział ruszając na prawo od domu.

Młody mężczyzna poszedł za nim. 

- Gdy spałeś, wymyśliłem plan, niestety nie mamy za bardzo czasu na jego doprecyzowanie i ulepszenie, więc od razu wcielamy go w życie. - po tych słowach jego uśmiech lekko zrzedł. -Teraz idziemy do naszego miejscowego medyka, by ustalić czy z nami pójdzie. Ogólnie będziemy biec w formie wilków, by było szybciej, niestety w ludzkiej formie nie dotrzymałbyś nam tempa więc będziesz musiał pożyczyć wierzchowca, już wszystko uzgodniłem z Janką. Udamy się więc następnie do niej, pożyczymy Puszka, później coś zjemy, zbierzemy się i wyruszymy.

Mirosław poczuł ogromną wdzięczność. Rozluźnił swoje zesztywniałe ciało, czując jak brzemię odpowiedzialności i niepewnej przyszłości ze szczątkową nadzieją na jej poprawę przestaje nad nim niemiłosiernie ciążyć. Uśmiechnął się i wykrztusił:

- Dziękuję ci za to wszystko...

- Nie ma za co, w końcu mamy wspólny cel. - odpowiedział powoli skręcając w stronę wejścia do chatki wokół której rosło wiele rodzai roślin. 

Wchodząc do pomieszczenia, Mirosława naszła myśl, że wujek, mimo, że przeszedł naprawdę ciężkie chwile w życiu, zachowuje się nadzwyczaj normalnie.

- Hej. - odezwał się niskim głosem miejscowy medyk usłyszawszy ich. Był wysoki, miał czarne włosy związane w kitkę i pociągłą twarz na której widniały lekkie zmarszczki.

- Hej. - odpowiedzieli mu goście.

- Przejdźmy od razu do konkretów bez zbędnego gadania. Jakie objawy zauważyłeś u swojej matki? - zapytał bez zbędnego przejęcia sprawą.

- E... - Zaciął się młody mężczyzna. - Kaszlała od dłuższego czasu. Ostatnio brzydko.

- Wypluwała jakieś wydzieliny?

- Czasem...

- Żółte, bezbarwne czy Czerwone?

- Takie białawe... - Odpowiedział z niepokojem.

- No dobra... - mruknął bez krztyny niepokoju, w zamyśleniu przelatując wzrokiem po podpisanych pojemniczkach i koszyczkach ustawionych na obszernych półkach obejmujących dwie ściany. 

- Hmm... - wydał dźwięk w zamyśleniu, by na chwilę zabić ciszę.

Podszedł do lady, wyjął z szafki słomiane pudełko i włożył do niego część zawartości trzech stojących na półkach pojemników.

- Tego tutaj brązowego zioła parz jej trzy razy dziennie, niech wdycha jego opary. Tego bardziej zielonego niech często popija, a grzybki zje w dwóch posiłkach.

- Bardzo dziękuję! - powiedział wzruszony Mirosław odbierając leki, które podał mu zielarz.

- Proszę bardzo. Życzę zdrowia pańskiej matce i twojej siostrze. - zwrócił się do obu uśmiechając się życzliwie.

- Dzięki, na pewno się odwdzięczę. - odparł wujek Krzysiek. - No dobra, to idziemy. Do widzenia! - pożegnał się.

- Do widzenia! - powiedzieli równocześnie Zielarz i Mirosław.

Wyszli z chatki. Skręcili w lewo, w stronę mniejszych zabudowań.

Gdy okrążyli jeden z domów, ujrzeli spokojnie pasącego się przy krzaku z mirabelkami bazyliszka.

 Na jego widok Mirosław stanął znienacka wzdrygając się.

- Boże, prawie zawału dostałem. - powiedział z ręką na piersi, w której mocno biło serce, wpatrując się z przerażeniem w zielono-żółtego stwora, który mimo, iż wydawał się sympatyczny, nadal pozostawał groźnym drapierznikiem. Szybko się rozejrzał za najbliższym drzewem i jeszcze szybciej się za nie schował.

Bazyliszek łypnął swym żółtym okiem za źródłem dźwięku, po czym powrócił do skubania mirabelek swoim wielkim ząbkowanym dziobem. Czerwone medaliony niczym u koguta kołysały mu się z każdym ruchem.

- Nie bój się. - powiedział ze śmiechem wujek. - Puszek jest niegroźny dla nas.

- TO JEST PUSZEK?! - krzyknął zaskoczony. Co prawda nie bał się go jak gryficy, jednak nadal stwór pozostawał równie groźny jak niedźwiedź.

Krzysiek ryknął śmiechem.

Młody mężczyzna wpatrywał się w kulącego się mężczyznę z niedowierzaniem. 

W tym czasie z domku na skos w prawo i z przodu wyszła Janka. Gdy wynurzyła się zza krzaka obok, by ich spotkać, wujek już lekko ochłonął, jednak na nowo wybuchł śmiechem, gdy wyjaśnił sytuację koleżance. Ta również się roześmiała.

Mirosław poczuł się jak ofiarą żartu.

- Czy nie macie innych wierzchowców? - zapytał skwaszony.

- Do tej pory nie były nam potrzebne, skoro mamy Puszka.

- Aha...

Podeszli wszyscy do bazyliszka, Mirosław trzymał się z tyłu, lekko za wujkiem.

- Spokojnie, Puszek zazwyczaj nie dziobie... - uspokajała Janka.

- Zazwyczaj? - zapytał zaniepokojony wpatrując się w majestatyczne stworzenie.

Długą szyję zwierzęcia pokrywały żółte niczym pszenica pióra, brzuch i pierś miał zielone, odbłyskające na niebiesko, podobnie jak skrzydła. Boki miał w tym samym kolorze co szyja, za to pióra na grzbiecie były ciemno-zielone, błyszczały się podobnie jak u czarnych ptaków. Co do długiego ogona i nóg, były one pokryte zielono-brązowymi łuskami niczym u węża.

- Co powiesz na wieczorną wyprawę, Puszku? Podwieziesz Mirosława do domu, dobra? - powiedziała do zwierzęcia Janka głaszcząc go po szyi.

Ten spojrzał się na nią ruszając jedynie okiem, które i tak już było z boku, wymienił porozumiewawcze spojrzenie, po czym wrócił do skubania owoców.

Mirosław poczuł się dziwnie zdezorientowany. Miał wrażenie, jakby stwór coś odpowiedział, lub chciał odpowiedzieć, lecz nie usłyszał niczego, jak w przypadku gryficy.

To wszystko pewnie przez mikstury wiedźmy. - pomyślał.

- No dobra, to pójdę zrobić kolację na drogę, a ty poćwicz jazdę na Puszku. - zadecydował Krzysztof. - Nie martw się, to łatwe, bo ma szeroki grzbiet. -  dodał widząc niepokój na twarzy siostrzeńca, po czym odszedł.

Mirosław popatrzył za nim z mieszanymi uczuciami. Cieszył się bardzo, że wujek wziął całą sprawę na swe barki i sprawnie prze naprzód. Napełniało go to spokojem. Jednak konfrontacja z bestiami z Mrocznego Boru wypruwała go z energii i miał tego dość, chciał odpocząć, ale nie mógł.

Spojrzał z rezygnacją na stwora.

- Może najpierw zademonstrowałabym ci jak wygląda jazda na bazyliszku. - odezwała się łagodnym głosem Janka. Blond włosa kobieta spoważniała trochę, bo wiedziała, że chłopak nie boi się takich stworzeń bez powodu. - Siad. - powiedziała lekko stanowczo.

Puszek usiadł na ziemi, dzięki czemu z łatwością usiadła mu na grzbiecie.

- W górę.

Posłusznie wykonał komendę.

- Podejdź tu proszę. - zwróciła się do Mirosława. Ten niechętnie, sztywno spełnił jej prośbę. - Zasady są proste. Jeśli chcesz jechać do przodu, przechylasz się do przodu i naciskasz na oba ramiona Puszka dłońmi, o tak. - powiedziała, po czym to zademonstrowała.

Bazyliszek ruszył do przodu.

- Gdy chcesz skręcić, na przykład w prawo, przechylasz się w prawo i naciskasz na prawe ramię, o tak. 

Skręciła w prawo, robiąc pół kółka wokół chłopaka.

- Z drugą stroną jest tak samo, tylko na odwrót. Gdy chcesz się zatrzymać, mówisz ,,Prrr".

Stwór stanął.

- Dalsze instrukcje przekaże tobie jak już opanujesz używanie tych. Siad.

Młody mężczyzna z mocno bijącym sercem zamienił się z Janką miejscami. Gdy stwór podniósł się za komendą kobiety, stwierdził, że w sumie to nie jest takie straszne jak mu się wydawało. Siedział na puszystym, ciepłym grzbiecie groźnego, przerośniętego kuro-węża, wciąż żył a na dodatek on wykonywał polecenia ludzi. Poczucie kontroli nad sytuacją go uspokajało.

Nieśmiało przechylił się do przodu i nacisnął na barki zwierzęcia, przy okazji lekko zginając nogi by zasiąść w stabilniejszej pozycji. W samą porę, bo gdy jego wierzchowiec ruszył, stracił na chwilę równowagę. Chód zwierzęcia przechylał go lekko to w prawo, to w lewo. Skupił się na utrzymaniu się w pionowej pozycji.

- Uważaj na drzewo.

Nagle przed nim pojawił się pień drzewa. Odruchowo odchylił się do tyłu i na bok, bazyliszek sprawnie wyminął roślinę.

Janka się zaśmiała widząc, że Puszek pierwszy wpadł na pomysł ominięcia przeszkody, dlatego poszło mu to tak sprawnie.

- Dobra, skręć teraz w lewo. - po chwili poinstruowała Mirosława widząc jak nie wie co zrobić zdezorientowany. Po lewej miał więcej wolnej przestrzeni.

Podążył za jej instrukcją. Otrzymanie zadania skierowało jego uwagę ze swoich skotłowanych myśli i emocji na  wykonanie czynności.

Po udanym kółku, zrobił drugie, w drugą stronę. Później, oczywiście przy instrukcjach Janki zaczął mijać drzewa stojące mu na drodze.

Po dłuższym czasie treningu, kiedy chłopak opanował już w miarę sprawne omijanie przeszkód a w szczególności utrzymywanie się na grzbiecie przyszedł wujek Krzysiek i zaprosił wszystkich na kolację. Oczywiście Mirosław, dla treningu pojechał tam na Puszku. Był dumny z nowo opanowanej umiejętności, jednak poza nim mało kogo cokolwiek to obchodziło. Dla wszystkich była to część normalności.

/\|/\|/\|/\|/\|/\|/\

Gdy zbierali się do wyruszenia po krótkim odpoczynku, który był następstwem kolacji, Mirosława ogarniała niepewność. Mimo iż przy pysznym posiłku składającym się z kaszy jęczmiennej z grzybami i kawałka sarny zdążył porozmawiać i zaznajomić się z rodziną, sam fakt wyruszenia na wyprawę na grzbiecie bazyliszka w towarzystwie biegnących obok niego wilków w lesie pełnym potworów i demonów nie napawał go spokojem. Czuł jednak pewną ekscytację. Bo brzmiało to zaiste niewiarygodnie.

Po umocowaniu bagaży na Puszku za pomocą specjalnego siodła, krórego tylna część była do tego dostosowana wujek Krzysiek powiedział:

- No to co, nie ma co zwlekać, ruszajmy. Pamiętasz komendy na przyśpieszanie Puszka? - upewnił się zwracając się do siostrzeńca.

Przy kolacji powiedziano mu, że może przyśpieszyć bazyliszka za pomocą paru kląknięć i lekkiego uderzenia piętą w bok. Im więcej kląknięć, tym szybsze stadium szybkości.

- Tak. - odpowiedział poważnie.

Czuł się zmęczony ćwiczeniami i emocjami, jego stan wymagał odpoczynku i snu, jednak nie zamierzał więcej zwlekać. Był doskonale pogodzony z tym, że będzie musiał się trochę poświęcić.

Wilkołaki zmieniły się w wilki. Po ich wyjściu z ubrań chłopak poskładał je i wrzucił do kosza na siodle wedle ich prośby. Zamknął go przywiązując klapę włóknem konopii do ścianki. 

Wsiadł z determinacją na grzbiet stwora, po czym ruszyli wszyscy w głąb lasu. Rozległo się wycie wilków, które właśnie informowały stado o ich wyprawie.  Znały najkrótszą trasę, więc biegły z przodu.

_________________

Planowałam dobić tych 2000 słów, jednak ostatnie akapity według mnie brzmią kozacko, więc zostawiam tą wersję liczącą jakieś 1640. 

Te 1700 o których mówiłam w komentarzu porzedniego rozdziału okazały się do innego mojego opowiadania. Którego? Zamierzam reaktywować ,,Reiwenwiledż - Alfa i syn Tadeusza". Jak znacie jakieś żałosne, kiczowate, stereotypowe książki na wattpadzie możecie je podesłać. Z przyjemnością wybiorę z nich to, co najgłupsze i zmienię w parodię >:D >:D >:D hue hue huę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro