Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9.1 Czerwona szminka

Halinka nie potrafiła oderwać wzroku od olbrzymiego pionka przypominającego kolosalną pigułkę, który szybował nad nią.

HUK.

Pionek wylądował z powrotem na szachownicy, gdy Halinka ledwo zachowała równowagę. Ile to ważyło?!

– Halinka!

– C-co? – zapytała.

– Przeciwnik wykonał na tobie bicie – oznajmiła Aneta. – Musisz zejść.

– A tak...

Halinka udała się do drużyny zgrupowanej pod zakratowanym tunelem. Zerknęła raz jeszcze na olbrzymie pole gry. Czemu Szary postanowił zmajstrować sobie szachownicę wielkości boiska? Czemu zamiast szachów umieścił tam kolosalne warcaby?! Szybko policzyła pionki Anety. Jeden, dwa, trzy!? I to wszystko? Zaraz to przegra!

– D cztery bicie na B sześć, kolejne bicie na D osiem, kolejne bicie na F sześć i ostatnie bicie na H osiem.

Cały pokój dygotał wraz z podskakującym czarnym pionkiem. Niemniej, gdy ten się wreszcie zatrzymał, z głośników uderzyły fanfary. Halinka próbowała powstrzymać się przed kiwnięciem pełnym uznania, lecz okazało się to silniejsze od niej. Aneta zakończyła grę jednym ruchem!

Krata zaczęła się unosić w akompaniamencie okropnego zgrzytania. Dopiero po chwili Halinka się zorientowała, że źródłem dźwięku ciągle był głośnik. Przyjrzała się tunelowi po drugiej stronie. Widziała jaskrawe światło na samym końcu. Ciągle pamiętała ostatnie słowa dziadka, który twierdził, że nigdy nie powinno się iść w stronę światła. Szkoda, że sam nie posłuchał.

– Dałaś czadu!

– Ocień haraszo!

Niedźwiedzica parsknęła przyjaźnie.

Halinka obejrzała się. Aneta stała w środku drużyny i się gapiła na nią wyczekująco.

– Dobra robota – pochwaliła Halinka.

– Przyznaj, że nie spodziewałaś się tego po mnie.

– Przyz...

– W gimnazjum wygrałam turniej szachowy! A w liceum... już nie. – Aneta dotknęła swoich jasnych włosów. – Koleżanki mówiły, że tak nie wypada. Pewnie też tak uważasz, co?!

– Nie, ja przecież...

– Dlatego grałam przez Internet! W szachy i warcaby. Ciągle jestem w pierwszej dziesiątce na „Krupniku"! Zdziwiona?

– Owsze...

– I owszem! Dalej gram! I nie wstydzę się...

– NO DAJŻE MI KURNA COŚ POWIEDZIEĆ! – Halinka odchrząknęła. – To po kolei. Przyznaję. Nie, ja przecież nic takiego nie powiedziałam. Owszem. A teraz wystarczy smętnego monologu o przeszłości. Skupmy się lepiej na teraźniejszości. – Wskazała tunel. – Mam złe przeczucia co do dalszej drogi.

– Jeśli będzie tam kolejna gra planszowa... – Aneta dźgnęła się kciukiem w pierś.

– Biorę na siebie każdą mrrrybkę, która odważy się nam stanąć na drodze – zapewnił Szarik.

Trener natomiast uniósł pięść. Ten gest najbardziej dodawał otuchy. Halinka jeszcze nigdy nie widziała, żeby Wasilij przegrał, a przecież niekiedy sparował się z całą sekcją naraz. Uklęknęła przy Maszy i poprawiła wiązania skrzynki z wódką. Chyba gotowi...

Pierwsza weszła do tunelu. Liniowe żarówki kojarzyły się ze szpitalem, a już zwłaszcza, gdy zaczynały mrugać. Przejście było nieco zbyt niskie dla Wasilija, więc musiał pochylić głowę, by nie szorować nią po suficie. Im dłużej Halinka kroczyła przed siebie, tym bardziej niepokoiły ją narastające hałasy. Przypominały okrzyki kibiców na stadionie piłki nożnej. Czyżby kolejnym wyzwaniem będzie mecz? Ciekawe, kiedy ostatni raz kopnęła piłką. Piętnaście lat temu? Chyba więcej.

– Wentylacja!

Przystanęła. Aneta wskazywała palcem kratkę między żarówkami.

– No i? – zapytała Halinka.

– Możemy z niej skorzystać – wyjaśniła Aneta.

– Korzystanie z kratek wentylacyjnych to mit – odparła Halinka. – Zwykle się nie nadają, bo są zbyt ciasne. Nie wytrzymają też ciężaru dorosłego człowieka.

– Chyba twojego – prychnęła Aneta.

– Nie musisz być niemiła...

– Należało ci się za akcję ze Stanisławem – rzucił Szarik.

– Niech będzie – westchnęła Halinka. – Słuchaj, jeśli chcesz tam wleźć, nie będę cię powstrzymywać. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, że to głupie, ale jak dotąd nie bardzo się przydał.

– Właśnie – zgodziła się Aneta. – Zwłaszcza że cały dom Szarego jest wielkim zbiorowiskiem dziwactw. Kto wie, co skrywa jego wentylacja?

– Otóż to – mruknęła Halinka. – Kto wie? Na pewno chcesz się przekonać na własnej skórze? Jeśli tam wejdziesz, nie damy rady ci pomóc.

– Podsadzisz mnie? – Aneta potrząsnęła ramieniem trenera. Wasilij wbił w kratkę pięść, a następnie ją wyrwał niczym korek z wina. Drugą ręką chwycił dziewczynę w pasie i podniósł wyżej.

– Jesteś pewna? – spróbowała po raz ostatni Halinka.

– Jestem. Lepsze to niż granie zgodnie z zasadami Szarego.

Wasilij wepchnął dziewczynę do końca, po czym asekuracyjnie zaczekał, aż dudniące odgłosy donoszące się z kratki się oddalą.

– Iiii opuściła drużynę. – Szarik polizał łapkę, którą następnie potarł ucho. – A szkoda. Zdążyłem ją nawet polubić.

Halinka stała ze skrzyżowanymi ramionami. W jednym Aneta miała słuszność. Przemieszczali się zgodnie z zamysłem Szarego. Może lepiej będzie, jeśli się rozdzielą?

– Szarik. – Posłała kotu stanowcze spojrzenie. – Ruszaj za nią. A gdyby coś się stało, znajdź nas.

– Rozkaz. – Kot przyłożył łapkę do policzka, udając salut. Następnie wspiął się po trenerze, odbił od jego barku i zniknął w szybie wentylacyjnym.

– Idiom? – zapytał Wasilij.

Przytaknęła. Teraz czuła się nieco lepiej. Aneta nie będzie sama, Szarik zaś uniknie grania w piłkę nożną. I całe szczęście, bo jeszcze ktoś pomyliłby go z piłką.

Hałasy narastały. Wnikały do środka, wywracały wnętrzności, następnie na przemian rozpalały i mroziły krew, by wreszcie wydostać się na zewnątrz i przesuwać razem z gęsią skórką. Na jej barku spoczęła ciepła dłoń wielkości bochna. Posłała Wasilijowi uśmiech. Musiało doprawdy być z nią kiepsko, jeśli trener postanowił ją pocieszyć.

– Gotowi? – zapytała, zanim wkroczyła w ścianę bieli; wyjście z tunelu.

Natychmiast zalała ją fala bodźców. Jaskrawe światła, krzyki ludzi, piasek pod stopami? Przykucnęła, by założyć z powrotem klapek, który najwyraźniej zleciał z wrażenia. Znajdowała się na środku cholernego koloseum! Co prawda arena było nieco mniejsza, a balkony z ludźmi przywodziły na myśl raczej operę, niż starożytny Rzym, jednakże reszta się zgadzała. Wielgachna okrągła przestrzeń pełna piasku, pięciometrowa ściana oddzielająca ją od pierwszego rzędu widowni i trzy zamknięte kraty położone w równych odstępach od siebie.

Właśnie! Krata!

Halinka obejrzała się, akurat by zobaczyć jak ostre końcówki metalu stykają się z piaskiem, odcinając im odwrót.

– To teraz cała nadzieja w tobie, Szarik – szepnęła. – No dobra. I w Anecie też...

– Suka bliat!

Halinka uniosła wzrok. Szczupły chłopak w czarnym stroju sportowym optycznie poszerzał siebie, unosząc ramiona na boki. Przykucnął przy wyciągniętym na całą długość rycerzu w śnieżnobiałej zbroi. Biały Rycerz wyniośle odwrócił się od niego, bijąc się w pierś. Wyciągnął też prawą rękawicę w kierunku sufitu położnego ładnych parędziesiąt metrów nad nim.

– CZEKAŁEM NA WAS!

Głos uciszył widownię. Halinka spojrzała w górę i natychmiast znalazła właściwy balkon. Wznosił się najwyżej ze wszystkich, wyglądał też najbardziej kiczowato. Ostatni raz widziała tyle złota i srebra w pałacu podczas wycieczki szkolnej. Szary jednak na tym nie poprzestał, tylko wkomponował w wykończenie bez ładu i składu kamienie szlachetne. Prezentowało się bogato i ubogo jednocześnie, jak gdyby właściciel wyrzucił do kosza wszelką zmysłowość i elegancję. Sam Krystian opierał się o balustradę, a obok niego stały Ania, Zuzanna oraz...

– SWIETA! – ryknął trener.

Halinka wytężyła oczy, ale dostrzegła jedynie szczupłą sylwetkę żony Wasilija. Spróbowała przywołać ją z pamięci. Chyba miała rude włosy oraz ciemną karnację... Chociaż nie! Jasne włosy i blada cera! Nie! Nie! Nie! Zdecydowanie brunetka ubrana w suknię wieczorową! Westchnęła. Przejrzała tyle różnych zdjęć Swietłany, że nie umiała jednoznacznie stwierdzić, jak naprawdę wyglądała. Tylko czerwona szminka oraz dziewczęca uroda łączyły je wszystkie.

– SWIETA!!

Swietłana zignorowała męża. Patrzyła gdzieś przed siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się dzieje na dole.

– PRZYBYLIŚCIE W MNIEJ LICZNYM GRONIE, NIŻ BYM OCZEKIWAŁ, ALE TO NIE SZKODZI – wznowił Krystian. Chyba gadał przez mikrofon, lecz wzrok mógł płatać jej figle. – JAK WAM SIĘ PODOBAŁY MOJE ZAGADKI?

– Srak – odparła Halinka.

– CO? POCZEKAJ...

Krata naprzeciwko się otworzyła. Ze środka wybiegł niski, łysawy jegomość w garniturze, który przestał być modny w latach dziewięćdziesiątych. Podał Halince bezprzewodowy mikrofon, po czym pognał z powrotem. Halinka kiwnęła drużynie, by podążyła za nim.

Chłopak w ubraniu sportowym wyskoczył naprzód i zaatakował szerokimi machnięciami wpierw ją, później Maszę a na koniec Wasilija. Nie trafił, ale kupił czas. Błyskawicznie się wycofał i przykucnął przed opuszczającą się kratą, za którą skrył się mężczyzna w garniturze. Halinka kopnęła go w pierś i aż wytrzeszczyła oczy. Bolało, jak gdyby uderzyła w ścianę!

– Eto nie projdiot – wyjaśnił trener.

– Wódka. – Wskazała stanowczo na plecy Maszy.

Trener zdjął skrzynkę, poczęstował się i skrzywił.

– Po tej przygodzie nigdy więcej nie wypije polskiej wódki... – mruknął. – Chłopak opanował technikę „żelaznego przykuca" – wyjaśnił. – Nie da się go przesunąć, gdy jej używa.

– HALO! PRZEPRASZAM! NO BO... JA TERAZ NIE WIDZĘ! MOŻECIE SIĘ WRÓCIĆ?

Halinka łypnęła na spód wysuniętego balkonu, na którym znajdował się Szary. Co za głupia konstrukcja... Udała się z powrotem, ale w połowie drogi przystanęła przy Białym Rycerzu. Nie potrzebowała badać tętna, by sprawdzić jego stan. Sapanie donoszące się spod hełmu słyszała lepiej od hałasów widowni.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała.

– Umieram – odrzekł pretensjonalnie.

– Nic ci nie jest.

– Owszem, jest.

– Wcale nie jest.

– Jest!

– Nie.

– Jest! Jest! Jest!

– A co ci jest?

– Boli mnie dusza. – Furknął i odwrócił od niej głowę. – Zostaw mnie, kobieto. Jesteś taka jak wszystkie.

– A to warto było sprawdzać nas wszystkie?

– Zostaw mnie!

– Założę się, że na co dzień nosisz fedorę – mruknęła pod nosem. – I pewnie masz brodę, ale wyłącznie na szyi.

– Daj mi spokój! – Rycerz usiadł i wskazał ją palcem. – Takie jak ty zawsze wybierają mężczyzn, którzy traktują was jak śmiecie! JAK ŚMIECIE! A tymczasem zawsze ignorujecie tego miłego kolegę obok, który robi dla was wszystko. Kupuje prezenty, prawi komplementy, nigdy nie powie złego słowa!

– No pewnie. Kto chciałby żyć z bezmózgim potakiwaczem bez osobowości?

Rycerz położył się na ziemi i obrócił do niej plecami.

– Idź stąd!!! – zapiał.

– Nie lubisz słuchać prawdy, co?

– LA! LA! LA! IGNORUJĘ CIĘ!

Halinka włączyła mikrofon. Już wolała rozmowę z Szarym, niż kontynuować tę niedojrzałą dyskusję.

– RAZ, RAZ – spróbowała. – PRÓBA. PRÓBA. SZARY TO KRETYN. POWTARZAM: SZARY TO KRETYN.

– CHŁODNA JAK ZWYKLE. – Krystian zachichotał. – A PRZECIEŻ TAK SIĘ POSTARAŁEM. PRZYGOTOWAŁEM DLA WAS ZAGADKI. DOPASOWAŁEM POD UMIEJĘTNOŚCI.

Halinka ścisnęła mocniej mikrofon. Czyli jednak! Poczuła się lepiej z faktem, że idiotyczne wyzwania stanowiły część planu Krystiana. Nie miała zielonego pojęcia, w jaki sposób przygotował je tak szybko, ale już zdążyła się przekonać, że dom Szarego wyłamywał się ze schematu normalności dokładnie tak, jak jego właściciel.

– ZROBIŁEM WSZYSTKO, ŻEBYŚCIE SIĘ NIE NUDZILI.

– DLACZEGO PO PROSTU NIE MOŻESZ SIĘ ODWALIĆ? – odparła. – ILE KOBIET POTRZEBUJESZ W SWOIM ŻYCIU, ŻEBY WRESZCIE POWIEDZIEĆ: WYSTARCZY?

– JESZCZE JEDNĄ. – Krystian ostentacyjnie wskazał ją ręką.

– ALE DLACZEGO JA? – Halinka potarła powieki piekące od nadmiaru świateł. – JEST TYLE KOBIET, KTÓRE BYŁYBY ZACHWYCONE TWOIMI KOŃSKIMI ZALOTAMI. TYLE PIĘKNYCH KOBIET! TY ZAŚ UPARŁEŚ SIĘ NA MNIE! BABKĘ BEZ URODY, MIESZKANIA, PORZĄDNEJ PRACY CZY TEŻ JAKICHKOLWIEK ŻYCIOWYCH PERSPEKTYW. – Samokrytyka zabolała. Na domiar złego widownia podtrzymała jej wypowiedź aplauzem. – PRZESTAŃCIE KLASKAĆ, ZASRAŃCY! TEN FACET RUJNUJE MI ŻYCIE, A WY SIĘ ZACHOWUJCIE, JAK GDYBY TO BYŁA NAJLEPSZA ROZRYWKA POD SŁOŃCEM!

Kolejne oklaski. A czego się niby spodziewała po poplecznikach Szarego? Empatii? Prychnęła.

– JAKO JEDYNA POTRAFIŁAŚ ODMÓWIĆ.

Halinka aż zamrugała. Doprawdy? Chodziło wyłącznie o to, że powiedziała mu: nie? Ale dlaczego? Przecież to takie płytkie i nierozsądne. Nikt normalny nie powinien skończyć z obsesją, tylko dlatego, że coś się okazało nie do zdobycia! Lecz Krystiana z pewnością nie dało się określić mianem „normalny".

– CZYLI ŻE CO? – Cała się gotowała od gniewu. – JEŚLI SIĘ ZGODZĘ, GRA SKOŃCZONA? WYRZUCISZ MNIE NA ŚMIETNIK? A MOŻE DODASZ DO KOLEKCJI PUSTAKÓW? – Dźgnęła mikrofonem powietrze, wskazując wpierw Anię, następnie Zuzannę, a na koniec Swietłanę. – A WY? – Powiodła palcem po widowni. – TAK WY! WRZESZCZĄCE POPYCHADŁO SZAREGO BEZ ŚLADU ROZUMU! JAK MOŻECIE PO PROSTU STAĆ I PATRZEĆ?! GDY TEN KRETYN SIĘ MNĄ ZNUDZI, NA MOIM MIEJSCU MOGĄ SKOŃCZYĆ WASZE MATKI, ŻONY, SIOSTRY, PRZYJACIÓŁKI. WYSTARCZY, ŻE POWIEDZĄ MU: NIE! – wrzasnęła, a ostatnie słowo odbiło się echem przez całą arenę.

Aplauz? DOPRAWDY? KOLEJNY APLAUZ?! Warknęła i z trudem powstrzymała się przed rzuceniem mikrofonu w widownię.

– CO POWIESZ NA OSTATNIĄ GRĘ? – Głos Krystiana był niczym podmuch wiatru skierowany w rozpalone ognisko. – CZY WIDZISZ TEGO RYCERZA? MIAŁ ZAPEWNIĆ NAM ROZRYWKĘ NA DŁUŻEJ, LECZ ODPADŁ W JEDNEJ ÓSMEJ FINAŁU. TWOJA DRUŻYNA ZAJMIE JEGO MIEJSCE. DOTRZYJ DO PÓŁFINAŁU A SPEŁNIĘ JEDNO TWOJE ŻYCZENIE, KTÓRE NIE WIĄŻE SIĘ Z MOJĄ KRZYWDĄ. WYGRAJ FINAŁ, A ZEJDĘ NA DÓŁ I SAM STANĘ DO WALKI. CO POWIESZ NA TO?

Halinka wbiła oczy w Krystiana niczym sokół w małą myszkę. Strzeliła knykciami.

– TO BĘDZIE TWÓJ POGRZEB! – ryknęła.

– LECZ JEŚLI PRZEGRASZ, ZOSTAJESZ ZE MNĄ. A TWOJA DRUŻYNA SPĘDZI RESZTĘ ŻYCIA W MOICH PODZIEMIACH.

Wasilij wyjął mikrofon z jej palców i zmiażdżył w dłoni. Trzask zepsutego sprzętu szybko zmienił się w przeciągły pisk głośników, aż wreszcie znowu zapadła cisza.

– Gopnika biorę na siebie – wycedził, ruszając w stronę kucającego chłopaka w dresie w paski. – Wstawaj – zażądał.

Chłopak pokazał mu środkowy palec. Wasilij cofnął się o krok, po czym wyprowadził kopnięcie, jak gdyby wyważał drzwi. Chłopak zarył stopami w piasek, po czym gwałtownie wystrzelił do tyłu, grzmotnął o ścianę i osunął się na ziemię bez przytomności.

– Mówiłeś, że „żelaznego przykuca" nie da się przesunąć?! – oburzyła się Halinka.

– Mówiłem – zgodził się. – Wychodzi na to, że kłamałem.

Halinka przyjrzała się mu uważniej. Pierś Wasilija wznosiła się i opadała, z kącików oczu zniknęły pogodne zmarszczki, a twarz straciła wszelki wyraz. Gdyby trudziła się malarstwem, utrwaliłaby tę chwilę na obrazie, który nazwałaby „Chłodną Furią".

– Nie kłamałeś. – Zbliżyła się. – Pokaż lepiej nogę.

Wasilij machnął ręką.

– Ale nie złamałeś jej, prawda? – upewniła się.

Nie odpowiedział. Niepotrzebnie drążyła. Lepiej nie zdradzać wrogu sekretów. A już zwłaszcza tego, że Wasilij też ucierpiał w starciu z chłopakiem.

– To było głupie – skarciła go szeptem. – Pokonalibyśmy go i bez tego.

– To przez Swietłanę – wyznał cicho. – Gdy ją widzę obok tego palanta, nie potrafię trzeźwo myśleć.

Halinka jęknęła i przytuliła trenera. Biedny, biedny Wasilij.

– Biorę na siebie kolejnych przeciwników – zapewniła. – A ty stój tu i rób groźne wrażenie. Dobra?

Trener uniósł kciuk.

– Poradzisz sobie – rzucił. – Nigdy ci tego nie mówiłem, ale jesteś najlepsza w całej sekcji. Musisz tylko zacząć w siebie wierzyć.

Halinka powstrzymała salwę gorzkiego śmiechu. Tylko w siebie uwierzyć?! Może to mały krok dla człowieka, ale dla niej przypominał rozmiarami tę arenę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro