Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nierzeczywistość 11

El

Otwieram oczy i widzę wszechogarniającą biel, która poraża mój wzrok. Zamykam powieki z ulgą, a kiedy ponownie jej otwieram widok ulega zmianie. Moim oczom ukazuje się niezwykły krajobraz. Stoję pośrodku polany, dookoła szumi las, a wśród drzew dostrzegam .... białego wilka. 

Nie wiem dlaczego, ale jego widok nie wywołuje we mnie paniki, tylko ciągnie mnie do niego. Ruszam powolnym krokiem w jego stronę, a on robi dokładnie to samo. Kiedy spotykamy się w pół drogi, podnosi łeb do góry i wpatruje się we mnie pięknymi zielonymi oczami. 

Zaraz, przecież wilki mają złote oczy. Dziwne.

Przekrzywia głowę w iście ciekawski sposób, co jest samo w sobie zabawne. Jednak po chwili robi krok w tył żałośnie skomląc i mimo iż nie znam tego wilka, to dźwięk rozdziera mi serce,  Moje oczy poszerzają się kiedy zmienia się i przyjmuje postać pięknej kobiety koło trzydziestki. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie i podchodzi bliżej.

-Nie bój się Ellie- przemawia do mnie łagodnym głosem, używając mojego prawdziwego imienia.

-Kim ty jesteś?

-Twoją matką, kochanie.

-Co? Czy ja umarłam?- Pierwsze co mi przyszło na myśl, bo przecież ona nie żyje.

-To zależy.

- Ale...? Co to znaczy?

- Jesteś pomiędzy życiem, a śmiercią El i tylko od ciebie zależy, czy chcesz tam wrócić, czy nie.

-Naprawdę jesteś moją mamą?- Zignorowałam, to co powiedziała przed chwilą.

-Tak kochanie- podchodzi i przytula mnie do siebie, a ja poddaje się temu cudownemu uczuciu. 

W jej objęciach czuję się jak w domu, jej zapach jest taki znajomy, a przecież... to niemożliwe.

-Czy tata...?

-Jest tutaj, o tam- wskazuję głową kierunek, więc podążam spojrzeniem w tamtą stronę.

Ku nam zmierza bardzo przystojny, wysoki i potężny mężczyzna, o kolorze włosów takich jak moje. Patrzy się z miłością w oczach i rozpościera swoje ramiona, więc nawet długo się nie zastanawiam, tylko wpadam w nie z impetem, a on przytula mnie z całej siły.

-Moja maleńka córeczka- całuje mnie w czubek głowy.- Tak dobrze cię w końcu zobaczyć Ellie.

-Tatusiu- cicho łkam w jego koszulę.

-Ciii maleńka- kołysze mnie- jestem na razie przy tobie.

-A dlaczego nie możecie być na zawsze?- Pociągam nosem.

-Bardzo byśmy chcieli El, ale nie możemy być samolubni. Musisz wybrać, i...

-I ?

- Twój przeznaczony się załamie, jeżeli zdecydujesz się tutaj z nami zostać, to umrzesz.

-Ale ja nie mam nikogo takiego- protestuję.

-Owszem masz i wiedz, że on na ciebie czeka i cię szuka. Dlatego dobrze się zastanów kochanie- rodzice przytulają mnie do siebie.

-Ile mam czasu?

-Niedużo, w sumie decyzję musisz podjąć w tej chwili. Bardzo nam przykro-mama głaska moje włosy.- Jesteś piękna i ten chłopak, na pewno oszaleje na twoim punkcie.

-Mamo, tato, czy... czy jeżeli zdecyduję tam wrócić, nie zawiodę was?- Mówię z gulą w gardle.

-Och skarbie, uszczęśliwisz nas, bo będziesz żyć ze swoim mate. Będziesz mieć dzieci, a potem wnuki. 

-A co Edmundem?-Przypominam sobie o swoim przyjacielu, jedynej rodzinie jaką teraz posiadam.

-Mówisz o swoim przyjacielu?-Pyta tato.

-Cóż, dla niego los też przygotował niespodziankę- tłumaczy mama. - Powiem ci w sekrecie, że piękną i powabną niespodziankę- mruga do mnie.

-Och- oboje śmieją się zapewne z mojej miny.

-Kocham was i zawszę będę, ale... chcę spróbować. Chcę mieć męża, dzieci i wnuki. 

-My ciebie też kochamy córuś- oboje mnie przytulają po raz ostatni i w przemienionej postaci znikają w lesie.

Ed

Te sukinsyny zostawiły nas, bo za pewne myśleli, że już nie żyjemy. Popełnili na nasze szczęście wielki błąd, który był niczym łaska bogini. 

Nie wiem ile leżałem , ale kiedy zregenerowałem się na tyle, że mogłem wstać, na dworze było ciemno. Ruszyłem przerażony szukać El, a kiedy znalazłem moją maleńką, konała. Wszędzie było mnóstwo krwi, a kałuża czerwonej cieczy koło niej, nie wróżyła niczego dobrego. Ona umierała, a ja... błagałem o jej życie.

Zabrałem ją z tego domu i wpakowałem do auta, po czym pojechałem do mojego domu. Skoro myślą, że nie żyjemy, to tam będziemy bezpieczni, ale na wszelki wypadek ulokowałem nas w piwnicy, która wygląda jak niewielkie mieszkanie.

Moja kruszynka leży tak od przeszło doby, a  jej ciało regeneruje się znacznie wolniej niż moje i na dodatek nie budzi się, co napawa mnie cholernym lękiem. 

Trzymam jej drobną, chłodną dłoń w swojej i delikatnie całuję jej paliczki.

Maleńka wróć do mnie. Proszę cię-skomlę jak mały psiak, a moje oczy robią się wilgotne.

Wilki nie płaczą prawie nigdy, a tu proszę- wielkie wilczysko roni łezki.

- Nie płacz Ed- słyszę ochrypły głos  i podnoszę głowę.

-Och maleńka, moja maleńka- biorę przyjaciółkę w ramiona i tulę z całej siły do siebie.- Tak się bałem,że...- głos mi się łamie i nie mogę wydusić z siebie nic więcej

-Już dobrze, ciii- uspokaja mnie i wtula się we mnie.- Nie wybieram się na tamten świat- mówi ledwie słyszalnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro