Rozdział 5
Znudzony, a nawet nieco poirytowany szedłem z Rothem w stronę miasta, wysłuchując jego narzekań na pogarszającą się sytuację w Piekle. W ogóle się tym nie interesowałem, bo mimo wszystko sprawy tego miejsca miałem gdzieś i jedyne co wciąż mnie tu trzymało, to chęć, a wręcz potrzeba uratowania Sab i odzyskania jej. Co prawda nie byłem przekonany, czy to, co Lucyfer powiedział o rzekomej więzi, to prawda, zwłaszcza że nadal nie odczuwałem żadnych konsekwencji rozłączenia z ukochaną, ale jeśli Diabeł o dziwo nie kłamał i między mną a jego córką istniało jakieś połączenie, to w sumie mogłoby okazać się to dość przydatne. Skoro sama Andrea stwierdziła, że pomogłoby to nam w odnalezieniu miejsca, gdzie trzymano Sabrielę, to byłem gotów zrobić wszystko, byleby wybudzić więź i użyć ją do poszukiwań.
- Wydaje mi się, czy dawniej więcej gadałeś? - zauważył poirytowany moim milczeniem Astaroth, szturchając mnie dla rozbudzenia w ramię. - Widzę, że nie słuchasz. Co ci ojciec nagadał, żeś taki zamyślony?
- To... skomplikowane - wymamrotałem niechętnie, nie mając zamiaru tłumaczyć znajomemu, w jak wielu sprawach archaniołowie okłamywali mieszkańców Nieba. - W skrócie, potwierdził, że jest sposób na znalezienie Sab, tyle że... prawdopodobnie więź też sprawi okropny ból, na który mam się już przygotować psychicznie.
- Jakoś nie widzę problemu - zaprzeczył wesoło brunet, a jego aura jak zawsze z zaskoczenia mnie zaatakowała, choć udało mi się przed nią uchylić. - Ups? Sorki, ale wiesz, że cię nie lubię.
- I wzajemnie - prychnąłem rozdrażniony, mordując go wzrokiem. - Problem jest taki, że Sabriela też będzie czuła ten ból. Teraz jasne?
- Szczerze? Nie. Bo ja patrzę na to z perspektywy jej wkurzającego brata, a nie ckliwego ukochanego i nie boję się o nią, jak o porcelanową laleczkę - roześmiał się, przecząc głową i zatrzymał na chwilę. - Astriel, wbij to sobie w końcu do głowy. Jesteś w Piekle. Masz do czynienia z demonami. I demonem jest też dziewczyna, w której się zabujałeś. To nie anielica, gdzie trzeba non stop za nią biegać, żeby czasem nic się jej nie stało. Wiele razy wpakowała się w tarapaty i wyszła z nich bez szwanku. Więc czemu teraz miałoby się to skończyć inaczej? - Spojrzał na mnie znacząco i tym razem jego zachowanie nie zaliczało się do złośliwych, a raczej spokojnych i mających dać wsparcie. - Wyluzuj, aniołku.
Westchnąłem ciężko i znów ruszyłem przed siebie, nie czekając na Rotha. Z jednej strony wiedziałem, że miał rację i niepotrzebnie zamartwiałem się o Sab. Przecież doskonale pamiętałem pierwsze dni znajomości, kiedy byliśmy bliscy pozabijania się, byleby pozbyć się przeciwnika i móc w spokoju wykonać przydzieloną nam misję. Zdecydowanie nie należała do słabych dziewczynek, które co chwilę prosiły kogoś o pomoc, gdy nie mogły sobie z czymś poradzić. Wręcz przeciwnie, jeśli coś było nie tak, raczej zachowywała to dla siebie, sama się z tym mierzyła i dopiero kiedy nie dawała sobie rady, zwracała się o pomoc. Ale z drugiej strony podświadomość przypominała mi, że to wciąż tylko dziewczyna. Równość płci niech sobie będzie, jednak kobiety nadal mimo wszystko pozostawały słabsze, delikatniejsze i wrażliwsze od mężczyzn. Może i na ten moment złośnica dawała sobie radę i stawiała buntownikom opór, tyle że jak długo była jeszcze w stanie tam wytrzymać?
- Da radę. Tak, wiem o tym. Ale... to Sab. Przecierpiała już zbyt wiele i nie chcę, żeby dalej ją krzywdzili - wyjaśniłem cicho po chwili wahania, zerkając na Astarotha. - Po prostu chcę ją zobaczyć. Upewnić się, że jest cała i zdrowa oraz że nic jej nie grozi. Uwolnić stamtąd, wrócić tu z nią i...
- I żyć długo i szczęśliwie? - przerwał mi z kpiną i parsknął śmiechem. - Przypominam, że jeszcze czeka cię upadek. Mów co chcesz, lecz taka jest prawda. Nie będziecie razem tak długo, jak ona będzie demonem, a ty aniołem.
- Gdy będzie po wszystkim, udam się do Nieba. Muszę pozamykać ostatnie sprawy, a pewnie Lil poinformowała Gabriela o moim zniknięciu. Jak tylko się tam pojawię, złapią mnie żołnierze. Skończę przed archaniołami i... Wiesz, prawdopodobnie karą będzie upadek - wyjaśniłem z westchnięciem, wzruszając ramionami. - W sumie niezbyt się tym przejmuję. Prawdę mówiąc, nie jest tu tak źle. Chyba byłbym w stanie się przyzwyczaić do tego miejsca.
- Cholera, kim jesteś i co zrobiłeś z Astrielem? - Roth spojrzał na mnie zszokowany, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ty tak serio?
- Oczywiście, że nie, idioto. Piekło jest okropne. Jednak jak upadnę, to nie będę miał wyboru, nie? - Roześmiałem się, widząc jego minę i przewróciłem oczami, gdy wkurzony demon prychnął. - Coś się wtedy wykombinuje i tyle. Może jakoś uda mi się zachować anielstwo.
- Nie wydaje mi się. Poza tym zaraz będziesz mógł sobie pogadać z nowym Upadłym i jeśli będzie w dobrym humorze, to opowie ci, jak to jest upaść - spostrzegł rozbawiony i weszliśmy razem do szpitala.
Według informacji od Lucyfera aktualnie tutaj przebywał nowoprzybyły ze względu na fakt, że najpewniej został pozbawiony skrzydeł i rany trzeba było opatrzyć. Kierując się wskazówkami pielęgniarki, ruszyliśmy do odpowiedniej sali, ale gdy tylko zobaczyliśmy tłumy ludzi na korytarzach, mimowolnie przystanęliśmy z Rothem.
- Jejku, ojciec mówił, że jest źle, lecz nie sądziłem, że aż tak - wyszeptał pod nosem, przemykając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.
Wszystko wskazywało na to, że miałem rację, gdy na Ziemi podejrzewałem przybycie Jeźdźcy Apokalipsy. Tylko że nie spodziewałem się, iż Madrigal z resztą naprawdę planowali zjednoczenie i zaatakowanie nie tylko wymiaru śmiertelników, a także Nieba oraz Piekła. Choć ja i syn Diabła niezbyt to odczuwaliśmy przez wyprawy, na które się udawaliśmy, to w rzeczywistości sytuacja w Podziemiu nie należała do najlepszych. Mówiło się o epidemii nieznanej choroby wśród mieszkańców biedniejszych dzielnic oraz o klęsce głodu spowodowanej suszami, których skala nawet jak na to miejsce była dość nietypowa i niepokojąca. I chociaż z Rothem wcześniej lekceważyliśmy te plotki, uznając, że wieści o kataklizmach były wyolbrzymione, tak teraz realne zagrożenie ze strony Zarazy i Głodu wręcz uderzyło w nas ze zdwojoną siłą.
- Ziemia się znudziła, to teraz nadeszła wasza kolej - odpowiedziałem cicho i niepewnie podążyłem za demonem, gdy ten skierował się na piętro.
- Raczej nasza. Niebu wkrótce też się oberwie. Nie darują wam, skoro i nam nie odpuścili. Trzeba będzie się tym zająć - zauważył brunet i stanąwszy pod odpowiednimi drzwiami, spojrzał na mnie znacząco. - Chcesz jako pierwszy skonfrontować się z krewniakiem? W końcu ty jesteś aniołem, a on eks-aniołem.
- Ha, ha, bardzo śmieszne - prychnąłem i nie czekając na towarzysza, wszedłem do środka. A zobaczywszy postać siedzącą na łóżku, momentalnie znieruchomiałem. - O kurwa.
- Irven Argent, w czerwcu stuknie tysiąc lat, były żołnierz. Uuu, w takim razie przyda się w armii - przeczytał Astaroth z kartoteki pacjenta, wchodząc do pokoju. Następnie uśmiechnął się do znajomej mi postaci, a widząc, że ta patrzyła na mnie równie zszokowana, jak ja na nią, zdezorientowany zmarszczył brwi. - Chwila, znacie się?
- Astriela raczej każdy zna. Przecież to Nadzieja Nieba. - Chłopak o platynowych włosach szybko wstał i podszedł do nas wesoło, zupełnie nie przejmując się faktem, że im bardziej się zbliżał, tym ja robiłem się coraz bledszy. - No proszę, nie sądziłem, że spotkam cię w Piekle, Aśku. Przynajmniej w końcu wiadomo, gdzie zniknąłeś na tyle czasu. Wszyscy się o ciebie martwią, wiesz? Wstydziłbyś się tak znikać.
- Roth... - wydukałem, opierając się o ścianę i wpatrując w Upadłego przede mną, jakbym właśnie zobaczył ducha. - Irven to mój brat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro