Rozdział 8
– Mówiłem, że się nie uda? – prychnął cicho Roth, gdy po raz kolejny próby skontaktowania się z Sab zawiodły, a więź mimo że dawała mi w kość przez ból, to za cholerę nie pozwalała połączyć się z ukochaną. – No to co teraz?
– Nic. Będzie trenował i próbował dalej. W końcu musi mu się udać – odpowiedział spokojnie Lucyfer i zgasił świece w pentagramie. – A przynajmniej mam taką nadzieję.
Westchnąłem ciężko i usiadłem zrezygnowany przy stole w bibliotece, gdzie przez ostatnie dni ćwiczyłem nawiązanie połączenia z Sabrielą. Szczerze mówiąc, liczyłem, że będzie to dość proste i bez problemu to zrobię, ale prawda okazała się niestety inna. Niby czułem więź, niby ból spowodowany rozłąką męczył dwadzieścia cztery godziny na dobę, a jednak nadal największym osiągnięciem było wyczucie, że w danej chwili dziewczyna miała się całkiem dobrze i odpoczywała w bezpiecznym miejscu, gdzie nic jej nie groziło. Pocieszenie z tego takie, że przynajmniej upewniliśmy się, że była gdzieś, gdzie chłód i mróz nie stanowiły problemu dla demonicy.
– Przepraszam. Następnym razem bardziej się postaram – wymamrotałem, czując wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem wykonać tak prostego zadania. – Muszę tylko odpocząć i mogę próbować dalej.
– Nie, Asie. Na dzisiaj ci wystarczy. Jesteś wolny – zaprzeczył cicho Diabeł i wyszedł z pomieszczenia za prośbą służącej.
Zniechęcony Roth chyba też nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Posłał mi tylko krótkie spojrzenie i bez słowa wstał oraz ruszył do wyjścia. Nie musiałem ich pytać, by wiedzieć, że wkurzałem ich tą swoją nieudolnością. Sam byłem na siebie wkurwiony, zdając sobie sprawę, że w pewnym sensie stanowiłem szansę ratunku dla Sab, a nie potrafiłem tak prostej rzeczy, jak odpowiednie skupienie się na dziewczynie i odnalezienie naszej więzi.
– Pewnie nie idziesz ze mną, co? Bo muszę sprawdzić stan Irvena. – Roth zatrzymał się przy drzwiach i zerknął na mnie pytająco. – Wiesz, mimo wszystko to twój brat. Może to spotkanie jakoś pomoże ci się uspokoić.
– Raczej wątpię. Za każdym razem jak go widzę, to mam ochotę go zabić – przyznałem niechętnie, ale z braku innych rzeczy do roboty, kiwnąłem głową i ruszyłem za demonem. – Jeśli nie odnajdziemy Sab w ten sposób, to jak inaczej to zrobimy?
– Ojciec uważa, że prędzej czy później sama się uwolni i ucieknie stamtąd. Siora zawsze taka była, rzadko kiedy potrzebowała pomocy i dlatego jest święcie przekonany, że ostatecznie wróciłaby na własną rękę – zaczął niepewnie, by na końcu westchnąć ciężko. – Tyle że Ziemia ją osłabiła. Wiesz, że przez tamtą misję zmieniła się. Złagodniała i stała się... słabsza.
– Że niby to ma być z powodu pobytu na Ziemi? Aż tak dobijają was te wszystkie pozytywne emocje? – parsknąłem śmiechem, a widząc wzrok Astarotha, pokręciłem głową. – To dziwne. Za to ciekawe!
– Ptaszyska. – Przewrócił oczami i zamilkł, a po jakimś czasie weszliśmy do szpitala.
Chociaż minęło kilkanaście dni od naszego ostatniego przyjścia tutaj, liczba chorych w ogóle nie zmalała. Wręcz przeciwnie, odnosiłem za to wrażenie, że było ich jeszcze więcej i wyglądali jeszcze gorzej. Nie powinno mnie to interesować, zwłaszcza że nadal chciałem jak najszybciej opuścić Piekło, aczkolwiek skoro Zaraza nie miała oporów przed zaatakowaniem Podziemia, to i musiała planować zarażenie także Nieba. Tylko kiedy zamierzała uderzyć w anioły? I jak mogliśmy ją przed tym powstrzymać? Cholera, zapowiadały się kolejne problemy.
– Gotowy na spotkanie z braciszkiem? – roześmiał się Roth, wyrywając mnie z zamyślenia i nim weszliśmy do pokoju nowego Upadłego, odetchnąłem głęboko dla uspokojenia. – Dobry! Jak tam samopoczucie?
– Macie tu okropne jedzenie. Ledwie idzie je przełknąć – odparł od razu blondyn, patrząc na nas poirytowany, lecz na mój widok szybko uśmiechnął się cwaniacko. – No proszę, braciszek przyszedł sprawdzić jak się miewam, co?
– Miałem szczerą nadzieję, że tutejszy klimat już cię ukatrupił, ale jak widać jesteś tak głupi, że zapomniałbyś umrzeć, nawet gdybyś został zabity – odgryzłem się od razu, a Astaroth wyraźnie ucieszony naszym zachowaniem, w milczeniu usiadł z boku na krześle i się nam przyglądał.
– Uuu, wyrobiłeś się. Wpływ Piekła jednak robi swoje, czyż nie? – Irven roześmiał się niewzruszony, jednak widząc, że niewiele tym osiągnął i nadal w bezruchu tkwiłem w miejscu, zdziwiony przechylił lekko głowę. – Nawet w końcu cierpliwy się zrobiłeś.
– Z idiotami nie ma sensu dyskutować. – Wzruszyłem obojętnie ramionami i starając się zachować spokój, podszedłem do niego.
Musiałem przyznać, spotkanie starszego brata w takim miejscu było dość niecodziennym zdarzeniem. Przecież kiedyś stanowił dla mnie autorytet, robiłem wszystko, by być jak on i naśladowałem go we wszystkim, w czym tylko mogłem. A teraz? Oboje tkwiliśmy w Podziemiu, tyle że on jako upadły anioł, a ja w poszukiwaniu ukochanej. Gdyby nie to, iż jego aura już powoli zaczęła się zmieniać na demoniczną, a srebrne tatuaże na rękach stawać czarne, to może byłbym jeszcze w stanie wmówić sobie, że to dalej mój anielski, wesoły i niepoprawnie optymistyczny brat, który potrafił zbajerować każdego, byleby uniknąć konsekwencji za swoje wygłupy.
– Dlaczego upadłeś? – spytałem po chwili milczenia, kiedy to wpatrywaliśmy się w siebie wzajemnie i ocenialiśmy, jak bardzo się zmieniliśmy przez te kilka lat, gdy się w ogóle nie widzieliśmy. – I jak ojciec na to zareagował?
– Sytuacja w Niebie zmieniła się, Asie. Lepiej było stamtąd uciekać, niż dalej męczyć się z Gabrielem i resztą. Zresztą sam wiesz, że już od dawna chciałem to zrobić – wyjaśnił cicho z westchnięciem i odsunął się nieco ode mnie, siadając z powrotem na łóżku. – Znasz ojca. W sumie to chyba podejrzewał, że wkrótce do tego dojdzie. Ostatnio znacznie częściej się buntowałem niż normalnie. Skazał mnie bez mrugnięcia okiem, jedynie mama nieco popłakała. U Eliana chyba nic nowego i wciąż szaleje po klubach, Stella nadal bawi się w szukanie sobie faceta, a Lil dwa miechy temu wróciła i poinformowała wszystkich o twoim zniknięciu.
– I tyle? Nie powiedziała nic więcej? – upewniłem się, pamiętając, że do niej również dotarło zdjęcie, na którym całowałem się z Sab.
– A powinna? – Brat roześmiał się cicho. – Nie spodziewałem się ciebie tutaj. W końcu Nadzieja Nieba i Piekło? Co się stało?
– Za dużo by opowiadać. – Zaprzeczyłem głową, uciekając spojrzeniem na bok na rozbawionego Rotha, który o dziwo jak dotąd jeszcze nam nie przerwał. – A ogóle co w Niebie? Nic... nic się nie dzieje z mieszkańcami, prawda? W sensie, jakieś choroby, czy coś?
– Nie, spokojnie i nudno jak zawsze – zapewnił wesoło i po chwili zastanowienia nagle uśmiechnął się cwaniacko. – No, oprócz jednej rzeczy. Dlaczego nie mówiłeś, że będziesz miał dziecko?
– Że co? – zapytaliśmy jednocześnie z Rothem, patrząc zaskoczeni na Irvena. – Jakie dziecko?
– Twoje i Devry. Nic nie wiedziałeś? – parsknął śmiechem, rozbawiony kręcąc głową. – Gratuluję, braciszku! Zostaniesz tatusiem!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro