Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.2 Wasza Łaskawość

Za bramą oczekiwało ją rozczarowanie. Ciężkie powietrze dusiło dymem, w którym wychwytywała też niestety odór podobny do tego w starych publicznych toaletach. Krzywe kamienie brukowe średnio współpracowały z klapkami. Raz na jakiś czas obuwie ześlizgiwało się i Halina dotykała bosą stopą zimnego podłoża. Na domiar złego bardzo szybko przestała czuć czy dotyka ziemi klapkiem, czy też gołą stopą.

Budynki prezentowały się solidnie, lecz też i surowo. Najczęściej na dole był kamień, gdy ostatnie piętro wykończono deskami. Gdzieniegdzie Halince mignęło kilka szyldów, z których nic nie potrafiła odczytać.

– Halina. – Aneta zatrzymała się i chwyciła ją pod łokieć. – Musimy się stąd jak najszybciej wydostać.

– Czy w-właśnie t-tego nie r-robimy? – Halinka się obawiała, że jej szczekające zęby wkrótce zaczną ścierać szkliwo.

– Musimy próbować bardziej, bo ci ludzie... Oni się ciągle na mnie gapią.

Halinka wzruszyła ramionami. Faktycznie okoliczni mieszkańcy niezbyt grzecznie taksowali ich spojrzeniami, skupiając się na dłużej na szatach Anety, które zdecydowanie tu się wyróżniały. Odzież tubylców zwykle była gdzieś połatana, już nie mówiąc o plamach brudu oraz spranych, szarych kolorach...

– Mogę ich z-zdzielić, j-jeśli ch-chcesz...

– Nie chcę – syknęła Aneta. – Chcę natomiast umieć czytać, żeby zrozumieć, gdzie jesteśmy i jak się stąd wydostać.

– T-to t-tak n-nie dzia-działa... – Halinka zrobiła kilka głębszych wdechów i wydechów. Może teraz zapanuje nad szczęką? – U-umiemy r-rozmawiać, a-ale n-nie czytać. – A jednak nic z tego...

– No właśnie nie kupuję tego. Orion musiał ci wcisnąć jakiś kit.

– J-jeśli t-tak, t-to s-sama mu go najpierw w-wcisnęłam... W s-sensie g-gdy go p-poznałam... Z-znaczy się p-poznam...

– A weź, popatrz o tam! Co to za karczma? – Aneta wskazała szyld najbliższej gospody.

– L-lisek Ch-chytrusek, ale n-nie z-zmienia t-to f-faktu, ż-że...

Halinka urwała. Cholera, podeszła ją. Przeczytała to całkowicie z zaskoczenia, choć chwilę wcześniej naprawdę nie umiała. Czuła się tak głupio, że na moment zapomniała o tym, że zamarza. Te wszystkie inne światy... Tyle się męczyła, a tu takie coś? Czy to oznacza, że wcześniej nie potrafiła czytać, bo nie chciała potrafić?

– T-to g-głupie... – jęknęła.

– Niemniej dziękuję. – Aneta dygnęła. – Teraz też umiem czytać.

Halinka westchnęła. Zdecydowanie legendarna porażka... Oby Szarik nigdy się o tym nie dowiedział.

– Pa tylko na to, Ian. Szlachcianeczka się zgubiła!

Halinka zawinęła się w płaszcz i łypnęła na mówiącego oraz jego towarzysza z zaciekawieniem. Wyglądali zupełnie jak rzezimieszki z gier komputerowych: obcisłe skórzane spodnie, wełniane tuniki oraz kaptur, który rozszerzał się na barkach i kończył dopiero na piersi. Wygadany miał wąsa, który wprawiłby w zakłopotanie wszystkich wujków na imprezie, a jego kolega Ian zgubił gdzieś włosy na głowie.

– No dobra, wyskakuj ze wszystkiego, co tam przy sobie masz. – Łysy oprych chwycił Anetę za płaszcz i pociągnął.

Halina zerknęła wpierw na Brajanka, a widząc, że chłopak na dobre utknął w niepewności, podrzuciła klapek, złapała go w skostniałe palce i zdzieliła mężczyznę tak silnie, że aż zleciał mu kaptur.

– Co ty wyprawiasz! – zapiał drugi.

Tylko tyle dał radę zrobić, zanim również oberwał gumową podeszwą. Halinka nie przestawała okładać zakłopotanych facetów, dopóki nie rzucili się do panicznej ucieczki i z rozpędu wpadli na dwóch rosłych mężczyzn przyodzianych w zbroje koloru popiołu. Łysy grzmotnął twarzą prosto w wizerunek bociana na napierśniku...

To czapla!

– J-jak m-masz s-siły się m-mądrzyć, to d-daj m-mi n-normalne b-buty...

Phi.

– A trzasnąć cię, zasrańcu? – warknął facet w zbroi do rzezimieszka.

Halinka przetarła powieki. Przez zimno chyba jej się już dwoiło, bo nieoczekiwany przybysz przypominał swojego towarzysza kropla w kroplę.

Idiotko, to bliźniacy...

Halinka mogła przysiąść, że temu stwierdzeniu zawtórowało prychnięcie pełne wyższości.

– N-nadal cz-czekam na b-buty. N-nieustannie...

To sobie jeszcze poczekasz.

– Spokój!

Z zaułka wynurzył się młody, wysoki brunet o pięknym obliczu. Aksamitny płaszcz założony na modny dublet zamiatał ziemię przy każdym ruchu. Facet zdecydowanie robił wrażenie. A w zasadzie robił przez chwilę. Niestety czar prysł, gdy tylko zobaczyła jego minę. Nie spodobała jej się drapieżność, z jaką wpatrywał się w obu rzezimieszków. Wręcz ucieszyła się, że tamci wzięli nogi za pas, nie dając młodemu arystokracie czasu do dalszego namysłu, zwłaszcza że ten już dobywał miecza ozdobionego złotem i klejnotami.

Halinka spojrzała z trwogą na Anetę. Tak jak się spodziewała, dziewczynie już się świeciły oczy. Zapomniała też o swoim dotychczasowym wybrańcu, który stał obok niczym zagubione szczenię. Halinka zmarszczyła czoło. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze zrobi się jej żal Brajanka...

Szlachcic fuknął z rozczarowaniem i schował miecz. Następnie wyminął bliźniaków, którzy najwyraźniej trudnili się jego ochroną, gdyż natychmiast ruszyli za nim niczym cień. Zbliżył się do Anety i chwycił jej dłoń oburącz.

– Wasza Łaskawość jest zapewne nietutejsza – zaczął głosem słodkim jak miód. – Polecam zawrócić jak najszybciej. Dzielnica Rzemieślnicza nie przysłuży się reputacji Waszej Łaskawości, a i o guza tu łatwo.

– Wasza Miłość mnie poucza, a sam również tu się szwenda – odparła Aneta zadziornie.

Halina próbowała zawinąć skostniałe stopy w połę płaszcza. Ciekawe gdzie przyjaciółka nauczyła się tak gadać?

Babskie romanse.

W sumie...

Szlachcic zaśmiał się perliście:

– Zapomniałem się przedstawić. Artur herbu Czapla. Do usług. – Ucałował dłoń dziewczyny.

– Aneta herbu Śniący Kot – odparowała tamta. Zrobiłaby lepsze wrażenie, gdyby nie pokraśniała jak burak.

Halina zerknęła ukradkiem na Brajanka. Biedaczyna wyglądał, jakby ktoś właśnie wydarł z niego duszę.

– H-hrabino... – Pociągnęła Anetę za płaszcz. – M-musimy j-już iść.

– Jak śmiesz tak się zwracać do swojej pani?! – Artur łypnął na nią z taką odrazą, jak gdyby zamiast kobiety stał przed nim śmierdzący karaluch.

– Wasza Miłość, proszę powściągnąć gniew. – Aneta ścisnęła dłoń szlachcica, zmuszając go tym samym, by się skupił na niej. – Pochodzimy z kraju, w którym stosunki między służbą a arystokracją są luźniejsze. Halina usługiwała mi od dziecka, stąd pozwalam jej na pewną poufałość.

– Puszczę płazem ten nietakt ze względu na zażyłość – zgodził się Artur niechętnie. – I choć rozumiem, że co kraj, to obyczaj, w Janeve jednak należy przestrzegać pewnych norm.

Halinka przewróciła oczami. Jaki palant! Ponownie spojrzała przychylniej na Brajanka. Chłopina może i miał swoje wady, ale pomiatanie kimś ze względu na społeczny stan przebijało nawet jego dziwaczny stosunek do kobiet.

– Wasza Miłość... – Aneta zatrzepotała rzęsami. – Czy dama w potrzebie może liczyć na pomoc Waszej Miłości?

Halinka aż otworzyła usta. Nie chciała uwierzyć, że przyjaciółka planuje zrobić właśnie TO. Zdecydowanie chodziło o coś innego. Może potrzebowała chusteczki do smarkania albo coś...

– A jakaż to potrzeba dokucza takiej piękności? – Artur błysnął zębami.

– O-okradli nas. – Aneta chlipała teatralnie. – Z-zabrano w-wszystkie kosztowności, a H-Halinie nawet b-buty...

Aneta właśnie TO robi.

No co ty nie powiesz?

Artur zerknął jakby od niechcenia na sine od chłodu stopy w klapkach, które Halinka pośpiesznie schowała z powrotem pod płaszcz. Nie dostrzegła w geście szlachcica żadnej sympatii. Jedyną rzeczą, która interesowała młodego Artura, była zarumieniona od zimna twarz Anety.

– Możecie zatrzymać się w mej posiadłości – oznajmił. – Zaczekacie przy ciepłym kominku, gdy ja wyślę gońca do rezydencji Waszej Łaskawości. – Ucałował ponownie Anecie dłoń, posyłając jednocześnie oczko.

Halinka wolała już nie patrzeć na Brajanka. Potrafiła sobie mniej więcej wyobrazić jego przygnębioną facjatę.

Uch... Ma minę, jak gdyby ktoś mu ukradł ulubioną zabawkę.

Jeśli wcześniej też tak został potraktowany przez swoje wybranki, nic dziwnego, że nie pałał miłością do płci pięknej. No ale z drugiej strony, sam takie, cholera, wybierał!

Aneta nie zgodzi się, prawda?

Halina wzruszyła ramionami. Oby nie. Inaczej wpakowałaby wszystkich w legendarne kłopoty. A przynajmniej tak jej mówiło przeczucie.

– Nie, nie, nie... – Aneta pokręciła gorączkowo głową i wyciągnęła dłoń z uścisku szlachcica. – Przecież mój papa mnie zabije! Potrzebuję tylko dostać się w jakieś bezpieczne miejsce i załatwić buty dla mojej służącej.

– I c-coś c-ciepłego d-do p-picia – wydusiła Halina przez szczękające zęby. A co tam, skoro już grały w tak niebezpieczną grę, przynajmniej spróbuje z niej wycisnąć, ile się da.

– Wasza Łaskawość... Aneta... To nierozsądne... – podjął Artur, sięgając po dłoń dziewczyny.

– Czy Wasza Miłość pomoże, czy też nie? – Aneta skrzyżowała ręce na piersi i tupnęła nóżką.

– Oczywiście, że pomogę – skapitulował Artur. – Odprowadzimy was na rynek. Wstąpimy tam do szewca. Pewnie coś u niego znajdziemy.

– Och, dziękuję. – Aneta ponownie zatrzepotała rzęsami. – Zatem udajmy się tam niezwłocznie. Mam dość tego ohydnego miejsca.

– Wasza Łaskawość pozwoli? – Artur zaoferował ramię, z którego Aneta skorzystała.

– Hra... Eee... W-wasza Ł-łaskawość, cho na b-boczek. – Halinka zignorowała gniewne spojrzenie szlachcica.

– Nie martw się, wszystko załatwiłam. – Aneta odprawiła ją wymachem ręki. – No już. Zmykaj!

Nie miała sił się sprzeczać. Wróci do tego, gdy już się nieco ogrzeje.

Zostaaawiasz przyjaciókę w potrzeeebie.

Bo dałaś mi nieprzydaaatne buuuty.

Halinka z satysfakcją odnotowała dziewczęce fuknięcie. Artur i Aneta już ruszyli przed siebie, więc Halinka zmusiła nogi, by nadłożyły kroku. Gdy tylko się z nimi zrównała, natychmiast dostrzegła opór na nadętej facjacie Artura.

– Miejsce służby jest z tyłu – wycedził.

Halina zmrużyła oczy. Zaraz ktoś tu dostanie klapkiem...

W ryj! W ryj go wal!

Aneta łypnęła na nią surowo.

– Nawet mi się nie waż – syknęła. – Rób, co mówi.

Halinka długo się w nią wpatrywała, lecz nie zauważyła ani śladu rozumu. Tylko idiotyczny upór. Świeeetnie...

Niechętnie zwolniła, dołączając do Brajanka i dwóch bliźniaków.

– A ty czego na bosaka? – zapytał jeden z braci.

– B-bo b-buty m-mi ukradli.

– To trzeba było dołożyć złodziejowi, tak jak tym dwóm – podjął drugi.

– Cz-czyli w-widzieliście to?

– No pewnie – prychnął. – Właśnie dlatego, żeśmy tam stali.

– Gapiliśmy się – przyznał z rozbrajającą szczerością jego brat.

– I oczy-wiście ża-żadnej p-pomocy...

– A po co? – zdziwił się strażnik. – Dobrze se radziłaś. Prędzej tamtych trza było ratować.

Halinka machnęłaby na niego ręką, gdyby nie czuła się tak skostniała. Zamiast tego podreptała bliżej Brajanka i szturchnęła go w bok.

– D-dajesz r-radę, młody?

– Chcę moją zbroję z powrotem – wymruczał tamten.

– P-pewnie c-coś z-znajdziemy. – Wskazała łokciem w kierunku bliźniaków. – C-ci dwaj m-mają c-całkiem niezłe.

– Jedna z nielicznych zalet pracowania dla smarkacza – rzucił półgłosem jeden z braci.

– D-dobra d-dość! M-musicie się p-przedstawić – burknęła Halinka.

– A po co? – zdziwił się strażnik.

– Ż-żebym mogła w-was j-jakoś r-rozgraniczać.

Popieram!

– Damian. – Mężczyzna dźgnął się kciukiem w pierś. – A to mój brach, Daniel.

– T-to b-brzmi t-tak s-samo...

– Wcale nie – odparował Damian.

– Choć coś w tym jest – dodał Daniel. – Matula zbyt podobnie nas nazwała.

– Ty naszą matulą gęby se nie wycieraj – odburknął Damian. – Bo jako starszy brach będę musiał cię upomnieć piąchą po czerepie.

– Wyskoczyłeś na świat dosłownie chwilę przede mną!

– Spokój! – Artur obejrzał się złowrogo.

– A ten znowu cwaniaczy – westchnął Damian.

– Cz-czyli za-zazwyczaj j-jest l-lepiej?

– Odrobinę – zgodził się Daniel. – Najgorzej, gdy chce komuś zaimponować. Wtedy jest nieznośny i...

– I lepiej trzymać jęzor za zębami – dokończył Damian. – Bo chyba nie chcesz skończyć jak nasi poprzednicy, co?

Bracia umilkli. W normalnych okolicznościach Halinka spróbowała, coś z nich wycisnąć, lecz zimno zabijało wszelkie dobre chęci. A szkoda, bo strażnicy mogli okazać się ciekawym źródłem informacji.

Halinka odchrząknęła i pomyślała raz jeszcze, ale intensywniej. A SZKODA, BO STRAŻNICY MOGLI OKAZAĆ SIĘ...

Słyszałam za pierwszym razem.

Uparta wredota.

Rycząca trzydziecha.

Wymyśl coś lepszego.

Ego nie podjęła rękawicy. Może to i dobrze. W tej chwili ledwo widziała otoczenie. Za bardzo zajmowało ją konstruktywne przemieszczenie nóg.

Oby szybko dotarli do cholernego szewca!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro