Bonus
Gdy tylko podtrzymujące ją w górze łańcuchy zostały zwolnione, z cichym jękiem opadła na kolana, zdzierając je sobie przy uderzeniu o zimną, kamienną posadzkę. Przez kilkugodzinne męczenie jej psychiki była wystarczająco zmęczona, by nawet nie mieć sił wyzwać od najgorszych swojego dręczyciela, który każdego dnia skutecznie męczył ją paskudnymi, aczkolwiek fałszywymi obrazami, a co dopiero się podnieść i mu przywalić. Jedyne co zrobiła, to posłała mu ostre, przepełnione nienawiścią spojrzenie, ale nie odważyła się na nic więcej. Wystarczająco wiele razy nękał ją wtedy koszmarami, aby nad ranem budziła się jeszcze bardziej zmęczona, niż w chwili, kiedy kładła się spać.
Bez słowa dała się postawić na nogi przez sługusów Bena za ramiona i wyprowadzić z celi, w której za każdym razem ją torturowano. Nie próbowała się im wyrwać i uciec. Doskonale wiedziała, że narobi sobie tym tylko zbędnych kłopotów, a i tak nigdzie by nie uciekła. To miejsce było jak labirynt, w którym wiele razy się zgubiła i prawdopodobnie nie zginęła wtedy z odwodnienia czy głodu tylko dlatego, że mieszaniec potrzebował ją żywą, a nie martwą. Powoli wleczona noga za nogą przez długi, ciemny korytarz, przemykała wzrokiem po rzędzie metalowych drzwi z małymi okienkami, zza których jak zwykle dobiegały krzyki i jęki cierpiących właśnie ogromne katusze więźniów. Zdawała sobie sprawę, że o dziwo rzeczywiście delikatniej ją traktowano od innych oraz nie stosowano kar cielesnych, jednak nawet to nie poprawiało jej humoru. Niszczenie psychiki w tak paskudny sposób, jak oglądanie okrutnych wizji, było dla niej bardziej bolesne niż fizyczne krzywdzenie.
Wprowadzona do kolejnej celi, tym razem w bardziej "sypialnianej" części lochów i zamknięta w środku na najbliższe kilka godzin, zrezygnowana osunęła się na metalową pryczę, do której zimna i twardości zdążyła się przyzwyczaić w ciągu ostatnich paru tygodni. Nie wiedziała, ile tu siedziała i od jak dawna próbowano ją złamać, lecz aktualnie nawet już nie liczyła na ratunek. Mimo że gdzieś w głębi niej wciąż tliła się ta słaba iskierka nadziei, że pewnego dnia drzwi się otworzą i stanie w nich ktoś, kto ją uwolni i zaprowadzi do Lucyfera, to podświadomie przeczuwała, że jeśli rzeczywiście komuś udałoby się tu dostać, to za żadną cholerę nie trafiłby samodzielnie do tej części bazy Bena. Zwłaszcza że ona sama znajdowała się zbyt głęboko pod ziemią, prawie na końcu tej olbrzymiej plątaniny korytarzy i jeszcze za tyloma zabezpieczeniami, pułapkami i wrotami blokującymi przejście dalej, iż dostanie się do więzienia, było prawie że niemożliwe.
Zmęczona i przybita, leżała w bezruchu plecami do wejścia, a kiedy drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka, nawet nie zerknęła za siebie, by sprawdzić, kto ją odwiedził. Nie musiała. To zawsze była jedna i ta sama osoba.
– Jak się dzisiaj czujesz? – Nowoprzybyła powoli podeszła do demonicy i lekkim ruchem dłoni sprawiła, że Sabriela chcąc nie chcąc, odwróciła się w jej stronę. – Słabo wyglądasz.
– Mam dość. Odpuśćcie sobie. I tak nie oddam wam moich mocy. Wypuśćcie mnie – wyszeptała niebieskooka i niechętnie spojrzała błagalnie na Madrigal. – Proszę, zostawcie mnie już w spokoju.
Blondynka pochyliła się nieco ku córce Diabła i delikatnie odgarnęła kosmyk włosów z jej twarzy, uważnie przyglądając się więźniarce. Musiała przyznać, że chociaż Ben nie krzywdził Sab fizycznie, to przebywanie w zamknięciu i codzienne gnębienie przez jego sługusów odcisnęło na niej swoje piętno. Dawne waleczne błyski w jej oczach zgasły, przez co błękitne tęczówki dziewczyny stały się ciemne i matowe. Cera, choć od zawsze blada, aktualnie wyglądała na wręcz szarą, jakby była chora, a zapadnięte policzki tylko pogłębiały to wrażenie. Podkrążone oczy świadczyły o braku snu u demonicy, mimo że zapewniali jej wystarczającą ilość godzin na porządne wysypianie się. No i niewiele jadła z systematycznie przynoszonych jej pożywnych posiłków, o czym świadczyła niepokojąco chuda sylwetka. Jeśli dalej tak miało się dziać, to Zaraza obawiała się, że w końcu rzeczywiście albo będą musieli wypuścić ją, by nie dopuścić do jej śmierci, albo... Ben zdecyduje się pozbyć brunetki, bez przejmowania się jej obecnym stanem. I nie chodziło tu jedynie o zostawienie na środku pustkowia, a po prostu o zabicie biedaczki.
– Wybacz, jednak nie możemy. – Po chwili milczenia w końcu zaprzeczyła cicho i usiadła przy wykończonej brunetce, głaszcząc ją delikatnie po głowie. – Dlaczego doprowadzasz się do takiego stanu? Sama się niepotrzebnie krzywdzisz. Rozumiem, że nie chcesz oddać Benowi swoich płomieni, ale głodzenie się i odmawianie sobie snu? Sama wiesz, że teraz musisz szczególnie o siebie dbać. Staram się pomagać ci, jak mogę, lecz bez twojego zaangażowania w zachowaniu zdrowia niewiele zdziałam.
– Nie jestem głodna, Mad. Nie mam apetytu, a gdy widzę tyle jedzenia, chce mi się wymiotować. I nie sypiam, bo wtedy za każdym razem budzę się z krzykiem i zlana potem – odpowiedziała cicho, niepewnie patrząc na Przedwieczną, która z troską przysłuchiwała się jej słowom. – Dodatkowo od niedawna czuję jeszcze tak nieprzyjemny i silny ucisk w klatce piersiowej, że aż czasem ciężko mi oddychać. Co się dzieje?
– Więź. – Blondynka odpowiedziała krótko i wzruszyła ramionami, zmuszając się na lekki uśmiech. – Gdy przeznaczone sobie osoby są rozdzielone, tęsknota staje się tak silna, że więź między nimi powoduje fizyczny ból. Nie martw się, przyniosę ci na to eliksir.
Sabriela westchnęła tylko ciężko i bardziej wtuliła się w poduszkę, którą Zaraza jej przyniosła w pierwszych tygodniach pobytu w tym ponurym miejscu. Chociaż dziewczyny na początku niezbyt za sobą przepadały, w późniejszym czasie wytworzyła się między nimi specyficzna nić porozumienia, dzięki której bez problemu zaczęły się dogadywać. Madrigal rozumiała sytuację córki Lucyfera i pomagała jej, jak tylko potrafiła, a w zamian oczekiwała zaledwie rozmowy oraz możliwości posiedzenia razem, choćby i w ciszy. Niewielka cena za wsparcie, które mogło uratować demonicy życie.
– A co się dzieje na zewnątrz? – zapytała cicho brunetka, marząc o tym, by móc ponownie wyjść na dwór, choćby na pięć minut, aby odetchnąć świeżym powietrzem i nacieszyć oczy blaskiem słońca. – Co w Piekle? I wiesz może co z Astrielem?
– Wiem jedynie, że ojciec i brat cię szukają. Astriel chyba wrócił do Nieba. – Zaraza odpowiedziała po chwili wahania i zauważywszy smutny wzrok znajomej, zmusiła się na słaby uśmiech. – Nie martw się. To, że wrócił do Nieba, nie znaczy, że odpuścił i nie próbuje cię odnaleźć. Skoro się kochacie, to na pewno nie zrezygnuje z ciebie tak łatwo. Zwłaszcza że to bardzo uparty anioł.
– Ale dalej anioł. Nie zaryzykuje upadku z mojego powodu – prychnęła cicho i niechętnie podniosła się do siadu, kręcąc głową. – Byłam naiwna, gdy myślałam, że coś dla niego znaczę. To syn Gabriela. Może mieć każdą i nie będzie się mną przejmował. Za łatwo mu uległam i niepotrzebnie narobiłam sobie przez to problemów.
Nie usłyszała jednak komentarza blondynki na ten temat. Bo choć Madrigal była doskonale zorientowana, co właśnie działo się w Piekle z rodziną Sab oraz Asem, zdawała sobie sprawę, że gdyby przekazała swej rozmówczyni wszystko, co zaobserwowała na powierzchni i determinację ukochanego demonicy w poszukiwaniach, niepotrzebnie dodałaby sił w stawianiu oporu. A na to pozwolić nie mogła, bo jeśli Ben nie przejąłby błękitnego ognia, plan zjednoczenia się Jeźdźców Apokalipsy i doprowadzenia do końca świata poszedłby w diabły.
– Skup się na czymś innym. Jedz, odpoczywaj, nabierz z powrotem wigoru. Wyglądasz jak moja ofiara, a przecież nie chciałybyśmy, żeby cierpieli niewinni, prawda? – Blondynka uśmiechnęła się znacząco i podała niebieskookiej tacę z miseczką, w której znajdowała się wciąż ciepła zupa. – Porozmawiam z Głodem, aby przestał cię katować brakiem apetytu i koszmarami. Nie martw się, będzie dobrze. Cokolwiek zdecydujesz, na pewno wszystko się jeszcze ułoży.
– Tak myślisz? – Sabriela westchnęła ciężko zrezygnowana i odebrała kolację, z niechęcią patrząc na posiłek. – Czyli nie mam co liczyć na wypuszczenie?
– Przepraszam, ale to odpada – zaprzeczyła łagodnie i delikatnie poklepała ją po ramieniu. – Jesteś silna. Dasz radę. Niczym się nie zamartwiaj, skup się na sobie i zastanów, czy warto jest tak walczyć o moc. Bo przypominam, że gdy tylko oddasz ją Benowi, odzyskasz wolność i wrócisz do bliskich.
– Mówiłam to już wiele razy, Madrigal. Nie oddam wam mojego ognia. Nigdy – zaprzeczyła od razu, patrząc hardo na Przedwieczną, a w jej oczach po raz pierwszy od kilku dni zalśniły dawne iskry woli walki. – Płomienie należą do mnie. I chociaż mam dość tego miejsca, nie ulegnę. Wbijcie to sobie w końcu do tych waszych pustych głów.
– W takim razie jeszcze trochę tutaj posiedzisz – odparła obojętnie Zaraza i wyszła z celi, ponownie zostawiając Sab samą, ale za to ze znów przebudzoną chęcią buntu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro