Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15.1 Zombie zombie zombie

Halinka pierwsza opuściła gospodę. Ciągle czuła lekki niesmak, który bynajmniej nie wynikał z ostrości jedzenia. Zwyczajnie liczyła na coś... więcej? Miejscowi podejrzanie szybko zaakceptowali nowe przeznaczenie Szarika. Nagrodzili go oklaskami, poczęstowali sercją (jedną), a później stracili nimi wszelkie zainteresowanie. Chyba powinna się cieszyć, że tubylcy przestali żądać spalenia jej kota. Niemniej, gdy spróbowała poprosić o zapasy dotyczące podróży, każdy zajął się swoim. Bardzo wnikliwie i intensywnie zajął się swoim.

Zerknęła na Surbiego, który chwycił pod pachami truposza na schodach.

– Może pomóc? – zaproponowała.

– Nie trzeba – stęknął. – Ciągnięcie zwłok Kilta Westona; Najszybszego Rewolwerowca Zdziczałego Wschodu to czysta... przyjemność... – Zachichotał. – Za dużo w tym... ironii...

Halinka nie naciskała. Przepuściła Anetę i zajrzała po raz ostatni do gospody. Nikt na nią nawet nie spojrzał.

– Czemu miejscowi nie protestowali, gdy Szarik wyżłopał ich proroka? – szepnęła Aneta, po czym rozejrzała się wokół, upewniając, że obserwuje ich jedynie słońce.

– Bo są... tchórzami. – Surbi szorował umarlakiem po suchej ziemi, wzniecając kłęby kurzu. – Czepią się wszystkiego, co da im poczucie... bezpieczeństwa. – Zatrzymał się i otarł z czoła pot. – Swoją drogą, gdzie ten nasz wybraniec?

Halinka uniosła brwi. A niech to! Nie zauważyła, że brakuje im jednego członka drużyny.

– Szarik! – krzyknęła.

Odpowiedziało jej miauknięcie. W szczelinie pod gospodą brakowało deski. Właśnie tam błysnęły znajome żółte oczy. Halinka przykucnęła.

– Dobrze się czujesz? – zapytała.

– Wssspaniale – syknął. – Potrzebuję tylko chwili ussstronności.

Halinka wstała i dała znak reszcie, by ruszali dalej.

– Co mu jest? – zmartwiła się Aneta.

– Sraczka – podsumowała Halinka.

Zastanawiała się, czy kocur kiedykolwiek przestanie konsumowania wątpliwych pokarmów. Nie liczyła na zbyt wiele. W końcu ile razy podobna sytuacja już miała miejsce? Przynajmniej dzisiaj żarłoczność Szarika uratowała go przed spłonięciem, a ją przed strzelaniną.

Chciała już ruszać dalej, gdy nagle zdało się jej, że coś usłyszała. Nastroszyła uszy. Szarik zdecydowanie z kimś rozmawiał! Czyżby nawiązywał przyjaźń z kolejnym dziwacznym karczemnym bytem? Po opowieści „proroka" niczemu by się nie zdziwiła. Może pod gospodą spoczywał kolejny niewypał gospodarza?

– Szarik, na pewno wszystko w porządku?! – zawołała.

Cisza.

– Szarik?

– W porządku! Zaraz do was dołączę!

Coś w głosie kota sprawiło, że dopadła ją podejrzliwość. Podkradła się bliżej, uklękła i zajrzała do szczeliny bez deski. Natychmiast została pchnięta rudą łapą.

– Nie interesuj się – mruknął Szarik.

Usłuchała. Wystarczył sam węch, aby potwierdzić, że „sraczkowe" przypuszczenie było słuszne. Pospieszyła za Anetą i Surbim, którzy już stali przy trzech dziwacznych wierzchowcach.

– No chodź! – Rewolwerowiec machał ręką. – Nie mamy całego dnia!

Zbliżyła się i zatrzymała w odległości od „kurczaków", która się wydawała bezpieczna. Wierzchowce natychmiast zaczęły patrzeć na nią tak intensywnie, że znowu się poczuła niczym w osiedlu, w którym się wychowała. Jeszcze chwila a zapytają ją o drobne albo przeszukają kieszenie. A wtedy zrobi to, co zwykle. Strzeliła knykciami.

– Nie prowokuj – upomniał ją Surbi. – Bo utrudnisz proces akceptacji nowych jeźdźców.

– Ja nie chcę na tym jechać! – jęknęła Aneta.

– Aby móc bezpiecznie się zbliżyć do nekromanty i jego hordy potrzebujemy wierzchowców – odburknął Surbi. – Inaczej nie będziemy w stanie uciec.

– Nie planuję uciekać – oznajmiła Halinka.

– Proszę, pokażcie mi, że macie w sobie choć odrobinę rozsądku – westchnął Surbi.

– Ja mam – zapewniła Aneta. – I to właśnie rozsądek podpowiada mi, by nie próbować jeździć wierzchem na kurczaku-kulturyście!

– A jak potrzebujesz kogoś z rozsądkiem, spróbuj szczęścia w spelunie Balbira – dodała Halinka.

– Przyjąłem – wycedził, po czym sięgnął do juków zwierząt i wręczył dziewczynom pasy z nabojami i rewolwery.

– Czy to b-broń? – żachnęła się Aneta. – Nie mogę tego przyjąć... Jes-tem pacyfistką!

– No w końcu! – ucieszyła się Halinka, chwytając pas i przeciągając go pod płaszczem, po czym spostrzegła karcący wzrok Anety. – No co?

– Nie będziemy zabijać ludzi! – krzyknęła przyjaciółka.

– A kto tu mówił o ludziach? – odparł Surbi. – Potrzebujesz spluwy, aby móc się bronić przed kreacjami nekromanty.

– Już raz zabiłaś wampira – wypomniała Halinka.

– Ale kołkiem!

– No ogromna różnica.

– Rewolwerem pójdzie szybciej – zapewnił Surbi.

Aneta — choć otwarcie przedrzeźniała pod nosem ich słowa — założyła pas i rozwiodła na boki ręce w geście, który zdawał się krzyczeć: zadowoleni?!

– No dobra, jeden foch za nami – podjęła Halinka. – To teraz wyjaśnij, czym są kreacje nekromanty.

– Nie mamy na to czasu. – Surbi wskazał słońce. – Cmentarz jest szmat drogi stąd. W takim tempie do zmroku się nie wyrobimy. Zaczniemy od wierzchowców, a resztę wyjaśnię w drodze.

Halinka zachęciła go gestem do dalszego mówienia.

– Są dwa sposoby, aby przekonać do siebie khamrany. Pierwszy to ziarno. – Surbi wyjął z kieszeni garść żółtego czegoś i ostrożnie podsunął jednemu z wierzchowców pod dziób. W efekcie dorobił się wgłębienia w środku dłoni i ledwo uratował palce przed odgryzieniem. – Jest to zdecydowanie najbezpieczniejszy sposób. – Schował krwawiącą dłoń za plecami i uśmiechnął się, najpewniej próbując w ten sposób dodać im otuchy. – Proces chwilę zajmie, ale już po godzinie powinny się z wami oswoić na tyle, aby słuchać... eeee... jako tako słuchać poleceń.

– Ten sposób jest do bani! – pisnęła Aneta.

Halinka gorączkowo przytaknęła. Wreszcie znalazły wspólny front!

– Drugi jest znacznie trudniejszy – pouczył Surbi. – Polega na wyzwaniu khamrana na pojedynek...

– Wspaniale! – Halinka uniosła pięść. – Wkurzają mnie, gdy się tak na mnie gapią. Już miałam do czynienia z podobnymi gagatkami.

– Widziałaś już khamrany? – zdziwił się Surbi.

– Ta. W moim świecie nazywamy ich dresiarzami. Nie rozumieją argumentów, ale rozumieją, kiedy dostaną w pysk.

– W sumie tu też jest podobnie... – Surbi potarł dłonią potylicę. – Jeśli będziesz wystarczająco długo się gapić na khamrana, pokaże ci środkowy palec. Wtedy, jeśli zrobisz to samo, zaakceptujesz pojedynek. Kto pierwszy zdzieli drugą stronę w gębę, ten wygrywa...

Halinka nie czekała dłużej. Uniosła środkowy palec i pokazała największemu z khamranów. „Kurczak" zagdakał i zaczął się szarpać w więzach.

– Odwiąż go – poleciła.

Surbi pokręcił głową z niedowierzaniem, a następnie łypnął na Anetę.

– Twoja przyjaciółka jest szalona – stwierdził.

– A to mi nowość – zakpiła tamta. – Powiem wręcz, że ująłeś to dość subtelnie...

– Aneta! – oburzyła się Halinka.

– No co? Same fakty. – Machnęła Surbiemu. – Zrób to, co mówi.

Rewolwerowiec z ociąganiem wykonał polecenie. W czasie gdy rozwiązywał uprząż szarpiącemu się zwierzęciu, Halinka zdjęła z nogi klapek. Nie potrzebowała przecież być przesadnie brutalna.

Khamran wyrwał się z Surbiemu z rąk i popędził na Halinkę. Nie staranował dziewczyny, lecz się zbliżył na odległość swojej małej ręki, co w praktyce oznaczało dziób zwierzęcia tuż przy nosie Halinki.

– Chodź! – Aneta ciągnęła Surbiego za kołnierz. – Ona to załatwi. My się z kolei zajmiemy pakowaniem z-zwłok. – Wzdrygnęła się. – A teraz wyjaśnij mi, w jaki sposób się jeździ na kurczaku...

Halinka w całości się skupiła na czarnych ślepiach khamrana, ignorując dalszą wypowiedź Anety. Gdy tylko zarejestrowała ruch, uniosła lewą rękę w gardę, a prawą (dzierżącą klapek) plasnęła zwierzę w dziób. Khamran się cofnął, potrząsając łbem.

– Wygrałam – oświadczyła.

Gdak. Gdak! GDAK! Khamran zbliżał się ponownie, bujając niczym król dyskoteki.

– W porządku – stwierdziła. – Ja tak mogę cały dzień.

PLASK.

– Do trzech razy sztuka? – zapytała, gdy oszołomiony khamran, znowu spróbował podejść.

PLASK!

– Wystarczy – pacnęła lekko zwierzę klapkiem w dziób, gdy uparcie spróbowało przeć przed siebie. – Przegrałeś, koleś. Naucz się z tym żyć. Inaczej nigdy nie znajdziesz odpowiedniej kury, która zechce znieść dla ciebie jaja.

Groźne gdakanie khamrana powoli cichło. Samo zwierzę — choć ciągle się gapiło na Halinkę — stopniowo kucało na swoich nóżkach. Wreszcie łeb khamrana znalazł się poniżej brody Halinki. Zwierzę szturchnęło ją czołem w pierś.

– Udało się jej! – Surbi aż rozdziawił usta.

– No przecież mówiłam – zirytowała się Aneta. – Zamiast stać jak kołek, zajmij się zawijaniem trupów w tkaninę. Ja nie będę ich dotykać!

Halinka założyła klapek, po czym wskoczyła na grzbiet zwierzęcia i podjechała do dwóch pozostałych.

– To co? – zapytała. – Powtarzamy proces?

Khamrany przykucnęły i spuściły łby.


Podróż pustkowiem się dłużyła. Każdy krok postawiony przez khamrany wzniecał kłęby kurzu, gdyż zawinięte w tkaniny ciała, które uwiązano za każdym ze zwierząt, szorowały po suchej ziemi. Całe szczęście, że w wewnętrznej kieszeni płaszcza Halinka znalazła bandanę. Mogła przynajmniej zakryć czymś usta, aby się uchronić przed kaszlem i kichaniem. Najgorsze było słońce, które smażyło żywcem. Nawet Szarik miał już dość, bo nie wychylał nosa poza pola jej płaszcza, pozostając w ten sposób w cieniu.

Gdyby chociaż dało się zawiesić na czymś wzrok!

Krajobraz składał się z koloru pomarańczowego, który zawdzięczał łysym równinom i pagórkom, oraz niebieskiego, na niebie bowiem nie znalazła ani chmurki. Serce radośnie podskakiwało w piersi, gdy raz na jakiś czas zamiast biegaczy dostrzegała w okolicy coś zielonego, na przykład samotną kępkę trawy.

Nagle umysł Halinki wyciągnął z zakamarków istotny temat pod dyskusję — kreacje nekromanty. Przez zamieszanie, które wybuchło podczas szykowania khamranów, oraz problemy z układem pokarmowym Szarika, zapomniała, że Surbi obiecał im to wyjaśnić. Podjechała więc do mężczyzny i poprosiła:

– Opowiedz o nekromancie.

– Prościej będzie pokazać – odparł Surbi. – Na cmentarzu aż się roi od jego abominacji.

– A gdy coś pójdzie nie tak, na pewno znajdziesz czas, żeby nam wszystko w biegu wyjaśnić – zakpiła.

– W sumie... – Surbi się zastanowił. – Aneta! Pozwól bliżej.

– Nie wiem jak – poskarżyła się dziewczyna. – Głupi kurczak nie chce mnie słuchać!

Groźne gdakanie ucichło, gdy Halinka pogroziła krnąbrnemu khamranowi palcem. Natychmiast przestał udawać, że nie pojmuje, co oznacza smagnięcie wodzami i przyspieszył kroku, zrównując się z resztą wierzchowców.

– Na początek wyjaśnię wam czemu cmentarze to niebezpieczne miejsce – podjął Surbi. – Bo ludzie to kurwy.

– Bandyci i zasadki? – Halinka uniosła brew.

– Gorzej. Lenistwo oraz brak poszanowania zasad. Nekromanta terroryzuję naszą krainę już ładnych parę lat, dlatego mądrzy ludzie wymyślili sposoby na pozbywanie się zwłok, aby te nie wracały później do życia...

Aneta pisnęła i zerknęła z obawą na zawiniątko, które ciągnął jej wierzchowiec.

– Dekapitacja. – Surbi przejechał się palcem po szyi. – Jest najprostsza. Alternatywą jest palenie truposzy, lecz jak widać... – Powiódł ręką wokół. – Mamy pewne braki w drewnie. Moglibyśmy użyć alkoholu, ale miejscowi prędzej dadzą sobie uciąć rękę, niż zmarnują buteleczkę arkhbardy. Stąd zostaje odcinanie głowy. – Zrobił efektowną pauzę. – Którego nikt nie robi.

– Jak to nikt? – oburzyła się Aneta. – To co robią?

– Najczęściej po prostu zakopują – wyjaśnił Surbi. – Dlatego na cmentarzu należy zachować szczególną ostrożność.

– Czemu w takim razie nie pozbawiliśmy głów naszych umarlaków? – zapytała Halinka.

– Świetne pytanie. – Surbi się wzdrygnął. – Moje wygodnictwo. Zbyt często taszczę za sobą ciała, aby co chwilę wymieniać tkaninę...

Aneta spojrzała z wyrzutem na Surbiego następne na swoje ręce, które skwapliwie wytarła w ponczo.

– Dlatego zrobimy to już na cmentarzu – kontynuował. – Zresztą mamy czas. Zazwyczaj wracają do życia po zachodzie słońca.

– Zazwyczaj? – powtórzyła Halinka z przekąsem. – A jeśli się przemienią, zanim dojedziemy na cmentarz?

– Strzał w czerep. – Surbi poklepał się po kaburze. – To wyłącza je na kilka minut. A wtedy ciach łopatą i po kłopocie...

Szarik przerwał jego wypowiedź, wyskakując spod płaszcza Halinki i czmychając za najbliższy pagórek. Usłyszeli smutne miauknięcie, po czym salwę prutnięć i plaśnięć.

– Twoje zwierzątko strzela głośniej od rewolweru – zauważył Surbi.

Halinka — choć nieco rozbawiona — postanowiła zachować kamienną twarz. Zwyczajnie wyjmie manierkę z wodą, by głupiutki kocur się nie odwodnił...

– Możemy go użyć zamiast broni palnej – podjęła Aneta.

Halinka przygryzła wargę. Odmawia. Śmiania się. Z tak dennych. Żartów!

– Gówniane ślepaki – zgodził się Surbi.

Halinka zachichotała, po czym natychmiast zasłoniła usta. Nienawidziła siebie...

Szarik wrócił ze spuszczonym ogonem. Bez słowa wspiął się po jukach khamrana i schował pod płaszczem Halinki. Niechętnie przyjął wciskaną do pyska wodę.

– Ruszamy dalej – zażądała Halinka. Potrzebowała zająć czymś drużynę, by nie wymyślali kolejnych podłych dowcipów. Jej opinia o własnym poczuciu humoru była już wystarczająco niska.

Dalsza podróż okazała się jednak bezlitosna. Surbi sypał kolejnymi trafnymi metaforami jak z rękawa, a do zabawy wkrótce dołączyła też Aneta. Szarik się gapił na Halinkę z wyrzutem za każdym razem, gdy wstrząsał nią niemy śmiech. Po kolejnym żarcie, który niemal doprowadził do przegryzienia zawzięcie żutej wargi, Halinka otarła z czoła pot. Ostatni raz doświadczyła czegoś takiego na pogrzebie ciotki Stefanii. Z jakiegoś powodu mózg zaczął wyjmować z zakamarków najpodlejsze dowcipy, gdy ona sama walczyła o każdą sekundę powagi przed surowym obliczem kapłana.

Słońce wisiało nad samym horyzontem, znacząc swoim ciałem punkt docelowy podróży — cmentarz. Halinka opuściła nieco kapelusz, by lepiej widzieć. Wypatrzyła lichy drewniany płotek oraz „bramę", a właściwie dwie kłody wbite w ziemię z rogatą czaszką jakiegoś potężnego zwierzęcia zawieszoną pomiędzy. Widok, mimo że z pewnością niepokoił, nie dorównywał kakofonii syknięć i stęknięć, które niosły się echem na pustkowiu pozbawionym pagórków.

– Słyszycie? – Pytanie Surbiego zabrzmiało bardziej niż głupio. Oczywiście, że słyszały! Cała okolica słyszała! – To są właśnie kreacje nekromanty.

– Domyśliliśmy się. – Szarik uprzedził Halinkę w złośliwości.

– Nie widzę ich – zmartwiła się Aneta.

– To dobry znak – odparł Surbi. – Znaczy, że żadna kreatura nie wylazła jeszcze z grobu.

Aneta głośno przełknęła ślinę. Surbi natomiast wysunął się na prowadzenie, wzniecając za sobą kurz. Halinka pospieszyła za nim, zastanawiając się, gdzie zgubiła instynkt samozachowawczy. Nie czuła strachu, tylko niezdrowe zainteresowanie. Wkrótce zobaczy na żywo apokalipsę zombie! A jeśli wszystko pójdzie dobrze, weźmie w niej czynny udział! Ilu graczy dałoby sobie odciąć rękę za coś takiego?

Aneta nie podzielała jej entuzjazmu. Ślimaczyła się, dygocąc jak osika. Mądre podejście. Być może dzięki niemu wyjdzie z tej przygody cała i zdrowa.

Wkrótce falujący horyzont przesunął się wystarczająco, aby Halinka mogła wypatrzeć olbrzymi rów ciągnący się wzdłuż całego cmentarza. Wyglądał zbyt regularnie, jak gdyby kilkunastu tubylców zawzięcie pracowało łopatami przez ładnych kilka tygodni. Zmieniła zdanie, gdy znalazła się bliżej. Musieli kopać miesiącami! Nie widziała dna, ale właśnie stamtąd dobiegało najwięcej niepokojących syknięć.

– Zgadnij, gdzie strachliwi zasrańcy wyrzucają zwłoki. – Surbi zeskoczył z wierzchowca, którego uwiązał do koniowiązu. Następnie spróbował podnieść długą i grubą deskę leżącą tuż obok. Po chwili westchnął i rzekł: – Musisz mi pomóc.

Halinka udała się w ślady Surbiego, a po chwili już niosła razem z nim ciężki kawał drewna do rowu o szerokości dwóch khamranów. Ostrożnie położyli deskę na ziemi i przesunęli na drugą stronę, pilnując, aby przypadkiem nie zsunęła się w przepaść wykonaną ludzkimi rękami.

– Kładka gotowa. – Surbi otrzepał dłonie z pyłu. – Panie przodem.

– Chyba żartujesz – pisnęła Aneta.

– Oczywiście, że żartuję – zgodził się Surbi. – Tak naprawdę potrzebuję po drugiej stronie jednej z was. Ktoś musi trzymać kładkę, kiedy będę ciągnął po niej zwłoki i sprzęt. No, chyba że same chcecie to zrobić?

– Pójdę – oznajmiła Halinka. Wystarczyło rzucić okiem na Anetę, by pojąć, że łatwiej już przyjdzie przekonać żołądek Szarika, by przestał się buntować, niż przyjaciółkę, by przeszła na drugą stronę.

Halinka ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając kroki, gdy Szarik maszerował przed nią z taką lekkością, jakby odbywali spacerek w parku, a nie nad przepaścią pełną grzechoczących i syczących zombie.

– Czy one się stamtąd nie wydostaną? – Pytanie wyrwało się, zanim uświadomiła sobie, że wcale nie chce poznać odpowiedzi. Właśnie stała na środku prowizorycznej kładki, która mimo grubości, lekko się uginała pod jej ciężarem.

– Jeśli miejscowi utrzymają tempo, to stanie się to za kilka miesięcy. – Odpowiedź Surbiego uderzyła bezlitośnie, wypompowując całą ekscytację, którą Halinka skumulowała w sobie wcześniej.

Może jednak apokalipsa zombie nie była aż tak fajna, jak się wydawało dzięki filmom i grom? Nadal chciała się zmierzyć z jednym umarlakiem... no może dwoma, ale zdecydowanie wolała nie stawiać czoła całej hordzie, zwłaszcza że po całym dniu podróżowania na „kurczaku" czuła się obolała i po ludzku zmęczona. Pod nią natomiast krzątały się nieśmiertelne istoty, które mozolnie pracowały nad tym, aby znowu zasmakować wolności i... człowieka.

– Jest bezpiecznie. – Halinka stanęła po drugiej stronie przepaści, lecz nie zeszła z deski. – Aneta, stań na drugim końcu.

Przyjaciółka ostrożnie zbliżyła się do rowu, zajrzała, po czym pisnęła i cofnęła kilka kroków.

– Wysoko! – krzyknęła.

– Oj przestań! – zgromiła ją Halinka. – Gdzie się podziała Aneta, która łaziła po szybach wentylacyjnych Szarego?

– Stwierdziła: chrzanić to! – odgryzła się Aneta, a mimo to ponownie zbliżyła się do krawędzi i usiadła na desce, próbując nie patrzeć w dół.

Surbi, który skończył już odwiązywać od khamrana pierwsze zwłoki, śmignął po chyboczącej desce niczym zaprawiony w boju marynarz. Bezceremonialnie porzucił zawiniątko kilka kroków od Halinki, po czym powtórzył operacje jeszcze trzykrotnie, jednakże za ostatnim razem zamiast zwłok przyniósł trzy łopaty.

Halinka się obejrzała. Szarik już spacerował po starszej części cmentarza, przeciskając między trójkątnymi płytami nagrobkowymi wykonanymi najczęściej z kamienia. Ta nowsza była bogata w świeże kurhany bez płyt (najwyżej jakiś większy kamień z napisem w języku, którego nie rozumiała).

– Chodź – rzuciła do Anety.

Przyjaciółka się nie ruszyła z miejsca.

– Jeśli wolisz siedzieć tam sama, nie ma sprawy. – Halinka wzruszyła ramionami i ruszyła za Surbim trzymającym łopatę.

– Poczekaj! – Aneta wolno się podniosła. – Trzymaj tę cholerną kładkę!

Halinka przytaknęła i ponownie stanęła na drugim końcu deski. Aneta zaklęła, po czym mozolnie ruszyła na drugą stronę. Po kilku krokach nie wytrzymała i opadła na czworaka, po czym zaczęła się czołgać.

– Tak jest jeszcze gorzej! – pisnęła. – Cały czas widzę przepaść!

– To wstań – zaproponowała Halinka.

– To wstań... – Aneta prychnęła z irytacją. – Czasem jak coś palniesz...

Halinka się nie sprzeczała. Przyjaciółka potrzebowała sposobności, aby rozładować emocje, bo właśnie to najwyraźniej przesuwało jej kończyny.

– Chciałabym zobaczyć, jak wstajesz na środku przepaści o głębokości Rowu Mariańskiego! – piekliła się Aneta. – Ciekawe, czy wtedy też byś była taka wygadana?!

– Możesz się czołgać, ile wlezie – zapewniła Halinka. – Dzięki temu mogę sobie dokładnie wyobrazić, jak wyglądałaś, gdy się płaszczyłaś przed Konradem.

– Oż ty! – Aneta zaklęła siarczyście i przyspieszyła tempo. W mgnieniu oka znalazła się na drugiej stronie i spróbowała dopaść Halinkę.

– Przeszłaś! Przeszłaś! – zapiała Halinka. – Rozejm!

– Przeszłam? – zdziwiła się Aneta. – Przeszłam! Specjalnie mnie wkurzyłaś?

– No pewnie. – Halinka przystanęła. – Złość zawsze wygrywa ze strachem.

Aneta stanęła w rozkroku i zrobiła kilka głębszych wdechów. Następnie wróciła się do zawiniątek, chwyciła dwie łopaty i podała jedną Halince. Razem udały się za Surbim, który już wbijał łopatę w suchą ziemię. Gdy je dostrzegł, przerwał zajęcie i zaczekał, aż się zbliżą.

– Drogie panie, co wolicie? Dekapitować czy kopać grób? – zapytał szarmancko.

– Kopać! – pisnęła Aneta.

– Tak właśnie sądziłem. – Surbi otrzepał spodnie, chwycił łopatę w połowie rączki i ruszył z powrotem do kładki i zawiniątek. – Bawcie się dobrze – dodał na pożegnanie.

– Czarujący charakter – stwierdziła Halinka. – À propos czarujących charakterów, gdzie się podział Szarik?

Zanim skończyła pytać, już znała odpowiedź. Kolejna „salwa" zdradziła położenie kota. Tym razem załatwiał się na szczycie kurhanu.

– Jeszcze wody?! – krzyknęła.

Odpowiedziało jej zirytowane miauknięcie. Niewiele później usłyszała szept Szarika. Czyżby znowu prowadził z kimś dyskusję? Halinka przygryzła wargę. Oby wypicie głupiego proroka nie doprowadziło jej kota do szaleństwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro