Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Znudzony, a nawet nieco poirytowany szedłem z Rothem w stronę miasta, wysłuchując jego narzekań na pogarszającą się sytuację w Piekle. W ogóle się tym nie interesowałem, bo mimo wszystko sprawy tego miejsca miałem gdzieś i jedyne co wciąż mnie tu trzymało, to chęć, a wręcz potrzeba uratowania Sab i odzyskania jej. Co prawda nie byłem przekonany, czy to, co Lucyfer powiedział o rzekomej więzi, to prawda, zwłaszcza że nadal nie odczuwałem żadnych konsekwencji rozłączenia z ukochaną, ale jeśli Diabeł o dziwo nie kłamał i między mną a jego córką istniało jakieś połączenie, to w sumie mogłoby okazać się to dość przydatne. Skoro sama Andrea stwierdziła, że pomogłoby to nam w odnalezieniu miejsca, gdzie trzymano Sabrielę, to byłem gotów zrobić wszystko, byleby wybudzić więź i użyć ją do poszukiwań.

- Wydaje mi się, czy dawniej więcej gadałeś? - zauważył poirytowany moim milczeniem Astaroth, szturchając mnie dla rozbudzenia w ramię. - Widzę, że nie słuchasz. Co ci ojciec nagadał, żeś taki zamyślony?

- To... skomplikowane - wymamrotałem niechętnie, nie mając zamiaru tłumaczyć znajomemu, w jak wielu sprawach archaniołowie okłamywali mieszkańców Nieba. - W skrócie, potwierdził, że jest sposób na znalezienie Sab, tyle że... prawdopodobnie więź też sprawi okropny ból, na który mam się już przygotować psychicznie.

- Jakoś nie widzę problemu - zaprzeczył wesoło brunet, a jego aura jak zawsze z zaskoczenia mnie zaatakowała, choć udało mi się przed nią uchylić. - Ups? Sorki, ale wiesz, że cię nie lubię.

- I wzajemnie - prychnąłem rozdrażniony, mordując go wzrokiem. - Problem jest taki, że Sabriela też będzie czuła ten ból. Teraz jasne?

- Szczerze? Nie. Bo ja patrzę na to z perspektywy jej wkurzającego brata, a nie ckliwego ukochanego i nie boję się o nią, jak o porcelanową laleczkę - roześmiał się, przecząc głową i zatrzymał na chwilę. - Astriel, wbij to sobie w końcu do głowy. Jesteś w Piekle. Masz do czynienia z demonami. I demonem jest też dziewczyna, w której się zabujałeś. To nie anielica, gdzie trzeba non stop za nią biegać, żeby czasem nic się jej nie stało. Wiele razy wpakowała się w tarapaty i wyszła z nich bez szwanku. Więc czemu teraz miałoby się to skończyć inaczej? - Spojrzał na mnie znacząco i tym razem jego zachowanie nie zaliczało się do złośliwych, a raczej spokojnych i mających dać wsparcie. - Wyluzuj, aniołku.

Westchnąłem ciężko i znów ruszyłem przed siebie, nie czekając na Rotha. Z jednej strony wiedziałem, że miał rację i niepotrzebnie zamartwiałem się o Sab. Przecież doskonale pamiętałem pierwsze dni znajomości, kiedy byliśmy bliscy pozabijania się, byleby pozbyć się przeciwnika i móc w spokoju wykonać przydzieloną nam misję. Zdecydowanie nie należała do słabych dziewczynek, które co chwilę prosiły kogoś o pomoc, gdy nie mogły sobie z czymś poradzić. Wręcz przeciwnie, jeśli coś było nie tak, raczej zachowywała to dla siebie, sama się z tym mierzyła i dopiero kiedy nie dawała sobie rady, zwracała się o pomoc. Ale z drugiej strony podświadomość przypominała mi, że to wciąż tylko dziewczyna. Równość płci niech sobie będzie, jednak kobiety nadal mimo wszystko pozostawały słabsze, delikatniejsze i wrażliwsze od mężczyzn. Może i na ten moment złośnica dawała sobie radę i stawiała buntownikom opór, tyle że jak długo była jeszcze w stanie tam wytrzymać?

- Da radę. Tak, wiem o tym. Ale... to Sab. Przecierpiała już zbyt wiele i nie chcę, żeby dalej ją krzywdzili - wyjaśniłem cicho po chwili wahania, zerkając na Astarotha. - Po prostu chcę ją zobaczyć. Upewnić się, że jest cała i zdrowa oraz że nic jej nie grozi. Uwolnić stamtąd, wrócić tu z nią i...

- I żyć długo i szczęśliwie? - przerwał mi z kpiną i parsknął śmiechem. - Przypominam, że jeszcze czeka cię upadek. Mów co chcesz, lecz taka jest prawda. Nie będziecie razem tak długo, jak ona będzie demonem, a ty aniołem.

- Gdy będzie po wszystkim, udam się do Nieba. Muszę pozamykać ostatnie sprawy, a pewnie Lil poinformowała Gabriela o moim zniknięciu. Jak tylko się tam pojawię, złapią mnie żołnierze. Skończę przed archaniołami i... Wiesz, prawdopodobnie karą będzie upadek - wyjaśniłem z westchnięciem, wzruszając ramionami. - W sumie niezbyt się tym przejmuję. Prawdę mówiąc, nie jest tu tak źle. Chyba byłbym w stanie się przyzwyczaić do tego miejsca.

- Cholera, kim jesteś i co zrobiłeś z Astrielem? - Roth spojrzał na mnie zszokowany, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ty tak serio?

- Oczywiście, że nie, idioto. Piekło jest okropne. Jednak jak upadnę, to nie będę miał wyboru, nie? - Roześmiałem się, widząc jego minę i przewróciłem oczami, gdy wkurzony demon prychnął. - Coś się wtedy wykombinuje i tyle. Może jakoś uda mi się zachować anielstwo.

- Nie wydaje mi się. Poza tym zaraz będziesz mógł sobie pogadać z nowym Upadłym i jeśli będzie w dobrym humorze, to opowie ci, jak to jest upaść - spostrzegł rozbawiony i weszliśmy razem do szpitala.

Według informacji od Lucyfera aktualnie tutaj przebywał nowoprzybyły ze względu na fakt, że najpewniej został pozbawiony skrzydeł i rany trzeba było opatrzyć. Kierując się wskazówkami pielęgniarki, ruszyliśmy do odpowiedniej sali, ale gdy tylko zobaczyliśmy tłumy ludzi na korytarzach, mimowolnie przystanęliśmy z Rothem.

- Jejku, ojciec mówił, że jest źle, lecz nie sądziłem, że aż tak - wyszeptał pod nosem, przemykając wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.

Wszystko wskazywało na to, że miałem rację, gdy na Ziemi podejrzewałem przybycie Jeźdźcy Apokalipsy. Tylko że nie spodziewałem się, iż Madrigal z resztą naprawdę planowali zjednoczenie i zaatakowanie nie tylko wymiaru śmiertelników, a także Nieba oraz Piekła. Choć ja i syn Diabła niezbyt to odczuwaliśmy przez wyprawy, na które się udawaliśmy, to w rzeczywistości sytuacja w Podziemiu nie należała do najlepszych. Mówiło się o epidemii nieznanej choroby wśród mieszkańców biedniejszych dzielnic oraz o klęsce głodu spowodowanej suszami, których skala nawet jak na to miejsce była dość nietypowa i niepokojąca. I chociaż z Rothem wcześniej lekceważyliśmy te plotki, uznając, że wieści o kataklizmach były wyolbrzymione, tak teraz realne zagrożenie ze strony Zarazy i Głodu wręcz uderzyło w nas ze zdwojoną siłą.

- Ziemia się znudziła, to teraz nadeszła wasza kolej - odpowiedziałem cicho i niepewnie podążyłem za demonem, gdy ten skierował się na piętro.

- Raczej nasza. Niebu wkrótce też się oberwie. Nie darują wam, skoro i nam nie odpuścili. Trzeba będzie się tym zająć - zauważył brunet i stanąwszy pod odpowiednimi drzwiami, spojrzał na mnie znacząco. - Chcesz jako pierwszy skonfrontować się z krewniakiem? W końcu ty jesteś aniołem, a on eks-aniołem.

- Ha, ha, bardzo śmieszne - prychnąłem i nie czekając na towarzysza, wszedłem do środka. A zobaczywszy postać siedzącą na łóżku, momentalnie znieruchomiałem. - O kurwa.

- Irven Argent, w czerwcu stuknie tysiąc lat, były żołnierz. Uuu, w takim razie przyda się w armii - przeczytał Astaroth z kartoteki pacjenta, wchodząc do pokoju. Następnie uśmiechnął się do znajomej mi postaci, a widząc, że ta patrzyła na mnie równie zszokowana, jak ja na nią, zdezorientowany zmarszczył brwi. - Chwila, znacie się?

- Astriela raczej każdy zna. Przecież to Nadzieja Nieba. - Chłopak o platynowych włosach szybko wstał i podszedł do nas wesoło, zupełnie nie przejmując się faktem, że im bardziej się zbliżał, tym ja robiłem się coraz bledszy. - No proszę, nie sądziłem, że spotkam cię w Piekle, Aśku. Przynajmniej w końcu wiadomo, gdzie zniknąłeś na tyle czasu. Wszyscy się o ciebie martwią, wiesz? Wstydziłbyś się tak znikać.

- Roth... - wydukałem, opierając się o ścianę i wpatrując w Upadłego przede mną, jakbym właśnie zobaczył ducha. - Irven to mój brat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro