Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

– Przypomnij mi, proszę, po cholerę szukasz informacji na nasz temat? – Bevial po raz kolejny zadał to irytujące pytanie, jakby celowo zagadując, bym nie mógł się skupić. Sam za to wylegiwał się w najlepsze na stole, przy którym siedziałem otoczony masą pradawnych ksiąg i co chwilę się ze mnie naśmiewał. – Naprawdę sądzisz, że idioci z tamtych czasów interesowali się mną i resztą? Mieli na nas wyjebane i bardziej obchodziło ich stworzenie ludzi oraz próby uspokojenia wkurwionego Lucyfera niż spisywanie wiedzy o moim gatunku.

– Mówiłem ci to już, nie przystanę na twoją umowę tak długo, jak nie będę wiedział, jak bardzo zaryzykuję tym losy świata – prychnąłem lekceważąco i poirytowany zamknąłem kolejne tomisko, w którym nie było dosłownie nic na temat Pustki. – A tak w ogóle, po co ci fizyczna forma? Tylko i wyłącznie dla odzyskania mocy? Nie możesz jej posiąść w inny sposób?

– Jestem twoim chowańcem, Asie. Niestety, ale w chwili, gdy zgodziłem się nim zostać, stałem ci się całkowicie podporządkowany – warknął niezadowolony i skrzywił się nieco, gdy spojrzałem na niego podejrzliwie. – No co? Nudno jest w Pustce, okej? A to była świetna okazja do wyrwania się z niej.

Odpuściłem sobie jakikolwiek komentarz i z ciężkim westchnięciem skupiłem swą uwagę na kolejnej księdze. Nie ufałem Bevialowi. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo i mógł mnie zapewniać o swojej niewinności całymi dniami, a ja i tak obstawiałbym swoje. Stwór nie przekonywał do siebie nawet wyglądem i wystarczyło, że wyszczerzył kły i obnażył pazury, by być w stanie przyprawić cywila o atak serca. A mowa była jedynie o jego postaci, którą przybierał. Jakimi za to mocami dysponował i jak potężnych rzeczy mógł dokonać, jeśli rzeczywiście przyjąłbym jego propozycję i dał ciało? Aż wolałem się na razie nad tym nie zastanawiać.

– Skoro musisz wykonywać wszystkie polecenia, to nie mogę po prostu rozkazać ci odnaleźć Sab i mnie do niej zaprowadzić? – zauważyłem oschle, starając się znaleźć na istotę haczyk.

– To tak nie działa, Asiu – zaprzeczył rozbawiony i w ułamku sekundy zlał się z cieniami, by pojawić się zaraz przy stosie książek, które odłożyłem wcześniej na bok. – Bez mocy z Pustki jestem bezużyteczny. Dopiero po jej odzyskaniu byłbym zdolny odnaleźć twoją ukochaną. Dlatego właśnie najpierw musisz mi dać fizyczne ciało.

– To głupie – wymamrotałem pod nosem, czym wzbudziłem u bestii śmiech. – Nie znam cię. Nie wiem, kim... ani nawet czym jesteś. Nie wiem, do czego jesteś zdolny. Nie zgodzę się na ten układ tak od razu.

– Pizda z ciebie i tyle. Zamiast myśleć, zacznij w końcu działać, imbecylu. Bo jeszcze przez to nadmierne myślenie stracisz ukochaną – prychnął lekceważąco i wycofawszy się w zaciemniony kąt, skulił się w nim i wreszcie zamilknął.

Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową, nie wiedząc co robić. Cholera, naprawdę chciałem już znaleźć Sabrielę, uwolnić ją i zakończyć poszukiwania. Tyle że nie mogłem pozwolić, by z mojej winy zapanował chaos, bo dałbym moce stworzeniu, które było dla wszystkich istną zagadką. Nawet ja się go bałem i w jakiś dziwny sposób przerażała mnie sama jego obecność. A ojciec przyznał, że stworzenia z Pustki prawdopodobnie były tak potężne, jak sam Bóg. Te dwie rzeczy nie stanowiły zbyt dobrej mieszanki, więc nic dziwnego, że wolałem się upewnić, czy zawarcie umowy było w ogóle bezpieczne.

Może po prostu zbędnie panikowałem i niepotrzebnie marnowałem czas na rozkminy. Co też było bardzo prawdopodobne.

Albo... podświadomie wyszukiwałem sobie problemy, tylko po to, by jakoś zyskać na czasie i nabrać znowu pewności, że to wszystko miało sens, a uczucie między mną i Sab było prawdziwe. Rozmowa z Lil skutecznie wzbudziła wątpliwości, których teraz nie potrafiłem się pozbyć. Tak, kochałem Sabrielę i tego akurat byłem w stu procentach pewien, lecz w sumie... to ja byłem tym, który wyznawał jej miłość i próbował zawalczyć o związek. Ona opierała się temu od samego początku i... Kurwa, po prostu odnosiłem wrażenie, że robiłem z siebie idiotę dla dziewczyny, która się mną bawiła i tyle.

– Szczerze. Myślisz, że to wszystko ma jakikolwiek sens? – wydusiłem w końcu, niechętnie spojrzawszy w stronę Beviala, który ani na moment nie spuszczał ze mnie wzroku. – Związek z córką Lucyfera, pomoc Piekłu, moje odwrócenie się od Nieba i cała reszta?

– To zależy, czego oczekujesz od życia – spostrzegł po chwili zastanowienia, ale nie ruszył się nawet o milimetr. – Jeśli miłości, trzymaj się tego, co robisz. Jeśli spokoju, odpuść, wycofaj się i wróć do normalnego życia anioła. Jeśli władzy i bogactwa, odpuść sobie służenie Bogu, upadnij i zawalcz o to w Podziemiu.

– A jeśli chcę i miłości, i spokoju? – spytałem cicho i opadłem zniechęcony na oparcie fotela, nie mając już zamiaru dalej siedzieć przy księgach. – Chcę... szczęścia.

– Szczęście to pojęcie względne. Zazwyczaj nie da się go w pełni osiągnąć. No, chyba że jesteś człowiekiem, żyjesz tak, jak Bóg nakazał i po śmierci idziesz do Raju. A wiesz, tak się składa, że jako anioł za cholerę tam nie trafisz – parsknął śmiechem i powoli wstał, a następnie się przeciągnął. – I pamiętaj, że jeszcze czeka was wojna.

Kurwa, wiedziałem, że sprawa z mieszańcem i jego sługusami nie rozwiąże się tak łatwo. Nie sądziłem jednak, iż perspektywa zbliżającej się wojny z buntownikami była jak najbardziej realna i wplątają się w nią nie tylko mieszkańcy Piekła, ale i Nieba. Ben współpracował z Jeźdźcami Apokalipsy, a z nimi w bezpośredniej walce nie mieliśmy żadnych szans. Jedynie cud by nas ocalił. Co z tego, że Śmierć niezbyt pochwalała rozpętanie końca świata i rozpieprzenie wszystkiego, co istniało. Wojna, Zaraza i Głód chętnie by ją wyręczyli w masakrze, bez skrupułów wykańczając każdego, kto by się nawinął, a my, zwykłe stworzenia Góry i Dołu nic nie moglibyśmy na to poradzić. Mieszaniec miał nad nami powalającą przewagę i nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, w jak beznadziejnej bylibyśmy sytuacji, gdyby doszło do starcia między nami i rebeliantami, na czele z Benem.

– Spierdolę z Sabrielą i sami sobie radźcie – burknąłem pod nosem poirytowany.

– To by było cudowne – przyznał z chichotem stwór, a następnie powoli podszedł i usiadł przede mną. – Posłuchaj. Nie obchodzi mnie wasz świat. Mam na niego wyjebane i chcę po prostu odzyskać swoich poddanych, którzy, nie wiedzieć czemu, słuchają się potomka Victora. Prawdopodobnie sądzą, że tak jak on, Ben "poprowadzi ich ku zwycięstwu i pomoże stworzyć świat równy oraz idealny". Prawdą jest, że to młody szczyl, co gówno wie o rządzeniu. Trochę się pobawi, a później znajdzie się ktoś silniejszy od niego i zacznie się ciąg bitew o władzę i kontrolę nad wszystkimi, powodując jeszcze większy chaos, niż jest teraz w tych waszych pokręconych wymiarach.

– Czyli... nie jesteś zagrożeniem? – Zdezorientowany zmarszczyłem brwi i zmierzyłem wzrokiem wilczura, który, znudzony, wyglądał teraz bardziej jak zwykły, duży pies, w ostateczności wilk, niż bestia mrożąca krew w żyłach. – Odzyskasz kontrolę nad pozostałymi takimi jak ty i sobie pójdziesz?

– Prawdopodobnie tak – przytaknął obojętnie i podniósłszy się z podłogi, zaczął krążyć dookoła. – Nic mnie tu nie trzyma. Gdy podarujesz mi ciało, przestanę być twoim chowańcem i znów będę wolny. Oddam ci Sabrielę, zabiorę swoich poddanych i więcej się nie spotkamy, aniołku.

– A skąd pewność, że mogę ci zaufać?

– Na tym właśnie polega zaufanie. Musisz mi po prostu uwierzyć, że zrobię to, czego po mnie oczekujesz i ci to nie zaszkodzi – zaśmiał się cicho, zerkając w mą stronę i ruszył do wyjścia z biblioteki. – Od ciebie zależy czy zaryzykujesz, czy nadal będziesz się plątał w poszukiwaniach ukochanej.

Westchnąłem ciężko, doskonale zdając sobie sprawę, że Bevial miał rację. Czymkolwiek był i cokolwiek umiał, mógł być kluczem do rozwiązania moich problemów związanych z Sab. Pewnie jej sytuacja to jedynie czubek góry lodowej tego, co nas jeszcze czekało, lecz nie zdziwiłbym się, gdyby była w stanie pomóc rozwiązać wiele kwestii związanych z buntownikami oraz Jeźdźcami. Zwłaszcza że najwyraźniej miała bezpośredni kontakt z Zarazą i Głodem.

– Bevial? – odezwałem się po chwili wahania. – Wybacz, ale... wolałbym się najpierw upewnić, że nie zniszczysz świata. Do tego czasu nie przyjmę twojej propozycji.

– Nadal mi nie ufasz, co? – parsknął śmiechem, rozbawiony kręcąc głową. – To może zapytaj się swojego Boga o moje zamiary. W końcu wie wszystko. Raczej jest świadom, jak się skończy nasza umowa. Czyż nie? – Stwór wyszczerzył kły w kpiącym uśmiechu, a następnie jak gdyby nigdy nic przeniknął przez drzwi i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.

– W sumie... Nie zaszkodzi zapytać – zauważyłem pod nosem, po czym mocą odłożyłem wszystkie księgi na swoje miejsca i ruszyłem do sali rozmów ze Stwórcą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro