Rozdział 2
Lucas szedłby dalej za nawołującymi głosami, gdyby nie kto inny jak ja. Nie lubię lasów. Boje się chodzić tam sama. Wieczorem wysokie drzewa wydają straszliwe odgłosy gdy wieje porywisty wiatr. Tak było i teraz. W dodatku nadal padało. Matka chłopaka zadzwoniła do mnie z prośbą,żebym zobaczyła czy gdzieś w okolicy nie ukrywa się Lucas,ponieważ od trzech godzin nie ma go w domu. Założyłam więc kurtkę przeciwdeszczową oraz kalosze. Piękne zielone gumiaki z białymi kokardkami. Dostałam je od babci. Zmarła cztery tygodnie temu. Nadal nie pogodziłam się z jej śmiercią,ale myślę ,że tam na górze będzie jej lepiej. Z dala od fałszywych ludzi i innych nieprzyjemnych rzeczy. Wzięłam Lunę i ruszyłam w ciemny oraz straszny gąszcz drzew. Mały kundelek dotrzymywał mi kroku. W pewnej chwili usłyszałam jęk i trzask. Krzyknęłam z całych sił, a Luna wyrwała się ze smyczy i poleciala w głąb lasu. Usłyszałam straszliwy śmiech po czym zapadła ciemność.
*Lucas*
Szedłem głębiej nie zastanawiając się co mnie tam czeka. Gdy już zobaczyłem ogromne wnętrze jaskini i zbliżałem się do końca usłyszałem krzyk. Głos należał do Angel. Wtedy się ocknąłem. Jakbym przestał być w hipnozie. Biegłem przed siebie nie zwracając uwagi na nic innego. Liczyła się tylko ona. Wybiegając z jaskini zauważyłem coś w krzakach. Uspokoiłem się. Myślałem,że to Angel i wszystko z nią dobrze tylko się wywróciła. To nie była ona. Dziewczynę na której mi zależy pomyliłem z Luną. Rozejrzałem się wokoło. Nigdzie jej nie było. Pies zachowywał się niespokojnie. Zaczął ciągnąć mnie głębiej w las i tam ją zobaczyłem. Leżała taka blada na trawie i cała we krwi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro