2
Ten dzień zaczął się koszmarnie.
Szczoteczka do zębów wleciała mi do kibla, wciąż nie wiem, jak się to stało, zbiłam ulubiony kubek i prawie spóźniłam się na autobus. A na dodatek dziś mam egzamin, przez to, że pracowałam do późna i byłam myślami gdzieś indziej, nauka średnio mi szła. Przez co zawaliłam noc i spałam może z godzinę? Łatwo mi idzie przyswajanie materiału, ale sam on do głowy nie wejdzie, a że nie mogłam się skoncentrować to była istna droga przez wyboje.
Teraz szłam na uniwerek ledwo żywa z oczami jak u pandy, a w ręku trzymałam notes z notatkami. Zwariuje.
Nie patrząc przez siebie czytałam po raz trzeci ten sam akapit, nagle ktoś pociągnął mnie za ramię, a tuż obok mojej stopy przejechał trąbiący samochód. Skąd samochody na chodnikach?
Podniosłam wzrok i aż krzyknęłam.
- O CHOLERA.... - stała dokładnie dwa metry od chodnika...na ulicy, a tuż obok mnie mijające auta.
- Dobrze powiedziane, może byś tak uważała, gdzie chodzisz?! - powiedział dziwnie znajomy głos.
Już chciałam się odwrócić i mu podziękować, lecz zobaczyłam jaka była godzinę. Jestem spóźniona na egzamin. Profesor mnie zabije, jak nic śmierć tragiczna.
- DZIĘKUJĘ! - ukłoniłam się nawet nie patrząc na niego i ruszyłam biegiem w kierunku budynku uniwersytetu.
- To ja dziękuję. - usłyszałam cichy głos za plecami, on odpowiedział?
Nieważne, spóźnię się!
***
Umierałam.
Czyli taki był mój koniec? Umrzeć z głodu!
Od Mamy:
Kochanie pojechałam do babci, sama zrób sobie obiad. Kocham Cię ❤
Mówi to kobieta do osoby, która nie umie gotować... Fajnie.
Jedyne co mi wychodzi to jajecznica, pyszności.
Żołądek daje o sobie znać, jako że nie jadłam dziś śniadania. Pewnie i tak bym nie nic nie przełknęła przed egzaminem.
Zostaje mi zjeść coś na mieście, tylko gdzie była ta knajpa, w której ostatni raz byłam z MeiMei.
Sprawdziłam na mapce, dwadzieścia minut stąd na piechotę. Czyli spacerek.
Wyszłam z budynku i ruszyłam wzdłuż ulicy.
Przeszłam obok dość drogiego auta, w którym grała głośna muzyka. Jak ludzie mogą tak głośno jej słuchać jeszcze w tak małym pomieszczeniu? Mi chyba by uszy odpadły. Jako że szyby były przyciemniane nie mogłam zobaczyć, czy ktoś siedzi w środku. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej.
Na szczęście znalazłam wolny stolik, szybko usiadłam na krześle by nikt mnie nie wyprzedził i zaczęłam przeglądać menu. Gdy już złożyłam zamówienie, na zewnątrz rozległ się dźwięk muzyki. Przed knajpą zaparkował ten sam samochód co widziałam wcześniej. Ze środka wyszedł wysoki chłopak w kapturze i ciemnych okularach.
Jego sylwetka była mi dziwnie znana, gdy wszedł do środka i zaczął się rozglądać już byłam pewna. To był ten sam chłopak ze sklepu z wczoraj. Po plecach przeszedł mi dreszcz, a serce zabiło szybciej. I to na sam jego widok! Zaraz oszaleje.
Zaczął się rozglądać i po minucie ruszył w moim kierunku.
O nie nie nie....
Odsunął krzesło naprzeciwko mnie i zwyczajnie usiadł.
Siedział i wpatrywał się we mnie, a ja jak głupia na niego. Zrób coś!
- Przepraszam, ale to miejsce jest zajęte.
- Tak dla mnie.
- Słucham... Nie, zaraz przyjdzie tu moja przyjaciółka, więc jakbyś mógł...
- Nie jesteś z nikim umówiona, chyba, że ze mną.
OK to mnie nieco zatkało, skąd on to wie?
- Jak ty?
- Skąd to wiem? Mam swoje sposoby.
Samochód.
- Śledziłeś mnie? Jesteś jakimś stalkerem czy coś?
- Oh ho... Tak mi dziękujesz za wczorajszą pomoc? A myślałem, że się zaprzyjaźniliśmy. Smutno mi.
- Po pierwsze nie prosiłam cię o pomoc, a po drugie mu się ledwo znamy. Drugi raz cię widzę na oczy! - spokojnie, nie daj się. Tylko czemu mi tak serce wali?
- Mi to wystarczy.
- Do do czego?
- By się w tobie zakochać. - powiedział, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Cholera.
- Co ty właśnie powiedziałeś?
- Podobasz mi się i tyle.
- I tyle? Żartujesz sobie.
- Czy ja Ci wyglądam, jakbym żartował? - i właśnie teraz zdjął okulary.
Te spojrzenie mnie uwięziło, nie mogłam oderwać wzroku od tych pięknych oczu.
- Ty... Ja... Znaczy...
Posłał mi seksowny uśmiech.
- Widzę, że ty też nie jesteś obojętna. - wyciągnął rękę i dłonią odgarnął mi kosmyk włosów z policzka. Miejsce, w którym nasza skóra się zetknęła, płonęła.
Powinnam się teraz cofnąć, ale nie mogłam... Czy nie chciałam.
- Twoje jedzenie idzie. - rzeczywiście, po chwili przede mną pojawiło się zamówione danie.
- Jedz spokojnie. - wstał, podszedł do mnie i nachylił się mi do ucha. - Do zobaczenia.
Na stole położył jakąś małą karteczkę i wyszedł. Zostawił mnie samą z tysiącem pytań.
Czas leciał, jedzenie stygło, a ja dalej patrzyłam się jak głupia na biały prostokącik.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro