Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Konsekwencje 19

El

Stoję właśnie w ogrodzę i korzystam z ładnej pogody, kiedy słyszę swoje imię. Obracam się na dźwięk głosu przyjaciela, który zmierza w moją stronę. Uśmiecha się do mnie promiennie, ale im bliżej mnie jest, tym jego uśmiech blednie, aż w końcu nie pozostaje po nim śladu.

-El?- Wskazuje na mój niewielki ślad nad obojczykiem.-Kiedy on ci to zrobił?- Jego ton jest lodowaty i wiem, że jest zły.

- Dzisiaj rano - zaciskam dłonie w pięści, żeby nie wybuchnąć.

- Dzisiaj rano? Gadaj bo i tak to z ciebie wyciągnę, maleńka- zakłada mi włosy za ucho.

Streszczam mu przebieg poranka od wstania aż po śniadanie i widzę, jak jego oczy przybierają coraz ciemniejszą barwę. Jest na granicy wybuchu.

- Uspokój się- ściskam jego dłoń.- Proszę cię, nie daj się ponieść emocjom. 

- Jak mam się uspokoić, kiedy on zrobił ci coś takiego?- Wyrzuca ręce w powietrze.-  Och skarbie przepraszam cię, miałem cię pilnować- wzdycha zrezygnowany.

- I wywiązałeś się z tego cudownie, uratowałeś mi życie.

- Nie, to  Colin ci je uratował- zaciska szczęką przy wymawianiu jego imienia.- A ja...

-Ed, kocham cię i jesteś dla mnie bratem, którego nigdy nie miałam- przytulam się do niego, a on obejmuje mnie swoimi ramionami.

- A ty dla mnie siostrą- szepcze mi do ucha.- Może lepiej mu powiedz, będzie mniej boleć.

- Nie- mówię krótko.

- Jesteś tego pewna?

- Tak. Colin nie może się dowiedzieć- zaciskam usta w wąską linię.

-Nie mogę dowiedzieć się czego? -  Odwracam głowę na pytanie Colina i czuję panikę. Ile usłyszał? Czy w ogóle coś słyszał?- I zabieraj te pieprzone ręce od mojej mate!- Krzyczy do mojego przyjaciela.

Colin

Na moje pytanie Ed puszcza El i odsuwa się od niej, ale ku mojemu zaskoczeniu, chowa ją za siebie.

-Co tutaj się dzieje do diabła?

- Oddałem ci ją pod opiekę, miałeś zapewnić jej bezpieczeństwo, a jedynie przyniosłeś cierpienie- powarkuje na mnie.

-To moja sprawa co robię- mówię hardo.

- I tu się cholernie mylisz- podchodzi i staje metr ode mnie. -  Jej bezpieczeństwo to moja sprawa i priorytet. Wycierpiała się dosyć, a ty jak ostatni skurwiel dołożyłeś jej jeszcze- mówi opanowanym tonem.

- To było przypadkiem. Chryste, bezwiednie zatopiłem w niej kły- tłumaczę się i nie wiem po co.

- I bezwiednie naskoczyłeś na nią, że nie jest też dziewicą?- Zakłada ręce na klacie.

- A to już nie powinno cię interesować.

- El - obraca się w stronę mojej maleńkiej- wyjdź. Ktoś musi mu pokazać, że to jednak moja sprawa.

- Jeżeli stąd wyjdzie, to tylko ze mną.

- Ellie proszę cię wyjdź, nie chcę, żebyś na to patrzyła- prosi ją przyjaciel, a we mnie zaczyna wrzeć.

- Nawet nie waż się wychodzić- jednym słowem grożę jej.

Patrzę na moją kruszynkę i jedynie co widzę, to strach, smutek wymalowany w jej oczach. Jej piękne zielone oczy zachodzą łzami. Chcę do niej podejść i ją pocieszyć, jednak drogę zastępuje mi Ed. Mierze go groźnie wzrokiem, ale na niego to nie działa.

Dobry jest.

- Ed, proszę cię, odpuść. Po prostu nie warto- mówi smutno.-  I tak jestem jego, czy tego chcę czy nie- słyszę rezygnację w jej głosie.

Chłopak na jej słowa odwraca się ode mnie i szybko bierze ją w ramiona i coś szepcze na ucho.

- Odpierdol się w końcu od mojej partnerki!- Ryczę na cały ogród i rzucam się w ich stronę.

- Nie jestem nią i może nigdy nie będę!- Krzyczy El ze strachem na twarzy.

- Będziesz!- Mówię stanowczo i już  stoję tuż przy nich.- Odsuń się od niej, albo cię rozszarpię.

- Nie!- Ed syczy w moja stronę.- Oddam ci ją po moim trupie- mówi to tak zaborczo z pasją, że...

- Chryste, a ja ci uwierzyłem jak ostatni idiota- śmieję się z goryczą.-  Zapewniłeś mnie, że czujesz do niej tylko braterski uczucia. Czy to ci do chuja wygląda na coś takiego?! - Macham na  nich oboje.- Jesteś gotów oddać za nią życie- zarzucam mu i robie zamach, ale uchyla się.

- Bo do cholery, to prawda, ty pojebańcu!- Krzyczy i puszczą dziewczynę, stając przede mną.

- Obiję ci tą parszywą, kłamliwą gębę.

- Nie! Nie rób tego. Proszę, on jest dla mnie wszystkim - wykrzykuje błagalnie El i to jest dowód na to, że ona... ona  coś do niego czuje. Jej słowa uderzają we mnie niczym pięść, ale nawet gdybym miał ją przywiązać, nie oddam jej. Ona jest moja. MOJA.

- Ty skurwielu!- Wrzeszczę na Eda.- To ty, to z tobą spała!- Ryczę z niepohamowanej furii, a przed oczami widzę czerwone plamki. Mój wilk chce się uwolnić i rozszarpać, tą gnidę.

- Nie!- oboje wykrzykują naraz. 

- Nie wierze wam- i moja pięść ląduje na jego twarzy, a do moich uszu dociera przerażony okrzyk El.- Zamorduję cię! Zabrałeś, to co moje!- Ponownie moja pięść ląduje na jego ciele, ale tym razem mi oddaje.

Okładamy się niemiłosiernie, aż czuję posmak krwi w ustach i  jego pazury szarpiące moją skórę. Robię dokładnie to samo i muszę stwierdzić, że jest godnym przeciwnikiem. 

- Przestać!- Do mojego umysłu rządnego zemsty, dociera głos ojca, tak silny, że po moich plechach przechodzą ciarki. Użył głosu Alfy, który działa na każdego ze stada i mu się pod nim ugiąć.

Ocieram dłonią zakrwawioną twarz i patrzę nieufnie na tą mendę, zdrajcę i oszusta.

- El proszę idź do pokoju Colina- tato prosi ją już łagodnym tonem.- A wy dwaj za mną- rozkazuje z zaciśnięta szczęka.

Patrzę jak Ellie dosłownie wybiega z ogrodu i mam ochotę za nią pobiec, ale nie mogę. Później do niej pójdę.

El

To było strasznie, do Colina nic nie docierało, kiedy mówiliśmy mu, że to nie z Edem się przespałam. Był ogarnięty furią i zwyczajne bałam się go.

Stoję w pokoju Colina i dopada mnie świadomość tego, że to przeze mnie. To wszystko, to moja wina. Gdyby nie ja, nigdy by się na siebie nie rzucili, Ed nie musiałby mnie chronić i bronić. Nie zostałby ranny. Może nie powinni mnie ratować? Może powinnam wtedy wybrać inna drogę i zostać na wieki z rodzicami? 

Nie mogę tu zostać, muszę na zawsze zniknąć z ich życia. Jestem niebezpieczna. Miłość do mnie jest niebezpieczna. 

Tak to jest jedyne wyjście.

Nie mam nic co bym mogła zabrać. Tym lepiej.  Musze uciekać jak najszybciej. Teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro