Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Przez trzy godziny próbowałem usnąć, byleby choć na chwilę oddać się kojącym objęciom snu, który mógłby mi pomóc poukładać sobie wszystko w głowie i dodać energii do dalszego działania. Niestety rozbudzenie po spotkaniu z Bevialem zrobiło swoje i mogłem co chwilę przekładać się z boku na bok, ale za żadne diabły nie mogłem zasnąć. Ostatecznie odpuściłem to sobie i korzystając z jeszcze chwili nocnej ciszy oraz spokoju, zwlokłem się z łóżka, po czym usiadłem na podłodze. Wystarczyło mi tracenia czasu na rozmyślania i zastanawiania się co zrobić, aby odnaleźć Sab. Musiałem w końcu zacząć działać, a skoro zarówno mama, jak i ten cienisty stwór twierdzili, że sukcesem do połączenia się przez więź z demonicą było skupienie się na naszym uczuciu, to w sumie mogłem stracić jeszcze trochę nocy i tego spróbować.

Przypomniawszy sobie wcześniejsze treningi z Lucyferem, przymknąłem oczy i odetchnąłem głęboko, oczyszczając umysł ze wszystkich męczących mnie myśli. Następnie wyobraziłem sobie iskrzącą w ciemnościach grubą nić, na której końcu znajdowała się Sabriela, jednak tym razem nie mobilizowałem do działania swych mocy, tylko pozwoliłem pochłonąć się wspomnieniom. Przypominałem sobie wszystko związane z ukochaną, od naszego pierwszego spotkania i początkowej niechęci do siebie, po ostatnie wspólne chwile, kiedy mogliśmy cieszyć się sobą i naszym uczuciem. Uległem wszelkim emocjom oraz uczuciom, które dotąd jak najbardziej skrywałem w głębi serca: miłości i radości związanych z Sab, gniewie i bezsilności po jej porwaniu, rozpaczy i tęsknocie za nią. Ból więzi nieoczekiwanie powrócił i uderzył ze zdwojoną siłą, lecz nie chciałem odpuszczać i zamiast stawiać mu opór, pozwoliłem pochłonąć się cierpieniu po utracie przeznaczonej.

Najwidoczniej tyle wystarczyło, by zupełnie odblokować więź. Chociaż czułem się, jakby ktoś wyrywał mi serce, w jednej chwili wspomnienia powiązane z Sabrielą wyostrzyły się, odtwarzając od nowa w mojej głowie, by po chwili zmienić się w zamazaną plamę i zniknąć w czerni.

Coś jednak było nie tak. Choć wszystko nagle ustało, tak jak ból połączenia, a emocje i uczucia gwałtownie opadły, to zdawałem sobie sprawę, że coś się zmieniło. Przestała mnie otaczać znajoma, uspokajająca aura Nieba, którą zastąpiła piekielna, przyjemny zapach kwiatów zamienił się w smród siarki, a także momentalnie temperatura znacznie wzrosła. Za to wyobrażona nić więzi rozbłysła, jakby Sab była na wyciągnięcie ręki.

Zdezorientowany otworzyłem oczy i szybko rozejrzałem się dookoła, by zorientować się w sytuacji. Nie znajdowałem się już w swoim pokoju ani pewnie nawet w Niebie. Teraz siedziałem na zimnej, kamiennej posadzce w jakimś pokoiku, gdzie panowały egipskie ciemności i choćbym nie wiadomo jak wytężał wzrok, nie mogłem niczego dojrzeć. Dopiero po kilku sekundach, gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, dałem radę stwierdzić, że cela, w której się znalazłem, była bardzo malutka i jedyne, co się w niej znajdowało, to wąska, metalowa prycza dla więźnia.

– Sab? – spytałem, jak zahipnotyzowany wpatrując się w skuloną na prowizorycznym legowisku postać i choć ta spała zwrócona plecami do wyjścia, to bez problemu ją rozpoznawałem. – Sab! – Szybko poderwałem się z podłogi i zbliżyłem się do dziewczyny, która musiała się przebudzić, bo jej oddech znacznie przyspieszył, a aura przebudziła się i zgęstniała.

– Odejdź. Proszę, daj mi spać. Mam dość na dzisiaj. – Dosłyszałem cichy, drżący głos ukochanej, który tylko upewnił w przekonaniu, że to była ona. Lecz ku mojemu zdziwieniu, tylko bardziej się skuliła i nawet nie spojrzała na mnie. – Odejdź!

– Sab, spokojnie. To ja – powiedziałem łagodniej i wyciągnąłem rękę, by dotknąć jej ramienia, ale zamarłem, gdy po "dotknięciu" moja dłoń po prostu przeniknęła przez demonicę. Cholera, byłem tu tylko duchem?! Prawie trzy miesiące nie widziałem Sabrieli, a teraz nawet nie mogłem jej przytulić?! – Kurwa, cudownie – wymamrotałem pod nosem i przykucnąłem przy pryczy, na spontanie wymyślając co zrobić, żeby udowodnić brunetce, że naprawdę tu byłem. – Złośnico, proszę, spójrz na mnie. To ja, Astriel. Ten pojebany anioł, który stracił głowę dla swojej przeciwniczki.

– Nie. To nie ty. On by nie przeklinał – zaprzeczyła szybko i pociągnęła nosem, bardziej przyciskając się do ściany. – Przestań! Wynoś się! Madrigal kazała ci zostawić mnie w spokoju!

– Cicho, bo się zorientują, że tu jestem – wciąłem jej się szybko i nim znów zaczęła negować moje słowa, wypaliłem szybko. – Gdy po raz pierwszy pojechaliśmy na poszukiwania właściciela pazura, kłóciliśmy się o to, kto ma dowodzić i tak zdzieliłaś mnie w nos, że prawie mi go złamałaś.

Przez moment dziewczyna zdawała się w ogóle nie reagować na to, co powiedziałem. Dopiero po kilku minutach w końcu niepewnie podniosła się do siadu i zerknęła na mnie, a kiedy dostrzegłem w pełni, jak bardzo pobyt tu na nią wpływał, w duchu przekląłem Bena i jego zgraję. Jak w ciągu dwóch miesięcy można tak załatwić pełną życia dziewczynę? Oczy ciemne i matowe, teraz jeszcze lśniące od łez, twarz jak u chorej osoby z bladą cerą, zapadniętymi policzkami i cieniami pod oczami, a sylwetka to tylko skóra i kości. Kurwa, musieliśmy się śpieszyć. Bo inaczej naprawdę będzie już za późno na ratowanie jej.

– Co ci oni zrobili? – Westchnąłem ciężko i zbliżywszy się do niej, uśmiechnąłem się lekko, aby podnieść Sab na duchu. – Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wkrótce cię stąd wyciągnę i wrócisz bezpiecznie do domu. Obiecuję. Choćbym miał wybić tysiące sługusów Bena, przyjdę po ciebie i nie zostawię więcej samej nawet na krok.

– Proszę, pośpiesz się. Ja już tu nie wytrzymuję. Nie krzywdzą mnie fizycznie, za to psychicznie prawie że non stop. Nie wiem, ile jeszcze dam radę tu wytrzymać i im się stawiać. Próbuję. Naprawdę próbuję. Tyle że nie mam już na to sił – wyszeptała i skuliła się bardziej pod ścianą. – Skąd się tu wziąłeś? I czemu jesteś półprzezroczysty?

– To więź. Wróciłem do Nieba, bo mam... małe problemy rodzinne, a mama pomogła mi użyć tego połączenia do skontaktowania się z tobą. Niestety jestem tu tylko duchem – wyjaśniłem szybko i nerwowo zerknąłem za siebie, gdy gdzieś na zewnątrz rozległy się czyjeś głosy. – Nie mamy dużo czasu. Sab, musisz mi przekazać wszystko, co wiesz.

– Okej – przytaknęła i odetchnąwszy głęboko dla uspokojenia, otarła łzy z policzków. – Nie wiem, gdzie jestem, Asie. Wiem tylko, że to gorąca część Piekła i jakaś podziemna baza, bo znajdujemy się dobre kilka pięter pod ziemią. Próbowałam parę razy uciec, ale korytarze to pieprzony labirynt i nie potrafiłam znaleźć wyjścia. Wiem też, że Ben współpracuje z Jeźdźcami Apokalipsy. Zarazą i Głodem. Niedługo podobno dołączy do nich Wojna i potem chcą odszukać Śmierć, bo ta na całe szczęście nie jest skłonna z nimi współpracować. Madrigal tylko tyle mi zdradziła. A Marco był magiem, który pomagał Benowi. To on stworzył mu zaklęcie na zrobienie iluzji pazura. Teraz nie żyje, potrzebowali go tylko do tego, by co jakiś czas odwracał uwagę łowców od działań mieszańca.

– W ten sposób Ben miał na głowie tylko nas, a nie Aidena i jego rodzinkę. – Skinąłem głową, słuchając uważnie Sabrieli. Niesamowite, że tak długo krzyżówce udało się wszystkich wodzić za nos i za plecami opracowywać tak skomplikowany plan, mając jeszcze na ogonie mnie i córkę Diabła. – To tyle?

– Tyle? Kurwa, nawet mnie nie wkurwiaj, Astriel! Codziennie na kilka godzin zostaję zabrana na tortury psychiczne, gdzie najczęściej oglądam, jak bliskie mi osoby umierają w męczarniach, przez resztę czasu siedzę tu zamknięta i wariuję z nudów, bo z nikim nie mam jak pogadać, a ty twierdzisz, że to mało? Jak jesteś taki mądry, to chętnie zamienię się z tobą miejscami i przy następnym spotkaniu opowiesz mi, ile ty się dowiedziałeś, siedząc bezustannie odizolowany od innych! – ożywiła się i warknęła na mnie wyraźnie rozdrażniona, a jej oczy zalśniły dawnymi, znajomymi, złośliwymi iskrami.

– Spokojnie, nie chodziło mi o to, że tak mało, tylko że... – zacząłem z cichym śmiechem, jednak błyskawicznie mi przerwała.

– Powiedziałeś to takim tonem, jakby jednak o to ci chodziło – prychnęła lekceważąco i na zaledwie parę sekund jej aura mnie zaatakowała, lecz uspokoiła się i wycofała równie szybko. – Nieważne. Po prostu... błagam, pośpiesz się. Mam dość i... boję się, że w końcu rzeczywiście uda im się mnie złamać.

– Nie uda. Jesteś na nich zbyt silna. Poradzisz sobie, a niedługo przyjdę po ciebie. Muszę tylko znaleźć drogę do tej bazy albo zapanować nad więzią na tyle, żeby fizycznie potrafiła mnie do ciebie przenieść. – Uśmiechnąłem się lekko i podniosłem z kucek, ale czując silne zawroty głowy, od razu z powrotem opadłem na podłogę. Skontaktowanie się z ukochaną musiało najwyraźniej być dość męczące, skoro tak szybko opadałem z sił i połączenie zaczynało się urywać.

– Nie przeniesiesz się tu, więź będzie za słaba. Madrigal daje mi eliksir na jej osłabienie, abym czasem nie czuła bólu rozłąki. – Sabriela zaprzeczyła cicho i zmarszczyła brwi, przyglądając się mi. – Wszystko w porządku?

– Tracę połączenie – wymamrotałem i skupiwszy się jeszcze na chwilę, delikatnie położyłem dłonie na kolana Sab, bym chociaż mógł sobie wyobrazić, że ją dotykam, za czym tak cholernie tęskniłem. – Posłuchaj, musisz jeszcze trochę wytrzymać. Nie powiem ci ile konkretnie, bo nie jestem w stanie, ale proszę, nie poddawaj się. Mało brakuje do odnalezienia cię i to kwestia kilku dni, w ostateczności tygodni. Dasz radę?

Dziewczyna westchnęła ciężko, z powrotem kładąc się na pryczy i skuliła się, lecz mimo to prawie niezauważalnie kiwnęła głową. Widać było, że nie miała już sił na dalsze siedzenie tu i stawianie buntownikom oporu, jednak zdawałem sobie też sprawę, iż demoniczna natura zrobi swoje i nie da się złamać, choćby i ze względu na jej dumę oraz upór.

– Raczej nie mam wyboru, aniołku, co nie?

Chciałem jeszcze coś powiedzieć, by przynajmniej ją pocieszyć. Niestety nie było mi to dane, gdyż kroki i głosy na korytarzu zbliżyły się do celi demonicy, co skutecznie mnie zdekoncentrowało. W ułamku sekundy obraz uległ zamazaniu i zapadła ciemność, a kiedy chwilę później otworzyłem oczy, byłem już z powrotem w Niebie, w moim pokoju i wciąż na podłodze, za to po wizycie w piekielnej bazie Bena nie pozostał najdrobniejszy ślad.

– Znajdę cię, kochanie. Przysięgam na Boga i swoje skrzydła, że znajdę cię i wyciągnę stamtąd – wyszeptałem cicho, mając nadzieję, że te słowa dotrą do Sabrieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro