Rozdział 3
Siedziałem w salonie w posiadłości Andrei i od trzech godzin słuchałem bezustannej paplaniny dziewczyny o zakupach, na których była ostatnio z przyjaciółkami oraz co sobie wtedy kupiły, a z każdą minutą moja irytacja rosła. Rothowi jednak raczej niezbyt się spieszyło do ponownego wyruszenia w drogę i kontynuowania poszukiwań, a nawet mógłbym z ręką na sercu przysiąc, że specjalnie zadawał blondynce setki pytań dotyczących "jej nowych wdzianek", żeby dodatkowo mnie wkurzyć i dać poczucie zmarnowanego dnia.
- Ja pierdolę, jeszcze jedno słowo na ten temat i nie wytrzymam - warknąłem w końcu do wesoło nadawającej o bzdurach demonicy, która słysząc mój ostry ton, zaśmiała się cicho. - Skończ w końcu, ile można pieprzyć o tym samym, co? Nie masz nic ciekawszego do powiedzenia? To zamknij się i daj nam w spokoju zregenerować siły do dalszej podróży.
- Uuu, aniołek bez anielskiej cierpliwości? Interesujący wyjątek - zauważyła z kpiącym uśmiechem i zauważywszy zdezorientowane spojrzenie Astarotha, parsknęła śmiechem. - Co? Myślałeś, że się nie zorientuję? Oczywiście, że wiem, kogo tu przyprowadziłeś. Akurat z Astrielem już się kiedyś spotkaliśmy, tyle że on tego nie pamięta, bo Gabryś skutecznie zrobił mu pranie mózgu.
- Naprawdę? - spytałem i spróbowałem sobie przypomnieć to spotkanie lub chociaż okoliczności, gdy mogłoby do niego dojść, lecz za nic nie potrafiłem wyłapać we wspomnieniach czegoś takiego. - Niby kiedy miałoby to być?
- Pamiętasz pożar w Londynie? Chyba koło 1666 roku? - Uśmiechnęła się cwaniacko i poprawiła na kanapie, siadając na niej bokiem i tym samym przodem do mnie, przez co jej przeszywający wzrok stał się jeszcze uciążliwszy. - Lodowe demony dysponują mocą lodu, a twój ojciec dogadał się z moim. Zawarli układ, według którego my mieliśmy ugasić pożar, a wy dać nam zgodę na urządzanie sobie polowań na Ziemi. Ja oraz mój brat pełniliśmy funkcję świadków Oriaxa. Ty i Irven zostaliście świadkami Gabriela. Teraz coś świta?
Zaskoczony patrzyłem na nią przez dłuższy moment, będąc przekonany, że Andrea kłamała i nigdy nie miało to miejsca, ale im dłużej się zastanawiałem, tym szybciej zaklęcie rzucone przez mego ojca traciło moc. Powoli, jak za mgłą, przypominałem sobie widok palących się budynków, spanikowanych ludzi biegających po ulicach miasta, chcąc uciec przed szalejącym żywiołem oraz głupie żarty brata, gdy ten to wszystko komentował. A także demoniczne aury, które otoczyły nas w pewnym momencie i trzy postaci, jednak za nic nie byłem w stanie przywołać w głowie ich wyglądu. Blokada prawdopodobnie była zbyt silna i tylko inny archanioł mógłby ją zdjąć, żebym mógł przypomnieć sobie takie szczegóły.
- Coś tam świta - odpowiedziałem niechętnie po chwili milczenia, nawet się nie dziwiąc, że Gabriel zastosował na mnie i Irvenie taki chwyt. Już nie raz bawił się czyimiś wspomnieniami i jedyne dobre, co z tego wynikło, to że do perfekcji opanowałem wyrzucanie intruzów z głowy, gdy ci próbowali manipulować mną podczas bitew. - Jednak was nie pamiętam.
- Może to dobrze? Przynajmniej mamy czystą kartę do nawiązania bliższej znajomości - spostrzegła z cwaniackim uśmiechem i puściła mi oczko. No i zrozumiałem, czemu Roth kazał mi pozostawać spokojnym i nie atakować. Typ podrywaczki, na które wręcz miałem uczulenie, a o czym brat Sab zdążył się przekonać podczas ostatnich dwóch miesięcy. Ugh, nienawidziłem takich zachowań.
- Nie oczekuj od niego zbyt wiele. Nie bez powodu tu jest i pomaga w znalezieniu Sabrieli - wtrącił się Astaroth, patrząc znacząco na dziewczynę. - Nie zdziwiło cię jeszcze, dlaczego tutaj przebywa? Zwłaszcza że, jak widać, wciąż jest aniołem.
- Raczej... nie spodziewałam się, że to o to może chodzić - wyjaśniła zdziwiona, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Ale że Sab?! Przecież wiesz, jaka ona jest! Ona i anioł? Szybciej by go zabiła, niż się zakochała! I to w synu Gabriela?!
- Też w to nie wierzę, chociaż o dziwo Lucyfer i Astriel są co do tego przekonani - przytaknął z cichym prychnięciem i napił się drinka, całkowicie ignorując moje mordercze spojrzenie. - Tak czy siak, ptaszek będzie tu, dopóki nie znajdziemy siory i jestem skazany na jego towarzystwo.
- Anioł zabujał się w demonie. No proszę, ciekawe zrządzenie losu. - Andrea zachichotała, z powrotem skupiając na mnie uwagę i pokręciła głową. - Jaka szkoda. A jesteś taki ładny. To takie typowe, że ci najlepsi są zawsze zajęci.
- Dobra, ja się stąd zbieram. Mam dość - wymamrotałem, nie mając zamiaru dalej słuchać takich rzeczy i wstałem. - Dobranoc, miłej zabawy i tak dalej. Tylko uprzedzam, że o świcie jedziemy dalej, więc nie przeginaj z alkoholem - zwróciłem się na odchodne do Rotha, który parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Ja i alkohol? Nigdy! - zaprzeczył z niewinnym uśmiechem i jak na złość dolał sobie do szklanki nową porcję jakiegoś świństwa, którego sam zakazał mi pić. Nie to, że bym próbował, bo takie rzeczy w Podziemiu nie należały do najlepszych i znacznie wolałem ziemskie trunki.
- To nie ma sensu - zauważyła cicho zamyślona demonica, łapiąc szybko za moje ramię. - Nie ma sensu jechać dalej. To jak szukanie igły w stogu siana. W ten sposób nie znajdziecie Sabrieli, bo ona może być wszędzie. Musicie to zrobić inaczej. - Odetchnęła głęboko i usadziwszy mnie mocą na fotelu, pochyliła się nieco w mą stronę. - Posłuchaj, jeśli to, co mówisz to prawda i ty oraz Sab rzeczywiście jesteście sobie pisani, to może udałoby się wykorzystać wasze uczucie do poszukiwań. Wyczuwasz ją, prawda?
- Skąd wiesz? - zapytałem ostrożnie, zerkając kątem oka na Rotha, który uważnie się nam przysłuchiwał. - Znaczy się, to nie tak, że ją wyczuwam. Wiem tylko, że coś jest z nią nie tak i musimy ją jak najszybciej znaleźć. Cierpi. Nie potrafię określić w jaki sposób, ale na pewno cierpi. A jeśli coś jej się stanie...
Powstrzymałem się od dokończenia, bo nawet nie chciałem się zastanawiać, co bym w takiej sytuacji zrobił. Prawdą było, że przez kilka miesięcy znajomości z Sab tak bardzo przyzwyczaiłem się i pokochałem jej towarzystwo, złośliwości i po prostu jej demoniczne jestestwo, że teraz nie potrafiłem sobie wyobrazić, iż to nagle miałoby się zakończyć. Potrzebowałem tej dziewczyny i jakkolwiek próbowałem temu zaprzeczać, zdawałem sobie sprawę, że już nie miałem innego wyboru. Anioły zakochiwały się tylko raz i w moim wypadku padło na córkę Lucyfera. I choć jako demon była niesamowicie silna oraz uparta w swych postanowieniach, to nadal jak każdy posiadała pewne granice wytrzymałości.
- To twarda sztuka. Nic jej nie złamie i będzie dobrze. - Astaroth wyszeptał niepewnie, jakby czytając mi w myślach i uśmiechnął się słabo, lecz tak jak ja bezustannie zamartwiał się zaistniałą sytuacją. - Potrzebujemy tylko czasu i ją odbijemy. Na pewno.
- Nie. Nie macie czasu. Prawdopodobnie, gdy zorientują się, że przetrzymywanie Sabrieli nic im nie daje, zabiją ją. Musicie działać jak najszybciej - odparła Andrea, która chodząc w kółko po salonie, zastanawiała się nad czymś. - Nie jedźcie dalej. Nie w naszej krainie. Wracajcie do siebie. Wyślę ludzi na poszukiwania i postaram się wam pomóc w tej części Piekła. A wy szukajcie u siebie, tyle że... - urwała i utkwiła we mnie swe spojrzenie, przez które odruchowo dla ochrony otoczyłem się szczelnie aurą. - Powiedz Lucyferowi, że ma trenować więź Astriela. Twój ojciec będzie wiedział, o co chodzi - dokończyła, uśmiechając się do zdezorientowanego przyjaciela. - Tak najszybciej znajdziecie Sab. Nie wyprawami i zaglądaniem w każdy kąt. Wystarczy trochę ćwiczeń i aniołek zaprowadzi was do niej jak ziemski GPS.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro