Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.Szczur


Potrzebował całej nocy aby doszło do niego, co się właściwie stało. Podczas podróży z pierwszym kierowcą przysnął, rano obudzony kawą, którą nieznajomy kupił bez jego prośby. Z grzeczności udał że ją pije, a potajemnie wylał całość, kiedy mężczyzna poszedł zapłacić za paliwo. Znał zasady bezpieczeństwa i nawet teraz, a może szczególnie teraz, przestrzegał wytycznych, aby nie spożywać jedzenia i picia od nieznajomych. Tym bardziej czegoś takiego jak kawa, do której bez problemu można było dosypać podejrzanych środków.
Nie uważał tego za dużą stratę, nie potrzebował kofeiny. Po otworzeniu oczu przypomniał sobie wczorajszą noc, a co za tym idzie beznadziejną sytuację w jakiej się znalazł, i od razu się rozbudził. Wiedział, że jego położenie może stać się gorsze jeśli nie będzie myślał, więc wymusił na sobie opanowanie i trzymał się logiki. Jego umysł był przejrzystszy niż kilka godzin wcześniej, więc od tego momentu działał metodycznie i sprytnie. Wiedział, że musi opuścić kraj i w tym celu kontynuował pierwotny sposób podróży, czyli łapanie stopa u zagranicznych kierowców. Zawsze przy przesiadce ryzykował rozpoznanie, jednak wiedział, że ciężarówki były najbezpieczniejsze. Siedział w nich tylko on i kierowca, bez dodatkowych świadków czy kamer pod czujnym okiem ochrony. Poza tym nie wymagali oni od niego żadnych dokumentów i byli zaskakująco ufni oraz pomocni, przynajmniej ci na których trafiał.
Drugiego dnia podróży, kiedy opuścił pojazd Holendra, wybrał się do lombardu, aby sprzedać swój prezent urodzinowy. Nie czuł wyrzutów sumienia ani żalu, nawet jeśli do spieniężenia pamiątki dochodził fakt, że dostał za nią zdecydowanie zbyt mało pieniędzy, co stało się w gruncie rzeczy z jego inicjatywy. Kłamał o wartości zegarka, jakości srebra i materiału, z którego wykonano czarną tarczę, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Uważał, że młodzieniec bez butów jest znacznie mniej podejrzany z zegarkiem za trzy tysiące dolarów, niż za dwieście tysięcy. Mężczyzna który go obsługiwał zapewne dość szybko poznał prawdziwą wartość nabytku, i bardzo możliwe że skontaktował się w tej sprawie z policją, jednak księcia to już nie obchodziło. Ważne było to, że udało mu się zdobyć pieniądze, za które kupił kilka niezbędnych drobiazgów, w tym nieszczęsne obuwie, które mocno go obtarło. Sprawiło mu to dyskomfort, tak samo jak nadgarstek który uszkodził podczas ucieczki z pałacu, lecz póki co fizyczne dolegliwości schodziły na dalszy plan. Miał finanse dla bardziej pazernych kierowców, szczególnie tych, którzy pomagali w przedostaniu się przez granicę, i chętnie z tego korzystał. Na lotnisku nie miałby szans z ochroną, tutaj okazywało się, że często wystarczyły dobre stosunki. Kierowcy byli zaznajomieni z pracownikami na promach i wkręcali im, że młody Japończyk jest ich krewnym lub przyjacielem mającym rodzinę w kraju, do którego zmierzali. W ten sposób przekroczył granicę dwa razy, za drugim znajdując się w miejscu, które wybrał jako swój kraj docelowy - była to Wielka Brytania.
Władał wieloma językami, jednak żadnym tak dobrze jak angielskim. Biegle w nim czytał, pisał i mówił, co mogło mu pomóc w szukaniu schronienia. Poza tym czuł się związany z Anglią, ponieważ obowiązywał w niej, jako obecnie w jednym z niewielu rozwiniętych krajów, system monarchii. Podobnie jak w przypadku Japonii, również tutejsza rodzina królewska miała spore grono fanów na całym świecie. Light do nich nie należał, uważał Anglię za zbyt ponurą i zacofaną, jednak nie przeszkadzało mu to w sympatyzowaniu z faktem, że tutaj również władzę ma korona.

- Bardzo panu dziękuję. Niech pan bezpiecznie wraca do domu. - rzekł, zatrzaskując drzwi tira, jak zgadywał po raz ostatni na najbliższy czas.

Kiedy mężczyzna odjechał, Light nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Uznał, że za dostępnymi opcjami rozejrzy się na miejscu, jednak nie wiedział gdzie szukać, nie mając ze sobą żadnych dokumentów. Jako że nielegalnie wyemigrował, musiał być ostrożny z proszeniem o pomoc w ośrodkach do tego przeznaczonych. Gdzie więc mógł się udać?
Nie wiedział, lecz zamiast panikować, przeliczył pieniądze. W pierwszym lepszym kantorze wymienił je na funty, za które kupił na wynos zwykłą, czarną kawę. Pięknie pachniała, a smakowała jeszcze lepiej, kiedy sączył ją leniwie, przemierzając ulice Londynu. Na głowie miał kaptur, tak dla bezpieczeństwa, jednak nie czuł się zagrożony. Ludzie mijali go obojętnie, nie obdarzając nawet krótkim spojrzeniem. Wielu z nich trzymało wzrok wbity w ziemię. Kropiło, więc ponure sylwetki skryły się w workowatych, ciemnych płaszczach, zasłaniając przy tym czarnymi parasolami. Młody książę, delektując się tym, że może wreszcie rozprostować nogi, był poza sferą ich zainteresowania. Kiedyś czytał, że w Anglii przebywa obecnie dużo Azjatów, co było kolejnym powodem, przez który wybrał akurat ten kraj. Wiedział, że jego narodowość nie będzie robiła szumu.
''Wszyscy są przybici jak podczas mojej ostatniej wizyty. Patrzyłem wtedy na angielskich obywateli z góry, nie będąc wśród nich, i nawet wtedy wydali mi się smutni. Być może mają to we krwi, tak jak niektóre narody otwartość czy gościnność? Może to naturalna część duszy rodzimego Anglika?'', myślał, próbując rozgryźć skąd ta melancholia w mieszkańcach miasta, które było marzeniem wielu, podobnie jak jego Tokio.
Nie wpadał tu często. W ciągu całego swojego życia zaledwie kilka razy, dla polepszenia wizerunku i pokazania mediom dobrych stosunków, jakie łączą królewskie rodziny. Zazwyczaj przyjeżdżał z rodzicami i siostrą na trzy, cztery dni wypełnione wywiadami i oficjalnymi obiadami, a potem wracał do Japonii i wyrzucał z pamięci istnienie brytyjskiej monarchii. To nie były jego klimaty, a jednak nawet jeśli nie wymarzone, to na tyle znajome, że postanowił zatrzymać się właśnie tutaj. Czy to nie zabawne, że finalnie wylądował w kraju, z którego chętnie wracał do swojej ojczyzny?

- Bardzo zabawne. - prychnął cicho, przez co kilka osób zwróciło wzrok w jego stronę, potem jednak zatapiając się w swoim smutku. 

***

Niczym duch snuł się przez dłuższy czas po Londynie. Myślał, idąc tam, gdzie poniosły go nogi. Bardzo lubił chodzić, nie tylko podczas zapamiętywania przemów, lecz również w trakcie główkowania. Nigdy nie wychodził z domu sam, więc zazwyczaj wysilał umysł, spacerując po pałacu lub ogrodzie. Znacznie częściej wybierał zamkniętą przestrzeń, ponieważ wydawała mu się najbezpieczniejsza, skryta przed ludźmi niespełna rozumu lub fotografami, którzy mimo panującego w Japonii prawa wciąż czyhali na nieoficjalne zdjęcia rodziny królewskiej.
Zawsze był więc w środku. Idąc, chłonął zapach ściętych kwiatów, środków czystości i charakterystycznej woni, która wydawała się wsiąknąć w materiały z których zrobiono ciężkie firany czy stonowane dywany. Oglądał wciąż te same rzeczy, zwracał uwagę na obrazy, które pamiętał w najmniejszych szczegółach. Podziwiał znane mu już zamszowe tapety i meble w stylu vintage obite najlepszą z możliwych tkanin. Czasem zapadał się w kwiecistym fotelu, zakładał nogę na nogę i wtulał plecy w oparcie.
Dotychczas nie wiedział, że naprawdę miło jest myśleć podczas odkrywania nowej przestrzeni. Owszem, widział już część Londynu, lecz nigdy z tej perspektywy. Z poziomu przechodnia wszystko wyglądało inaczej niż podczas jazdy ekskluzywnym samochodem, w którym człowieka nie dotyka chłód, deszcz ani wiatr. Osoba w aucie ma również znacznie mniej czasu, aby podziwiać architekturę, sklepowe wystawy i ludzi.
''Poznaj obywateli, a poznasz kraj'', zawsze myślał Light, zatrzymując na dłużej wzrok na postaciach, które go w jakiś sposób zainteresowały. ''Poznaj obywateli, a wtedy poznasz też ludzi, którzy nimi rządzą''.
Jedynym miejscem któremu dobrze się przyjrzał był pałac Buckingham. Wszystkie wyprawy po Londynie kończyły się na lotnisku lub w tym pięknym budynku, na którego tle turyści robili sobie zdjęcia nawet w tak okropną pogodę. Nie było ich wielu, lecz kilku zapaleńców się znalazło. Zgadywał, że najwięcej zbierało się ich tutaj w czasie zjawiskowej zmiany warty. Na szczęście nie trafił pod budynek w godzinach porannych.
Stanął najbliżej jak się da i tkwił tak przez dłuższy czas, podziwiając fasadę. Wiedział, że tam też mają ozdobne tapety, firany i dywany, które pamiętały czasy młodości Królowej. Jest tam ciepło, spokojnie i w jednym z gościnnych pokoi znajduje się niejeden fotel, zapewne tak wygodny jak te w miejscu, w którym się wychował.
Zamknął oczy i rozmarzył się na temat wnętrza, w którym chciał się obecnie znaleźć. Miałby wtedy na sobie czysty, idealnie dopasowany garnitur, na twarzy spokojny uśmiech, a na końcu języka słowa idealne pasujące do odpowiedzi na każde pytanie gospodarzy.
Tak bardzo chciał tam teraz być... Nawet jeśli mieliby mu znów podać obrzydliwą bawarkę w filiżance zdecydowanie zbyt ładnej jak na takie paskudztw, wiele by dał, aby choć na chwilę wrócić do swojego naturalnego środowiska. Obecnie czuł się jak ryba wyciągnięcia z wody i nie panikował tylko i wyłącznie dzięki silnemu instynktowi przetrwania i wrodzonej upartości. Radził sobie zawsze, musiał sobie poradzić. Jest silniejszy od wszystkiego, co się stało, nie da się pokonać bez względu na to, jak duże wyzwania los postawi na jego drodze.

- Przepraszam, czy może się pan przesunąć? Zasłania pan najlepsze widoki. - kontemplację księcia przerwał mężczyzna w spodenkach do kolan i zdecydowanie zbyt opiętej koszulce, odzieniu nieodpowiednim do obecnej pogody.

Obok stała prawdopodobnie jego żona, która skrzyżowała ręce na piersi, jakby chłopak zrobił coś na miarę wyciągnięcia pudełka papierosów i oparcia się przy tym o tabliczkę ''zakaz palenia''. Jej wzrok pokazywał skrajne oburzenie.
''Pałac jest bardzo symetryczny, a ja stoję po jego prawej stronie, więc może przejdziecie po prostu na lewą i będziecie mieli taki sam widok, wy głupi...''.

- Przepraszam. - rzekł tylko, odsuwając się, a raczej w ogóle odchodząc od ludzi i budynku.

Ponownie szedł tam, gdzie poniosły go nogi, mimo że deszcz przybierał na sile, a niebo coraz bardziej szarzało. Był dopiero wrzesień, lecz z każdym dniem słońce chowało się coraz szybciej. Miało już w tym roku swoje pięć minut i księżyc nie pozwalał wychylić mu się na prowadzenie nawet o miesiąc dłużej. Wszystko musiało mieć swoją porę, swój czas. Przyroda wydaje się pozbawiona kontroli, nierówna i nieobliczalna, a jednak jej świat jest znacznie sprawiedliwszy niż świat ludzi, którzy mimo licznych kodeksów, praw i konstytucji, wciąż nie mogą znaleźć równowagi.
''Moje życie jest szczególnie niesprawiedliwe'', myślał Light, zdejmując i przecierając okulary. Potem schował je do kieszeni, uznając, że na ulicach jest coraz mniej ludzi, więc nie będzie ich potrzebował. Denerwowały go, ponieważ mimo małej wady psuły ostrość widzenia, a teraz, kiedy na szkła skapywały krople deszczu, tym bardziej mu przeszkadzały.
''Nawet w życiu księcia mało jest sprawiedliwości. Tyle lat poświęcenia dla dobra narodu, tyle zmartwień i godzin spędzonych na myśleniu nad rozwiązaniem problemów dręczących mój lud, a teraz błąkam się w deszczu jak jakiś piwniczny szczur w poszukiwaniu kosza, w którym mógłbym się przekimać''.
Aż się wzdrygnął, wytykając sobie, że zamiast ''spać'', pomyślał ''przekimać''. Chyba podłapał trochę języka od tirowców, z którymi jeździł. Potem przeszedł go kolejny dreszcz i wtedy doszło do niego, że nie przeraził się swoim językiem. Było mu po prostu zimno.

Błądził tak przez dłuższy czas, aż w końcu usiadł na mokrej ławce, czując, że jest bardzo zmęczony i zmarznięty. Jego myśli rozjeżdżały się, ślizgały po tafli umysłu. Chciał, żeby to się już skończyło, chciał mieć jasny plan.
''Na pewno... Na pewno coś wymyślę'', powtarzał w myślach i wpatrywał się w ludzi, którzy przechodzili ulicą. Wydawało mu się, że raz przesuwają się bardzo wolno, a potem szybko, jak w filmie, który oglądał z bezpiecznego zacisza swojego pokoju. Czuł się tak, jakby nie uczestniczył w tym wszystkim, jakby go tu nie było.
''Potrzebuję chwili i coś wymyślę. Potrzebna mi tylko mała, krótka chwila''.
Poczuł, że jego oczy się mimowolnie zamykają. Niedługo później odpłynął, widząc na jawie siebie wybudzającego się ze snu. Był wniebowzięty. Odrzucił kołdrę, przebrał się, a potem popędził do jadalni, gdzie czekała na niego rodzina i stałe obowiązki. ''Ojciec ma dwudziestolecie panowania dopiero jutro, to wszystko nigdy się nie wydarzyło'', myślał. Wciąż był w pałacu, nikt nie próbował go zabić ani pozbawić korony. A był to tak realistyczny sen! Ale się przestraszył!
Wtem zaczął się znów wybudzać, tym razem naprawdę. Wpierw poczuł chłód na nowo ogarniający jego ciało, potem do jego nozdrzy wdarł się wilgotny zapach mokrych chodników i roślin. Ławka stała zaraz obok parku, który o tej porze był skąpany w mroku, tak jak cała ulica, na której postawiono zdecydowanie zbyt mało latarni. Odgłosów było niewiele, praktycznie żadnych, do których rękę przyłożyliby ludzie. Przede wszystkim słychać było owady, szelest drzew i brzęczenie migającej latarni centralnie nad ławką, na której siedział. Spomiędzy tych dźwięków wyłaniał się czyjś głos.

- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - pytał nieznajomy, potrząsając delikatnie ramieniem chłopaka. Książę przez materiał bluzy poczuł chłód dłoni tej tajemniczej postaci.

Uchylił powoli powieki, modląc się, aby to nie była śmierć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro