Rozdział 4
Rachel i James idą się pożegnać ze swoimi bliskimi, a ja mam godzinę aby załatwić pozostałe formalności. Wchodzę do gabinetu burmistrza w celu podpisania ostatnich dokumentów, Undersee szybko podpisuje podsunięte przeze mnie papiery dotyczące tego, że wszyscy stawili się na dożynki, które odbyły się zgodnie z procedurami. Na koniec burmistrz spala pozostałe karteczki w dużej, metalowej misie, co również znajduje swoje pokrycie w dokumentach. Dostaję również akta Rachel i Jamesa, są w nim dokładne dane takie jak imię, nazwisko , data urodzenia, ilość wpisów na dożynkach, adres zamieszkania oraz imiona rodziców. Z ulgą stwierdzam, że mój czas w Dwunastce dobiega końca, żegnam się burmistrzem Underseem zapewniając przy tym, że zobaczymy się za rok. Po chwili dołączają do mnie tegoroczni Trybuci, James już nie płacze, unosi głowę dumnie jakby był ponad to wszystko, natomiast Rachel idzie ze spuszczonym wzrokiem, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Pośpiesznie zaprowadzam ich do, czekającego na nas, samochodu. Podczas krótkiej podróży sugeruję im aby się uśmiechnęli, gdyż całe Panem będzie oglądać ich opuszczenie rodzinnego Dystryktu, oni jednak pokonują drogę do pociągu pokonują z obojętnymi minami. Oprowadzam Trybutów po przedziałach i informuję o porze kolacji, po czym mam w końcu trochę czasu dla siebie. Przeglądam pośpiesznie akta obojga, wyczytuję, że Rachel jest w moim wieku a James ma siedemnaście lat. Przed młodszymi uczestnikami Igrzysk zapewne wzbudziłabym większy respekt i szacunek, jednak traktuję to jako jeszcze jedno wyzwanie.
Nadchodzi czas na kolację, gdy docieram do jadalni tegoroczni Trybuci już tam są, Rachel założyła na siebie bladoróżową sukienkę, natomiast James został w tym samym stroju, który miał na sobie podczas dożynek.
Nigdzie nie widać Haymitcha, czekamy na niego przez jakiś czas po czym decydujemy się zacząć posiłek bez niego. Jemy w milczeniu, co jakiś czas Rachel i James wymieniają kilka uwag dotyczących jedzenia, przy okazji dowiaduję się, że ta dwójka przyjaźni się od wczesnego dzieciństwa. Szukam w głowie jakiś tematów do rozmowy jednak wątpię, żeby chcieli rozmawiać o swoim rodzinnym Dystrykcie, do którego zapewne już nie wrócą, nie mamy również wspólnych zainteresowań czy znajomych o, których moglibyśmy rozmawiać dlatego proponuję abyśmy obejrzeli relacje z dożynek.
Siadamy przed dużym telewizorem w chwili rozpoczęcia programu. Największą uwagą cieszy się, jak zwykle, Dystrykt Pierwszy, Drugi oraz Czwarty. Swoje pięć minut dostaje również Dystrykt Ósmy w, którym drobny i niski chłopak zgłasza się na ochotnika, w zamian za swojego niepełnosprawnego kolegę. Dwunastka wypadła przeciętnie, co więcej poświęcono jej najmniej czasu antenowego . Bo w sumie kogo obchodzą Trybuci, którzy będą martwi już pierwszego dnia Igrzysk?
Wymieniamy jeszcze kilka uwag dotyczących wyników losowania po czym rozchodzimy się do swoich przedziałów. Im bliżej jesteśmy Kapitolu tym jestem bardziej spokojna, po raz kolejny przeglądam wszystkie dokumenty, upewniając się przy tym, że niczego nie brakuje. Dopiero gdy to wszystko sprawdzam, udaje mi się zasnąć.
***
Rano, podczas śniadania, zupełnie nie poznaję Rachel i Jamesa, śmieją się i rozmawiają. Wyglądają jakby zupełnie pogodzili się ze swoim losem.
- Czy to prawda, że w Kapitolu ludzie nie muszą pracować? -pyta się Rachel po chwili wachania.
- Oczywiście, że muszą - odpowiadam - co prawda większość pracę podejmuje dopiero po ukończeniu dwudziestu czterech lat, jednak każdy się podejmuje mniej lub bardziej odpowiedzialnych zajęć.
- W takim razie czemu ty tak wcześnie zaczęłaś? - dopytuje się James
-Bo już od najmłodszych lat chciałam być częścią tak wielkiego przedsięwzięcia, jakim są Igrzyska - mówię - Nie chciałam czekać i poszłam na kurs zaraz po ukończeniu obowiązkowej edukacji. Miałam duże szczęście, że od razu przydzielono mi Dystrykt.
- Dobrze, że powiedziałaś bo już się zacząłem zastawiać dlaczego w Kapitolu zaczęli zatrudniać dzieci - słyszę za swoimi plecami głos, który okazuje się należeć do Haymitcha.
- Mam już osiemnaście lat - protestuję, gdy tylko zajmuje on miejsce obok mnie.
- Czyli jesteś w wieku w, którym mogłabyś jeszcze zostać wylosowana do walki na arenie, gdybyś nie urodziła się w Kapitolu - kwituje, po czym bierze łyk herbaty.
Wzruszam ramionami, po czym zapada niezręczna cisza. Po chwili głos znowu zabiera Haymitch.
- Dobra, czas wziąć się do roboty - Haymitch wbija wzrok w Rachel i Jamesa - Czy macie jakieś umiejętności, które przydadzą się Wam w walce lub przetrwaniu na arenie?
Trybuci zgodnie kręcą głowami.
-James - zwraca się do chłopaka - wiem, że Twoi rodzice mają sklep z roślinami i nasionami, sądzę, że potrafisz rozpoznać choć niektóre jadalne gatunki.
- Tak! - wykrzykuje James - Ojciec zaczął mnie już szkolić, w przyszłości miałem przejąć ich sklep...Ale nie wiedziałem, że to się może przydać na arenie.
- Na arenie prawie każda umiejętność jest przydatna -komentuje Haymitch - Rachel?
- Mój starszy brat uczył mnie jak się bić - wyznaje - raz nawet pobiłam się z jedną dziewczyną podczas prze..
- Kimkolwiek ona była, nie masz się czym chwalić - wtrąca się mentor - na arenie Twoje przeciwniczki mogą być nawet o dwadzieścia kilogramów cięższe od Ciebie. W bezpośredniej walce nie masz szans.
Przy stole znowu zapada głucha cisza, wyglądam przez okno i w końcu dostrzegam dobrze znane mi budynki.
-Witajcie w Kapitolu - mówię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro