Rozdział 4 - Inni mieszkańcy lasu
Jak co wieczór, ruszyli na zwiady, by sprawdzić, czy jakiś nieproszony gość nie wszedł na ich terytorium. Mieli nadzieję, że jak zwykle nikogo nie będzie, jednak tej nocy znaleźli jakiegoś śmierdzącego, młodego człowieka w obdartych ubraniach, uzbrojonego w miecz.
Zaintrygowała ich jego obecność, ponieważ od dawna żaden człowiek nie zapuścił się tak głęboko do Mrocznego Boru.
W sumie, to nie wiedzieli co z nim zrobić, bo jeśli tu był, to najprawdopodobniej został wygnany ze społeczeństwa ludzi, więc albo był złodziejem lub mordercą, albo uprawiał magię lub został nią dotknięty, tak jak oni, wilkołaki.
By rozwiać swoje wątpliwości, postanowili z nim pogadać.
Zmienili postacie w ludzkie. Karol wziął gruby kijek leżący niedaleko ogniska i zaczął nim szturchać śpiącego chudzielca.
Ten zerwał się natychmiast, a ciężar miecza sprawił, że wstał wyjątkowo niezgrabnie.
Gdy złapał nieco równowagi i zauważył przed sobą nagich ludzi, porwał z ziemi jakieś torby i prawie się przewracając uciekł w ciemny las.
- No to chyba z nim nie pogadamy. - stwierdził Sławomir.
- Wszedł na nasze terytorium, nie może tak sobie uciec bez konsekwencji.
- No, chyba masz rację...
Zmienili postacie w wilcze i zawyli ogłaszając stadu, że mają intruza, po czym ruszyli w pościg.
/\|/\|/\|/\|/\|/\|/\
Mirosław biegł na oślep przez las, nadal mając umysł zamulony przez nagłą pobudkę. To, co się właśnie wydarzyło, było tak niespodziewane, że wydawało mu się nieco nierealne. Mimo to biegł, potykał się, przeskakiwał krzaki by oddalić się od potencjalnego zagrożenia.
Nagle usłyszał gdzieś za sobą wycie wilków.
Strach do reszty go otrzeźwił i zaczął biec jeszcze szybciej i niezdarniej. Zaczął wprost taranować mniejsze zarośla.
Gałęzie smagały go po twarzy, drapały stopy, szarpały ubrania i torby.
Wytężył wzrok by jakoś wypatrzeć we wszechobecnej czerni zbliżające się przeszkody, lecz wszystko działo się zbyt szybko.
Nagle potknął się o powietrze i niezdarnie poleciał w krzaki zanurzając się głęboko.
Gdy gałęzie trzaskając i łamiąc siędo końca zamortyzowały upadek, stęknął cały obdrapany.
Poruszył głową by się rozejrzeć w sytuacji i wyjść z krzaków, lecz było bardzo ciemno i nic nie widział.
Wtem ponownie usłyszał wycie wilków. Tak blisko, że przeszył go dreszcz.
W pierwszym odruchu chciał uciec, jednak zorientował się, że krzaki są dobrą kryjówką.
Zastygł więc w bezruchu mając nadzieje, że nie usłyszą jego głośnego oddechu i serca walącego w klatce piersiowej.
Niestety nie miał szczęścia.
Usłyszał szelesty gdzieś za sobą i gdy odgiął głowę do góry, zauważył cztery duże wilki patrzące się na niego błyszczącymi oczyma do góry nogami.
Drgnął nagle, bo był zbyt zmęczony by się zerwać, po czym zaczął szamotać się pośród gałęzi próbując uciec.
Nagle złapała go jakaś ręka.
Zanim zdążył się wyrwać, chwyciła go następna.
Mirosław w przypływie desperacji krzyknął odpychając od siebie wszystko.
Jakimś cudem wszystko w promieniu półtora metra zostało odepchnięte magiczną siłą dając młodemu mężczyźnie drogę ucieczki.
Wykorzystał ją dobrze mimo szoku.
- Hej! - ktoś krzyknął za nim.
- Dlaczego uciekasz?! - krzyknęła jakaś kobieta.
Mirosław nie odpowiedział. Nie miał siły.
Nagle coś dużego wpadło na niego przygniatając go brzuchem do ziemi.
Wszystko zwolniło. Chciał uciec, wyrwać się, jednak to było zbyt ciężkie a on już nie miał siły. Teraz walczył o oddech mając nikłą nadzieję, że zdarzy się cud, przeżyje, że jeszcze chociaż raz zobaczy swoją rodzinę.
Po co w ogóle szedł do tego lasu...
W pewnym momencie ciężar znikł.
Spowrotem mu się lekko oddychało.
A na dodatek nadal żył.
Ktoś brutalnie obrócił go na plecy nie zważając na wysypujące się z jednej z toreb jabłka.
- Co robisz na naszym terytorium?! - ktoś krzyknął stojąc przed nim.
- Że w tym lesie? - zapytał niewyraźnie Mirosław.
- Nie, na naszym terytorium.
Młody mężczyzna milczał i mrugał nie wiedząc o co chodzi.
- Słyszysz mnie? - znów zapytał jakiś człowiek stojący przed nim.
- Tak. - odpowiedział a jego wzrok zaczął się wyostrzać. Przy okazji zauważył, że zaczęły go otaczać wilki i ludzie. - Kim wy w ogóle jesteście?
Obcy popatrzyli po sobie.
- Wilkołakami.
- Mirosław? - zapytał jeden z ludzi zdziwiony.
- Skąd znasz moje imię? - zapytał równie zaskoczony.
Wilkołaki też się takie wydawały.
- To ja, wujek Krzysiek, pamiętasz mnie? Ostatnio gdy cię widziałem sięgałeś mi do pasa.
- Wujek Krzysiek? - Spytał podnosząc się do pozycji siedzącej. - Jak uniknąłeś śmierci?
- Uciekłem. - odpowiedział zadowolony.
- Dobra, nie czas na rodzinne pogaduszki, mów kim jesteś, co tu robisz i dlaczego. - Zagrzmiał ktoś stojący przed nim nieufnym tonem.
- Jestem zwykłym chłopem i chciałem oswoić konia i sprzedać go by opłacić wizytę lekarza dla mamy.
- Jak możesz być zwykłym chłopem, gdy umiesz używać magii? - zapytał stając nad nim i patrząc złowrogo. - I skąd ty w ogóle masz miecz? Skoro cię na niego stać, nie potrzebujesz konia. - dopowiedział schylając się i wbijając lodowate spojrzenie prosto w oczy Mirosława.
- To przez wiedźmę Ściborę! Kazała mi stanąć przed tą gryficą by przestała rozwalać las a wcześniej dała mi do wypicia mikstury i miecz. - powiedział bardzo szybko odsuwając się od wielkiego wilkołaka.
- Zabiłeś gryficę? - zapytał z powątpiewaniem.
- Oczywiście, że nie! Pogadałem chwilkę i uciekłem.
- A. Więc Ścibora w geście wdzięczności pozwoliła ci zachować miecz?
- No. I jej kruk zaprowadził mnie do koni.
- A nie lepiej byłoby zażądać od niej lekarstwa dla twojej chorej matki, jeśli już coś dla niej robiłeś? - zapytał ktoś z pozostałych.
Mirosław znieruchomiał i przestał oddychać.
Zaczął intensywnie rozmyślać jak mógł czegoś takiego nie pomyśleć. Uczucie porażki przygniotło go tak bardzo, że aż się zgarbił.
- Nie pomyślałem o tym. - powiedział cicho ze ściśniętym gardłem. Powtórzył jeszcze raz mówiąc do siebie, a poczucie winy jeszcze bardziej go przygniotło.
Nastała cisza.
- To co z nim zrobimy? - zapytał ktoś po dłuższej chwili.
- Dobre pytanie. - odpowiedział ten, co stał przed Mirosławem.
Ponownie nastała cisza.
- Może odprowadzimy go do granicy terytorium i puścimy wolno? W końcu nie wiedział, że wchodzi na nasz teren.
- Chcę z nim porozmawiać. - odezwał się poważnie głos wujka Krzyśka. - I pomóc mu uratować moją siostrę.
Czarne postacie poruszyły się. Nie mogły za bardzo akceptować obecności ludzi, ponieważ większość uważała wilkołaki za przeklęte i złe, jednak dla nich rodzina i przyjaciele byli najważniejsi. Rozumieli dobrze ich wartość, bo każdy większość stracił po staniu się wilkołakiem.
- Dobrze. - powiedział wilkołak najbliżej młodego mężczyzny, zamyślony. Jako, że ich społeczność była ze sobą bardzo związana, zgoda alfy oznaczała, że wszyscy pomogą ich członkowi oraz pośrednio Mirosławowi w ratowaniu chorej kobiety.
- W takim razie zabieramy go do osady.
/\|/\|/\|/\|/\|/\|/\
Mirosław obudził się późno. Przez zamglony umysł przelatywały mu zdarzenia z wczorajszej nocy męcząc go, a równocześnie niosąc nadzieję. W miarę jak trzeźwiał zaczynał sobie coraz więcej przypominać, aż otworzył oczy.
Znajdował się w drewnianym pomieszczeniu, przez którego okna wlatywały promienie popołudniowego słońca i komary.
Leżał na słomie, a obok niego leżały jego rzeczy. Usiadł i rozciągnął obolałe mięśnie.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował.
Podłoga była z ubitej gliny, dach z długich gałęzi i słomy a pod ścianami z mieszanki błota, gliny i słomy leżały dodatkowe trzy kupy siana służące za łóżka. Na środku stał ulepiony piec, na tyle szeroki i płaski, by można było na nim coś ugotować.
Z zewnątrz słychać było śpiew ptaków, ludzkie głosy i odgłosy bawiących się dzieci.
Czy wilkołaki mają dzieci? - pomyślał Mirosław.
Wyjrzał przez okno nad jego łóżkiem i napotkał kilka par ciekawskich oczu.
- Cześć. - powiedziała na oko czternastoletnia dziewczyna. Reszta powtórzyła za nią. Była nią na oko dziesięcioletni, szesnastoletni chłopcy, sześcio, i dwunastoletnie dziewczyny oraz wujek Krzysiek, którego ledwo rozpoznał.
- Ehm, cześć? - odpowiedział młody mężczyzna zakłopotany.
- Usłyszeliśmy, że się budzisz, więc przyszliśmy. - powiedział mężczyzna.
- O. - odpowiedział nieco zaskoczony.
- Pomyślałem, że zechcesz poznać swoje cioteczne rodzeństwo.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Wszyscy mówili, że zabiłeś rodzinę, zjadłeś i uciekłeś.
- O nie, to było zupełnie inaczej. - odparł zamyślony z nutką żalu. - To długa historia, ale dobrze by było byś ją usłyszał. Chodź, usiądziemy na trawie i ci opowiem.
/\|/\|/\|/\|/\|/\|/\
Dwanaście lat wcześniej
Plotki były nie do zniesienia. Od czasu, gdy pan Krzysztof uratował swojego syna przed samotnym wilkiem zostając ugryziony w rękę, ludzie gadali między sobą o tych niepokojących spostrzeżeniach.
,,Od czasu ugryzienia przez wilka zachowuje się inaczej" - mówiły głosy. ,,Widziałem go przy w lesie, wyglądał podobnie do wilka.", ,,Widziałem, jak się przemieniał".
Z dnia na dzień przemieniały się pod wpływem ludzkiej wyobraźni, strachu i małego zasobu słownictwa. I mimo ich złowrogich treści, pan Krzysztof nie miał żadnych złowrogich zamiarów. Chciał żyć w spokoju, jak wszyscy, jednak nie było mu to dane.
W końcu miejscowy kapłan postanowił pozbyć się zagrożenia.
- Wilkołaki znane są ze swoich krwiożerczych zapędów. Nie możemy dopuścić, by w naszej społeczności powstały jakiekolwiek ofiary będące konsekwencją naszej bezczynności. Trzeba pozbyć się go raz na zawsze, w trosce o nasze bezpieczeństwo.
Po jego przemowie ludzie zakrzyknęli zgodnie chórem i ruszyli po widły.
W tym czasie pani Genowefa, żona Krzysztofa pobiegła ze łzami do domu. Wiedziała, że to koniec. Koniec dotychczasowego, zwyczajnego życia.
W domu musiała podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu: zostać z dziećmi w wiosce i wychowywać je sama, wśród ludzi i rodziny, czy uciec wraz z mężem.
Nie miała wiele czasu.
Jej rozmyślania rozwiązały słowa: jeśli zostaniesz, mogą dobrać się do Kuby.
Wzięli więc najpotrzebniejsze rzeczy i porzucili dobytek uciekając z tym, co byli w stanie unieść.
Tymczasem ludzie, zastając pusty dom, ograbili go i zniszczyli to, czego nie opłacało się kraść.
,,Dobrze im tak." - mówili. ,,Takiego okrutnika to na tortury."
Nastały ciężkie czasy.
Jedli to, co znaleźli lub upolowali, przed deszczem chowali się pod drzewami i zanim Krzysztof opanował umiejętność przemiany w wilkołaka, cierpieli chłód.
Wiele rzeczy się zdarzyło w tym czasie, w tym choroby, odwodnienia.
Pewnego dnia napotkali stado wilkołaków na granicy Lasu Dziwadeł, połączonego z Mrocznym Borem. Przyjęło ich w swe grono i od tego czasu żyło im się coraz lepiej.
/\|/\|/\|/\|/\|/\|/\
- I tak sobie żyjemy tu od wielu lat. - zakończył opowieść wujek Krzysiek.
Mirosław był zszokowany.
- Jak to możliwe, że ludzie potrafią być tacy okrutni? - wyksztusił z siebie.
- Też mnie to zastanawiało. - przyznał ze smutkiem mężczyzna.
- A skąd wiesz, że okradziono i zniszczono twój dom?
- Byłem tam parę lat temu. I Postanowiłem już nigdy nie wracać.
Nastała krótka cisza.
- Zrobię jednak co w mojej mocy, by uratować siostrę. I wilkołaki nam w tym pomogą.
- Naprawdę? - Mirosław ożywił się. Chwilę później spoważniał. - Możemy nie mieć czasu, wyruszyłem tu, gdy nie widzieliśmy innego sposobu ratunku. Mama była bardzo chora.
- Rozumiem. - odpowiedział marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Czyli co, zostawiamy młodszy motłoch? - Zapytała najstarsza dziewczyna po krótkiej ciszy.
Młodsze rodzeństwo zaczęło jęczeć i prosić wuja, by mogli iść z nimi. Nie było to miłe dla uszu.
- Nie mamy wyboru... - powiedział ze spokojem do dzieci, przez co Mirosław ledwo go usłyszał.
- Ale mówiłeś, że zobaczymy ciocię i normalnych ludzi... - przerwał młody chłopiec.
- Innym razem. Nie dogonilibyście nas. To nie jest pora na zwłokę.
- Ale... - powiedziała najmłodsza dziewczynka, ale zamilkła, bo zabrakło jej argumentów.
- Dobra, w takim razie musimy zacząć działać. Kuba, zajmij się zapasami na drogę, Milena, zajmij się rodzeństwem, a ty, Mirosław, chodź za mną. - zarządził wujek Krzysiek.
Wszyscy ruszyli do wyznaczonych zadań.
- A gdzie my idziemy? - zapytał Mirosław oglądając się za siebie i widząc odchodzącego chłopaka i wzdychającą, zwróconą ku młodszemu rodzeńswu dziewczynę.
- Do Roberta, naszego przywódcy. Musimy zmodyfikować plan. - powiedział wyjątkowo poważnym tonem, po czym uśmiechnął się półgębkiem ze swojego żartu.
Mirosław również się uśmiechnął. Uśmiech wujka przypomniał mu wspomnienia z dzieciństwa, kiedy razem robili żarty pozostałym członkom rodziny i sąsiadom. Co prawda wujek bardziej strategicznie wykorzystywał psotnego chłopca do swoich celów, ale on miał z tego naprawdę wielką frajdę, bo mężczyzna zawsze stawał w jego obronie.
_______________________
Witam po niewyobrażalnie długiej przerwie. Nie mam dużo na swoje usprawiedliwienie, mogę więc tylko powiedzieć ,,Bóg tak chciał" XD
A tak na prawdę, to w sumie trochę mi głupio, że doprowadziłam do takiego zastoju, bo mogłam czasami w toku codziennych spraw przypomnieć sobie, że hmm, chyba przydałoby się nieco pokontynuować opowieść, bo coś mi się zdaje, że innym na tym zależy.
No ale cóż...
Jest jak jest...
Cieszę się , że w końcu to ruszyło
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro