Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19.2 Najszybszy rewolwerowiec

Halinka oparła się plecami o klatkę schodową. Nagle usłyszała, jak stopnie zatrzeszczały pod czyimś ciężarem. Zerknęła na górę.

– Zombie! – zawołała.

Surbi obrócił się na pięcie i posłał cztery pociski w kierunku zagrożenia. Trzaski ustały. Mężczyzna ciągle stał z wyciągniętym rewolwerem, a jego dłoń drżała.

– Raz spudłowałem – oświadczył.

– I nic się nie stało – rzekła Halinka.

– Stało się, nie dam rady. – Surbi się wzdrygnął. – Musisz mi pomóc...

– Nie mogę. – Halinka pokazała symbole na rękach. – Mam to.

– Później narysujesz jeszcze raz! – wycedził Surbi.

– Nie narysuję, bo nie wzięłam przyrządów – skłamała.

– Żartujesz?

– Zdaję się na ciebie.

Pierś Surbiego powiększyła się niczym gwałtownie napompowany balonik. Zresztą całe ciało mężczyzny prezentowało się, jakby przybrało kilka kilogramów czystej masy mięśniowej.

– Obronię was. – Z jakiegoś powodu Surbi obniżył barwę głosu. – Może nie jestem już Najcelniejszym Rewolwerowcem, ale... – wystrzelił czterokrotnie – jeśli nie myli mnie pamięć... – posłał kolejne trzy pociski w zombie – tytuł Najszybszego jest znowu wolny!

Halinka uniosła kciuk. Zrobiła to o tyle niedbale, że nie zacisnęła do końca pozostałych palców, w obawie przed rozmazaniem farby. Na szczęście tyle wystarczyło, aby utrzymać wysoki poziom motywacji Surbiego. Mężczyzna zmiatał wszystko na swojej drodze. Ledwo jakiś zombie ukazywał się na korytarzu lub schodach, stawał się prochem.

Halinka z trudem wytrzymała, by nie podrapać się w skroń. Że też nie wpadała na to wcześniej... Gdyby uleczyła Surbiego wczoraj albo przedwczoraj, być może nie potrzebowaliby uczyć Anety strzelania. Halinka zerknęła na przyjaciółkę. Musiała przyznać, że ta uwijała się bardzo sprawnie. Już ukończyła połowę runy.

Nagle Aneta przycięła własną nogawkę zbyt zamaszystym wymachem noża. Nawet nie zauważyła! Halince natomiast zjeżyły się włosy na karku. Mało brakowało...

Wejście do posiadłości zatrzeszczało po raz ostatni i runęło pod naporem tłumu zombie. Nieumarli „wlali się" do posiadłości. Wspinali się na siebie, by po chwili spaść i zniknąć pod nogami kamratów. Napędzali się do przodu niczym fala!

Surbi strzelał jak oszalały. Halince początkowo wydawało się, że nie trafił ani razu, lecz po chwili dostrzegła, jak zombie depczą puste judogi, brudząc stopy pyłem. Zerknęła na Anetę, która przyspieszyła jeszcze bardziej proces „rysowania".

Nie zdąży!

Halinka dotknęła rewolweru przy pasie. To na nic. Nie powstrzyma hordy czymś takim. Potrzebowała czegoś potężniejszego... Łypnęła na symbole na swoich rękach, a później na Szarika, który przyglądał jej się tajemniczo. Zupełnie jakby czegoś po niej oczekiwał...

Stanęła przed Surbim i wysunęła ręce. Jeszcze sekunda a horda wdepcze ich w podłogę! Chyba że wreszcie użyje cholernego ziarna mocy! Tylko jak to zrobić?! Skąd wziąć zaklęcie?! Wcześniej używała złości jako katalizatora. Potrzebowała słowa, które skupi negatywne emocje i zamieni je w siłę!

– KURWA! – ryknęła.

Zombie rozlecieli się na boki, niczym kręgle trafione kulą. Halinka z trudem ustała na nogach. Odrzut zaklęcia niemal zwalił ją na ziemię!

– No wrrreszcie – rzucił Szarik. – Już sądziłem, że ktoś z nasss będzie musiał zginąć, żeby dać ci odpowiednią motywację!

Halinka próbowała się odgryźć, ale w tej samej chwili tylne drzwi pękły pod naporem kolejnej „fali". Przez główne wejście natomiast przedostało się „morze" nieumarłych, którzy nie dawali swoim towarzyszom czasu, żeby się podnieść. Halinka stanęła w rozkroku i uniosła obie ręce tak, jakby zapierała się o niewidzialne ściany. Jedna dłoń wycelowana w przód, druga w tył. Musiała wykonać dwa telekinetyczne pchnięcia na raz. To więcej niż zrobił jakikolwiek wiedźmin!

– KURWA! MAĆ!

Okropny odrzut prawie zmiażdżył jej ciało. Sama nie wiedziała, kiedy wylądowała na kolanach. Dotknęła nosa. Krew? Powiodła nieobecnym spojrzeniem wokół. Wszyscy poza kręgiem, który stworzyła Aneta, leżeli na podłodze. Surbi wystrzeliwał gramolące się zombie jak kaczki.

– Skończyłam! – Aneta chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła. – Słyszysz?! Skończyłam!

Halinka kiwnęła i spróbowała wstać. Zatoczyła się.

– Trzymaj mnie – poprosiła.

Natychmiast poczuła ciepłe ręce na swojej talii. Tylko dzięki nim nie spadła. Łypnęła na okrągły symbol na podłodze, po czym uniosła dygoczące dłonie.

– Hokus-pokus, skurwysyny – wycedziła.

Biały słup światła objął Halinkę, potem Anetę, Szarika, Falafela i Surbiego. Wreszcie wydostał się poza magiczny okrąg i rozszerzył na całą posiadłość.

W uszy Halinki wdarł się wysoki pisk, jak gdyby sąsiadka znowu fałszowała na skrzypcach. Przez moment oślepła. Mrugała powiekami, ale miała przed oczami wyłącznie jaskrawe plamy.

– Żyjecie? – zapytała.

Cisza.

– Hej!

Usłyszała stęknięcia. O jej nogi otarło się coś puszystego, a wierzchu dłoni dotknął mokry nos Falafela.

– Surbi?

– Żyję!

– Aneta?

Dłonie przyjaciółki przestały ją podtrzymywać. Coś uderzyło o podłogę. Halinka zamrugała, odzyskując częściowo wzrok. Blada jak śnieg Aneta leżała na wznak. Jej zakrwawiona dłoń otworzyła się, puszczając rękojeść noża nekromanty. Na wskazującym palcu widziało maleńkie rozcięcie. Halinka wytrzeszczyła oczy na swój płaszcz. Cały zbroczony!

Zbroczony krwią Anety!

– Szlag! – Halinka opadła na kolana i dotknęła zimnej twarzy przyjaciółki. – SZLAG!

– Możesz ją jeszcze urrratować.

Uniosła załzawione spojrzenie. Szarik siedział za Anetą i wytrzeszczał swoje żółte oczyska.

– Jak? – szepnęła.

– Tak, jak powstrzymałaś horrrdę.

Halinka się rozejrzała. Podłogę posiadłości w całości pokrywał piasek, jak gdyby znaleźli się na plaży. Nie piasek. Pył! Zabiła całą hordę jednym zaklęciem!

– Dalej! – zażądał Szarik.

Halinka kiwnęła i skwapliwie wyjęła farbkę i pędzle.

– Mówiłaś, że nie wzięłaś! – oburzył się Surbi.

Nagle zauważył Anetę. Rzucił rewolwer na ziemię i przykucnął obok. Zmierzył jej puls. Zaklął.

– Co robimy?! – Z jego głosu biła panika.

Halinka już przerysowywała runę z podłogi na swoje dłonie.

– Przypomniałam sobie, jak się nazywa ten symbol w moim świecie – odparła. – Koło Sansary.

– Chcesz użyć runy, którą zabiłaś zombie, aby ją wskrzesić? – żachnął się Surbi.

– Ten symbol nie reprezentuje tylko śmierci – mruknęła.

– A co niby jeszcze?

– Życie. – Halinka odrzuciła pędzel i dotknęła przyjaciółki. – Wracaj tu! – rozkazała.

Dłonie zapiekły, jakby wsadziła je do ognia. Halinka zacisnęła zęby.

– Nie pozwolę ci umrzeć – wycedziła. – Nie po tym wszystkim!

Wyrzuciła z siebie więcej energii i aż syknęła. Musiała nieustannie patrzeć na ręce, by mieć pewność, że nie dzieje się jej żadna krzywda. Po prostu zmysły wariowały od magii.

– Żyj! – krzyknęła.

Ciało Anety zadrżało.

– Żyj, mówię!

Dłonie piekły Halinkę, jak gdyby zacisnęła je na węglu.

– ŻYJ!

Aneta zakaszlała.

Halinka chwyciła przyjaciółkę za nadgarstek i obejrzała skaleczenie na palcu. Została jedynie brzydka blizna.

– Przepraszam. – Aneta z wysiłkiem otworzyła powieki. – To wszystko moja... wina. Najpierw wpuściłam tu zombie... a potem jeszcze się skaleczyłam jak ostatnia pierdoła...

Halinka przytuliła przyjaciółkę.

– Głupia – rzuciła drżącym głosem. – Przez ciebie prawie się poryczałam. Surbi zresztą też.

– Wcale n-nie. – Rewolwerowiec otarł skwapliwie kąciki oczu.

– Witamy w świecie żywych. – Szarik wcisnął się między Halinkę i Anetę. – Co powiecie na małą przechadzkę?

Halinka ostrożnie stawiała kroki. Już dawno pogodziła się z tym, że jej stopy nieustannie dotykają szczątków nieumarłych. Korzystała z każdej możliwej okazji, by wytrzeć je wraz z klapkami o białe judogi, które czasem znajdowała w morzu pyłu. Potknęła się, a silne ręce Surbiego znowu pomogły jej ustać na nogach. Podziękowała krótkim skinieniem.

Aneta kroczyła kilka kroków przed nią w towarzystwie Szarika i Falafela. Pies chyba pojmował, że coś było na rzeczy, gdyż strasznie się do dziewczyny łasił i w ogóle nie rozrabiał. W takich chwilach Halinka rozumiała tych wszystkich właścicieli najwredniejszych kundli, którzy z uporem maniaka powtarzali, że jego pupil jest najsłodszy na świecie i na pewno nie ugryzłby tego smarkatego dzieciaka w jego brudny zadek.

Halinka się rozejrzała. Jeśli nie liczyć jej towarzystwa nie widziała wokół żywej duszy. Nawet khamrany gdzieś zniknęli. Może odlecieli, gdy w posiadłości rozpętało się piekło? Oby.

Gdy zbliżyli się do bramy, Halinka na próbę wyjrzała poza mury. Nie dostrzegła ani jednego zombie. Co więcej, miasteczko w oddali również, wyglądało na całkowicie opuszczone. Jak daleko sięgnęła zaklęciem?

– Co robimy dalej? – zapytał Surbi.

– Musimy podzielić się z miejscowymi naszymi odkryciami – rzekła Aneta.

– Nie mamy czym wrócić – zauważył Surbi.

Szarik zerknął wymownie na Halinkę.

– No słucham? – odparła tamta.

– Nie możemy się przenieść na miejsce jakimś porrrtalem albo coś?

– Jestem za – zgodziła się Halinka. – Wykonaliśmy w końcu misję.

– O czym wy mówicie? – zdziwił się Surbi.

– W każdym dobrej grze istnieje mechanizm szybkich podróży – odparła Halinka. – Żeby nie nudzić gracza niepotrzebnym wysiłkiem, jakim jest powrót z miejsca, które już zwiedził.

– Szkoda, że życie to nie gra – odburknął Surbi.

Halinka odchrząknęła i wskazała niebieski portal, który właśnie kończył się formować z prochów i judog.

– A niech mnie! – Surbi zaklął. – Zaczekajcie tu! Zabiorę z posiadłości artefakty i książki!

Halinka oparła się plecami o mur i zerknęła na dachy miasteczka, a następnie na strzelistą wieżyczkę ratusza. Usłyszała dzwon. Chyba właśnie wybiła godzina dwunasta.

– Czyli za chwilę opuszczamy ten świat – zagadnął Szarik.

– Nie. – Halinka wskazała portal. – Ten służy do szybkiej podróży. Zobacz, ma niebieski kolor wnętrza.

– Aha... Żelazna logika.

– No co? – oburzyła się Halinka.

– Nic. Po prostu zastanawia mnie... Skąd ty to wiesz?

– O daj spokój. – Halinka prychnęła. – Przecież byle dzieciak powiedziałby ci to samo. Prawie w każdej grze komputerowej tak jest...

– No nie wiem – wtrąciła się Aneta.

– Gdzie się przeniesiemy? – zapytał Szarik.

– A skąd mam wiedzieć? – zdziwiła się Halinka. – Jeśli mam zgadywać, to pewnie do tego miasteczka na pustyni.

– Czyli jednak wiesz – odparła Aneta.

– Po prostu tak mi się wydaje. – Halinka skrzyżowała ręce na piersi. – No co?

– Nic – zapewnili Aneta i Szarik chórem.

– To przestańcie się na mnie gapić. To nie ja wymyśliłam zasady... No co?!

– Wskrzesiłaś Anetę – zauważył Szarik.

– Uleczyłam – zaprotestowała Halinka.

– Nie, Halinka. – Szarik przechylił łeb. – Ona nie żyła.

W ustach Halinki zrobiło się bardzo sucho. Ruszyła do Anety, potykając się o własne nogi i raz jeszcze uważnie ją obejrzała.

– Wszystko w porządku – zapewniła przyjaciółka. – Nie martw się.

– Jak to wytłumaczysz? – drążył Szarik.

– Magia tego świata najwyraźniej na to pozwoliła – rzekła ostrożnie Halinka.

– Oczywiście. – Kot wskoczył na Falafela i pacnął go łapą w łeb. – A telekinetyczne pchnięcia?

– Jakie pchnięcia?

– Te, którymi dwukrotnie zwaliłaś zombie z nóg. Złamałaś w ten sposób zasady magii.

– Nie złamałam!

– Złamałaś – szepnęła Aneta. – Symbole na twoich dłoniach służyły do czego innego.

– Skąd wiesz? – zirytowała się Halinka. – Może po prostu odkryłam ich alternatywną moc?

– Uparła się – zauważył Szarik. – Więcej dzisiaj nie wskóramy.

– A co wy właściwie próbujecie wskórać? – Halinka zaczęła wystukiwać stopą regularny rytm.

Aneta otworzyła usta, ale pokręciła głową, dostrzegając znaczące spojrzenie Szarika.

– Ej! Nie róbcie mi tego! – zaprotestowała Halinka.

– Pogadamy innym razem. – Szarik wyszczerzył ząbki i zmrużył oczka, co w jego przypadku oznaczało „uśmiech". – Surbi już wraca.

Halinka się obejrzała. Rewolwerowiec właśnie kończył schodzić po stopniach. Na bark zarzucił kołczan i łuk, a pod pachą ściskał ciężkie tomisko i garść notatek. Zatrzymał się przy portalu i zaczekał na pozostałych. Zerkał wyczekująco na Anetę, Szarika i Halinkę, lecz nikt się nie kwapił, aby dotknąć aktywnej części portalu.

– No dobra... Chyba ja tu jestem mężczyzną, więc wejdę pierwszy – rzekł Surbi.

– Zaczekaj – zawołali chórem Aneta i Szarik, lecz się spóźnili.

Rewolwerowiec dotknął niebieskiej tafli i został wciągnięty do środka. W tej samej chwili portal zaczął oddziaływać na rzeczywistość. Głównie wsysał pył, lecz z każdą sekundą robił to coraz mocniej, aż w końcu zaciągnął do środka kilka judog.

– Nie boję się odkurzaczy – mamrotał Szarik. – Nie boję...

Halinka wzięła go na ręce.

– Wniesiesz mnie, tak? – upewnił się kot. – Całe szczęście... Tym razem wolę nie patrzeć...

– Idziesz z nami? – Aneta przykucnęła przed Falafelem.

Pies zerknął z obawą na portal i delikatnie zaskomlał.

– Tu został sam pył – dodała Halinka.

– Dom! Mój! – zaszczekał Falafel.

– W takim razie, trzymaj się. – Aneta pogłaskała go po łbie i weszła do portalu.

Błysk światła, który temu towarzyszył, zirytował Falafela. Pies wpierw obszczekał magiczne przejście, a później spróbował je ugryźć. Gdy dotknął pyskiem niebieskiego, wleciał do środka niczym pocisk.

– Krrretyn – mruknął Szarik. – Źle dobraliście mu imię. To nie Falafel, tylko Wafel. – Wtulił się w pierś Halinki. – No dalej. Miejmy to już za sobą.

Halinka usłuchała.

Halinka unikała wzroku towarzyszy. No i co z tego, że portal faktycznie zaprowadził do malutkiego miasteczka, w którym mieszkał Surbi? Każdy potrafi czasem złapać coś w lot. Nawet ona!

Halinka rozsiadła się wygodniej na koniowiązie obok karczmy Balbira. Suche powietrze drażniło w nos, a gorąc dusił. I czemu Surbi tak bardzo się ociągał? Spróbowała wsłuchać się w gwar donoszący się z przybytku. Miejscowi trajkotali bez ładu i składu, prawie nie pozwalając przyjacielowi dojść do słowa. Z jakiegoś powodu każdy miał coś do powiedzenia, a mało kto próbował słuchać, mimo że mieli przed sobą eksperta.

Halinka ponownie udała, że nie dostrzega zainteresowania Szarika i Anety. Potrzebowała poukładać rzeczy w głowie, zanim wejdzie z nimi w kolejną dyskusję. Zwłaszcza że ciągle nie wierzyła w to, co próbowali sugerować. Nie złamała zasad magii. Po prostu dobrze ją rozgryzła. Ewentualnie zwyczajnie znalazła swój nowy talent. Takie rzeczy się przecież zdarzały! Wystarczyło włączyć telewizor albo chwycić pierwszą lepszą książkę, aby śledzić losy kolejnej młodej bohaterki, która nagle odkryła w sobie tajemnicze moce. Fikcyjne światy były pełne takich zdarzeń!

Ale nie ten rzeczywisty.

Halinka westchnęła. Może przyjaciele mieli rację? Ich przypuszczenia brzmiały zdecydowanie logiczniej niż jej żałosne próby racjonalizowania.

– Sprawdzę waszą teorię – bąknęła i wreszcie zerknęła wpierw na Anetę, a następnie na Szarika. – Spróbuję czarować w kolejnym świecie, do którego trafimy. Choć nie do końca wierzę, że to się uda...

– Nie zaszkodzi sprrrawdzić – rzucił pojednawczo kot. – Słuchaj, a co powiesz na to, żebyśmy już ruszali dalej?

– A Surbi? – żachnęła się Halinka.

– Nie musimy się z nim żegnać. Unikniemy niepotrzebnych emocji. Zaufaj mi, tak będzie lepiej.

Halinka się zastanowiła. Propozycja kusiła. Osobiście zawsze się irytowała, gdy musiała oglądać w serialach sceny pożegnań. Wierzyła, że scenarzyści pisali je wyłącznie po to, by wyciskać z ludzi łzy.

– Nie – odparła i sama się zdziwiła. – Nigdy więcej się nie zobaczymy, dlatego chcę się pożegnać właściwie.

Własne słowa uderzyły mocniej od klapka. Nigdy więcej się nie zobaczymy... Przełknęła ślinę. Za bardzo się przywiązała do młodego rewolwerowca. Wcale nie chciała się z nim żegnać. Ale przecież nie mogła go zabrać ze sobą. Już wciągnęła aż za dużo ludzi (i nie tylko) do walki z najpotężniejszą istotą na Ziemi.

Schodki gospody skrzypnęły. Halinka uniosła oczy. Surbi przyglądał się jej z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Już skończyliście? – zapytała Aneta.

Rewolwerowiec kiwnął.

– I jak poszło? – dodał Szarik.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Chyba potraktowali mnie poważnie – rzekł w końcu. – Ale czy coś z tym zrobią, to już inna kwestia.

Zapadła cisza.

– Chodźmy – wydusiła z siebie Halinka. – Odprowadzisz nas.

Surbi spuścił wzrok. Ponownie kiwnął.

– Falafel! – zawołała Aneta. – Zostaw te khamrany i chodź się pożegnać!

Pies na chwilę przestał obszczekiwać zirytowane wierzchowce, które machały pięściami albo pokazywały środkowe palce. Zamerdał ogonem, wywalił jęzor i pognał z taką prędkością, że aż się kurzyło. Wyhamował, uderzając całym ciałem w tył kolan Surbiego. Rewolwerowiec runął na ziemię jak długi.

– Krrretyn... – westchnął Szarik.

Halinka podała Surbiemu dłoń, którą ten chwycił z ociąganiem.

– Dobry piesek! Dobry! – Falafel skakał wokół towarzystwa. – Dobry!

Choć przypominał mały kataklizm, Halinkę cieszyła jego obecność. Lepsze już to niż niezręczna cisza. Szli jedyną uliczką małego miasteczka na środku pustyni i obserwowali rozrabiającego psa, a droga się dłużyła niczym zmiana w restauracji. Jednakże, gdy znaleźli się już na znajomym wzgórzu, Halinka zatęskniła za marszem pełnym napiętego milczenia.

Oblizała suche wargi.

– Poradzicie sobie bez nas? – zapytała.

Surbi kiwnął.

– Ci ludzie. – Halinka wskazała ręką miasteczko. – Nie wzbudzają zaufania.

– I słusznie, bo to partacze. – Rewolwerowiec nasunął kapelusz niemal na same oczy. – Ale to ich świat. Nie mogą już dłużej udawać, że nic nie da się zrobić.

– Nie możemy ich w tym wyręczyć – zgodziła się Halinka. – Inaczej nikt nie powstrzyma kolejnej katastrofy, jeśli kiedykolwiek nadejdzie.

Musiała wreszcie przyznać przed samą sobą, że wykonali zadanie. Razem z Anetą zostawili wręcz swoje zaklęte rewolwery. Oddali też magiczny łuk, kołczan, a nawet nóż nekromanty. Robienie czegoś więcej równałoby się niedźwiedziej przysłudze.

Kupka kamieni uniosła się i zawirowała, by wciągnąć w siebie piasek. Szybko przybrała półokrągły kształt, którego środek napełnił się zielonym gazem. Przejście do kolejnego świata stało już otworem.

– Dobra, ktoś musi to zacząć. – Szarik zrzucił łapką swój kapelusz, po czym usiadł tyłem do portalu. – Dzięki za mięsko, Surrrbi. Było pyszne. – Oblizał się. – Wafel...

Pies zaskomlał i poczłapał do kota.

– Jesteś... – Szarik zamachnął się i zdzielił go łapą w pysk. – Krrretynem! – Wskoczył do portalu, zanim zwierzę zdążyło oddać.

Aneta złapała rozszczekanego Falafela i z trudem odciągnęła od zielonej tafli.

– Siad! – rozkazała. – Mówię: siad!

Pies klapnął na piasek i przechylił łeb. Aneta otarła czoło z potu, po czym zerknęła na Halinkę i rewolwerowca.

– Wyglądacie, jakbyście potrzebowali chwili – rzuciła. – Żegnaj, Surbi. Fajną mieliśmy przygodę. – Przytuliła mężczyznę.

– Przeżyję to, prawda? – zapytała Sandra spod ponczo dziewczyny.

– Sprawdźmy. – Aneta zniknęła w portalu.

Falafel zaskomlał i spróbował pójść za nią, ale Surbi chwycił go za kark i przytrzymał w miejscu. Halinka wygładziła rękawy koszuli i poprawiła kamizelkę. Płaszcz wyrzuciła, gdy tylko wróciła do miasteczka, bo nie potrafiła już dłużej znieść widoku krwi Anety.

– Trzymaj się, Surbi. – Chwyciła dłoń mężczyzny i nią potrząsnęła. – Do następnego.

– Dziękuję – rzucił tamten cicho.

– Daj spokój. – Machnęła ręką. – To nic takiego.

– Nie dla mnie. Nie na co dzień widuję piękną kobietę na golasa.

Halinka aż zamrugała. Dopiero wtedy zauważyła, że mężczyzna próbuje się uśmiechnąć.

– Głupek. – Lekko uderzyła go piąstką w bark.

Obróciła się i ukradkiem otarła oczy. Wkroczyła do nowego świata.

Surbi długo przyglądał się portalowi, w którym zniknęła Halinka. Już dawno powinien odejść, ale z jakiegoś powodu ciągle stał w miejscu jak słup. Nie rozumiał siebie. Świat potrzebował jego pomocy, by wrócić na właściwe tory! Dlaczego więc chciał to wszystko rzucić i ruszyć za nimi?

Podrapał się w potylicę. Ledwo się znali, a jednak z jakiegoś powodu właśnie ta przyjaźń odcisnęła na nim największe piętno zaraz po Adarashu. Westchnął. Przecież dziewczyny nie prosiły o pomoc. Miały wystarczająco dużo taktu, aby pozwolić mu się zająć swoimi problemami.

Zerknął na kaburę, z której wystawał chwyt magicznego rewolweru.

– Znowu zostaliśmy we dwóch. – Poklepał broń.

– Dobry! Piesek! – zaprotestował Falafel.

– A tak, mam jeszcze ciebie – zgodził się. – Chodźmy więc. Chyba pora cię nakarmić...

Zrobił zaledwie jeden krok, zanim dziwna siła pociągnęła go z powrotem. Surbi obrócił głowę i wytrzeszczył oczy na portal. Zasysał go?! Nie! Zasysał wszystko wokół! Falafel już orał pazurami piasek, wyjąc jak opętany. Chwilę później rozpłynął się za taflą zieleni.

Surbi zaparł się rękami i nogami o ramę portalu.

– Puszczaj! – zażądał.

Nagle uniósł brwi. Czemu walczył? Decyzja, która została podjęta zamiast niego, odpowiadała mu o wiele bardziej, niż jego własna. Uśmiechnął się i przestał opierać. Przed jego oczami zawirowała spirala zieleni.

Portal błysnął i zamienił się z powrotem w garść kamieni, na których wylądował kapelusz Surbiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro