Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

– Jaka szkoda. Już koniec zabawy? – "Sabriela" westchnęła wyraźnie zawiedziona i ignorując całkowicie zdezorientowanego Rotha, spokojnie ruszyła w moim kierunku. – Wygląda na to, że gówniarz nie docenił waszych znajomości.

Nawet nie zdążyłem się odezwać i jakkolwiek zareagować, kiedy od intruza nastąpił wybuch energii, który przetoczył się przez cały korytarz i powalił mnie oraz Rotha na kolana. Jednak tak jak aurę Lucyfera czy Beviala jeszcze jakoś dało się znieść, tak teraz w ułamku sekundy zostałem zmuszony do zmierzenia się z czymś tak potężnym, jakby całe to miejsce wraz z tonami ziemi, betonu i wszystkich innych materiałów się na mnie zawaliło i przygniotło swym ciężarem do podłogi. Nie było możliwości choćby aby spojrzeć na osobnika. Jedyne, co mogłem zrobić, to skulić się, ochronić własną aurą jak tylko się dało, żeby uchronić się przed tą niszczycielską mocą i modlić, aby atak jak najszybciej się skończył. Ta magia nie pochodziła ani z Nieba, ani z Piekła, ani nawet z Pustki. Za to przesycona była potęgą i starożytną energią, z którą dotychczas miałem bezpośrednio do czynienia chyba tylko jeden raz w życiu. I póki co pozostawał on najgorszym dniem, jaki kiedykolwiek przeżyłem.

– Astriel Argent. Syn archanioła Gabriela. Czekaliśmy na ciebie. – Tym razem rozległ się obcy, niski głos, a zaraz po tym poczułem silny ucisk na szyi i ból, kiedy mężczyzna uniósł mnie w powietrze i uderzył o ścianę.

Gdy tylko moc osłabła na tyle, że mogłem odetchnąć i wreszcie spojrzeć w twarz nowego przeciwnika, mimowolnie zadrżałem. Jedno zerknięcie w jego oczy, jasne, roziskrzone, kolorem przypominające płomienie, wystarczyło, bym zdał sobie sprawę, jak bardzo mieliśmy przejebane. Sam dotyk mężczyzny zdawał się wręcz wysysać ze mnie wszystkie siły i osłabiał, uchwyt pozostawał silny i ani na moment nie drgnęła mu ręka, gdy trzymał mnie przy ścianie nad podłogą i podduszał, natomiast moc skupił wyłącznie na mojej osobie, jakby Rotha w ogóle przy nas nie było. Dopiero zerknięcie w stronę demona uzmysłowiło mi, iż rzeczywiście mogłem zapomnieć o jego pomocy, gdyż będąc blisko wybuchu energii, stracił przytomność zaraz po jej uwolnieniu.

– Gdzie jest Sabriela? – wysyczałem wściekły i szarpnąłem się, chociaż oczywiście niewiele to dało i jedynie rozbawiłem swoim zachowaniem Przedwiecznego.

– Twoja laleczka? Nie mam pojęcia. I mówię szczerą prawdę! Kilka dni temu Ben kazał ją wypuścić, więc pewnie właśnie zdycha tu w którymś z korytarzy – wyjaśnił z wyraźnym zadowoleniem i mocniej docisnął mnie do ściany, przez co wyrwał mi się jęk bólu. – Coś nie tak? Jesteś strasznie delikatny jak na buntownika i Nadzieję Nieba.

Nie odpowiedziałem mu, za to przymknąłem oczy i starając się wyprzeć z głowy myśli o bólu, który właśnie rozlewał mi się po plecach, odetchnąłem tak głęboko, na ile pozwalał mi ucisk na szyi. Kurwa, przekroczyłem granicę ran. Wręcz byłem w stanie poczuć konkretny moment, kiedy to zupełnie się otworzyły, a krew zaczęła od nowa się z nich sączyć i powoli wsiąkać w koszulkę. Natomiast narastające palenie spowodowane resztkami boskiego metalu w zranieniach i nacierająca na mnie moc prawdopodobnie Wojny sprawiały, że byłem o krok od wycia z bólu.

– Czuję krew. Ktoś tu chyba ostatnimi czasy został ranny, co? – spostrzegł mężczyzna i roześmiał się, jednak będąc świadom mej chwilowej bezsilności, przynajmniej poluźnił swój chwyt. – I czemu śmierdzi od ciebie śmiercią? Czyżbyś miał kiedyś bliskie spotkanie z moją siostrzyczką?

– I to nie raz – prychnąłem cicho i korzystając z jego rozkojarzenia, przywołałem swój miecz i wbiłem mu go w sam środek klatki piersiowej, co wystarczyło, by zszokowany mnie puścił.

Z hukiem upadłem na kolana i odkaszlnąłem parę razy, po czym spojrzałem spode łba na górującego nade mną Jeźdźca Apokalipsy. Co prawda zdawałem sobie sprawę, że w starciu z Wojną nie miałem najmniejszych szans, a przynajmniej nie teraz, gdy obrażenia i zmęczenie robiły już swoje, jednak nie zamierzałem tak po prostu dać mu się zabić. Jeśli planował pozbawić mnie życia, to chciałem chociaż mu to trochę utrudnić i kupić Rothowi nieco czasu na ucieczkę, zwłaszcza że ten powoli zaczynał odzyskiwać przytomność.

– Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób nie wygrasz, prawda? Jestem WOJNĄ! Mnie się nie da pokonać! – Od razu wybuchł głośnym śmiechem, wpatrując się w broń wciąż przebijającą mu serce, którą następnie spokojnie wyciągnął jak gdyby nigdy nic i odrzucił na bok. – Oj, ciekawa z was parka. Z ciebie i tej twojej dziwki.

– Odpieprz się od Sabrieli, co? – warknąłem ostro poirytowany i podpierając się ściany, powoli wstałem. – Czego chcesz? Po co to było? To podszywanie się pod nią, mamienie nas, łażenie z nami po tym pojebanym miejscu?

– Jak to po co? Oczywiście, że dla zabawy! Masz pojęcie, jak bardzo życie potrafi się znudzić? A już zwłaszcza gdy na świecie nic się nie dzieje, a ludzkie wojny stają się niesamowicie monotonne i kompletnie bezcelowe. – Przedwieczny wzruszył ramionami i wyszczerzył się w kpiącym uśmiechu, mierząc mnie wzrokiem. – A myślisz, że czemu tak po prostu zgodziłem się podlegać jakiemuś bachorowi, który myśli, że wyjdzie mu zabawa w Boga? Bo dzięki temu można spowodować nieco chaosu i się rozerwać!

– Jesteś ostro popierdolony – wymamrotałem pod nosem i niespokojnie zerknąłem w stronę Astarotha, który krzywiąc się z bólu, właśnie podnosił się do siadu.

Kończył nam się czas. I jeśli wierzyć słowom Wojny, Sabriela od dobrych kilku dni kręciła się po tym cholernym labiryncie narażona na jego niebezpieczeństwa, bawiąc tym Bena i jego służących, a nawet nie łudziłem się, że była zaopatrzona w jakiekolwiek jedzenie i picie. Dzień bądź dwa zwłoki by wystarczyły, żeby zmarła z odwodnienia lub głodu, pod warunkiem, że w ogóle jeszcze żyła, a tracąc teraz cenny czas na przepychanki słowne z gościem, który wyraźnie miał nierówno pod sufitem, z każdą sekundą stawałem się coraz bardziej niespokojny.

Może istniała możliwość dogadania się z nim? Namówienia go, aby pozwolił nam odejść lub choćby odpuścić na kilka godzin, żebyśmy mogli w tym czasie uratować Sab? Mimo że i tak najlepiej by było, gdybyśmy po prostu przekonali go do przejścia na naszą stronę. Po pierwsze, jego wiedza oraz moc przydałyby się przeciwko Benowi, zwłaszcza że w końcu był Wojną i zwycięstwo raczej mielibyśmy wtedy pewne. A po drugie, istniała opcja, że poszliby za nim pozostali Jeźdźcy i w ten sposób zdobylibyśmy znaczną przewagę nad buntownikami. Co prawda i tak pozostawałem spokojny przynajmniej co do René, bo ufałem jej i wiedziałem, że nie odwróciłaby się przeciwko nam, aczkolwiek niesamowitą zaletą byłaby również współpraca z resztą Jeźdźców. Wtedy wygraną tej całej wojny mielibyśmy gwarantowaną.

– Nie dasz się przekonać, żeby nam odpuścić, co? – spytałem po chwili wahania, mierząc wzrokiem masywnego mężczyznę przede mną i zdając sobie sprawę, iż nawet gdybym zaatakował go wręcz, to dalej nie miałbym z nich najmniejszych szans.

– Zależy. – Wzruszył obojętnie ramionami, niezadowolony oglądając dziurę po ostrzu miecza w swojej koszulce, po czym zerknął na mnie i uśmiechnął się cwaniacko. – A jesteś w stanie zapewnić mi więcej rozrywki niż Ben?

– Jeśli chodzi ci o sprowadzenie chaosu na świat, to zapomnij – prychnąłem lekceważąco i syknąłem ponownie z bólu, gdy Wojna znów złapał mnie za szyję i bez najmniejszego trudu uniósł w powietrze.

– Hej, ty! Zostaw go! Już! Masz pojęcie, jak by się Sabriela wkurwiła, gdybyś go uszkodził? – Z boku rozległ się głos wzburzonego Rotha, który wreszcie doszedł do siebie i wkroczył do akcji, lecz zaraz cały korytarz wypełnił huk, gdy Przedwieczny posłał go silnym uderzeniem mocy na przeciwległą ścianę.

– Oj, misiaczku, nie przeszkadzaj, gdy dorośli rozmawiają – zakpił sobie z niego Wojna, nawet nie patrząc w stronę demona, który tylko cicho jęknął obolały pod ścianą i z powrotem w pełni skupił na mnie swą uwagę.

Byliśmy skończeni. Kurwa, musielibyśmy mieć naprawdę ogromne szczęście, aby teraz nam odpuścił. Prawdopodobnie albo czekała nas śmierć, albo zabranie do Bena, albo przetrzymywanie i bawienie się w kotka i myszkę po tym cholernym labiryncie tak długo, aż Sab by zmarła, a nasz pobyt tutaj stał się bezsensowny i dopiero wtedy pozwoliłby nam odejść. Już te kilka minut rozmowy z nim wystarczyło, bym się zorientował, że Jeździec najpewniej cierpiał na poważne problemy psychiczne i szczerze wątpiłem w jakąkolwiek możliwość dogadania się z nim.

Mężczyzna przez dłuższą chwilę milczał i tylko z uwagą mi się przyglądał, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Jego oczy ciągle płonęły jasnym blaskiem i mieniły się, jakby naprawdę iskrzył w nich ogień, a energia wirowała wokół nas i to nabierała na sile, to słabła. Jednak za nic nie dało się wyczuć konkretnej aury, przez co odnosiło się wrażenie, że byt przede mną w rzeczywistości w ogóle nie istniał, a stanowił jedynie niezwykle realistyczną iluzję. Co niestety tym razem nie było prawdą, na co wskazywała jego moc i fakt, że brak aury stanowiło cechę charakterystyczną dla wszystkich Jeźdźców Apokalipsy.

– Syn archanioła Gabriela i córka Szatana, co? – wymamrotał do siebie i przechyliwszy lekko głowę, nagle uśmiechnął się szeroko i wybuchnąwszy głośnym śmiechem, w ułamku sekundy mnie puścił. – Niech ci będzie. Idź do tej swojej laleczki. Powodzenia w jej poszukiwaniach.

– C-co? To jakiś podstęp? – zapytałem zszokowany jego zachowaniem, na ten krótki moment całkowicie zapominając o krwawiących plecach i pokręciłem głową oszołomiony. – Tak po prostu mnie puścisz i pozwolisz iść po Sab?

– Oczywiście! Nie interesuje mnie wasza śmierć. Ani twoja, ani Sabrieli – przyznał od razu rozbawiony i odsunął się, a swą moc ukrył na tyle, by nie szkodziła mi czy Rothowi. – Wręcz przeciwnie, myślę, że... będziecie wręcz idealni do mojej zabawy.

– Zabawy? – powtórzyłem po nim niespokojnie, czując zimne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa i powoli, aby czasem nie sprowokować na razie spokojnego Przedwiecznego, ruszyłem krok za krokiem do półprzytomnego od siły uderzenia Rotha, u którego z rozciętego czoła spływała stróżka krwi.

– Oczywiście! Cały świat to od wieków plac zabaw, którego jestem panem! I wiesz co? Coś tak czuję, że ty i twoja rodzinka zostaniecie w nim moimi ulubionymi zabawkami i będziecie tam zajebistym powiewem świeżości. Szykuje wam się bardzo interesująca przyszłość! I już nie mogę się doczekać przedstawienia – dodał, bezustannie rechocząc wręcz upiornym, gardłowym śmiechem. – Ale do tego musicie być żywi. Więc idź! Odnajdź swoją ukochaną! I niech nareszcie zacznie się wielkie show!

To powiedziawszy, w ułamku sekundy zmienił się w gęstą, krwistoczerwoną mgłę i pomknął w jeden z bocznych korytarzy, pozostawiając mnie w totalnym szoku i z mętlikiem w głowie. Jednak skoro dopisało nam szczęście i zdecydował się dać mi okazję do uratowania Sabrieli, to zamierzałem to wykorzystać.

– Sukinsyn – wymamrotał półżywy Roth, ocierając sobie krew z głowy i z moją pomocą w końcu podniósł się z podłogi, nerwowo rozglądając dookoła. – Odnajdźmy siorę i zmywajmy się stąd, póki nie musimy się męczyć z pozostałymi Jeźdźcami, co?

– Wyjątkowo się z tobą zgadzam. Stworku?! – zawołałem w głąb korytarza i gdy tylko kątem oka zauważyłem znajomy ruch cieni na ścianie, wyraźnie wskazujący nam odpowiedni kierunek, ramię w ramię jak najszybciej ruszyliśmy z demonem w dalszą wędrówkę.

Miałem tylko szczerą nadzieję, że Wojna kłamał bądź nie spóźniliśmy się i Sab nadal jeszcze żyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro