41 Limbo
Ciemność.
Może by tak wstać i się rozeznać? Zrozumieć, co tak właściwie się stało?
Tylko po co?
Brak świadomości przyjemnie otępiał. Nie wiedziała, gdzie ma ręce czy nogi. Nic też nie widziała, a uszy wypełniał przyjemny szum, jak gdyby ktoś zapomniał wyłączyć nocą telewizor. Mogła po prostu trwać i nie myśleć o niczym.
– Znowu bierna, zupełnie jak wtedy, gdy na twoich oczach linczowali arystokratów.
Halince nie chciało się odpowiadać. Może jak zignoruje zaczepkę, głos po prostu sobie pójdzie i wróci miły szum?
– Po prostu stałaś i się przyglądałaś cudzej krzywdzie, nie wiedząc co zrobić z rękami.
Halinka odburknęła coś niejasnego.
– Niczym mały złodziejaszek, który doskonale rozumie, że kradzież jest niemoralna, ale za bardzo lubi smak cudzych cukierków.
– Zostaw mnie w spokoju – wydukała.
– Cieszyło cię, że rozrzutnych szlachciców spotkała kara.
– Tak! – warknęła Halinka. – I nie... Potrzebowałam czasu, by się zastanowić. Gdybym wtrąciła się od razu, ucierpieliby moi towarzysze.
– W rzeczywistości wcale nie jesteś pewna czy wszyscy zlinczowani byli faktycznie aż tak źli, a mimo to świetnie się bawiłaś, patrząc na ich cierpienie.
– Słyszałam ich myśli!
– Tak? – przedrzeźniał głos. – Każdego? Co do joty?
– Tak! – warknęła. – T-tak. – Tak twierdziła Ego, choć sama tego nie sprawdziła. – Chyba tak...
– Kłamstwo pomaga w nocy spać, czyż nie?
– Powstrzymałam JĄ – odparowała.
Właśnie tak, wtrąciła się, gdy znalazła rozwiązanie. W dodatku wzięła całą winę na siebie!
Tylko że przecież nie zakładała, że faktycznie poniesie konsekwencje.
– Wtrąciłaś się w momencie, gdy znalazłaś sposób na zakopanie ciała. A w dodatku zachowujesz się, jakby ONA nie była tobą.
– Dosyć! – Halinka zmusiła się do odzyskania wzroku. – Kim ty w ogóle jesteś! Pokaż się!
Postać wyłoniła się z mroku i zatrzymała kilka kroków przed nią. Halinka przetarłaby oczy, gdyby miała jakiekolwiek poczucie ciała. Niestety pozostawało jej jedynie gapienie się w zdumieniu, jak jej kopia w różowym dresie krzyżuje ręce na piersi.
– Jestem tobą – oznajmiła postać. – A kimże innym?
Na obliczu postaci pojawiło się pęknięcie, które wkrótce rozniosło się na całe ciało. Nagle rozsypała się na kawałki niczym stłuczone lustro.
Halinka otworzyła oczy, a po chwili zrobiła to jeszcze raz i znowu, lecz nawet pół minuty mrugania nie sprawiło, że nostalgiczna sceneria się zmieniła.
– To musi być sen – wydukała.
Czemu inaczej wylądowałaby w pokoju, w którym spędziła połowę swojej młodości? Ściany okrywała kiczowata tapeta w paski rozdarta w kilku miejscach, które na szczęście starannie kamuflowały plakaty z jakimiś gwiazdorami z czasopism dla nastolatek. Drewniany parkiet wystawał gdzieniegdzie spod sterty dywanów rozłożonych celem przykrycia tegoż parkietu, lecz ktoś najwyraźniej nie przewidział, że chodzenie po niedopasowanej do podłogi tkaninie, może ją pozwijać i poprzesuwać. Na półce wciśniętej taktycznie między starą kanapę a narożną szafkę trwało literackie niezdecydowanie. Halinka podeszła bliżej, by ocenić swój gust z przeszłości.
– Miecz namiętności – przeczytała okładkę i się skrzywiła. – Mieczem i mieczem. Miecz naznaczenia... Co ja miałam z tymi mieczami? – Wysiliła się, by poszukać innej okładki. – O, jest! Diupa! – Spróbowała przypomnieć, o czym to było. Chyba coś o czerwiach na pustyni.
Dźwięk uruchamianego komputera wystraszył ją, że aż podskoczyła. To, co wcześniej wzięła za stertę kocy, okazało się istotą ludzką i przeniosło się właśnie z kanapy na tandetne plastikowe krzesełko z rozwalającym się oparciem, ale za to na kółkach. Kocowy Byt kliknął leniwie kilkakrotnie myszką, a na kineskopowym monitorze pojawiła się poważna mina młodego mężczyzny stylizowanego pod wampira.
Byt przemieścił się z powrotem na kanapę i usadowił ze wzrokiem zafiksowanym na ekranie.
Halinka zbliżyła się i dźgnęła istotę w kołdrach, lecz nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
– Hej – przywitała się.
– Cze – odpowiedział Byt.
– Czy to piekło? – zapytała.
– Blisko, ale nie – odparował Byt.
Halinka kiwnęła, po czym bez uprzedzenia sięgnęła do kocy i zaczęła je zdzierać z postaci. Postać próbowała się bronić, lecz robiła to tak opieszale, że jej opór był niczym ten z podręczników fizyki – całkowicie pomijalny.
– Tak właśnie myślałam – westchnęła Halinkę, taksując osobistość pozbawioną kocy.
Długie przetłuszczone włosy o rozdwojonych końcówkach wołały o pomstę fryzjera. Liczne pryszcze na tłustych policzkach z kolei modliły się o wendetę dermatologa. W jakiś pokrętny sposób osoba przed nią wyglądała jednocześnie jak nastolatka oraz czterdziestolatka. Zapewne przez pryszcze, zmarszczki, przepocone ciuchy w kucyki i solidną nadwagę.
– Tłusta ja – stwierdziła Halinka, ciągnąc postać za policzki. – Ale że aż tak?
– Wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin – opowiedziała druga Halinka. – A teraz odsuń się, bo przeszkadzasz mi oglądać.
Halinka podała jeden z kocy swojemu sobowtórowi i sama również usiadła obok. Na ekranie leciała klasyka: „Pamiętniki świrujących kainitów". Główny bohater miał rozdwojenie jaźni i albo rozpieszczał swoją nastoletnią partnerkę drogimi prezentami, albo próbował zamordować.
– Jesteś taki nieprzewidywalny, Draco – rzuciła wybranka wampira, prosto w jego czułe oczy.
– Szykuj się na śmierć. – Z ust Draco wysunęły się kły.
Dziewczyna pisnęła, wyrwała się z jego objęć i rzuciła z chichotem do ucieczki.
– Złap mnie, jeśli potrafisz – zawołała, czemu zawtórował sitcomowy śmiech.
Halinka gorączkowo szukała pilota, by przełączyć kanał. Niestety stary komputer nie posiadał takich dogodności.
– Muszę się stąd wydostać – mruknęła Halinka.
– Mhm... Tam są drzwi. – Sobowtór wskazała palcem w ścianę, na której po chwili istotnie zmaterializowało się zamknięte przejście.
– Dokąd prowadzą?
Sobowtór wzruszyła ramionami.
Halinka wstała i zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi. Nie wzbudzały zaufania. Z jakieś powodu ze szpar biło jaskrawe światło, a ze środka donosiły się niepokojące dźwięki przypominające ryki dzikiego zwierzęcia.
– Nie, poważnie, co tam jest? – zapytała.
– Przeszkadzała, więc ją zamknęłam – odparowała sobowtór.
– Kogo? – Halinka zbliżyła się i chwyciła ją za ramię. – Kogo?!
– Złość – odparowała niechętnie. – Teraz strzeże wyjścia. Jak chcesz się stąd wydostać, musisz coś z nią zrobić.
– Złość... – Halinka obejrzała się na drzwi. – Złość? – Coraz mniej jej się to wszystko podobało. Robiło się tak jakoś nieprzyjemnie metaforycznie. – Skoro tak, chodź ze mną. Lepiej będzie, jeśli połączymy siły.
– Wcale nie.
– Właśnie, że tak.
– Nie.
– Owszem.
– Po prostu nie.
Halinka położyła ręce na boki. Jej stopa niecierpliwie podskakiwała.
– Chcesz tak spędzić resztę swoich dni? – nie wytrzymała.
– To spokojne życie.
– To apatia w najczystszej postaci! Jesteś brudna, tłusta i śmierdząca.
– I tak w końcu zostaną po nas same kości.
Halinka aż zgrzytnęła zębami. No co za...
– Wcale nie musisz tego robić. – Sobowtór nie pozwoliła jej dokończyć myśli.
– C-co?
– No wiesz. Tego wszystkiego. Opanowywania ziarna mocy. Walczenia z dżinem. Dbania o dobro innych. To mnóstwo wysiłku, za które nikt ci później nie podziękuje.
– A niby co lepszego mi zostaje? – Halinka mimowolnie usiadła na starej kanapie.
– Nic – odparowała sobowtór, wręczając jej koc. – Po prostu miej to wszystko gdzieś i obejrzyj ze mną serial.
– Widziałam go już setki razy.
– Jest dobry.
– To szmelc.
– Wiadomo, ale ciągle bawi.
Halinka spróbowała zebrać się do kupy. Czemu ta wizja wydawała się tak cholernie kusząca? Przecież jej tłuste alter ego sugerowało dobrowolne przepuszczenie życia przez palce z pełną tego świadomością.
– Tak nie można – podjęła wreszcie niepewnie. – Odrzuciłaś cały swój potencjał na rzecz komfortu.
– A dlaczego niby ty chcesz walczyć? – Sobowtór oderwała wzrok od ekranu. Jej spojrzenie przeszywało na wylot. – No dalej, przekonaj mnie.
– Jeśli tu zostaniemy, dżin zniszczy cały kraj – odparowała Halinka. – Dlatego właśnie musimy...
– Musimy? – Sobowtór przechyliła głowę. – Czyli robisz to, choć tak naprawdę wcale nie chcesz?
Halinkę zamurowało. Długo siedziała i po prostu się gapiła. Niestety straciła tym samym okazję, sobowtór wróciła do oglądania serialu.
– Draco! Skrzywdziłeś mnie! – rozpaczała bohaterka serialu. – Chciałam brylanty, nie diamenty!
– Szykuj się na śmierć! – odparował wampir, chichocząc złowieszczo.
Halinka potrząsnęła głową. Jedna chwila nieuwagi, a już siedziała zawinięta w koc, bezwiednie trawiąc ekranową papkę. Dobrze wiedziała, że uciekała przed postawionym pytaniem. Czy naprawdę CHCIAŁA pokonać dżina, czy też tylko MUSIAŁA? Gdy wyruszyła na ścieżkę wojny, faktycznie pragnęła powstrzymać Szarego, lecz teraz...
– Sama nie wiem – rzekła szczerze. – Ale sądzę, że siedząc tu, nie znajdę odpowiedzi.
– Mhmm... W takim razie tam są drzwi. – Sobowtór kiwnęła w kierunku wyjścia.
– Sama nie dam rady.
– Mech... – Jej apatyczna wersja niechętnie sięgnęła do swojej szyi i wyjęła spod różowej bluzy wisiorek. Po kilku szarpnięciach wreszcie go zerwała i rzuciła na ziemię.
Wisiorek podskoczył, kilka razy zawibrował i nagle wybuch kłębem dymu, z którego wyłoniła się...
– Masza! – zawołała Halinka.
Zrzuciła z siebie cuchnący koc i zamknęła silną niedźwiedzią szyję w objęciach.
– Jak dobrze, że tu jesteś. – Otarła ukradkiem wilgotne kąciki oczu. – Och jak dobrze...
Niedźwiedzica wyswobodziła się i posłała jej obrażone spojrzenie.
– Wiem, wiem... przepraszam. – Halinka posmutniała. – Tyle się działo, że nie starczyło mi czasu, by przycisnąć Ego. Zresztą nie masz czego żałować, świat Oriona to parszywe miejsce.
Masza warknęła.
– Masz rację – westchnęła Halinka. – Ja... też uważałam, że będzie bezpieczniej, gdy zostaniesz wisiorkiem. Właśnie dlatego się ociągałam.
Masza pacnęła ją łapą. Nie wysunęła pazurów, a i tak trochę zabolało.
– Ciężko mi, gdy muszę kimś z was ryzykować – tłumaczyła się. – Dlatego robię głupie rzeczy.
Masza dotknęła nosem jej czoła, które następnie polizała.
– Masz wielkie serce. – Halinka z trudem powstrzymała falę emocji. – No bo ja wiem, że nie byłam dobrą przyjaciółką. – Ponownie przytuliła niedźwiedzicę. – Dziękuję ci.
Pozwoliła sobie nacieszyć się tą chwilą. Może nie wszystko malowało się w czarnych barwach? Owszem miejsce przywoływało parszywe wspomnienia, lecz tym razem przecież sprawa wyglądała inaczej. Już nie była tą samą Halinką, co wtedy. Zresztą wystarczyło zerknąć na osobę na kanapie, by móc na trzeźwo ocenić, że nie.
A co najważniejsze, nie była już dłużej sama.
– Tym razem zrobię to porządnie. Bez arogancji. – Halinka odsunęła się i spojrzała niedźwiedzicę. – Maszo, czy pomożesz mi skopać tyłek temu czemuś, co znajduję się w drugim pokoju? Nie mam pojęcia, jak bardzo to będzie niebezpieczne, lecz czuję, że tym razem sama nie dam rady.
Masza bez wahania kiwnęła łbem.
Halinka z trudem opanowała łzy. Jasny gwint! Ta emocjonalność... Naprawdę było z nią źle!
– Chodźmy. – Wstała, zrobiła kilka kroków i ostrożnie sięgnęła do klamki. – Gotowa?
Masza stanęła na tylnych łapach i uderzyła się w pierś.
– No to jazda! – Halinka szarpnęła za drzwi, otwierając je na oścież.
Pomieszczenie, w którym cała drużyna szykowała się do śniadania, do bólu przypominało szkolną stołówkę. Paprykowo żółta farba na ścianach biła po oczach niczym zmieniające się światła drogowe. Wysokie stoły natomiast jednoznacznie kojarzyły się z ławkami klasowymi. Pachniały też podobnie. Aneta niechętnie wspięła się na krzesło barowe i zajęła swoje miejsce tuż obok Brajanka. Zadyndała na próbę nogami, które niestety wisiały w powietrzu. Rozejrzała się. Chyba tylko Orion, Wasilij i Elein nie mieli tego problemu.
– Przeprrraszam...
Aneta wzdrygnęła się, gdy kocie pazury werżnęły się w jej nogawkę. Szarik sprawnie się po niej wspiął, zajmując przedostatnie miejsce przy stoliku.
– Smacznego! – huknęła Ego.
Aneta aż podskoczyła. Czuła się rozczarowana sobą, gdyż naprawdę sądziła, że już się przyzwyczaiła do nagłych pojawień dziewczynki. Mała usiadła po turecku na ostatnim wolnym miejscu i zaczęła wcinać lody z olbrzymiej miski. Aneta ponownie zaspokoiła ciekawość, lustrując otoczenie. Do każdego ze stolików dołączyła inna kopia Ego, która w dodatku jadła co innego. Ta przy Orionie zapychała się płatkami śniadaniowymi, gdy kolejna przy Surbim głośno siorbała gorącą czekoladę, głaszcząc Falafela po łbie. Inna z kolei żuła batona czekoladowego, klepiąc raz na jakiś czas Wasilija po ramieniu. Ostatnia Ego nawet nie tknęła swojego serniczka, gdyż zajadle tłumaczyła bliźniakom, że piwo na śniadanie to już przesada.
Aneta łypnęła na swój talerz. Jajeczniczka oraz świeża sałatka z zielonych warzyw. Dokładnie to, na co miała ochotę. Zerknęła na swoich towarzyszy przy stole. Każdy opychał się czymś innym, lecz z entuzjazmem, który utwierdzał Anetę w przekonaniu, że ich zachcianki również zostały w pełni zaspokojone.
– Pyszna mrrrybka – zamruczał Szarik i się oblizał. – Czy mogę...
Zanim dokończył, na jego talerzu zmaterializowała się jeszcze większy okaz.
– Wssspaniale – zaszczebiotał kot, po czym zatopił zęby w dokładce.
Aneta, widząc jego błogą minę, z trudem powstrzymała się, by go nie trzasnąć. Żeby tak szybko dać się przekupić?
– Anetko, bo nic nie jesz! – oburzyła się Ego.
– A tak...
Skosztowała. Jasna cholera, jakież to dobre! Może jednak zbyt surowo oceniła Szarika? Jeśli tak będą smakować posiłki, może nie będzie źle?
– Oczywiście, że nie będzie źle – zapewniła Ego. – Bo mam zamiar was rozpieszczać.
– Mnie też? – Brajanek przestał na chwilę łapczywie jeść.
– No pewnie – zgodziła się Ego. – Jeśli się będziesz zachowywał. Tak się składa, że wpadłam na kolejny genialny pomysł, abyście mnie polubili. Pomogę wam rozwiązywać wasze problemy.
– Ale ja nie mam problemów – wydukała Aneta.
– Twój gust do mężczyzn jest do bani – odparła Ego.
– Hej! – zaoponował Brajanek.
– Przyznaję, jesteś lepszy on Konrada, ale to minimalna poprawa.
– No i skończyło się rozpieszczanie – westchnął Brajanek.
– Tobie też pomogę – oznajmiła Ego. – Uczynię z ciebie człowieka, godnego Anety.
– Już nie mogę się doczekać... – burknął młodzieniec.
– A może po prrrostu spełniaj nasze życzenia? – zaproponował Szarik, oblizując się i patrząc tęsknie na kolejny ogołocony szkielet ryby.
– Dżin właśnie tak robił i dokładnie dlatego go nienawidzicie.
Aneta musiała przyznać, że była w tym jakaś logika, choć wcale nie podobała jej się wizja naprawiania jej preferencji.
– Skoro chcesz rozwiązywać nasze problemy, co powiesz na to? Pokonaj dżina! – wycedził Brajanek.
Przy stole zapadła cisza. Ego nie wyglądała na szczęście na urażoną, tylko na zagubioną. Przestała nawet jeść lody.
– To niemożliwe. – Dziewczynka pokręciła głową. – Zniszczę w ten sposób wszechświat.
Aneta wytrzeszczyła oczy. Zabrzmiało tak jakoś przerażająco szczerze.
– Czyli nie ma nadziei... – westchnął Brajanek.
– Oczywiście, że jessst – syknął Szarik. – Właśnie dlatego to my będziemy walczyć. Zgodnie z umową, którą zawarrrłem...
– Naprawdę uważasz, że dżin będzie się trzymać własnych reguł? – Brajanek zmrużył oczy. – Gdy zacznie przegrywać, znajdzie sposób, by je obejść. Zapamiętaj moje słowa.
– Brajanek ma rację – zawyrokowała Ego. – Dlatego nie będzie żadnej walki z dżinem. Inaczej wszyscy zginiecie.
– Eguś... – Aneta zrobiła głęboki wdech i wydech. – Naprawdę nie ma sposobu, abyś go pokonała? Naprawdę?
– Sama nie dam rady.
– A z pomocą Haliny?
Usta Ego wygięły się w kształt kopytka.
– Eguś?
Cisza.
– Ego?
– Widzę, że już zjedliście! – stwierdziła dziewczynka. – W takim razie macie teraz czas na swobodną integrację! Wracam za pół godziny!
Wszystkie wersje Ego nagle po prostu zniknęły.
– I tyle na ten temat – mruknął Brajanek.
– Chodźcie tutaj!
Aneta podniosła głowę i spotkała się wzrokiem z Wasilijem.
– Chodźcie! – krzyknął ponownie trener. – Nie mamy za dużo czasu!
Wszyscy zebrani powlekli się do stolika, za którym siedział Wasilij.
– Nic wam nie jest? – zapytał trener, lustrując każdego członka drużyny.
– I tak, i nie – mruknął Surbi wymijająco. – Wolałbym, gdyby wszystko wróciło do normy, bo... – Zacisnął usta i dał gestem znać, by kolejna osoba podjęła temat.
– Poza faktem, że ciągle muszę z wami siedzieć, jest...w porządku. – Z głosu J-baby biło zaskoczenie. Jak gdyby spodziewał się wszystkiego poza przyzwoitym traktowaniem.
– Łóżka miękkie, żarło w pytkę i nawet w kości wczoraj wygrałem – oznajmił jeden z bliźniaków. – Gdybym miał jeszcze piwko, byłby w pełni zadowolony.
– Z kim niby grałeś w kości? – zdziwiła się Aneta.
– Z małą, czornym człowiekiem i Andre.
– Mam, kurwa, imię! – zirytował się J-baba.
– No i ze mną – dodał jego brat.
– Andre? – Aneta zmarszczyła czoło. – Sądziłam, że jest w grupie Oriona.
– Bo jest – zgodził się Orion.
– Lecz tak podszedł małą, że pozwoliła mu na swobodną eksplorację bunkra – dokończyła Elein.
– I żadne z nas nie ma najmniejszego pojęcia, jak on to zrobił – westchnął Olaf.
– Zwyczajnie – odparował lord Andre. – Po prostu powiedziałem naszej małej psotnicy: piękna damo, pragnę poznać pozostałych członków drużyny. Czy pozwolisz mi na to?
– I tak po prostu pozwoliła? – Wasilij zmrużył oczy.
– Ale tylko jemu – dodał Orion. – Gdy spróbowałem tego samego, odparła, że w rzeczywistości chcę ćwiczyć walkę mieczem z Elein. Miała rację...
– No. – Elein również zdawała się zakłopotana. – Też mi powiedziała... coś podobnego – szybko ucięła.
– Sądzę, że to kwestia prawdziwości intencji – mruknęła Aneta. – Najwyraźniej lord Andre naprawdę chciał nas wszystkich poznać.
– No pewnie, a to wy nie? – zdziwił się Andre, zerkając po kolei na Oriona, Olafa oraz Elein.
– Raczej chodziło nam o to, by móc uknuć jakiś misterny plan – wyznał Olaf, skubiąc się z zapałem w koniuszek brody. – Łatwiej to zrobić, gdy możemy swobodnie się przemieszczać po bunkrze i komunikować między sobą.
– Co oznacza, że to właśnie Andre stanie się naszym łącznikiem – zawyrokował Wasilij.
– Wtedy straci swoje przywileje – zauważyła Aneta.
– Trudno. – Wasilij wzruszył ramionami. – Musimy zaryzykować.
Aneta zacisnęła usta. Rozmowa toczyła się dalej, lecz ona sama potrzebowała chwili, by się zebrać na odwagę. W końcu wyprostowała się i odchrząknęła. Towarzystwo zamilkło i zerknęło na nią.
– Nie zgadzam się z Wasilijem! – wygłosiła. – Lord Andre znacznie lepiej przysłuży się nam, gdy po prostu będzie robił swoje.
– Co masz na myśli? – zapytał trener.
– Gdy tylko w jego głowie zagości intencja zdrady zaufania Ego, ona się o tym dowie. W związku z tym wydaję mi się, że powinniśmy pozwolić postępować Andre tak, jak uważa za stosowne.
– Ledwo go znamy – zaoponował Wasilij.
– To prawda, ale lepsze już to, niż wyeliminowanie go z gry, przez skwapliwe działanie – odparowała Aneta.
– Zgadzam się z Anetą – rzuciła Elein. – Wczoraj mała udowodniła mi, że potrafi zajrzeć w samą duszę. Na pewno dostrzeże tak oczywisty fortel.
Wasilij nagle się skurczył. Wyglądał, jakby stracił kilkanaście kilogramów mięśni, a na jego obliczu zagościła niepewność.
– Coś cię gryzie – spostrzegła Aneta.
– Ego... wspomniała dzisiaj, że spróbuje rozwiązać mój problem – rzekł Wasilij po długiej chwili milczenia. – To może oznaczać...
– Nie zdążyło minąć i dziesięć minut a wy już knujecie!
Aneta ponownie podskoczyła. Ego zmaterializowała niemal przed jej nosem. Stanęła w rozkroku na stole tuż obok potężnej ręki Wasilija.
– Skoro tak sobie pogrywacie, koniec czasu wolnego! I żadnego podwieczorku!
Aneta westchnęła. Całe szczęście, że tym razem nie trzymała buzię na kłódkę. Przynajmniej Andre nie utracił swojej szczególnej pozycji.
Halinka pamiętała, że coś zmiotło ją z nóg, lecz szczegóły jakoś się rozmazywały. Spróbowała odtworzyć sekwencję wydarzeń. Wkroczyła do środka, coś na nią naskoczyło, więc zdzieliła to pięścią, a potem wyrżnęła plecami o... matę?
Ostrożnie zbadała rękami podłoże. Zdecydowanie miękkie i elastyczne. Podniosła się na łokciach. Przestrzeń wokół okazała się gigantyczną salą treningową, na której z jakiegoś powodu ktoś umieścił w równomiernych odstępach worki treningowe. Gdyby potraktowała je jako punkty i połączyła wszystkie liniami, wyszłaby siatka złożona z identycznych kwadratów.
Usłyszała warknięcie Maszy i natychmiast zerwała się na nogi. Zdążyła akurat, by zobaczyć, jak niedźwiedzica grzmotnęła o jeden z wiszących worków. Gdyby nie ujrzała tego na oczy, nie uwierzyłaby, że ktokolwiek (lub cokolwiek) byłoby w stanie cisnąć zwierzęciem ważący pół tony niczym kukłą.
– UGH!
Sprawca całego zajścia wynurzyła się zza worków. Potężna gorylica w różowym dresie huczała, skacząc wokół i uderzając się rękami o silną klatkę piersiową.
– A więc to TY! – Halinka ruszyła w kierunku małpy, unosząc pięści. Czuła się, jakby ktoś wzniecił w jej żołądku ogień. Stała przed nią kolejna sprawczynią linczu! – To teraz JA się z tobą policzę!
Halinka zaatakowała prostym uderzeniem, które małpa zablokowała, a mimo to przesunęło ją o to o kilka kroków do tyłu. W głowie Halinki pojawiła się przelotna myśl, że to nie powinno się wydarzyć, biorąc pod uwagę różnicę w masie, lecz szybko ucięła temat, posyłając gorylicę kopniakiem w worek, o który ta uderzyła plecami.
– I jak ci się to podobało, co?! – ryknęła. – Trochę trudniej, gdy ma się przeciwko sobie kogoś, kto potrafi się bronić!
– UGH!!! – Małpa szarpnęła za worek i wyrwała go wraz z łańcuchem.
Halinka ledwo zdążyła umknąć przed rzuconym pociskiem. Masza nie miała tyle szczęścia, ale przynajmniej zdążyła zablokować łapami.
– W porządku?! – krzyknęła Halinka.
Niedźwiedzica ryknęła.
– To jedziemy!
Razem z Maszą natarły na gorylicę, która natychmiast skończyła zepchnięta w defensywie. Małpa starała się parować, lecz okazjonalnie przepuszczała kopnięcia lub uderzenia łapą. Wreszcie Masza nawaliła się na nią od góry i ryknęła jej prosto w oblicze.
– A jednak nie jesteś taka twarda! – zakpiła Halinka.
Wiedziała, że to niemiłe, lecz nic ją to nie obchodziło. Cały świat wokół niej otwarcie z niej kpił! Wpierw ukazał ją jako apatycznego tłuściocha, a teraz przemienił JĄ w goryla! Nie miała już żadnych wątpliwości, że byt przed nią stanowił kolejną personifikację jej samej.
– Złość, tak?! – wściekła się Halinka. – Najwyraźniej ciągle mam jej w sobie więcej od ciebie!
Gdy kilka sekund później Halinka gorączkowo analizowała swoje przechwałki, doszła do wniosku, że tych akurat słów mogła sobie oszczędzić, gdyż zadziałały na małpę niczym płachta na byka. Zanim gorylica zrzuciła z siebie Maszę, zaczęła rosnąć jak na drożdżach, rozrywając dres, a jej futro stało się całkowicie różowe.
– UAARGH!!! – zawyła gigantyczna małpa, ruszając do ataku.
Tym razem Halinka nie znalazła w sobie odwagi na konfrontację. Rzuciła się do panicznej ucieczki, manewrując między rozwieszonymi workami, które czterometrowa gorylica zrywała jak świeże banany. Co do diabła?! Zanurkowała, unikając rzuconego pocisku. Gdyby trafił, zrobiłby z niej naleśnik!
– Masza, uciekaj! – ryknęła.
Wierna niedźwiedzica uczepiła się zębami i łapami nogi gorylicy, spowalniając jej szarżę. Na szczęście przerośniętą, różową małpę interesowała wyłącznie Halinka, w którą wlepiła swoje czerwone ślepia.
– UGH! UGH!! UAARGH!!!
Halinka lawirowała między rozbujanymi workami treningowymi, gorączkowo rozważając. W jaki sposób dało się pokonać coś takiego? Niby rozumiała, że wymiar, w którym się znalazła, rządził się swoimi prawami i niekoniecznie podporządkowywał pod podręcznikową fizykę, jednakże – gdy rzucała ukradkowe spojrzenie za siebie, by zorientować się, co też wyczynia przerośnięta gorylica – szybko traciła wiarę, że da radę odpowiedzieć na ten poziom agresji. A zatem co jeszcze mogła zrobić?
Umknęła przed łapą, która dosłownie zmiotła worek z planszy. Na szczęście chwilę później pojawił się kolejny i to dokładnie w tym samym miejscu. To dawało jakąkolwiek nadzieję. Była znacznie mniejsza od gorylicy, a więc i zwinniejsza. Wszelkie przeszkody pomagały wyłącznie jej w uciekaniu.
Halinka biegła dalej, coraz ciężej łapiąc oddech. Kończyła jej się energia, a pomysły jakoś ciągle nie przychodziły. Jak rozbroić Złość? Zwykle pomagało jej fizyczne wyczerpanie, natomiast otwarta konfrontacja szybko wszystko pogarszała. Szkoda tylko, że nie przypomniała sobie o tym, zanim rozjuszyła gorylicę.
Zgrabnie wskoczyła, za worek, chowając się przed zamaszystym uderzeniem i...
– Ach... – Uderzyła plecami o matę.
Spróbowała się zastanowić, co się właściwie stało. Zdecydowanie schowała się przed ciosem, lecz wtedy worek grzmotnął ją z taką siłą, że przeleciała ładnych kilka metrów. Najwyraźniej małpa wykorzystała jej ślepy punkt. Sprytna...
– Och... – jęknęła Halinka, gdy silne łapy porwały ją do góry.
– UAARGH!!! – ryknęła gorylica prosto w jej twarz.
Halinka poczuła, jak coś wdziera się do jej umysłu z siłą pięści Wasilija. Zobaczyła siebie na zgliszczach galaktyk. Krzyczała z taką mocą, że zagłuszała każdy inny dźwięk wszechświatów. Widziała też zwłoki Ostatniego. Dociskała je stopą do gigantycznej szkarłatnej gwiazdy. Właśnie tak! Chrzanić niesprawiedliwy wszechświat! Zrujnować wszystko i posypać popiołem, a potem zacząć jeszcze raz, ale porządnie! Bez wszystkich pieprzonych bóstw! ZGŁADZI JE, A POTEM ZROBI WSZYSTKO PO SWOJEMU! OD POCZĄTKU! OD... UGH! UAAARGH!! AAARGHH!!!
Halinka wyrwała się z objęć gorylicy i uniosła dłoń, zatrzymując nadlatującą pięść jedną ręką. Tym razem nie przesunęła się nawet o centymetr.
– Mało... brakowało – wycedziła, z trudem łapiąc oddech. – Naprawdę mało... – Drugą ręką zatrzymała kolejną pięść. – Jeszcze chwila, a skończyłabym jako mokra fantazja nastolatka wychowanego na anime. – Zrobiła wdech i wydech. – A jednak na szczęście nie mam w sobie więcej złości niż ty.
Gorylica zawyła i ponownie zasypała Halinkę gradem uderzeń. Halinka nie odpowiadała na agresję. Po prostu albo blokowała, albo unikała, albo parowała. Już nie uciekała. Tak czy inaczej, nie miało to żadnego sensu. Musiała zmierzyć się ze Złością, lecz nie mogła na nią odpowiedzieć agresją. Tyle zdążyła już sobie uświadomić. Zwłaszcza że małpa powoli, ale się kurczyła. Każde odbite uderzenie zdawało się odcinać jej kilka centrymetrów w obwodach.
Halinka cierpliwie zaczekała, aż gorylica wróci do swojej poprzedniej postaci. Teraz znowu potrafiłaby z nią wygrać. Masza chyba pojęła, co się dzieje, gdyż puściła małpę i wycofała, czujnie obserwując zajście.
– Ugh! – Gorylica skurczyła się już tak bardzo, że ledwo sięgała Halince brody. – Uch... – Z jej kończyn zaczęła znikać sierść. – Ech... – Nagle przemieniła się w młodą nastolatkę z podbitym okiem.
Dziewczyna odskoczyła i ostrożnie zmierzyła Halinkę i Maszę wzrokiem. Gdy upewniła się, że nikt nie atakuje, wsadziła ręce do kieszeni za dużej bluzy i łypnęła na Halinkę spode łba.
– No i czego nie oddajesz? – fuknęła.
– Chcę porozmawiać – odparowała Halinka.
– Wcześniej mi przywaliłaś. – Dziewczyna pokazała siniak pod okiem.
– A ty mi. – Halinka pokazała siniak na policzku. – Pierwsza przestałam cię okładać.
Nastolatka chwilę kontemplowała jej odpowiedź.
– No dobra, to mów, ale szybko, bo wolę bić niż słuchać – odburknęła.
– Potrzebuję pomocy.
Nastolatka splunęła na bok:
– Nie będę nikomu pomagać, bo nikt...
– Nigdy nie pomaga mi – dokończyła Halinka. – Kiedyś tak to wyglądało.
Masza ostrożnie się zbliżyła, po czym wcisnęła swój łeb pod pachę nastoletniej Haliny.
– A jednak ona ci pomogła – zauważyła Halinka.
– Tobie pomogła – prychnęła nastolatka. – Ciągle trzymała mnie za nogę, więc nie mogłam cię dobrze trafić.
– Gdyby tego nie zrobiła, znowu byś żałowała, że nikt cię nie powstrzymał.
Nastoletnia Halina zacisnęła usta.
– Między innymi po to też są przyjaciele – ciągnęła Halinka. – I na szczęście w końcu ich mamy.
– Tak?! – warknęła sobowtór. – Ci tak zwani „przyjaciele" są z nami tylko dlatego, że czegoś od nas chcą! I albo mają pretensję! Albo nas pouczają! I wiesz co?! Lepiej nam będzie bez nich wszystkich!
Masza zgrabnie przewróciła nastolatkę, docisnęła do maty i polizała po twarzy.
– No już! Prze-stań! – furczała sobowtór. – Nie chcę! – Łypnęła na Halinkę. – Zabierz ją!
– To też twoja przyjaciółka, a więc sama zabierz.
– Oż ty! – Sobowtór uparcie broniła się przed przymialniem Maszy. – No już! Przestań... już... udawać...
Masza jednak wcale się nie zatrzymała. Odnosiło to pozytywny skutek, gdyż nastolatka coraz mniej temu oponowała, aż wreszcie...
Zalała się łzami.
– To nie są przyjaciele! – chlipała. – Oni chcą mnie skrzywdzić! Słyszałaś c-co m-mówił W-wasilij?! I Szarik! I... i... i Su-rbiii! A pozostali po p-prostu tam s-siedzili! N-nawet A-Anetka n-nic nie p-powiedziała!
Halinka z trudem odepchnęła Maszę i przykucnęła przed załzawioną dziewczyną.
– Poniosła ich złość. – wyjaśniła. – Pewnie sama też coś o tym wiesz, czyż nie?
– M-może... – dziewczyna otarła oczy – i w-wiem...
– Aneta natomiast bywa strachliwa. Radzi sobie jak umie. Czasem lepiej, czasem gorzej.
– Ale p-powiedziała...
– Prawdę. Naprawdę spartoliliśmy. W sensie z Surbim.
Nastolatka spuściła nos i ponownie zaszlochała.
– Wiem, że potrzebujesz chwili, ale... – Halinka westchnęła. – Przyda mi się twoja pomoc.
– Chcesz z n-nią walczyć? – upewniła się sobowtór. – Z Ego?
– Inaczej stąd nie wyjdziemy. I nikt nie powstrzyma dżina oraz... – Halinka zawahała się. – Nikt nie powie Surbiemu, że nawaliłyśmy. Nikt też nie naprawi za nas naszych błędów. Na pewno nie Ego. Właśnie dlatego, potrzebuję twojej pomocy. – Zajrzała w jej oczy. – Sama nie dam rady.
Nastolatka otarła łzy. Długo siedziała w ciszy z nieobecnym wyrazem twarzy. W końcu kiwnęła.
– Mam nadzieję, że dasz jej popalić – mruknęła. – Strasznie mnie wkurza...
Sobowtór wpierw stała się przezroczysta, by nagle zamienić w mgiełkę, która wniknęła w pierś Halinki.
Halinka aż usiadła. Spodziewała się czegoś, lecz nie powiedziałaby, że dokładnie tego. Niemniej nie było to nieprzyjemne. W jakiś sposób poczuła się bardziej...
Kompletna?
Podniosła się i wygładziła ubrania. Usłyszała odległy zgrzyt. Gdy spojrzała w kierunku dźwięku, dostrzegła ogromną bramą wznoszącą się aż do wysokiego sufitu, która powoli się otwierała. Z poszerzającej się szczeliny biło jaskrawe światło.
– Kolejny poziom – mruknęła. – Masza! Idziemy!
Niedźwiedzica posłusznie powlokła się za nią w kierunku bramy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro