Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Razem z Benem stali w jakiejś mrocznej uliczce w Moskwie i obserwowali w milczeniu przechodzący nieopodal tłum ludzi. Mimo że chłopak nie rozumiał ani słowa z tego, co mówili tutejsi, Madrigal po wielu wiekach błądzenia po Ziemi doskonale znała wszystkie ludzkie języki i dogadanie się z mieszkańcami miasta nie stanowiło dla niej problemu. Od ponad czterech godzin kręcili się po stolicy i wypytywali o kogoś, kogo wyglądu nawet nie znali. Z tego, co ustalili wcześniej, ich cel prawdopodobnie przypominał dwudziestoletniego mężczyznę lub nastolatka, ubierał się w dresy i chętnie przebywał w okolicach knajp oraz restauracji, jednak jak na razie nikogo takiego nie znaleźli i coraz bardziej zaczynali wątpić w taki opis poszukiwanego.

- No i co, Zarazo? Gdzie ten twój braciszek? - zakpił sobie szatyn, znudzony jak zawsze bawiąc się scyzorykiem z boskim ostrzem, z którym nigdy się nie rozstawał. - W ogóle jesteś pewna, że to tutaj przebywa?

- Jeszcze wczoraj wyczuwałam jego obecność, musi tu być - odparła oschle blondynka i nieco wychyliła się z zaułka, znów przemykając wzrokiem po pieszych na chodniku.

- Nie wydaje mi się - wymamrotał podirytowany mieszaniec, lecz zanim Przedwieczna zdążyła coś odpowiedzieć, jej oczom ukazał się ich cel.

Pamiętała, że gdy wieki temu jeszcze razem podróżowali po świecie śmiertelników, Fame uwielbiał przywdziewać postać żebraka i błąkając się po najbogatszych miastach świata, zsyłał na przechodniów biedę oraz głód, kiedy ci podchodzili do niego, by wrzucić jakieś drobne. Teraz jednak jej oczom ukazał się zupełnie inny widok. Najwidoczniej postanowił porzucić strój biedaka i zabawić się w bogacza, ponieważ jako wysoki, patykowaty i przeraźliwie chudy trzydziestolatek, a na dodatek z tymi zaczesanymi elegancko włosami oraz w drogim garniturze wyglądał jak biznesmen.

- To on? - Mad drgnęła nerwowo, słysząc głos zdezorientowanego Bena. - Inaczej go sobie wyobrażałem.

- Ta, ja też - prychnęła lekceważąco i pewnym krokiem wyszła z uliczki, ruszając w stronę brata. - Fame?

Mężczyzna od razu przystanął i zaskoczony tym, że ktoś znał imię, jakim dawniej posługiwał się wśród rodzeństwa, zerknął przez ramię. Mimo że Zaraza także znacznie różniła się od czasów średniowiecza, prawie od razu rozpoznał krewną i uśmiechnął się złośliwie, zwracając w jej stronę.

- Madrigal! Ile to już lat, siostrzyczko? Tysiąc? - roześmiał się wesoło i zbliżył do kobiety, mimowolnie zerkając również na chłopaka. - Widzę, że znalazłaś sobie towarzysza?

- Nie do końca. To potomek Victora, Ben. Oczywiście mieszaniec. - Uśmiechnęła się znacząco, doskonale znając legendę, którą powtarzano zarówno wśród aniołów, jak i demonów. - Pomoże nam się zjednoczyć i wykonać zadanie.

- Ta, jasne. I co chce w zamian? - zapytał podejrzliwie, mierząc wzrokiem szatyna, a ten jak gdyby nigdy nic obojętnie stał przy blondynce i już się zastanawiał, w jaki sposób wykorzysta znajomość z kolejnym Jeźdźcem Apokalipsy.

- Przejmę władzę nad nowym światem i tyle. Zbyt długo pozostawałem wyrzutkiem i skazańcem w tym pojebanym świecie, gdzie hybrydom nie wolno istnieć. Mam dość wiecznego uciekania przed wysłannikami Nieba oraz Piekła i należy z tym zrobić jak najszybciej porządek. A wy mi w tym pomożecie - odpowiedział spokojnie, uprzedzając kompankę i posłał zdziwionemu mężczyźnie lekki, niby przyjazny uśmiech, tyle że w oczach błysnęły niebezpieczne iskry. - Co ty na to?

Przez chwilę między całą trójką panowała nerwowa cisza. Madrigal doskonale zdawała sobie sprawę, że jej brat nigdy nie należał do zwolenników współpracy z kimkolwiek, kto pomimo swej potęgi mógłby się okazać w rzeczywistości słabą i tchórzliwą istotką, zwłaszcza że już wiele razy dali się na to nabrać. To sprawiało, iż podświadomie czuła, że Fame gdyby tylko chciał, nie zgodziłby się na układ i odszedł, zapominając w ciągu paru dni o całej tej rozmowie. Ale Ben był inny od reszty i nawet ona doskonale o tym wiedziała. Owszem, wydawał się jedynie aroganckim i zbyt zuchwałym małolatem, tyle że tak naprawdę do perfekcji opanował sztukę łgania, matactwa i owijania sobie innych wokół palca. Mistrz manipulacji, który bez mrugnięcia okiem potrafiłby skazać na śmierć miliony niewinnych istnień, byleby dostać to, co sobie postanowił. Właśnie dlatego była przekonana, iż to jego dotyczyła legenda. A to sprawiało, że Głód musiał do nich dołączyć, by przepowiednia się wypełniła.

- Fame, to on. Jestem tego pewna. Zaufaj mi - poprosiła, skinąwszy lekko głową i mimowolnie spojrzała na wciąż opanowanego chłopaka u jej boku.

- A co z resztą? - odezwał się w końcu mężczyzna, którego spojrzenie cały czas utkwione było w szatynie, oceniając jego moce, wytrwałość, pewność siebie i prawdopodobieństwo, że posłuchanie się siostry jednak jakimś cudem mogłoby się opłacić.

- Wiemy, gdzie przebywa Gustav, za to René nadal się ukrywa. Wkrótce ją znajdziemy. - Wzruszyła ramionami i odetchnęła głęboko, aby się uspokoić. - Jaka decyzja?

Przedwieczny westchnął tylko ciężko i moment później wybuchnął głośnym śmiechem. Nie zwracając uwagi na otaczających ich ludzi, podszedł bliżej Bena i nieoczekiwanie lekko się przed nim skłonił, a uśpione od stuleci szaleństwo z powrotem zaiskrzyło w jego granatowych tęczówkach.

- No dobra, niech wam będzie. Mów co mam robić, szefie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro