Rozdział 17
Stwierdziłam, że nie ma sensu czekać z tym do weekendu, skoro już i tak od dawna nie było rozdziału. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
***
Nie powinno mnie tu być. Nawet nie powinienem wchodzić na to piętro, a co dopiero zbliżać się do tej sali. Moc tętniąca zza drzwi przede mną powodowała gęsią skórkę i przyjemnie relaksowała oraz dodawała sił, moja anielska aura wręcz wyrywała się do przodu, by jak najszybciej spotkać się ze Stwórcą, a chociaż miałem świadomość, że takie nagłe wtargnięcie mogło się dla mnie źle skończyć, to odczuwałem silną potrzebę wejścia do środka, byleby być jak najbliżej Boga. Instynkt istoty niebiańskiej robił swoje i nie potrafiłem go zagłuszyć za żadne skarby, a jakiekolwiek starania zebrania myśli i skupienia się na Sab kończyły się wewnętrzną walką z samym sobą. Nie przyszedłem tu, by wychwalać Jego imię. Miałem z Nim interes do załatwienia i należało wziąć się w garść, póki jeszcze nikt mnie nie przyłapał na zaglądaniu w zakazane dla wszystkich rejony ratusza.
Odetchnąłem głęboko i przełamawszy się, złapałem za klamkę oraz uchyliłem ciężkie wrota. Momentalnie zostałem uderzony falą wydobywającego się zza nich światła, które wręcz oślepiało i dopiero po dłużej chwili byłem w stanie na tyle powstrzymać łzawienie oczu, bym mógł wejść do środka, gdzie zresztą nie było lepiej. Ściany, sufit i podłogę pokrywała śnieżna, niczym niezmącona biel, z góry się lał strumień światła nawet nie wiadomo skąd, a potężna, boska energia zapierała dech w piersiach i onieśmielała. Jednocześnie poczucie miłości, troski i dobra odurzało oraz zachęcało do zapomnienia o wszelkich troskach i zaufaniu Bogu, co było nieco irytujące, skoro przyszedłem w interesach, a nie wypić herbatkę i pozachwycać się Jego cudownością.
Upewniwszy się, że nikt z zewnątrz mnie nie widział, zamknąłem szybko za sobą drzwi. Natomiast gdy z powrotem odwróciłem się ku pokojowi, przede mną już stał niski i drobny chłopczyk o włosach prawie że białych i jasnoniebieskich, przejrzystych oczach, których jednak intensywne spojrzenie przeszywało na wskroś. Czułem, jak po kolei odkrywa wszystkie moje tajemnice, a niemożność odwrócenia wzroku i konieczność pozwalania Mu na to powodowała nieprzyjemne dreszcze na karku.
– Tym razem trafiłeś tu celowo, co? – Nagle dziecko roześmiało się wesoło i usiadło sobie po turecku na środku sali. – Dawno się nie widzieliśmy.
– Odpuść sobie te zabawy. Wiesz, po co przyszedłem – westchnąłem ciężko i chcąc nie chcąc, przykucnąłem przed chłopcem, nie spuszczając z niego wzroku.
Nawet postaci nie zmienił. Po tylu wiekach wciąż pokazywał się o tym niewinnym obliczu i gdyby nie to, że zdawałem sobie już sprawę, z kim miałem do czynienia, to pewnie pomyliłbym Go z jakimś zbłąkanym dzieciakiem.
To nie było nasze pierwsze spotkanie. Dawniej, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, także udało mi się trafić do tego pomieszczenia – wtedy bardziej przypadkiem, podczas ucieczki przed wściekłym ojcem. Do dziś pamiętałem mój szok, kiedy w zupełnie pustym pomieszczeniu natknąłem się na może sześciolatka, który zdawał się równie zaskoczony tym niespodziewanym spotkaniem, jak ja. Chyba jakimś cudem udało mi się zadziwić samego Boga, bo na początku nawet On zbytnio nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Ostatecznie skończyło się na moich wyjaśnieniach, co w ogóle robiłem na najwyższym piętrze ratusza i późniejszej pogawędce o błahych sprawach. Za to do samego końca nie miałem pojęcia, kim był mój rozmówca. Dopiero Gabriel mnie z tym uświadomił, gdy po kilku godzinach w końcu wróciłem do domu i wyznałem mu, gdzie się podziewałem przez ten szmat czasu.
Spotkanie to prawdopodobnie najbardziej wpłynęło na moje późniejsze zachowanie. Mimo że brałem przykład z braci i starałem się być tak fajni, jak oni, to gdzieś z tyłu głowy zawsze miałem, że Stwórca, ten mały chłopczyk, z którym za nastolatka rozmawiałem, nie byłby zadowolony z mych czynów. I to zawsze pomagało mi zachować jako-takie granice w szaleństwach z Irvenem oraz Elianem, nie pozwalając się do końca stoczyć. Może dlatego teraz pozostawałem aniołem-buntownikiem, a nie w pełni Upadłym. Bo po nieświadomej wizycie u Boga byłem bardziej świadom Jego realnej obecności w Niebie, niż inni tacy jak ja, którzy całkowicie ulegli pokusom Piekła i dołączyli do Lucyfera.
– Pomożesz mi? Proszę, jestem już zmęczony tym zamartwianiem się o Sabrielę. Wiem, że to córka Diabła, ale...
– To nie takie proste, Astriel – Bóg od razu zaprzeczył ze smutnym uśmiechem i przechylił lekko głowę, by uważniej mi się przyjrzeć. – Czuję twoją miłość do niej. Naprawdę macie więź.
– No i co mi po tej cholernej więzi, skoro nic ona nie daje i tak czy siak nie mogę wykorzystać jej do uratowania Sab? – spytałem nieco rozeźlony, co od razu spotkało się z kwaśną miną chłopca.
– Za długo byłeś w Piekle. Zepsuli mi cię.
Z trudem zdusiłem przekleństwo cisnące się na usta i odetchnąłem głęboko dla zachowania spokoju. Miałem tylko jakieś urojenia, czy Bóg naprawdę specjalnie omijał temat mojej ukochanej, jak tylko się dało, gadając o czymś innym? Co Go obchodziło, że się zmieniłem? Przecież praktycznie w ogóle nie robiło Mu to różnicy, a przynajmniej tak długo, póki pozostawałem lojalny. A jeśli chciał mnie w ten sposób jakoś odciągnąć od Podziemia, jego mieszkańców i przede wszystkim rodziny królewskiej, w tym Sab, to tylko coraz bardziej się wkopywał. Nie zamierzałem ulegać i tak po prostu porzucić demonicy, więc jeśli planował dalej truć mi dupę o bzdurach, by odciągnąć od niej mą uwagę, to tylko niepotrzebnie tracił czas.
– Buntujesz się – wyszeptał po chwili, a gdy Jego oczy jaśniej rozbłysnęły i aura bardziej naparła na moją, mimowolnie się skuliłem. – Dlaczego?
– Dużo się stało przez te kilka miesięcy. I przerasta mnie to – zacząłem z wahaniem, wzdychając ciężko i pokręciłem głową. – Zależy Ci na utrzymaniu mnie przy sobie, zwłaszcza po tym, jak Irven upadł, a Elian pewnie jest tego bliski. Rozumiem to. Rozumiem też, jeśli boisz się, że mój związek z Sabrielą jakoś odsunie mnie od Ciebie. Ale uwierz, nie o to mi chodzi. Kocham ją i chcę po prostu być z nią szczęśliwy. Tyle że to jej porwanie, siedzenie w Piekle i jeszcze szykująca się wojna... Proszę, pomóż mi pozbyć się chociaż jednego zmartwienia. Pomóż mi odnaleźć ukochaną.
Wręcz błagalnie spojrzałem na siedzące przede mną dziecko, które wyglądało, jakby nawet nie rozumiało tego, co właśnie powiedziałem. Jedynie ten nienaturalny błysk w oczach dawał jasny znak, że nie miało się do czynienia z jakimś losowym bachorem, a potężnym bytem. Przez cały czas tliła się we mnie nadzieja, że może jednak uda mi się przekonać do siebie Stwórcę. Że zaufa, okaże wsparcie i pomoże. Cholera, w końcu to był sam Bóg! Ten sam, który stworzył cały świat, wszystkie istoty i całą resztę! Odszukanie i uwolnienie córki Szatana nie stanowiło dla Niego najmniejszego problemu! Więc gdy po chwili zastanowienia zaprzeczył lekko głową, czułem się jak naiwny debil, który zbędnie pokładał zbyt wielką wiarę w swego władcę.
– Pomógłbym wam. Lecz nie mogę.
– Bo?
– Bo wtedy ulegną zmianie losy świata – wyjaśnił cicho i jakby próbując podnieść mnie na duchu, lekko się uśmiechnął.
– Oczywiście. Twoja typowa gadka-szmatka. "Mam inny plan, zmienią się losy świata, tak musi być, a ja nie mogę ingerować" – prychnąłem zirytowany, bo dokładnie o tym samym musiał wysłuchiwać Lucyfer zaraz przed upadkiem, o czym mi opowiadał podczas jednej z kolacji u niego. – Kurwa, pierdolisz wszystkim cały czas te same głupoty, a potem się dziwisz, że coraz więcej aniołów upada. Kiedy w ogóle byłeś na zewnątrz i przeszedłeś się po Niebie? Kiedy w ogóle zainteresowałeś się naszym życiem i choćby ludźmi, którzy ostatnio cierpieli przez mieszańca, a Ty gówno z tym zrobiłeś i musieliśmy Cię wyręczać? Kiedy w końcu opuścisz to miejsce i osobiście pokażesz się normalnym aniołom, a nie tylko "wybrańcom" archaniołom, którzy na marginesie do perfekcji opanowali męczenie swoich dzieci, gdy Ty w najlepsze sobie tu siedzisz jako dzieciak?! Może gdybyś w końcu zareagował, to udałoby się powstrzymać Bena, a te wszystkie nieszczęścia nigdy by się nie wydarzyły! To Twoja kolejna pojebana gierka i Twoja wina! I dobrze o tym wiesz!
– Wystarczy – przerwał ostrzejszym tonem i w tej samej chwili przez całe moje ciało przetoczyła się fala bólu.
Z cichym jękiem opadłem na kolana i skuliłem się przed nacierającą na mnie energią, przy której aura samego Diabła była słaba jak wietrzyk. Światłość pojawiła się ze wszystkich stron, ponownie odbierając mi na moment wzrok, a świadomość obecności znacznie potężniejszego bytu gwałtownie wzrosła, wręcz zmuszając do pokłonienia się Mu.
Zacisnąłem ręce w pięści i odetchnąłem głęboko, starając się zignorować atakującą mnie potęgę Boga. Wiedziałem, że byłem nikim wobec Niego. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby tylko chciał, mógłby mnie uśmiercić choćby i w tym momencie, i nic by Go przed tym nie powstrzymało. Byle jaki słaby anioł kontra wszechpotężny Stwórca wszystkiego? Nie miałem najmniejszych szans. Jednak nie mogłem tak po prostu poddać się Jego woli. Może później, gdy wszystkie sprawy miałbym już załatwione, a Sabriela byłaby bezpieczna. Na razie musiałem stawiać Mu opór i pokazać, że nie byłem kolejnym pionkiem w Jego chorej grze.
– Przestań. Teraz zachowujesz się jak prawdziwy, rozwydrzony bachor – wydusiłem z siebie i zebrawszy w sobie siły, uniosłem głowę i spojrzałem Mu prosto w Jego roziskrzone oczy. – Jesteś Bogiem. Mógłbyś mnie zniszczyć nawet teraz. Ale nie zrobisz tego. Jestem Ci do czegoś potrzebny, a to, co właśnie robisz, ma mnie tylko zastraszyć, prawda?
Dziecko przechyliło nieco głowę i lekko uniosło rękę, a wtedy cała Jego potęga odpuściła i przestała atakować, pozwalając mi się rozluźnić i odetchnąć z ulgą. Następnie Stwórca westchnął i podniósł się z ziemi, by podejść bliżej mnie.
– Chcę tylko ocalić ukochaną, która wkrótce może zginąć – wyszeptałem po chwili milczenia coraz bardziej zrezygnowany. A czując Jego drobną dłoń na moim ramieniu, drgnąłem nerwowo. – Albo... chociaż powiedz mi, czy mogę ufać Bevialowi. Błagam. Będę lojalny. Zrobię wszystko. Tylko zrób coś w końcu i pomóż mi.
– Astriel – odezwał się cicho znacznie łagodniejszym głosem, a gdy zerknąłem na Niego, tym razem bez problemu odczytałem troskę malującą się na dziecięcej twarzy. – Wiem, że jest ci ciężko. I będzie jeszcze ciężej, bo jeszcze naprawdę wiele przed tobą. Tylko... Proszę, zaufaj mi. A obiecuję, że odnajdziesz spokój i szczęście u boku Sabrieli. Dobrze?
Prychnąłem lekceważąco i podniósłszy się z kolan, strzepnąłem Jego rękę z siebie i ruszyłem do wyjścia.
– Astriel?
– Zaufam. Ale jeśli okaże się, że to tylko kolejne kłamstwo, a Sab coś się stanie, przyrzekam Ci, że Lucyfer przestanie być Twoim największym wrogiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro