Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Trucizna 13

Colin

-Lekarza, potrzebuję lekarza!- Ryczę na cały dom i biegnę z El na rękach w stronę mojego pokoju.

-Colin co.... O mój boże!- Mama wpada do pokoju.

-Potrzebny lekarza. Teraz.

-Synu spokojnie, już tutaj idzie.

-Mamo jak mam  być spokojny, kiedy ona jest w takim stanie- mówię zrozpaczony, bo jeżeli ją stracę... Nie, nie stracę jej, nawet jeżeli musiałbym oznaczyć ją teraz, żeby ją uratować, to jej nie stracę.

- Co z El?- Oboje odwracamy głowy na wchodzącego Eda.

-Lekarza zaraz ją zbada. A kim jesteś?- Pyta moja rodzicielka.

-Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Ed, przyjaciel El- przedstawia się ten dupek.

-Bardzo mi miło- mama uśmiecha się do niego i klepie go po ramieniu.- Myślę, że jak tylko lekarz przyjdzie ,zostawimy tych dwoje samych- moja mam zwraca się do Eda, na co ten kiwa głową.

Bardzo kurwa dobrze, że sobie stąd pójdziesz- warczę w myślach.

Moja maleńka ciężko oddycha, a mnie zaraz kurwica strzeli, że ten łapiduch się jeszcze tutaj nie zjawił.

-Już jestem- wpada zdyszany doktorek.- Przepraszam, ale miałem pacjenta- podchodzi do El i zaczyna ją badać.

Mama trzyma mnie za ramie dla uspokojenia, bo za każdym razem, kiedy lekarz dotyka mojej kruszynki, warczę cicho.

-Colin uspokój się, to jego praca- upomina mnie matka.

-Nic na to nie poradzę- mówię przez zaciśnięte zęby.

-Wiem, ale i tak się uspokój- kiwam głową na zgodę, ale krew się we mnie burzy.

Po badaniu, które zajęło mu dziesięć minut, patrzy na nas współczująco, a ja nie wytrzymuję.

-Kurwa, dowiemy się w końcu co jej jest?

- Nie mam dla was dobrych wieści. Otruto ją, w jej ciele jest trucizna- na jego słowa odwracam głowę, w stronę Ed, bo tylko ten kutas mógł, to zrobić.

-Ty skurwielu!- Ryczę.- To ty!- Drę się i rzucam w jego stronę.

-Co tu się do cholery dzieje?!-Ryczy mój ojciec.- Colin!!

Od jego głosu ostrego jak brzytwa trzeźwieję momentalnie i odsuwam się od Eda. 

- To on otruł El- syczę- widzisz, nawet się nie broni.

-Edmundzie, czy to prawda?-Ojciec pyta tonem Alfy.

-Nie. Nigdy bym nie skrzywdził mojej maleńkiej.

-Nie mów tak do niej do kurwy- warczę.

-Spokój- ojciec mówi cicho, ale stanowczo.- Jak tylko dowiem się o stanie dziewczyny, wy dwaj- pokazuje na nas- do mojego gabinetu. Doktorze co jej jest?

-Podano jej truciznę, przez co jej zdolności regeneracji są prawie zahamowane. Z tego co wiem, była przytomna, a to oznacza, że jej organizm wciąż walczy, więc mamy szansę ją uratować. Muszę podać jej odtrutkę.

-W takim razie zostawiają mate mojego syna w pańskich rękach i proszę mnie informować o stanie zdrowia mojej przyszłej synowej- Ojciec wypowiada wszystko formalnym tonem czyli przeszedł w tryb Alfy.

Zamienia jeszcze kilka słów na osobności z lekarzem i podchodzi do mamy.

- Kochanie zostaniesz z El?- Jego ton głosu automatycznie ulega zmianie z ostrego na czuły.

-Oczywiście, a ty załatw to z tymi narwańcami- mama całuje go w usta i wygania nas z mojego pokoju.

Ruszamy potulnie jak baranki za groźnym wilkiem, a po postawie taty widzę, że czeka mnie ciężka rozmowa.  Wchodzimy i zajmujemy miejsce naprzeciwko niego.

- Colin dlaczego naskoczyłeś na naszego gościa?- Tato wskazuje na tą mendę.

-Gościa? Ten skurwiel, to on otruł El- syczę zły.

-Hamuj swoje hormony- używa stanowczego głosu-  i to nie Ed jest za to odpowiedzialny. Rozmawiałem z lekarze i powiedział, że w trakcie ataku została poczęstowana trucizną. Najprawdopodobniej znajdowała się na pazurach sprawcy.

Bogini, ona mogła tego nie przeżyć, a ten żyje cały i zdrowy.

-Ale jemu nic nie jest- mówię oskarżycielko.

- Bo tylko jeden z nich zaatakował Ellie- odzywa się ten dupek.- Było ich trzech, ale tylko dwóch napadło na mnie, a trzeci zajął się El. 

-Znasz ich?- Pytam go, bo muszę to wiedzieć.- I ona ma na imię Eleonor nie Ellie.

-Nie, jej prawdziwe imię, to Ellie i nie, nie znam ich.  Na pewno to był ktoś inny niż w jej domu, ci mieli inny zapach.

-Mogła przez ciebie umrzeć, a gdyby nie ja to...- nie dokańczam, bo na samą myśl mój wilk chce ujrzeć światło dzienne.

-Wiem, gdybym wiedział... ja ...przepraszam- mówi ze skruchą w głosie.- Jej rodzice powierzyli mi za zadanie chronienie jej, a prawie przyczyniłem się do jej śmierci- spuszcza głowę i jest mi go prawie żal, ale tylko prawie, bo nie odbierze mi jej.

-Colin- ku mojemu zaskoczeniu Ed zwraca się do mnie- teraz kiedy ma ciebie i jest twoją mate, mogę powierzyć jej życie w twoje ręce.-Siedzę osłupiały jego słowami.-  Wiem, że będziesz ją kochał bardziej niż swoje życie i będzie dla ciebie na pierwszym miejscu. Dlatego jak tylko wyzdrowieje odejdę.

Nie wierzę , że to powiedział, tzn. jestem szczęśliwy jak jasna cholera, ale to oznacza, że on...

-Czy ty coś do niej czujesz?-Wypalam pytanie.

-Tylko braterską miłość, jestem jej przyjacielem i nikim więcej. Sam szukam swojej bratniej duszy i jak widać z marnym skutkiem mi to idzie- krzywi się na własne słowa.

-Nie powiem, ulżyło mi- szczerze się jak głupi do sera, czy coś w ten deseń.

-W takim razie Ed mam dla ciebie propozycję- mój staruszek zabiera głos.- Nigdzie nie odejdziesz, należysz do naszego stada i z tego co mi wiadomo jesteś dobrym w tropieniu, więc możesz przejąć robotę Colina- ojciec patrzy się na mnie.- Bo jak mi się zdaje, teraz będzie bardziej zajęty kimś innym niż pracą- mruga do mnie.

-Naprawdę mogę tutaj zostać?

-Tak, a Colin wprowadzi cię we wszystko. Prawda synu?- Kładzie nacisk na ostatnie słowo i nie mam nic przeciwko, bo on ma racje, będę zajęty El.

-Oczywiście- odpowiadam.

Jestem szczęśliwy, że ją uratują i że Ed nic do niej nie czuje.  Czuje kurewską radość, a zazdrość jest jak trucizna, która niszczy życie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro