Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33.1 Królowa

Halinka otuliła się kocem. W ręku ściskała ciepły napar z czegoś, co smakowało jak gotowane siano, ale dobrze rozgrzewało. Poruszała na próbę palcami stóp. Co za szczęście... Już się bała, że na dobre straciła czucie.

Pracowni szewca, w której rogu aktualnie usiłowała się „rozmrozić", solidnie brakowało światła. Widziała tylko jedno okno, ale to właśnie przy nim działo się najwięcej (a wręcz aż za dużo). Szeroki stół przysunięto jak najbliżej okiennicy. Na blacie leżały skóry, sznury, podeszwy oraz inne części butów, których nie potrafiła nazwać. W całym tym bałaganie wypatrzyła również młotki, szczypce i narzędzia wyglądające nieco jak śrubokręty, które zamiast wkrętów kończyły się igłą.

Mimo że Halinka nie spodziewała się ilości obuwia porównywalnej do tej we współczesnych butikach, ciągle czuła się zawiedziona marnym wyborem. Tylko jedna półka, z której w dodatku mogła wybrać jedną z trzech par. Reszta niestety już była zarezerwowana dla klientów. Halinka zmrużyła oczy i raz jeszcze się przyjrzała szpiczastym brązowym dziwadłom, sandałom połączonym z nagolennikami, a na koniec czarnej abominacji, która przypominała nieco kopyto. Pomijając już sam fakt, że nijak nie pojmowała jak założyć ostatnią parę, zabrakło jej też wyobraźni, aby zrozumieć, jak ktoś niby miał w tym chodzić.

Już wiem, co dostaniesz kolejnym razem!

– Nawet mi się nie waż – wymruczała.

– Czy coś wybrałyście?

Halinka znalazła wzrokiem pociętą zmarszczkami, zniecierpliwioną facjatę szewca, a następnie mimowolnie łypnęła na jego dziwaczny czepek. Musi się wreszcie przyzwyczaić do okolicznych okryć głowy. Nie wypadało przecież parskać śmiechem za każdym razem, gdy zobaczy kogoś na ulicy? Ani to miłe, ani kulturalne.

Ale jakie zabawne.

A na domiar złego, Ego uważała, że to właściwe. Zdecydowanie czas nad sobą zapanować. Na początek może skupi się na czymś innym. Na przykład: starszy mężczyzna założył całkiem fajny fartuch, z którego kieszeni (tej na środku) wystawała...eee... całkiem fajna lupa?

Och jakaś ty pozytywna! W takim razie lepiej nie patrz na jego stopy.

Spojrzała. Buty mężczyzny świeciły dziurami niczym szwajcarski ser.

Szewc bez...

...butów chodzi. Tak. Wiem. Szczyt komedii.

Nie ukryjesz przede mną, że ciebie też to bawi.

– Wyjdź z mojej głowy – syknęła.

– Słucham? – zdziwił się szewc.

– Mówię, że wybór jakiś taki... nijaki...

– Bo buty się zamawia, a nie kupuje na ostatnią chwilę. – Stopa Szewca zaczęła niecierpliwie podskakiwać.

– A nie mogę wziąć o tych? – Halinka ponownie wskazała względnie schludną parę czegoś, co z grubsza wyglądało jak skórzane kozaki, które ktoś zanurzył we krwi swoich wrogów. Miały nawet zdobienia. Przywodziły na myśl pnącza.

– Te są własnością lorda...

– ... Dereka herbu Czapla – dokończyła Halinka. – No dobra... przymierzę nosacze...

– Słucham? – dziwił się szewc.

– No te spiczaste do kopania ludzi po zadkach...

– Kto wam naopowiadał takich bzdur? – żachnął się szewc.

– Proszę się nią nie przejmować. – Aneta pojawiła się znienacka, wyciągając z arsenalu wyćwiczony uśmiech kasjerki. – Biedaczka przemarzła, więc plecie, co ślina na język przyniesie.

– Ach rozumiem. – Szewc skłonił się służalczo. – Złapała śnieżycę.

– Śnieżycę? – zdziwiła się Halinka.

– Chorobę przenoszona przez śnieg. – Mężczyzna zawiązał czepek pod brodą. – Objawia się skrajnym skretynieniem. Na szczęście przechodzi, gdy się wskoczy do beczki z odchodami dzikiego...

– Nie chcę tego dalej słuchać – urwała Halinka. Cholerne zabobony...

– Wasza strata.

Drzwi skrzypnęły, a do środka wdarł się zimny wiatr, który sprawił, że Halinka jeszcze mocniej wcisnęła się w swój koc. Do pracowni wkroczyło dwóch młodych arystokratów. Halinka przewróciła oczami, widząc ich nadęte miny. Już się nie dziwiła, że historycznie pospólstwo tyle razy buntowało się przeciwko szlachcie. Te twarze aż się prosiły o poczęstowanie klapkiem zanurzonym w końskiej kupie!

– Wasza Miłość, Wasza Miłość. – Szewc ukłonił się każdemu z przybyłych. – Zamówienia są gotowe do odebrania. – Podbiegł do półki, z której skwapliwie wyciągnął dwie skórzane pary podbite mchem z dziwnymi zapięciami na podłużne guziki. – Oto one. Ostatni krzyk mody. – Wręczył każdemu szlachcicowi jego własność, nie zapominając przy tym o nieustannym dyganiu.

Szlachcice poświęcili pracy szewca krótką chwilę, a gdy nie znaleźli żadnej skazy, schowali buty do wielkiej prostokątnej torby ze sznurowaniem i wbili wzrok w... tyłek Anety?

Czas na klapek!

Za wcześnie. Jeszcze nic nie zrobili.

Ja to bym już...

I właśnie dlatego nie.

– Bracia Morv i Ard. – Milczący do tej pory Artur herbu Czapla, przestał opierać się barkiem o ścianę i wyszedł naprzeciw przybyszom, zasłaniając sobą Anetę. Tuż za nim ustawili się najemnicy Damian i Daniel.

– Ach, Artur – rzucił wyniośle starszy z braci. – Cóż za nieprzyjemność. Czyżbyś znowu szukał zaczepki? A co na to twój tatuś? Mam ci znowu opowiedzieć, jak bardzo się musiał płaszczyć przed moim ojcem, aby puścił w niepamięć twoje wybryki?

– Tylko że nie widzę tu twojego ojca – odparł Artur z niebezpiecznym uśmiechem. – Jesteśmy tu sami, samiuteńki. Idealna okazja, by nauczyć cię pokory oraz przypomnieć, że wyszczekany, to możesz być za spódnicą matki.

– Na zewnątrz czekają na mnie zbrojni...

– Naprawdę myślisz, że zdążysz ich zawołać?

– Wasza Miłość! – Aneta podbiegła i wcisnęła się między szlachciców. – Doprawdy pogróżki nie przystoją komuś o waszej pozycji!

– Wasza Łaskawość jest... eee... zbyt łaskawa dla tego brutala – odparował przybysz.

– Łaskawość... łaskawa – powtórzyła Halinka pod nosem. – Gładkie ma teksty... Nie ma co...

– Jestem Ard herbu Bawoł. – Wyższy z braci ukłonił się grzecznie. – A to Morv. Mój brat.

– Wasza Łaskawość. – Mężczyzna również dygnął.

– Wasza Łaskawość jest zapewne przyjezdna – podjął Ard. – Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tu takiej... eee...

– Łaskawości – podsunęła Halinka.

– Łaskawości – powtórzył Ard. – To znaczy nie! Piękności! Właśnie o piękność mi chodziło. – Ard otaksował Halinkę nieprzyjaznym wzrokiem.

– Proszę się nią nie przejmować – wtrąciła skwapliwie Aneta. – Złapała śnieżycę.

– Ach rozumiem. – Na twarzy mężczyzny zatańczył uśmieszek pełen politowania. – Trwaj w pokoju głupia niewiasto...

– A ty w przedpokoju...

– Halina! – Aneta uniosła groźnie palec.

– Buty, buty – zaśpiewała Halinka, chwytając parę spiczastych zadokopów i zderzając je podeszwami. – Jestem głupia...

Pomogło. Szlachcice przestali zwracać na nią uwagę, tylko zaczęli skakać wokół Anety niczym ptaki przy karmniku. No dobra. Najwyższy czas, by przymierzyć...

Halinka wlepiła oczy w miejsce, w którym powinna widzieć palce stóp. Zamiast tego widziała brązowy nos buta.

Byłam ciekawa, kiedy zauważysz.

Halinka ściągnęła trzewik i nieufnie go obejrzała. Ciepły, solidny i nieróżowy.

Mogę zmienić kolor.

But stał się różowy. Halinka westchnęła.

– I jak ja to teraz wytłumaczę? – mruknęła.

Co nie? Przezabawne!

No boki zrywać! Tyle wysiłku i wszystko na nic. Jakby ktoś wziął i napluł w twarz!

Zawsze możesz wrócić do zadokopów.

Tak i zrobiła, lecz pech chciał, że gniotły gorzej od spojrzenia, którym obdarzał ją właśnie Brajanek.

– No dalej, wyrzuć to z siebie – westchnęła, wkładając niechciany prezent Ego.

Brajanek porzucił wreszcie całkiem solidną próbę zostania narożnikiem pracowni szewca i się zbliżył. Dyskretnie wskazał na trzech samców, którzy oddawali się szlacheckim „tańcom godowym" przy trzepoczącej rzęsami samicy z Polski.

– Winię ciebie – oznajmił.

– Niby za co? – Halinka machnęła mu stopą przed twarzą. – Widzisz? Mam już buty, a ona nadal kąpie się w atencji.

– Nadal winię ciebie.

– Tak też sądziłam – odparowała z przekąsem.

Brajanek oparł się plecami o ścianę, skrzyżował ręce na piersi i wrócił do bycia meblem. I dobrze, bo wolała już go dzisiaj nie punktować. Zresztą Aneta w tej chwili gasiła zapał młodzieńca lepiej niż samo życie. Halinka pomachała jej stopą z założonym obuwiem, a gdy upewniła się, że przyjaciółka ją widzi, lecz ignoruje, postanowiła zająć się piciem naparu.

– Ależ ją poniosło – mruknęła pod nosem.

– Wiesz... – Brajanek spuścił wzrok. – Tak naprawdę, wcale cię nie winię.

Halinka aż uniosła brew. A to ci nowość.

– Ty przynajmniej zawsze mówisz prawdę.

Ładny komplement, lecz... Ego podsunęła wizję, jak opuszcza towarzyszy bez słowa. No właśnie.

– Staram się nie kłamać – sprostowała. – Zamierzasz coś z tym zrobić? – machnęła ręką w kierunku chichoczącej Anety. Dziewczyna poczęstowała przyjacielskim kuksańcem młodego Morva, który najpierw pokraśniał, a później zbladł, widząc nieprzyjazne miny Artura oraz Arda.

– A powinienem? – Brajanek spojrzał na nią pytająco.

– Dobre pytanie. – Halinka odstawiła pusty już kubek na półkę z butami.

Oczywiście, że powinien!

– Tylko że jeśli to zrobi, ją poniesie jeszcze bardziej.

Nagle Aneta otworzyła szeroko oczy i zrobiła krok do tyłu, gapiąc się na mężczyzn z przerażeniem. Gwałtownie odwróciła się na pięcie i podbiegła do Haliny.

– Idziemy! – rozkazała.

– A to dlaczego?

– Wyjaśnię później, po prostu... chodźmy stąd!

– A buty? – zawołał szewc.

– Spoko, przypomniałam sobie, że mam własne. – Halinka pokazała kostkę.

Szewc zmarszczył czoło i niestety nie dał za wygraną. Zamiast tego zbliżył się i otaksował podejrzliwie wpierw swoją kolekcję, a następnie trzewiki na nogach Haliny. Wyjął w końcu nawet lupę, by przyjrzeć się jeszcze bardziej.

– Ukradła, czyż nie? – Artur zawisł nad Haliną niczym drapieżny ptak.

Szybki jest.

Szewc podrapał się w potylicę. Schował lupę i się wyprostował.

– To nie są moje buty, ale... Chętnie je odkupię. Ich wykonanie jest fascynujące!

Tak jest! Pchnijmy technologię tego świata w przyszłość!

Otóż nie.

– A zatem to wszystko było farsą? – Artur żachnął się teatralnie. – Próbą spędzenia czasu ze mną?

– D-dokładnie t-tak. – Aneta uśmiechnęła się wymuszenie. – Wiele słyszałam o Waszej Miłości, stąd chciałam sama się przekonać, jak to jest. Jednakże serdecznie dziękuję za pomoc w potrzebie. Naprawdę się zgubiliśmy i potrzebowaliśmy przewodnika.

– Rozumiem. – Artur uśmiechnął się kącikami ust. – Czy mogę zatem znowu zaoferować moje towarzystwo? Odprowadzę Waszą Łaskawość do posiadłości.

– Nie trzeba...

– Nalegam.

– Nie słyszałeś, co powiedziała?! – Zawołał Ard. – Mówiła, że nie trzeba! Zresztą, chyba zapomniałeś, że ciebie interesują wyłącznie podstarzałe mieszczanki!

Artur obrócił się jak oparzony.

– Odszczekaj to! – warknął.

– To na nas już czas. – Halina chwyciła Brajanka i Anetę. Pociągnęła obu do wyjścia. – Pa pa!

Zaskoczeni szlachcice spróbowali je zatrzymać, lecz Halinka sprytnie się uwinęła między nimi i wypadła na zewnątrz. Otrząsnęła z siebie paskudne uczucie gniecenia. Chyba rzeczywistości nie spodobał się tak nieoczekiwany odwrót oraz brak konsekwencji.

Na zewnątrz zastali trójkę zbrojnych, których tabardy...

Co to tabardy?

To nie wiesz?

A skąd ty niby wiesz?

Noo...

Ach rozumiem. Ciągniesz wiedzę z rzeczywistości. Ciekawe... To, czym są te tabardy?

– Tabard – mruknęła. – Taka narzuta na zbroję... Herb na niej mają. Bawoł.

– Co? – zdziwiła się Aneta.

– Nic. Czemu uciekamy?

– Powiem, gdy już uciekniemy!

Aneta chwyciła Halinkę za rękę i spróbowała też z Brajankiem, lecz ten się wywinął i powiedział:

– Poradzę sobie. Po prostu prowadź.

– Obraziłeś się? – jęknęła Aneta. – Ale ja...

– Prowadź!

Aneta zerknęła błagalnie na Halinę, która wzruszyła jedynie ramionami. W życiu nie będzie się w to mieszać! Niech sami między sobą wszystko wyjaśnią.

Aneta zgarbiła się, lecz chwila słabości szybko minęła. Wystrzeliła przed siebie, przeciskając się przez tłum szlachciców i mieszczan. Halinka wbrew protestom chwyciła Brajanka za łokieć. Później wysłucha tego, co ma do powiedzenia. Na razie najważniejsze, żeby się nie zgubić.

Aneta zadowoliła się, dopiero gdy stanęli w zaułku między dwiema kamienicami. Halinka wyjrzała na rynek. Stragany, krzykacze reklamujący stragany oraz cała masa ludzi. Nad prostokątną przestrzenią górowała potężna wieża zegarowa. Tarcza zegarowa zawierała dwadzieścia cztery runy, które po chwili zobaczyła jako cyfry, oraz dwie strzałki.

– Czternasta dziesięć – przeczytała. – Niedobrze, wkrótce się będzie ściemniać, a my nawet nie zaczęliśmy poszukiwań.

– Ja przecież musiałam...

Halinka odwróciła głowę w kierunku swoich dwóch towarzyszy, akurat by zobaczyć, jak Brajanek ją wyminął.

– Nie oddalaj się zbytnio! – zawołała mu w ślad.

Chłopak zatrzymał się po zaledwie kilku krokach i oparł o ścianę kamienicy, obserwując ostentacyjnie tłum. Wkrótce jednak musiał uskoczyć przed wiadrem pomyj wylanych z okna.

– No i jest na widoku – westchnęła Aneta z irytacją.

– Jego raczej nikt nie będzie szukać – zauważyła Halinka. – Nie jestem pewna czy Artur w ogóle zauważył, że chłopak ma jakąś twarz.

– Nooo...

– Ale to dobrze, bo mnie zauważył i już by pewnie spróbował wychłostać, gdyby nie twoja interwencja.

– On...

– Źle mu z oczu patrzyło.

– Teraz już sama wiem... To, co opowiadali ci... szlachcice. – Ostatnie słowo Aneta niemal wypluła. – Jak można tak traktować służbę?! To nieludzkie! Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego!

– Udajesz szlachciankę – przypomniała Halina.

– Czyli co? Nie mogę nimi gardzić?

– Wręcz przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że chyba właśnie na tym to polega.

Aneta zacisnęła usta i oparła się o bark Haliny. Zerknęła na Brajanka.

– On wie, że ja tylko udawałam, prawda?

– Poniosło cię – zauważyła Halina.

– Musiałam być przekonywająca!

– I byłaś, a oto rezultat. – Halinka wskazał nachmurzonego Brajanka.

– Ja... Ale! Ech... Chyba faktycznie mi się to podobało.

– No i proszę.

– No bo zwykle to ty byłaś w środku zainteresowania – objaśniła Aneta. – A tym razem, to wreszcie ja... I... Och... Myślisz, że uda nam się pogodzić?

– Mówił, że chcę załatwić sobie zbroję. To chyba coś znaczy, nie? W sensie, no wiesz... w jego języku.

– Ta... – Aneta westchnęła. – Że nie jest dobrze...

– O wilku mowa. – Halinka pomachała zbliżającemu się Brajanka. – I jak tam?

– Słuchaliście krzykaczy? – zagadnął.

– A co krzyczą? – zażartowała Halinka.

Zabawne...

Oj zamknij się...

– Że twój towarzysz jest w gospodzie Królowa.

Halinka nastroszyła uszy.

– MAK, MAK! SMACZNY PRZYSMAK!

– ZIEEEMNIAKI! MAAARCHEWKA!

– LICHWA OD RĘKI! LICH-WA! SZYBKO SPŁACISZ! RAZ-DWA!

– PŁACIMY SREBREM I ZŁOTEM ZA WIEŚCI DOTYCZĄCE UPADKU RODU JANEVE! PRZYJDŹ DO KARCZMY KRÓLOWA! PYTAJ O ELEIN WILHELM, OLAFA Z WILHELM BĄDŹ ORIONA HERBU NIEDŹWIEDŹ!

– To miłe z jego strony, że dał się tak łatwo namierzyć – zauważyła Aneta.

– No to chodźmy, bo zaraz będzie ciemno – oświadczyła Halinka.

Sama się zamknij.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro