Gdzieś tam 1
-Kochanie wróć dzisiaj wcześniej- prosi mnie mama, więc kiwam głową, że nie ma problemu.
Mimo iż mam dwadzieścia lat, moi rodzice nie lubią jak wychodzę gdzieś sama. W sumie powinnam powiedzieć moi adopcyjni rodzice, bo gdy miałam niespełna roczek, znaleźli mnie na wycieraczce przed swoimi drzwiami.
Wiem, że są wilkami i wcale mi to nie przeszkadza, ale ostatnio zachowują się dość dziwnie, są jakby to ująć. Są aż do bólu nadopiekuńczy, a ja nie wiem dlaczego... Jedynie wiem, że nie wolno mi nigdy, przenigdy ściągać wisiorka, który jest jedyną pamiątką po moich biologicznych rodzicach. Nie wiem dlaczego, ale nie kwestionuję tego i jeszcze nigdy w życiu go nie ściągnęłam.
-Będę o dziewiętnastej mamo, jak tylko skończę zajęcia.
-Dobrze i pamiętaj, że cię kochamy- mama przytula mnie do siebie bardzo mocno.
Żegnam się z nią i wychodzę na zajęcia, który rozpoczynają się za niespełna półgodziny. Na uczelnie mam blisko, bo zaledwie piętnaście minuty spacerkiem i to takim wolnym.
Wchodzę do budynku i witam się z moim najlepszym przyjacielem Edem. Kumplujemy się od pierwszego dnia na uczelni i to jest jedyna osoba, którą akceptują moi rodzice. Oczywiście mamy jeszcze Sarę, ale ona ma chłopaka i tylko czasami spotyka się z nami, w sumie głównie na zajęciach.
- El idziesz dzisiaj do klubu wieczorem?- Pyta Ed.
-Nie mogę, tzn.rodzice prosili mnie, żeby dzisiaj wcześniej wróciła- wzruszam ramionami. -Wiesz jacy oni są, a ostatnio jest jeszcze gorzej.
-Ok, to może w taki razie obejrzymy jakiś film u ciebie.
-Jestem za- szczerzę się do niego- ale ty kupujesz żarcie.
-Nie ma sprawy skarbie- puszcza mi oczko.
W tym samym czasie w innej części miasta.
-Colin, ale jesteś pewny, że to tutaj?
-Tak - warczę, bo mam dosyć tego idioty.- Tutaj prowadzi trop, więc rusz dupę i idź po niego, a ja obstawiam tyły.
Ben idzie do domku, gdzie ukrył się zbiegły zmienny, a ja idę do ogrodu, bo znając uciekinierów, zawsze próbują wymknąć się tyłem.
Za dwa lata mam przejąć posadę Alfy, ale tymczasem tropię i dostarczam radzie uciekinierów. Mój dziadek dalej jest w radzie, ale kiedy tylko ja przejmę rolę Alfy naszego stada, to mój ojciec zajmie jego miejsce. Taka rodzinna tradycja.
Jednak tęsknię jeszcze za jedną rzeczą, a mianowicie nie znalazłem jeszcze swojej bratniej duszy. Z opowieści rodziców, wiem iż oboje też znaleźli siebie późno. Mam nadzieję, że i ja dostąpię tego zaszczytu i razem z moim wilkiem znajdziemy naszą przeznaczoną.
Brakuje mi tej części układanki jakim jest moja mate, ale jedynie co mogę zrobić to cierpliwie czekać i szukać jej.
~Mam nadzieję, że już niedługo ją znajdziemy- odzywam się do mojego wilka.
~ Mam przeczucie, że to nastąpi niebawem.
~Obyś miał rację- odpowiadam smętnie.-Ale teraz koniec użalania się nad sobą, robota czeka.
Gdzieś tam jest ta jedyna. Gdzieś tam czeka na mnie. Gdzieś tam...
**********************************
Witam w drugiej części i zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że nie zawiodę was i tym razem również spodoba się Wam to co piszę.
Uprzedzam, że nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro