Rozdział 16
– Przypomnij mi, proszę, po cholerę szukasz informacji na nasz temat? – Bevial po raz kolejny zadał to irytujące pytanie, jakby celowo zagadując, bym nie mógł się skupić. Sam za to wylegiwał się w najlepsze na stole, przy którym siedziałem otoczony masą pradawnych ksiąg i co chwilę się ze mnie naśmiewał. – Naprawdę sądzisz, że idioci z tamtych czasów interesowali się mną i resztą? Mieli na nas wyjebane i bardziej obchodziło ich stworzenie ludzi oraz próby uspokojenia wkurwionego Lucyfera niż spisywanie wiedzy o moim gatunku.
– Mówiłem ci to już, nie przystanę na twoją umowę tak długo, jak nie będę wiedział, jak bardzo zaryzykuję tym losy świata – prychnąłem lekceważąco i poirytowany zamknąłem kolejne tomisko, w którym nie było dosłownie nic na temat Pustki. – A tak w ogóle, po co ci fizyczna forma? Tylko i wyłącznie dla odzyskania mocy? Nie możesz jej posiąść w inny sposób?
– Jestem twoim chowańcem, Asie. Niestety, ale w chwili, gdy zgodziłem się nim zostać, stałem ci się całkowicie podporządkowany – warknął niezadowolony i skrzywił się nieco, gdy spojrzałem na niego podejrzliwie. – No co? Nudno jest w Pustce, okej? A to była świetna okazja do wyrwania się z niej.
Odpuściłem sobie jakikolwiek komentarz i z ciężkim westchnięciem skupiłem swą uwagę na kolejnej księdze. Nie ufałem Bevialowi. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo i mógł mnie zapewniać o swojej niewinności całymi dniami, a ja i tak obstawiałbym swoje. Stwór nie przekonywał do siebie nawet wyglądem i wystarczyło, że wyszczerzył kły i obnażył pazury, by być w stanie przyprawić cywila o atak serca. A mowa była jedynie o jego postaci, którą przybierał. Jakimi za to mocami dysponował i jak potężnych rzeczy mógł dokonać, jeśli rzeczywiście przyjąłbym jego propozycję i dał ciało? Aż wolałem się na razie nad tym nie zastanawiać.
– Skoro musisz wykonywać wszystkie polecenia, to nie mogę po prostu rozkazać ci odnaleźć Sab i mnie do niej zaprowadzić? – zauważyłem oschle, starając się znaleźć na istotę haczyk.
– To tak nie działa, Asiu – zaprzeczył rozbawiony i w ułamku sekundy zlał się z cieniami, by pojawić się zaraz przy stosie książek, które odłożyłem wcześniej na bok. – Bez mocy z Pustki jestem bezużyteczny. Dopiero po jej odzyskaniu byłbym zdolny odnaleźć twoją ukochaną. Dlatego właśnie najpierw musisz mi dać fizyczne ciało.
– To głupie – wymamrotałem pod nosem, czym wzbudziłem u bestii śmiech. – Nie znam cię. Nie wiem, kim... ani nawet czym jesteś. Nie wiem, do czego jesteś zdolny. Nie zgodzę się na ten układ tak od razu.
– Pizda z ciebie i tyle. Zamiast myśleć, zacznij w końcu działać, imbecylu. Bo jeszcze przez to nadmierne myślenie stracisz ukochaną – prychnął lekceważąco i wycofawszy się w zaciemniony kąt, skulił się w nim i wreszcie zamilknął.
Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową, nie wiedząc co robić. Cholera, naprawdę chciałem już znaleźć Sabrielę, uwolnić ją i zakończyć poszukiwania. Tyle że nie mogłem pozwolić, by z mojej winy zapanował chaos, bo dałbym moce stworzeniu, które było dla wszystkich istną zagadką. Nawet ja się go bałem i w jakiś dziwny sposób przerażała mnie sama jego obecność. A ojciec przyznał, że stworzenia z Pustki prawdopodobnie były tak potężne, jak sam Bóg. Te dwie rzeczy nie stanowiły zbyt dobrej mieszanki, więc nic dziwnego, że wolałem się upewnić, czy zawarcie umowy było w ogóle bezpieczne.
Może po prostu zbędnie panikowałem i niepotrzebnie marnowałem czas na rozkminy. Co też było bardzo prawdopodobne.
Albo... podświadomie wyszukiwałem sobie problemy, tylko po to, by jakoś zyskać na czasie i nabrać znowu pewności, że to wszystko miało sens, a uczucie między mną i Sab było prawdziwe. Rozmowa z Lil skutecznie wzbudziła wątpliwości, których teraz nie potrafiłem się pozbyć. Tak, kochałem Sabrielę i tego akurat byłem w stu procentach pewien, lecz w sumie... to ja byłem tym, który wyznawał jej miłość i próbował zawalczyć o związek. Ona opierała się temu od samego początku i... Kurwa, po prostu odnosiłem wrażenie, że robiłem z siebie idiotę dla dziewczyny, która się mną bawiła i tyle.
– Szczerze. Myślisz, że to wszystko ma jakikolwiek sens? – wydusiłem w końcu, niechętnie spojrzawszy w stronę Beviala, który ani na moment nie spuszczał ze mnie wzroku. – Związek z córką Lucyfera, pomoc Piekłu, moje odwrócenie się od Nieba i cała reszta?
– To zależy, czego oczekujesz od życia – spostrzegł po chwili zastanowienia, ale nie ruszył się nawet o milimetr. – Jeśli miłości, trzymaj się tego, co robisz. Jeśli spokoju, odpuść, wycofaj się i wróć do normalnego życia anioła. Jeśli władzy i bogactwa, odpuść sobie służenie Bogu, upadnij i zawalcz o to w Podziemiu.
– A jeśli chcę i miłości, i spokoju? – spytałem cicho i opadłem zniechęcony na oparcie fotela, nie mając już zamiaru dalej siedzieć przy księgach. – Chcę... szczęścia.
– Szczęście to pojęcie względne. Zazwyczaj nie da się go w pełni osiągnąć. No, chyba że jesteś człowiekiem, żyjesz tak, jak Bóg nakazał i po śmierci idziesz do Raju. A wiesz, tak się składa, że jako anioł za cholerę tam nie trafisz – parsknął śmiechem i powoli wstał, a następnie się przeciągnął. – I pamiętaj, że jeszcze czeka was wojna.
Kurwa, wiedziałem, że sprawa z mieszańcem i jego sługusami nie rozwiąże się tak łatwo. Nie sądziłem jednak, iż perspektywa zbliżającej się wojny z buntownikami była jak najbardziej realna i wplątają się w nią nie tylko mieszkańcy Piekła, ale i Nieba. Ben współpracował z Jeźdźcami Apokalipsy, a z nimi w bezpośredniej walce nie mieliśmy żadnych szans. Jedynie cud by nas ocalił. Co z tego, że Śmierć niezbyt pochwalała rozpętanie końca świata i rozpieprzenie wszystkiego, co istniało. Wojna, Zaraza i Głód chętnie by ją wyręczyli w masakrze, bez skrupułów wykańczając każdego, kto by się nawinął, a my, zwykłe stworzenia Góry i Dołu nic nie moglibyśmy na to poradzić. Mieszaniec miał nad nami powalającą przewagę i nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić, w jak beznadziejnej bylibyśmy sytuacji, gdyby doszło do starcia między nami i rebeliantami, na czele z Benem.
– Spierdolę z Sabrielą i sami sobie radźcie – burknąłem pod nosem poirytowany.
– To by było cudowne – przyznał z chichotem stwór, a następnie powoli podszedł i usiadł przede mną. – Posłuchaj. Nie obchodzi mnie wasz świat. Mam na niego wyjebane i chcę po prostu odzyskać swoich poddanych, którzy, nie wiedzieć czemu, słuchają się potomka Victora. Prawdopodobnie sądzą, że tak jak on, Ben "poprowadzi ich ku zwycięstwu i pomoże stworzyć świat równy oraz idealny". Prawdą jest, że to młody szczyl, co gówno wie o rządzeniu. Trochę się pobawi, a później znajdzie się ktoś silniejszy od niego i zacznie się ciąg bitew o władzę i kontrolę nad wszystkimi, powodując jeszcze większy chaos, niż jest teraz w tych waszych pokręconych wymiarach.
– Czyli... nie jesteś zagrożeniem? – Zdezorientowany zmarszczyłem brwi i zmierzyłem wzrokiem wilczura, który, znudzony, wyglądał teraz bardziej jak zwykły, duży pies, w ostateczności wilk, niż bestia mrożąca krew w żyłach. – Odzyskasz kontrolę nad pozostałymi takimi jak ty i sobie pójdziesz?
– Prawdopodobnie tak – przytaknął obojętnie i podniósłszy się z podłogi, zaczął krążyć dookoła. – Nic mnie tu nie trzyma. Gdy podarujesz mi ciało, przestanę być twoim chowańcem i znów będę wolny. Oddam ci Sabrielę, zabiorę swoich poddanych i więcej się nie spotkamy, aniołku.
– A skąd pewność, że mogę ci zaufać?
– Na tym właśnie polega zaufanie. Musisz mi po prostu uwierzyć, że zrobię to, czego po mnie oczekujesz i ci to nie zaszkodzi – zaśmiał się cicho, zerkając w mą stronę i ruszył do wyjścia z biblioteki. – Od ciebie zależy czy zaryzykujesz, czy nadal będziesz się plątał w poszukiwaniach ukochanej.
Westchnąłem ciężko, doskonale zdając sobie sprawę, że Bevial miał rację. Czymkolwiek był i cokolwiek umiał, mógł być kluczem do rozwiązania moich problemów związanych z Sab. Pewnie jej sytuacja to jedynie czubek góry lodowej tego, co nas jeszcze czekało, lecz nie zdziwiłbym się, gdyby była w stanie pomóc rozwiązać wiele kwestii związanych z buntownikami oraz Jeźdźcami. Zwłaszcza że najwyraźniej miała bezpośredni kontakt z Zarazą i Głodem.
– Bevial? – odezwałem się po chwili wahania. – Wybacz, ale... wolałbym się najpierw upewnić, że nie zniszczysz świata. Do tego czasu nie przyjmę twojej propozycji.
– Nadal mi nie ufasz, co? – parsknął śmiechem, rozbawiony kręcąc głową. – To może zapytaj się swojego Boga o moje zamiary. W końcu wie wszystko. Raczej jest świadom, jak się skończy nasza umowa. Czyż nie? – Stwór wyszczerzył kły w kpiącym uśmiechu, a następnie jak gdyby nigdy nic przeniknął przez drzwi i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.
– W sumie... Nie zaszkodzi zapytać – zauważyłem pod nosem, po czym mocą odłożyłem wszystkie księgi na swoje miejsca i ruszyłem do sali rozmów ze Stwórcą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro