Trucizna 13
Colin
-Lekarza, potrzebuję lekarza!- Ryczę na cały dom i biegnę z El na rękach w stronę mojego pokoju.
-Colin co.... O mój boże!- Mama wpada do pokoju.
-Potrzebny lekarza. Teraz.
-Synu spokojnie, już tutaj idzie.
-Mamo jak mam być spokojny, kiedy ona jest w takim stanie- mówię zrozpaczony, bo jeżeli ją stracę... Nie, nie stracę jej, nawet jeżeli musiałbym oznaczyć ją teraz, żeby ją uratować, to jej nie stracę.
- Co z El?- Oboje odwracamy głowy na wchodzącego Eda.
-Lekarza zaraz ją zbada. A kim jesteś?- Pyta moja rodzicielka.
-Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Ed, przyjaciel El- przedstawia się ten dupek.
-Bardzo mi miło- mama uśmiecha się do niego i klepie go po ramieniu.- Myślę, że jak tylko lekarz przyjdzie ,zostawimy tych dwoje samych- moja mam zwraca się do Eda, na co ten kiwa głową.
Bardzo kurwa dobrze, że sobie stąd pójdziesz- warczę w myślach.
Moja maleńka ciężko oddycha, a mnie zaraz kurwica strzeli, że ten łapiduch się jeszcze tutaj nie zjawił.
-Już jestem- wpada zdyszany doktorek.- Przepraszam, ale miałem pacjenta- podchodzi do El i zaczyna ją badać.
Mama trzyma mnie za ramie dla uspokojenia, bo za każdym razem, kiedy lekarz dotyka mojej kruszynki, warczę cicho.
-Colin uspokój się, to jego praca- upomina mnie matka.
-Nic na to nie poradzę- mówię przez zaciśnięte zęby.
-Wiem, ale i tak się uspokój- kiwam głową na zgodę, ale krew się we mnie burzy.
Po badaniu, które zajęło mu dziesięć minut, patrzy na nas współczująco, a ja nie wytrzymuję.
-Kurwa, dowiemy się w końcu co jej jest?
- Nie mam dla was dobrych wieści. Otruto ją, w jej ciele jest trucizna- na jego słowa odwracam głowę, w stronę Ed, bo tylko ten kutas mógł, to zrobić.
-Ty skurwielu!- Ryczę.- To ty!- Drę się i rzucam w jego stronę.
-Co tu się do cholery dzieje?!-Ryczy mój ojciec.- Colin!!
Od jego głosu ostrego jak brzytwa trzeźwieję momentalnie i odsuwam się od Eda.
- To on otruł El- syczę- widzisz, nawet się nie broni.
-Edmundzie, czy to prawda?-Ojciec pyta tonem Alfy.
-Nie. Nigdy bym nie skrzywdził mojej maleńkiej.
-Nie mów tak do niej do kurwy- warczę.
-Spokój- ojciec mówi cicho, ale stanowczo.- Jak tylko dowiem się o stanie dziewczyny, wy dwaj- pokazuje na nas- do mojego gabinetu. Doktorze co jej jest?
-Podano jej truciznę, przez co jej zdolności regeneracji są prawie zahamowane. Z tego co wiem, była przytomna, a to oznacza, że jej organizm wciąż walczy, więc mamy szansę ją uratować. Muszę podać jej odtrutkę.
-W takim razie zostawiają mate mojego syna w pańskich rękach i proszę mnie informować o stanie zdrowia mojej przyszłej synowej- Ojciec wypowiada wszystko formalnym tonem czyli przeszedł w tryb Alfy.
Zamienia jeszcze kilka słów na osobności z lekarzem i podchodzi do mamy.
- Kochanie zostaniesz z El?- Jego ton głosu automatycznie ulega zmianie z ostrego na czuły.
-Oczywiście, a ty załatw to z tymi narwańcami- mama całuje go w usta i wygania nas z mojego pokoju.
Ruszamy potulnie jak baranki za groźnym wilkiem, a po postawie taty widzę, że czeka mnie ciężka rozmowa. Wchodzimy i zajmujemy miejsce naprzeciwko niego.
- Colin dlaczego naskoczyłeś na naszego gościa?- Tato wskazuje na tą mendę.
-Gościa? Ten skurwiel, to on otruł El- syczę zły.
-Hamuj swoje hormony- używa stanowczego głosu- i to nie Ed jest za to odpowiedzialny. Rozmawiałem z lekarze i powiedział, że w trakcie ataku została poczęstowana trucizną. Najprawdopodobniej znajdowała się na pazurach sprawcy.
Bogini, ona mogła tego nie przeżyć, a ten żyje cały i zdrowy.
-Ale jemu nic nie jest- mówię oskarżycielko.
- Bo tylko jeden z nich zaatakował Ellie- odzywa się ten dupek.- Było ich trzech, ale tylko dwóch napadło na mnie, a trzeci zajął się El.
-Znasz ich?- Pytam go, bo muszę to wiedzieć.- I ona ma na imię Eleonor nie Ellie.
-Nie, jej prawdziwe imię, to Ellie i nie, nie znam ich. Na pewno to był ktoś inny niż w jej domu, ci mieli inny zapach.
-Mogła przez ciebie umrzeć, a gdyby nie ja to...- nie dokańczam, bo na samą myśl mój wilk chce ujrzeć światło dzienne.
-Wiem, gdybym wiedział... ja ...przepraszam- mówi ze skruchą w głosie.- Jej rodzice powierzyli mi za zadanie chronienie jej, a prawie przyczyniłem się do jej śmierci- spuszcza głowę i jest mi go prawie żal, ale tylko prawie, bo nie odbierze mi jej.
-Colin- ku mojemu zaskoczeniu Ed zwraca się do mnie- teraz kiedy ma ciebie i jest twoją mate, mogę powierzyć jej życie w twoje ręce.-Siedzę osłupiały jego słowami.- Wiem, że będziesz ją kochał bardziej niż swoje życie i będzie dla ciebie na pierwszym miejscu. Dlatego jak tylko wyzdrowieje odejdę.
Nie wierzę , że to powiedział, tzn. jestem szczęśliwy jak jasna cholera, ale to oznacza, że on...
-Czy ty coś do niej czujesz?-Wypalam pytanie.
-Tylko braterską miłość, jestem jej przyjacielem i nikim więcej. Sam szukam swojej bratniej duszy i jak widać z marnym skutkiem mi to idzie- krzywi się na własne słowa.
-Nie powiem, ulżyło mi- szczerze się jak głupi do sera, czy coś w ten deseń.
-W takim razie Ed mam dla ciebie propozycję- mój staruszek zabiera głos.- Nigdzie nie odejdziesz, należysz do naszego stada i z tego co mi wiadomo jesteś dobrym w tropieniu, więc możesz przejąć robotę Colina- ojciec patrzy się na mnie.- Bo jak mi się zdaje, teraz będzie bardziej zajęty kimś innym niż pracą- mruga do mnie.
-Naprawdę mogę tutaj zostać?
-Tak, a Colin wprowadzi cię we wszystko. Prawda synu?- Kładzie nacisk na ostatnie słowo i nie mam nic przeciwko, bo on ma racje, będę zajęty El.
-Oczywiście- odpowiadam.
Jestem szczęśliwy, że ją uratują i że Ed nic do niej nie czuje. Czuje kurewską radość, a zazdrość jest jak trucizna, która niszczy życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro