Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Hejka!

Jeszcze dzisiaj wieczorem pojawi się jeden rozdział, więc spokojnie, będzie ciąg dalszy ;)

Zapraszam!

***

Może i kilka razy cierpiałem przez biczowanie tak bardzo, że potem przez wiele dni z trudem w ogóle chodziłem, jednak tym razem myślałem, że właśnie nadszedł mój czas.

Najpierw pojawił się silny ucisk w sercu, a ten po kilku sekundach zmienił się w okropne uczucie, jakby wbito w nie ostrze i to z boskiego metalu. Klatka piersiowa zapłonęła żywym ogniem, który z każdą chwilą coraz bardziej się rozprzestrzeniał na całe ciało i nawet wzięcie oddechu przychodziło z trudem przez oszałamiający ból. A im dłużej to trwało, tym stawało się silniejsze.

Nie wiem, jak długo tkwiłem w tym stanie. Może dni, może miesiące, może lata, a może i całe wieki. Prawdopodobnie zaledwie kilka godzin lub minut, ale wiadomo, jak to zazwyczaj wygląda. Gdy się cierpi, każda chwila jest katorgą. Na szczęście w końcu komuś chyba znudziło się męczenie mnie i ból zaczął odpuszczać. Powoli się wycofywał ze zdrętwiałych kończyn i wracał do źródła w sercu, które z każdym uderzeniem jakby zwalniało i się uspokajało wraz z przemijaniem tych katuszy.

– Długo mu to jeszcze zajmie? – Jakby z oddali rozległ się czyjś znajomy głos i dopiero kiedy w miarę wróciła mi trzeźwość myślenia, potrafiłem dopasować go do osoby Rotha. – Już tydzień leży nieprzytomny.

– Niedługo mu minie. To normalne, pierwsze uderzenie jest najgorsze i prawdę mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby zareagował inaczej – odpowiedział Lucyfer, którego usłyszałem już znacznie wyraźniej. – Daj mu trochę czasu.

– Którego nie mamy. Tydzień? Trzeba znaleźć Sab, a nie mnie niańczyć – wydusiłem z siebie, wręcz zmuszając się do uniesienia ociężałych powiek.

Przez dobrą chwilę miałem trudności ze złapaniem ostrości, bo jedyne co widziałem, to rozmazane plamy i mroczki tańczące mi przed oczami. Dodatkowo głowa wciąż tępo pulsowała, jakby ktoś jebnął mnie w nią młotem i serce tak bolało, że zacząłem obawiać się, czy czasem nie doświadczałem właśnie zawału.

– Jak się czujesz? – zapytał Diabeł, stając obok łóżka, na którym leżałem i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że znajdowaliśmy się w przydzielonej mi sypialni w jego rezydencji. – Bardziej boli głowa czy serce?

– Raczej to i to boli tak samo – wymamrotałem i z jego pomocą podniosłem się do siadu. – Co się stało?

– Powiedziałeś, że kochasz Sab i padłeś. To dobrze nie wróży. – Astaroth parsknął śmiechem, stojąc w rogu pokoju i wyraźnie rozbawiony mierzył mnie wzrokiem. – Chyba aktywowałeś tym więź. Co nie?

– Na to wygląda – przytaknął Lucyfer i zdawać by się mogło, że ukradkiem odetchnął z ulgą. – No to możemy rozpocząć trening! – zauważył wesoło i w ułamku sekundy wyszedł z pokoju.

Westchnąłem ciężko i skrzywiłem się, czując wciąż tętniące palenie w klatce piersiowej. Cholera, jeśli rzeczywiście ból więzi nagle się ujawnił i atakował z taką siłą również Sabrielę, to miałem szczerą nadzieję, że dzięki naszemu połączeniu wkrótce ją odnajdziemy i uratujemy. Jebać to, że ja cierpiałem, ale jej akurat nie należały się te męczarnie spowodowane naszą rozłąką. W końcu i tak była w gorszej sytuacji jako zakładniczka buntowników, którzy pies wie, co z nią robili.

– Wszystko okej? – spytał niepewnie Roth, bezustannie mi się przyglądając. – Jak wtedy nagle złapałeś się za serce i odleciałeś, to pierwszy raz w życiu spanikowałem i nie wiedziałem co zrobić. Wolę nie narażać się Sab za zabicie jej faceta.

– Boisz się własnej siostry? – Mimowolnie roześmiałem się i ignorując ból, wstałem z łóżka oraz się przeciągnąłem. – Wyluzuj, nic mi nie jest. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz.

– W to nie wątpię. Zabić ciebie to nie lada wyzwanie – prychnął cicho i spojrzał na swojego ojca, gdy ten akurat wrócił z jakimś czarnym pudełkiem. – A to co? Zestaw małego satanisty?

– Ha, ha, bardzo śmieszne. – Diabeł przewrócił oczami i zaczął rozkładać wszystko na podłodze.

Im więcej rzeczy wyciągał z tego "zestawu małego satanisty", jak to ujął Roth, tym bardziej zaczynałem wątpić, czy połączenie się z Sabrielą przez więź i wyciągnięcie od niej informacji gdzie się podziewa to dobry pomysł. Jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, że pentagram, krąg ze świec i różne dziwne medaliony miałyby mi pomóc w nawiązaniu kontaktu z ukochaną. Ba, nawet syn Lucyfera zerkał na mnie niepewnie, jak ja nie będąc przekonany, czy te wszystkie gadżety naprawdę zadziałają.

– A... po co to wszystko? – Odezwał się w końcu demon, podejrzliwie przyglądając się jednemu wisiorowi, którego aura była dziwnie silna i mroczna.

– Dla skupienia. Nieważne jak potężny jest Astriel, tutaj moc mu nie ułatwi zadania – wyjaśnił obojętnie, a następnie ustawił mnie w przygotowanym kręgu i zapalił świece.

– To w takim razie niby jak mam się skontaktować z Sab? – zapytałem zdezorientowany, a Szatan tylko prychnął, kręcąc głową.

– Więź? Coś ci to mówi? Musisz ją odnaleźć w głębi siebie, zupełnie wybudzić i podążyć za nią do ukochanej jak po nitce do kłębka. Proste? Proste – roześmiał się cicho. – Dasz radę, nie masz co się przejmować. Jedynie prawdziwy debil by sobie nie poradził – zauważył, za to Roth w tej chwili parsknął śmiechem. – Na przykład taki, jak mój syn – dodał tak cicho, że tylko ja byłem w stanie to dosłyszeć.

Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, ale szybko spoważniałem i kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Mężczyźnie nie trzeba było więcej, w milczeniu podał mi amulet, który jeszcze chwilę temu oglądał Roth. Prosta ozdóbka z rubinu oplecionymi drucikami ze srebra może i nie wyglądała imponująco, aczkolwiek energia, jaka z niej tętniła, momentalnie uspokajała, pomagała oczyścić umysł ze zbędnych myśli i skupić się na zadaniu.

– Okej, jestem gotowy – przytaknąłem, wziąwszy głęboki oddech.

Następnie ścisnąłem mocno medalion, przymknąłem oczy i kierując swą uwagę na ból w sercu spowodowany więzią, wyobraziłem sobie Sab oraz jak podążam za czerwonym sznurkiem w jej stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro