Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20.1 Katana

– Uważaj!

Halinka ledwo umknęła przed sierpowym trenera. Zagapiła się i nie była z tego powodu zadowolona. Cholerna Aneta... Czemu musiała wytknąć mięśnie ud akurat Wasilija? Halinka próbowała się nie gapić, ale krótkie spodenki mężczyzny zdecydowanie w tym nie pomagały!

– Przerwa – zarządził Wasilij.

– Nie trzeba. Mogę jeszcze.

– Ale ja nie mogę. – Trener powlókł się pod drabinki ścienne i usiadł, opierając plecami o szczebelki. Wskazał palcem nad sobą.

Halinka podążyła wzrokiem za gestem, aż zatrzymała oczy na wskazówkach zegara umieszczonego niemalże pod samym sufitem.

– Ćwiczymy już ósmą godzinę – oznajmił Wasilij.

– Tak?

– To już się ciągnie cały miesiąc. – Trener chwycił butelkę, niemal zerwał zakrętkę i żarłocznie wypił całą wodę. – Jeszcze trochę, a nie będę w stanie cię nauczyć niczego nowego. Zostanie samo utrwalanie dobrych praktyk.

– Już nie przesadzaj z tą skromnością... – Halinka zajęła miejsce obok Wasilija.

Powiodła spojrzeniem po sali treningowej. Co za dziwny sen! Czemu jej umysł noc w noc kreował dokładnie ten sam widok? O wiele bardziej rozumiałaby, gdyby szczegóły się różniły. Tymczasem znowu przeliczyła materace i wyszło jej równo pięćdziesiąt w dodatku ułożonych kolorami tak, że całość układała się w literę „W". Sześć worków treningowych również znalazło się na swoim miejscu, czyli na końcu sali i rozwieszone w taki sposób, że gdyby połączyła każdy z najbliższymi sąsiadami linią, wyszedłby prostokąt. Jedynym nowym szczegółem był Falafel, który biegał jak oszalały od drzwi do okna z widokiem na czerń, obijając się po drodze o każdy worek.

– Mówię poważnie.

Halinka zerknęła na Wasilija, który właśnie wciągał kolejną butelkę wody.

– Jeszcze nigdy nie trenowałem kogoś tak zdolnego, jak ty – wznowił z ociąganiem. – No może jeden raz...

Halinka w lot pojęła, o kogo chodziło trenerowi. O cholerną Swietłanę! Ciekawe, co też porabiała razem z Szarym, gdy wszyscy znaleźli się poza ich zasięgiem? Pewnie wyrywała z głowy warkocze albo smarowała usta jeszcze czerwieńszą szminką. Głupia małpa... Jak mogła odrzucić własną godność w zamian za pieniądze?!

Halinka ugryzła się w język. Takie rozważania doprowadzą jedynie do wypaplania czegoś niestosownego. Wasilij nie potrzebował tego słuchać. Najlepiej wspominać o Swietłanie jak najrzadziej...

– Nie czuję się na tyle silna, żeby poradzić sobie z każdą przeciwniczką – bąknęła i natychmiast przyłożyła dłoń do ust. A jednak się wygadała! Niechcący zdradziła trenerowi o kim też myślała chwilę wcześniej.

– Bo nie wierzysz w siebie – westchnął Wasilij. – I to jest twój największy problem, a zarazem moja największa porażka mentorska.

– Proszę cię, skończ z frazesami – zirytowała się. – Czemu miałabym po prostu w siebie uwierzyć? Moje życie to cholerne pasmo porażek. Najpierw rzuciłam studia i to na ostatnim roku, bo nie potrafiłam już dłużej znieść nadętych min profesorów i doktorów, a później marnowałam okazję za okazją, aż wreszcie skończyłam w butach klauna. – Zgrzytnęła zębami. – Żałuj, że nie widziałeś min moich krewnych na wieść, że pracuję jako kasjerka. Stężenie rozczarowania na metr kwadratowy w domu rodzinnym osiągnęło poziom krytyczny. – Zachichotała. Powinna czuć się smutna albo przybita, a tymczasem bawiło ją to aż do łez. – A dalej pojawił się ON. Krystian we własnej Szarej osobistości. Nawet moja matka widzi w nim rozwiązanie wszystkich moich problemów.

Wasilij westchnął.

– Mogę skończyć, jak chcesz? – zaproponowała. Że też zebrało się jej na wylewność...

– Chcę cię wysłuchać – zapewnił. – Po prostu żałuję, że nie mamy wódki.

– Przydałaby się – przytaknęła Halinka. – No bo widzisz, mam dylemat. Okazało się, że ten sam upór, który tak bardzo irytuje moich rodziców, doprowadził mnie do źródła problemów całego świata. Co w praktyce oznacza, że powinnam w jakiś cudowny sposób powstrzymać Apokalipsę. – Otarła koszulką spoconą twarz. – A ja sama nie wiem, czy jest co ratować.

Wasilij nie kwapił się z odpowiedzią, co Halince odpowiadało. Potrzebowała chwili, żeby rozważyć słowa, które właśnie z siebie wyrzuciła. Za każdym razem, gdy kończyła w sytuacji pełnej wylewności, zaskakiwała samą siebie wnioskami. Pewnie dlatego też od dłuższego czasu unikała poważnych rozmów. Po prostu działała i się nie zastanawiała, a już zwłaszcza nad dżinem. Jakże łatwo przyszło jej założyć, że problem nie dało się rozwiązać i to pomimo oczywistych przesłanek świadczących o zgoła czym innym. Przesłanek, na które wolała być ślepa.

– Czy naprawdę uważasz, że nie masz o co walczyć? – Na grubo ciosanej twarzy Wasilija widniała troska.

Halinka spuściła wzrok. Cóż za kłopotliwe pytanie. Od dawna czuła się, jak gdyby ktoś podzielił ją na pół. Jedna część, gdyby mogła, spędziłaby cały czas na bezmyślnym konsumowaniu lodów i seriali, mając wszystkich i wszystko w świętym poważaniu. Niestety była też ta druga, o wiele bardziej kłopotliwa, której najwyraźniej nadal zależało. Halinka zawiesiła wzrok na Falafelu, który tym razem dla odmiany robił ósemki między workami treningowymi. Tak, druga połowa Haliny Ulańskiej zdecydowanie przypominała wściekłego psa kąsającego, co popadnie.

– Mam o co walczyć – szepnęła. – Ale czuję się zmęczona. Znowu muszę stanąć naprzeciw całemu światu, aby go naprawić. Sama.

– Nie sama. – Wasilij położył dłoń na jej barku.

– Aneta prawie zginęła. – Halinka zacisnęła usta. – Nie chcę was wciągać w swoją wojnę.

– A kto ci powiedział, że to wyłącznie twoja wojna? – Wasilij popatrzył na nią uważnie. – Halinko?

Czuła się taka śpiąca. Obraz już rozmazywał się przed oczami.

– Zaczyna się. – Trener wskoczył na nogi, chwycił Halinkę i również podniósł ją do pionu.

– C-co r-robisz? – Ależ kleiły jej się powieki...

– Idę z tobą.

– Nie możesz... – ziewnęła. – Zginiesz.

– Ja? – Wasilij zaśmiał się bezdźwięcznie. – Nie pytałem cię o zdanie. Po prostu idę z tobą.

– Jak chcesz – skapitulowała. – Ale nie mów później, że nie ostrzegałam.

Ujadanie Falafela uderzyło w uszy z mocą głośników króla osiedla. Nawet to nie zrobiło na Halince wrażenia. Za bardzo leciała z nóg. Pies chwycił ją zębami za klapek i zaczął szarpać. Spróbowała go odgonić, lecz robiła to tak osowiale, że równie dobrze mogłaby nie podjąć żadnego działania.

Zamknęła powieki, a świat zawirował zielenią.

Halinka ocknęła się i natychmiast zaczęła dygotać z zimna. Usiadła, przyciskając kolana do brody i przez chwilę po prostu próbowała zrestartować szare komórki.

– G-dzie j-jestem? – wyjąkała.

Pokręciła głową wokół, próbując odpowiedzieć na własne pytanie. Siedziała w ciasnej uliczce między dwoma olbrzymimi blokami. Nad nią wznosiły się zardzewiałe drabiny przeciwpożarowe prowadzące aż do samego szczytu budowli. Okolica cuchnęła moczem i śmieciami, a Halinka w duchu liczyła na to, że źródłem zapachu nie jest mokry rękaw jej dresu. Na szczęście, wkrótce wypatrzyła przepełniony plastikowymi workami kontener. Wcześniej jej umknął, gdyż właśnie o niego oparła się plecami. Halinka podniosła się z ociąganiem i mocniej opatuliła w puszysty kołnierz. Zaraz. Kołnierz?

Ostrożnie zbliżyła się do kałuży, oświetlonej migającym neonem przedstawiającym wyprężoną sylwetkę jakiejś panny. W pierwszym odruchu żachnęła się i skwapliwie wycofała. Zrobiła głęboki wdech i wydech, po czym wróciła, by przestudiować własne odbicie. Cera prezentowała się niczym plastik, a usta aż błyszczały od różowej szminki. Własna fryzura kojarzyła się z uszami myszki Miki ze względu na dwa symetryczne koki. Różowy dres z jakiegoś powodu miał dekolt, ale przynajmniej posiadał też ciepły puszysty kołnierz, który przy okazji niepotrzebnie podkreślał piersi.

– Wyglądam jak zdzira – westchnęła.

Z nadzieją zerknęła na swoje nogi. Oczekiwała czegoś workowatego i ciągnącego się aż do kostek, a zastała obcisłe spodnie o nogawkach lekko poniżej kolan. Całe szczęście, że nic nie zmieniło jej wiernych klapek.

– Aneta? – jęknęła. – Gdzie jesteś?

Chciała ujrzeć przyjaciółke choćby i po to, żeby zobaczyć na jej twarzy podobną konsternację.

Lecz odpowiedziała jej cisza.

– Szarik?! – zawołała.

– Jestem tu tylko ja – odparł znajomy głos.

Halinka namierzyła w połowie stłuczoną butelkę z etykietą, która nie pasowała estetycznie do otaczającej rzeczywistości. Poklepała się dłońmi po dresie. Nie znalazła nic, a zatem stłuczone naczynie musiało należeć do niej.

– Sandro? – upewniła się.

– No pewnie, że ja – potwierdziła stłuczona butelka.

– Gdzie pozostali? – Halinka obeszła śmietnik i znalazła pustą plastikową butelkę. Odkręciła ją i ostrożnie przelała Sandrę do nowego pojemnika.

– Aneta je kolację z mężczyzną w białej zbroi oraz z ogromnym włochatym stworzeniem...

Halince ulżyło. Przyjaciółka trafiła z powrotem do kosmicznego bunkra. Cóż za szczęśliwy rozwój wydarzeń! Nowy świat wydawał się jeszcze mniej przyjazny niż Zdziczały Wschód. Jak dobrze, że Aneta uniknęła niebezpieczeństwa! Halinka przełknęła ślinę, wspominając własny zakrwawiony płaszcz.

– A Szarik?

– Nie wiem – zmieszała się Sandra.

– Jak to nie wiesz? – Halinka niecierpliwie wstrząsnęła butelką. – Dzielicie razem ciało!

– Przestań! – zapiała zawartość butelki. – Wiem, że Szarik żyję, ale jestem od niego odcięta! Ostatni raz rozmawiałam z nim godzinę temu! No przestań wreszcie trząść!

Halinka usłuchała. Niepotrzebnie wyładowała swoją frustrację na towarzyszce.

– A są tu jakieś inne wersje ciebie?

– Nie – zdziwiła się Sandra. – Ani jednej.

Halinka z trudem powstrzymał dłonie przed zmiażdżeniem butelki. Teraz dopiero zaczęła się niepokoić!

– Gdzie widziałaś kota po raz ostatni?

– Jak wszedł do klatki po jedzenie.

Halinka przewróciła oczami. Podeszli go jak dziecko!

– Kto go pojmał? – zapytała.

– Kobieta – podjęła Sandra. – Miała na sobie żółte spodnie dresowe oraz czarną koszulkę. Blond włosy nosiła rozpuszczone. Sięgały do ramion.

Halinka zmarszczyła czoło.

– Jesteś pewna, że to nie Aneta?

– Oczywiście! – żachnęła się Sandra. – Aneta właśnie flirtuje z chłopakiem w białej zbroi! Pozdrawia cię. O... Wystawiła mnie za drzwi...

Halinka oparła się plecami o ścianę tuż pod mrugającym neonem z panienką lekkich obyczajów. Postanowiła, że użyje Sandry, aby przeprowadzić śledztwo w bunkrze, ale na to przyjdzie czas dopiero, gdy znajdzie Szarika i jego porywaczkę.

– Czy pamiętasz, gdzie Szarik został pojmany? – zapytała.

– Mniej więcej. Dużo neonów i wysokich budynków.

Rozejrzała się. Nawet ta obskurna uliczka pasowała do opisu.

– Ruszajmy. Daj znać, gdy zobaczysz coś znajomego.

– Jasne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro