30.2 Konsekwencja
Wyłączyła telewizor. Zrobiła to szybciej, niż zdążyła pomyśleć. Gdyby choć trochę się zawahała, zobaczyłby ją! Z jakiegoś powodu wiedziała, że tak właśnie by było! Być może znalazłby wręcz ich kryjówkę! Czemu w ogóle dało się go podglądać?! To niebezpieczne!
PUK, PUK.
Zerwała się na nogi tak szybko, że Szarik zleciał na podłogę jak zrzucona z talerza kiełbasa. Razem wlepili oczy w drzwi.
– Może nie będziemy otwierać? – miauknął kot.
PUK, PUK!
Przełknęła ślinę i zaczęła się skradać. Może da radę sprawdzić wizjer, żeby się przekonać, czy po drugiej stronie faktycznie czai się dżin? Dziwiło jedynie, dlaczego jeszcze po prostu nie wtargnął do środka. Z drugiej strony może zwyczajnie uznał dręczenie jej za zabawne.
– Halinka?! Jesteś tam?! – Przytłumiony głos Surbiego tętnił niepokojem.
Nie straciła czujności. Może dżin się podszył pod Surbiego? Ostrożnie zajrzała w wizjer. Rewolwerowiec prezentował się nienagannie: beżowa koszula, umyte i starannie ułożone włosy oraz całkiem nowy kapelusz, który zapewne wyglądałby równie dobrze, gdyby nie fakt, że mężczyzna gniótł go w dłoniach.
– Surbi? – upewnił się Szarik szeptem?
– Niby tak... – odparła. – Ale co jeśli to dżin?
– Myślisz, że się przemienił w Surbiego?
– Myślę, że może wszystko...
– Halinka! – Surbi załomotał w drzwi.
– A tak bardzo liczyłem na ssspokojny wieczór – syknął kot. – Nie pamiętam już, kiedy ostatnio znalazłem chwilkę na porządną działkę kocimiautki...
– Szarik?! Jesteś tam?! – zawołał Surbi.
– No i nas wsypałeś – burknęła Halinka. – Już otwieram!
– Już nie wspominając o brrrowarku...
– Swietłana ci nie załatwiła? – zakpiła, przekręcając kluczem zamek.
– Niby nie, ale... Ona nie jest taka zła.
Halinka fuknęła.
– Regularnie mnie karmiła i nawet przeprosiła za to, że kiedyś mnie prawie udusiła...
– A jak ci jeszcze naleje do miseczki piwerka, to w ogóle zapomnisz, że trzymała cię w klatce... – Halinka otworzyła drzwi. – Cześć, Surbi.
Rewolwerowiec przestał miażdżyć w dłoniach kapelusz.
– Nic ci nie jest. – Odetchnął z ulgą. – To dobrze... Słuchaj, jeśli przychodzę w złym momencie, to ja mogę później...
Chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka. Nie do końca pojmowała, czemu to zrobiła. Raz, że prawie rozdeptała przy tym Szarika, dwa, że zasadniczo nie miała zielonego pojęcia co dalej. Zwłaszcza że Surbi istotnie pojawił się w złym momencie. Nie dokończyła dyskusji z Szarikiem, a dżin...
– Może coś do picia? – Usadowiła rewolwerowca na kanapie i czmychnęła do lodówki. Otworzyła drzwiczki. – Mamy... eee...
Zimne wnętrze wyglądało jak supermarket! Czy powinna się wczołgać do środka i przejść się między półkami, żeby znaleźć piwo? Gdy tylko o tym pomyślała, punkt odniesienia gwałtownie się zmienił z sekcji „warzywa" do „alkohole". Ostrożnie sięgnęła po dwa piwa, a widząc karcącą minę Szarika, wzięła jeszcze trzecie. Zamknęła lodówkę. Zanim wyruszy zwiedzać bunkier, porządnie sprawdzi własne mieszkanie.
– Piwo – dokończyła zdanie. – Mamy piwo.
Surbi przyjął wręczoną butelkę, następnie pomógł Szarikowi otworzyć kapsel.
– Przytulnie tu – oznajmił.
– Raczej ciasno – odparła.
– No tak, ale wiesz... próbowałem być miły. – Surbi pociągnął z butelki.
– Czemu przyszedłeś? – Halinka obróciła fotel i usiadła naprzeciwko rewolwerowca.
– Chcę porozmawiać...
– Jeśli chcesz się dowiedzieć, czemu jesteś uwięziony w kosmicznym bunkrze, to się rozczarujesz.
– Nie... ja... po prostu chciałem cię zobaczyć. – Surbi potarł kark.
– Aha... rozumiem.
Szarik zakrztusił się piwem, lecz natychmiast spoważniał, widząc jej minę.
„Aha rozumiem"? Poważnie, Halina? Przygryzła wargę. Cholera, czemu nikt jej nie nauczył, jak się powinno prowadzić takie konwersacje...
– Chyba za wcześnie cię odwiedziłem. – Surbi się podniósł. – Jak już trochę odpoczniesz, wpadnij do mojego baru. Mam tam... zasadniczo wszystko, co potrzeba, by się odprężyć. – Włożył kapelusz. – Miło cię znowu widzieć. – Uśmiechnął się.
Wypadałoby coś odpowiedzieć, a nie siedzieć jak owca przed stogiem siana! Na przykład: o, masz swój bar? W kosmicznym bunkrze? Jak to w ogóle działa? Albo... Odprężyć? Już zapomniałam, co to oznacza. Opowiedz mi więcej!
Surbi dopił piwo i odstawił na stoliku.
– Wpadniesz, prawda? – zapytał.
Kiwnęła.
To głupie! Walczyła z niedźwiedziami, zombie oraz cybernetycznie ulepszonymi zbirami! Pokonała cholerną Swietłanę! Czemu zwykła rozmowa z Surbim wymagała tak kolosalnego wysiłku? Przecież w tym roku wybijała jej trzydziecha!
Co w praktyce ciągle oznaczało zero doświadczenia...
Nagle ujrzała w wyobraźni wrednie uśmiechniętą Anetę, która powiedziała:
„Tyle narzekałaś na mężczyzn, że gdy wreszcie pojawił się ten właściwy..."
Nie pozwoliła jej dokończyć.
– Chyba się czerwienisz – rzekł Szarik.
– Ciszej – syknęła, mimo że kot zasadniczo zachował pełną etykietę poufności. No bo zanim ją zażenował, wskoczył na stół i maksymalnie się przybliżył, ale jednocześnie nie na tyle, by wzbudzić podejrzenia Surbiego, a więc to właśnie jej zachowanie przykuło uwagę. – Odprowadzę cię. – Tak! W końcu jakieś działanie! Może i niewłaściwe, ale jakieś.
Niestety całość zajęła kilka sekund. Dosłownie pięć kroków od kanapy do przedsionka...
– Słuchaj, a może chcesz... no ten... ostać... – Boże...
– Ostać? – Surbi zmarszczył czoło.
– Dostać kolejne piwo. – Nie, nie, nie... – Bo chyba ci smakowało? Strasznie szybko wypiłeś...
– Nie trzeba. – Surbi dotknął palcami kapelusza. – W moim barze też jest.
– A co tam jeszcze masz? – TAK JEST, HALINA! To początek sensownej konwersacji!
Telewizor włączył się i zaczął syczeć. W takim momencie?!
– Chcę tylko... poro... mawiać. – Dżin ledwie przebijał się przez zakłócenia.
Halinka zgarbiła się, westchnęła i poczłapała z powrotem do kanapy. Usiadła, po czym łypnęła spode łba na płynący obraz.
No dobra...
Zakłócenia na ekranie zniknęły. Na brudnych kafelkach w szachownicę pojawiło się jedno krzesło, na którym chwilę później usiadł dżin. Mężczyzna niedbale zarzucił nogę na nogę i się uśmiechnął.
– Dzień dobry – przemówił. – Tobie również, Pierwszy.
– Nic nie umyka twojej uwadze – odparł obcy głos.
Halinka zerwała się na nogi i zerknęła w róg za kanapą. Z jakiegoś powodu stał tam cholerny Morgan Freeman! I to w białym garniturze!
– Spokojnie... – zapewnił Morgan. – Jestem tu jako obserwator. Nie zamierzam nikogo skrzywdzić.
Skrzywdzić? Halinka natychmiast spojrzała na swoich przyjaciół. Każdy z nich zamarł z otwartą szczęką.
– Cz-czemu mamy w p-pokoju b-białego lwa z o-ognistą grzywą? – wyjąkał Szarik.
Halinka skupiła się ponownie na Morganie Freemanie, aby się upewnić, że kot miał na myśli tę samą osobę.
– Mówisz o nim? – wskazała przybysza palcem.
– Czyli też to w-widzisz? – stęknął Surbi. – Vi-shnu?
Vishnu? Halinka wytężyła pamięć. Chyba chodziło o to niebieskie bóstwo z wieloma rękami... Nie spodziewała się, że w świecie Surbiego mają odpowiednik.
– No dobra, kim jesteś?! – warknęła. – Czemu każdy widzi cię inaczej?!
– Jestem tylko obserwatorem – zapewnił Pierwszy. – Zapewniam cię, że opuszczę twoje dominium i nigdy więcej nie wrócę, gdy zakończycie pertraktacje.
– Mówisz, jakby to zależało od ciebie – zaśmiał się dżin. – Wykorzystałeś fakt, że nie zdawała sobie sprawy z twojego istnienia. Ale teraz już wie i szczerze wątpię, że wpuści tu kogokolwiek z twojej superdrużyny. Na przykład ja mogę się tu być wyłącznie o tak. – Zastukał knykciem w ekran.
– Lepiej skup się na swojej skórze, Ifrycie...
Halinka przetarła oczy. Chyba pierwszy raz w życiu widziała Morgana Freemana rozdrażnionego.
– ... Bo tym razem przerosłeś samego siebie – ciągnął Pierwszy. – Doskonale wiesz, co oznacza dla wszechświata narodziny kolejnego bóstwa! Będę zaskoczony, jeśli po tym wszystkim nie będziemy musieli łatać co najmniej z tuzin galaktyk. Tworzenie gwiazd, planet, życia... Kilka MILIARDÓW lat pracy! Obyś spłonął w Pierwotnym Chaosie, Ifrycie!
– Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – odparł dżin. – Ziarno mocy już się obudziło, stąd czas na szybkie rozwiązanie problemu właśnie się zakończył. – Przeniósł spojrzenie na Halinkę. – Lepiej nie sugeruj się jego wrogością wobec mnie. Gdyby dowiedział się o tobie, zanim użyłaś mocy na skalę światową, już dawno zamieniłby cię w gwiezdny pył. Marudzi, bo wie, że już nie może.
Halinka łypnęła na Morgana Freeman tak intensywnie, że ten aż poluzował krawat. Mimo że dżin to był... no właśnie dżin, ufała jego słowom o wiele bardziej niż kosmicznemu przybłędzie, który wparował do jej pokoju nieproszony. Jeśli spróbuję czegoś głupiego...
– Nie mam zamiaru cię prowokować – odparł Pierwszy z naciskiem. – Nie istnieje istota niebezpieczniejsza od przypadkowego bóstwa. Popchnij za daleko, a zanim się obejrzymy, wszyscy wrócimy do czarnego ognia Pierwotnego Chaosu. – Wskazał ją palcem. – I nie myśl sobie, że to się nigdy nie zdarzało. – Przeniósł wzrok na ekran. – Właśnie dlatego tu jestem, Ifrycie. Nie pozwolę ci jej sprowokować. Jeśli spróbujesz, przyjdę po ciebie.
– I zrujnujesz cały Wszechświat? – dżin fałszywie się żachnął.
– Lepsze już to niż zaczynanie od samego początku.
Halinka zauważyła, że Szarik machał do niej łapką. Zbliżyła się i przykucnęła. Jednocześnie próbowała nie spuszczać z oczu dżina oraz Morgana Freemana.
– Czy my się właśnie wpakowaliśmy w jakiś odwieczny konflikt dobra ze złem? – szepnął kot.
– A gdzie tam – odparł dżin, zanim Halinka zdążyła choćby i otworzyć usta. – Raptem mała sprzeczka między Chaosem – wskazał na siebie – a Ładem – dźgnął palcem w kierunku Pierwszego. – Zarówno jedno jak i drugie może być złe.
– Dlaczego to robisz – nie wytrzymała Halinka. – Czemu doprowadziłeś do tak absurdalnej sytuacji? Nie jesteś dżinem, tylko bóstwem, nieprawdaż? Możesz robić, co ci się żywnie podoba. Czemu zatem nie odlecisz na drugi koniec wszechświata i nie zajmiesz się czymś pożytecznym?
– Sam od wieków zadaję sobie to pytanie – westchnął Pierwszy.
– Jak on naprawdę się nazywa? – zapytała Halinka.
– Ostatni, ale pewnie znasz jego inne imiona.
– Czyli?
– Ifrit, Loki, Lucyfer, Prometeusz...
– Prometeusz?! Ten sam, który dał ludziom pierwszy ogień?
– Zrobił to dla żartu.
Halinka przewróciła oczami. A mogła po prostu siedzieć grzecznie na kasie, ale nieee... Musiała się postawić Szaremu...
– Nie jestem już dłużej Ostatni – zauważył dżin. – To imię należy do niej.
Halinka jęknęła. No pięknie...
– Dobra, sza! – rozkazała. – Bo ja muszę to przetworzyć. Wcześniej sądziłam, że mam do czynienia z dżinem, czyli że to to ma jakieś ograniczenia...
– I to się nie zmieniło – potwierdził dżin. – Mam ograniczenia, bo chcę je mieć.
– Ale dlaczego? – pisnęła.
– Bo bycie wszechpotężnym jest nudne jak flaki z olejem. – Dżin ziewnął. – Popatrz sobie na Pierwszego. Czy spotkałaś kiedykolwiek większego nudziarza? Gdyby to od niego zależało ani jeden kafelek na tej podłodze – wskazał na brudną posadzkę – nie leżałby krzywo, nie wspominając już o kilku głupich plamach.
– Kilku? – oburzył się Morgan Freeman. – Widzę tam cztery tysiące dwieście trzydzieści jeden zabrudzeń! Twoja restauracja powinna zostać zamknięta!
– A nie mówiłem? – Dżin machnął ręką. – Nudziarz. Słuchanie go, to jak dobrowolne kładzenie się do grobu. A ja chcę mieć w życiu jakiś cel!
– Dbanie o uniwersalny porządek jest przecież... – zaczął Pierwszy.
– Nudne. Nudne! NUDNE! – Dżin wstał i przewrócił kopniakiem krzesło. – Ja chcę intryg, wyzwań, iskry kreatywności! Odmawiam siedzenia przez wieczność na tyłku, obserwując gwiazdy i planety! WY! – Dżin wskazała po kolei na Halinkę, Surbiego oraz Szarika. – O tak, właśnie wy! Jesteście znacznie bardziej interesujący. Sam nie wiem czego się po was spodziewać. I dlatego chcę dalej grać!
Halinka usiadła na kanapie i oparła policzek na dłoni. Musiała się zastanowić, ale tak porządnie, bo lista tematów nagle się wydłużyła do rozmiarów naukowego eseju! No i niby jak wytłumaczy rodzicom, że dostała moce od diabła? Nie! Stop! To jest najmniejszy z problemów! Znacznie poważniejszym była Ego, czyli coś gorszego nawet od dżina, gdyż nie posiadała odpowiedniej wyobraźni.
– Czy ja jestem jakimś wybrańcem sił zła? – szepnęła.
– Nie – odparł Pierwszy. – Jesteś konsekwencją.
– Że jak?
– Jesteś konsekwencją idiotycznego kredo, które Ostatni sam opracował i którego trzyma się niczym wariat!
– Moje kredo jest właśnie tym, co trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. – Dżin się zaśmiał. – Dzięki niemu nigdy się nie nudzę, a więc nie mam potrzeby, by znowu z wami wszystkimi walczyć. Zabijam czas w inny sposób.
Pierwszy zacisnął usta.
– A czy nie mógłbyś zabijać go gdzie indziej? – wycedziła Halinka.
– Rozwiń – zażądał dżin.
– W sensie spierniczaj z Ziemi i to w podskokach, bo za siebie nie ręczę! – Halinka poderwała się na nogi i poczęstowałaby pięścią ekran telewizora, gdyby nie wspólny wysiłek Szarika i Surbiego, którzy razem zaciągnęli ją z powrotem na kanapę. – I masz odwrócić wszystko, co zrobiłeś!
– To nie są absurdalne wymagania – wtrącił się Freeman swoim pięknym, głębokim głosem. – Nie powinniśmy się wtrącać w życia śmiertelników.
– Ach, a zatem proponujesz mi porzucić własne kredo. – Źrenice dżina zapłonęły żółcią. – Uważaj, czego sobie życzysz, Pierwszy. – Obraz w telewizorze niebezpiecznie zadrżał. – Mogą ci się nie spodobać konsekwencje.
Pierwszy zignorował pogróżkę. Usiadł obok Halinki i wziął w obie ręce jej dłoń. Szarik zjeżył się i czmychnął pod kanapę. Surbi usiedział w miejscu, ale po jego obliczu płynęły strugi potu, a zaledwie kilka sekund później koszula przykleiła mu się do pleców.
– Nie musisz grać w jego grę – zapewnił Freeman. – Stwórz własny świat, dokładnie taki, jaki sobie wymarzysz.
– Brzmi kusząco – mruknęła. – A gdzie haczyk?
– Że nie będzie w nim ludzi, których kochasz – wyjaśnił dżin.
Halinka ścisnęła dłoń Pierwszego, domagając się tym gestem wyjaśnień.
– Możesz stworzyć idealną kopię – podjął tamten. – Co prawda będzie to wymagało pewnej precyzji, lecz pomogę ci.
– Mówiąc „precyzji", ma na myśli to, że musisz idealnie odwzorować całą historię twojego świata. Łącznie z moimi wpływami. I tak aż do momentu, w którym kolejna wersja ciebie pozna wszystkich, kogo uznasz za stosowne.
Halinka wyrwała dłoń z kłamliwego uścisku Morgana Freemana. Cholerny zasraniec proponował jej stanie się każdym zbrodniarzem wojennym, jak również i dżinem, a wszystko po to, by zaspokoić własny egoizm!
– Nie wspomniał ci też, że takie przedsięwzięcie to kilka miliardów lat pracy. – Dżin przywołał machnięciem krzesło, na którym ponownie usiadł.
A to kłamliwe bydle!
– Nie rozumiesz. – Pierwszy wstał i ponownie wycofał się w swój róg. – Różnica to miliard lat kontra całe eony. Bo właśnie tyle zajmuje poskromienie Pierwotnego Chaosu i odbudowanie wszechświatów. I mówię to z doświadczenia. – Posłał dżinowi zabójcze spojrzenie.
– Jednego nie łapię – wymruczał Szarik spod kanapy. – Dżinie, dlaczego nie zabiłeś Halinki wcześniej?
– Nie ma dobrego sposobu na zbadanie, czy ziarno się w pełni obudziło – odparł Ostatni. – Gdybym spróbował zrobić to osobiście, ziarno mogłoby się poczuć zagrożone i natychmiast wykiełkować. Właśnie dlatego oddelegowałem zadanie Szaremu.
Halinka zachichotała tak niepokojąco, że Surbi się odsunął.
– Po prostu zdałam sobie sprawę, że Szary dosłownie sprzedał duszę diabłu – wyjaśniła rewolwerowcowi. – A wcześniej sądziłam, że niżej paść już się nie da. Ten jednak wziął łopatę i zaczął kopać...
Szarik wyczołgał się spod kanapy. Ostrożnie wskoczył Halinie na kolana.
– Chyba wymyśliłem – szepnął. – Tylko obiecaj, że mi zaufasz.
– Ale...
– Obiecaj.
– A rób, co chcesz – westchnęła Halinka. Sama nie wpadła na żadne rozwiązanie. Dżin nie chciał opuścić planety oraz miał już na karku udaną próbę zrujnowania wszechświata, co oznaczało, że siłowe podejście całkowicie odpadało, a w tym była najlepsza.
– Prrroponuję rozwiązać to bitwą – oznajmił Szarik.
Halinka uniosła brwi. A jednak bezpośrednia konfrontacja, która zniszczy wszystko. Spodziewała się po kocie czegoś bardziej finezyjnego, ale z drugiej strony przynajmniej będzie okazja, żeby zniekształcić wąsy na twarzy Ifryta.
– Bitwą, w której ani ty, ani Halinka nie weźmiecie bezpośredniego udziału.
– Mam po prostu siedzieć na tyłku? – żachnął się dżin. – To nie brzmi ciekawie, kocie. Nic a nic.
– Ty i Halinka będziecie generałami wojennymi – ciągnął kot. – Wszystko się rozegra między pionkami, które zrekrutujecie. Jak w szachach.
– Szarik, nie! – oburzyła się Halinka. Nie powinien brać tego wszystkiego na siebie! To nieuczciwe!
– Obiecałaś! – warknął kot. – Sssiedź cicho i po prostu mi zaufaj! Co powiesz na to, dżinie? Możesz wybrać członków drużyny, jak również strategię walki. Możesz ich nawet obdarzać mocami, ale pamiętaj, że skala całego przedsięwzięcia nie powinna przekroczyć planetarną. Nie chcemy zrujnować całego Wszechświata.
– Fascynujące stworzenie. – Pierwszy posłał Szarikowi ciepły uśmiech.
Kot się wzdrygnął i zaszył między udami Halinki.
– Czyż nie? – Dżin błysnął zębami. – Jest moją najlepszą kreacją. Bez urazy, Halina.
Halinka wzruszyła ramionami. Doprawdy cieszyła się, że szatan nie uważał jej za idealną. Może jeszcze kiedyś pójdzie z babcią do kościoła.
– Jeśli wygrrramy, opuścisz ziemię i wycofasz wszelkie szkodliwe wpływy, takie jak dawanie nieograniczonej władzy milionerom albo udostępnianie broni masssowego rażenia terrorystom. Nie wycofasz natomiast niczego, co pomogło planecie i jej mieszkańcom.
– Spryciarz. – Dżin kiwnął z uznaniem. – Zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Strasznie mnie korciło, by wycofać absolutnie wszystko i patrzeć jak meteor zmiata całe życie na planecie...
Halinka ugryzła się w język. Zdecydowanie musiała uważać na to, co mówi. Jak dobrze, że Szarik wrócił.
– Ale żarty na bok. – Dżin uśmiechnął się przebiegle. – Co, jeśli wygram?
– Zażyczymy sobie zagłady wszystkich polaków – rzekł Szarik. – To powinno cię uwolnić, czyż nie?
– Szarik! – syknęła Halinka.
– Zgoda. – Dżin wyciągnął dłoń. – Aby przypieczętować naszą umowę, musisz ją uścisnąć.
– Yyy... – Kot obrócił łeb, studiując telewizor. – A w jaki sposób?
– Dokładnie taki, jak ci się wydaje. Wsadź łapkę w ekran.
– Pomożesz? – Szarik podniósł oczy prosto na nią, po czym wskazał na meblościankę ze sklejki, na której istotnie brakowało miejsca choćby i dla chomika. Wciśnięty na siłę telewizor delikatnie wystawał, więc nie było mowy, żeby wskoczyć na półkę.
– Zapomnij! To nierozsądne! Co, jeśli wciągnie cię do środka?!
– Surbi? – Kot przeniósł uwagę na milczącego rewolwerowca. Mężczyzna poprawił kapelusz i kiwnął.
– Nie! – Spróbowała chwycić Szarika, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. – Co jest... – Wiedziona intuicją odnalazła wzrokiem Morgana Freemana. – Ty!
– To idealne rozwiązanie – zapewnił Pierwszy. – Śmierć jednej planety nie naruszy balansu całego Wszechświata.
– Puść mnie! – wycedziła.
– Zrozum...
– NATYCHMIAST! – Zabrzmiała obco, bo właśnie tak też się czuła. Ciało wciągało jej świadomość w czarną otchłań. Nagle wszystko wokół zostało wymazane z wyjątkiem spoconej twarzy Morgana Freemana, która zaczęła się przemieniać, jak gdyby obierała ją z warstw. Najpierw ujrzała siwego mężczyznę w todze o potężnej klatce piersiowej, następnie sędziwego dziadka o jednym oku, dalej źrenicę w lewitującej piramidzie, a na końcu oślepiającą sylwetkę, w której ujrzała kosmos i gwiazdy.
– Halinka!
Ocknęła się. Szarik siedział pod telewizorem, na którym tańczyły zakłócenia. Surbi zamarł z wyciągniętymi dłońmi. Mógłby ją dotknąć, gdyby zrobił jeszcze jeden krok, lecz najwyraźniej nie potrafił się odważyć. Wyjrzała za kanapę, po zdradzieckim Pierwszym nie zostało ani śladu.
– Nie zrobiłeś tego, prawda? – zapytała, lecz wiedziała, że się oszukuje. Następstwa zawartego paktu ciągle wisiały w powietrzu jak siekiera. Czuła je niczym elektryzowanie w cebulkach włosów. – Ech, Szarik... Co ty najlepszego zrobiłeś...
– Zawarłem pakt z diabłem – odparł kot z rozbrajającą szczerością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro