Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


Insta: kasiaautorka

Vincenzo

Potrzebowałem mieć Reevę w ramionach, choć nawet o tym nie wiedziałem. Teraz, gdy leży przy mnie zupełnie naga, zdaję sobie sprawę, że popełniłem olbrzymi błąd, ale tego nie żałuję. Tak powinno być od początku. Powinienem był posłuchać brata i dać jej szansę, bo na nią zasługuje. Może uda jej się wpasować do tego świata i w nim zostać? Bo co innego będzie robić, gdy odejdzie? Zacznie nowe życie i nadal będzie czuła na karku oddech Ruiza albo kogokolwiek innego.

— Musimy porozmawiać o twojej karze — zaczynam.

Jestem ciekaw, jak zareaguje, gdy dowie się, co wymyśliłem. Pewnie nie będzie zadowolona. Ale na to zasłużyła. Za ucieczkę i wciągnięcie do swojego niecnego planu chłopaka, który był dla mnie dość przydatny.

— Teraz? Jestem zmęczona. Później dasz mi klapsa.

Uśmiecham się, słysząc to. Naprawdę uważa, że to będzie jej karą.

— To by było zbyt przyjemne, mała — stwierdzam, po czym delikatnie klepię ją w pośladek. Piszczy zaskoczona, a potem zanosi się śmiechem. — Widzisz? Co to za kara, skoro będziesz z niej czerpać przyjemność?

— Nie narzekałbyś.

Prawda, ale to zrobię innym razem.

— Więc co to za kara? — dopytuje i odwraca się przodem.

Włosy opadają jej na twarz, więc delikatnie odgarniam je za ucho kobiety. Ma cudowne oczy z zachwytem patrzące na świat. Oczy, które nie widziały tyle złego, co moje. Nie są przesiąknięte tą mroczną, bezlitosną rzeczywistością.

— Przyznam, że namówienie stajennego do pomocy w ucieczce było kreatywne, jednak nie przemyślałaś jednego.

— To znaczy?

— Chłopak przyjeżdża i odjeżdża o tej samej porze. Czasem zostaje w stajni na noc i myśli, że o tym nie wiem, zatem gdy zobaczyłem, że wyjeżdża z posiadłości zacząłem się nad tym zastanawiać.

— Serio wydało ci się to podejrzane? Jesteś przewrażliwiony na punkcie kontroli.

— Muszę pilnować swoich pracowników, nawet jeśli to ogrodnicy, czy stajenni. Gdy wrócił, a ciebie nie było, poszedłem z nim porozmawiać.

Oczy Reevy robią się duże. Rozchyla wargi, z których wydobywa się drżący oddech.

— Czy ty go...?

— Nie — przerywam jej. — Nie zabiłem go. Zwolniłem i teraz nie ma kto wysprzątać boksów.

— Przecież możesz kogoś zatrudnić — zauważa.

Na mojej twarzy formuje się złośliwy uśmiech.

— I zatrudnię, ale najpierw masz dokończyć robotę, którą on zaczął.

— Co?! Mam sprzątać?!

Zaczynam się śmiać. Szok wymalowany na dziewczęcej twarzy jest naprawdę zabawny.

— To będzie twoja kara. Jeśli zrobić to, o co proszę dostaniesz nagrodę.

Podnosi się i opiera na przedramionach. Ja z kolei kładę się na plecach z rękoma pod głową.

— Jaka to będzie nagroda?

Widzę iskierki w jej oczach. Doskonale wiem, o czym myśli, bo dostrzegam, jak zaciska uda. Czyżby znowu była między nimi mokra?

— Dowiesz się, jak posprzątasz wszystkie boksy i całą stajnię.

— Ale caluteńką?

Przytakuję.

— Możesz zacząć dzisiaj. Jest jeszcze widno. — Patrzę w górę, gdzie za oknem widać czyste niebo, które przybiera pastelowe barwy od zachodu.

— Wolę zostać tutaj — odpowiada i kładzie się na mojej piersi. Oplatam ją ramieniem.

— Kara i tak cię nie ominie — uprzedzam.

— Jutro to zrobię — mówi, ziewając.

Wtula się we mnie, a nogę przerzuca mi przez tyłów. Tak, jest kurewsko wilgotna, przez co mój kutas odpowiada drżeniem.

— Musimy wziąć prysznic — szepczę, gdy się do niej nachylam.

Wzdycha, ale podnosi się i kieruje do łazienki. Idę za nią, lecz nie wchodzę pod wspólny strumień. Odkręcam lodowatą wodę, gdy u niej dostrzegam parę.

— Dlaczego do mnie nie dołączysz? — pyta zawiedziona.

Nie odpowiadam jej. Opieram dłonie o kafelki i zamykam oczy. Kiedy je otwieram, Reeva stoi przede mną, drżąc z zimna. Bez wahania złącza nasze wargi we wspólnym tańcu. Nie przeradzam go w chaotyczny. Smakuję jej powoli w tempie, który narzuca. Nie spieszę się. Jeszcze będę mieć czas, by się nią nacieszyć. Choć sam nie wiem, ile dokładnie.

— Nie powinnaś stać pod tak zimnym strumieniem — odpieram, a potem sięgam do ekranu, lecz drobna dłoń dziewczyny mi na to nie pozwala.

— Nie chcę, byś odszedł, gdy zmienisz temperaturę — wyznaje.

— A ja nie chcę, abyś była potem chora.

Znowu próbuję podkręcić ciepło, ale Reeva tym razem zagradza mi drogę ciałem.

— Dlaczego? Dlaczego chcesz uciec?

Zaciskam usta. Ma tak przekonujące spojrzenie, że pragnę wyjawić jej wszystkie swoje sekrety i pragnienia. Opowiedzieć o swojej przeszłości. Kobiecie, którą do siebie dopuściłem i którą straciłem w tak brutalny sposób. Ale milczę.

Zamykam usta Reevy w żarliwym pocałunku. To odwraca jej uwagę, więc bez problemu zmieniam temperaturę, a kiedy czuję gorące krople spadające na kark, wychodzę zanim dziewczyna zdąży zareagować.

*

Reeva śpi w moich ramionach, a ja wpatruję się w krople deszczu spływające po oknach. Zegarek wskazuje piątą czternaście. Jeszcze parę minut i będę musiał wstać, ale to będzie trudne, gdy leży przy mnie tak piękna i delikatna kobieta. Boję się ruszyć, by jej nie zbudzić, ale wtedy słyszę głośny warkot motocykla i dziewczyna porusza się niespokojnie. Oddech jej się zmienia, a to dla mnie znak, że już nie śpi.

— Która godzina? — pyta, jakby czuła, że nie śpię.

— Zbyt wczesna, idź jeszcze spać.

— To będzie trudne, bo ktoś prócz nas też już nie śpi — zauważa i oczywiście ma na myśli tego, kto z samego rana daje popis swoją maszyną.

Niech ja się dowiem, kto to, a będzie musiał inwestować w nowy sprzęt.

— Wiesz, co mi się śniło? — Zerkam na dziewczynę. Przerzuca przeze mnie nogę i ociera się o udo wilgotną cipką. — Śniło mi się, że robisz mi dobrze językiem. Nie chciałbyś może ziścić mojego snu?

Zbliżam się do niej, a następnie obracam tak, by leżała pode mną.

— Czyli tak? — upewnia się z uśmiechem.

— A może zrobię coś lepszego? — sugeruję zachrypniętym głosem.

— Co takiego? — zniża głos, po czym unosi biodra i ociera się o moje wybrzuszenie w bokserkach.

Poranna erekcja daje o sobie znać.

— Poczekaj chwilę.

Tylko na moment z niej schodzę, by zdjąć bieliznę i założyć gumkę. Czuję na sobie jej wzrok, a gdy na nią patrzę, posyła mi seksowny, choć zaspany uśmiech. Nie sądziłem, że doczekam dnia, w którym obudzę się mając w łóżku kobietę taką jak ona. Taką piękną, niewinną, którą powoli zatruwam samym sobą.

Wracam do dziewczyny i na dzień dobry całuję namiętnie. Rozchylam jej uda, ocieram się o jej wejście, a potem powoli się w niej zanurzam. Czepia się moich ramion, za to głowę odrzuca w tył, jednocześnie wzdychając.

Wycofuję się, później znów w nią wchodzę. Robię to bez pośpiechu, delektując się jej słodkimi jękami. Oplata mnie nogami w pasie i wypycha swoje biodra naprzeciw moim. Ale ja nie przyspieszam.

— Leniwe rżnięcie ci pasuje?

Przytakuje i nagle rozlega się dźwięk mojego telefonu. Sięgam po telefon, na ekranie którego wyświetla się numer Cristiana.

— Teraz masz być cicho, skarbie. Zrobisz to dla mnie?

— Nie odbieraj — prosi.

— Za późno. Jeśli wydasz z siebie jęk, przestanę, rozumiesz?

— Dupek.

Pcham biodrami nieco agresywnie, a ona wydobywa z siebie głośny jęk.

— A teraz cisza — powtarzam, po czym odbieram połączenie i włączam tryb głośnomówiący. — O co chodzi, Cristian? — pytam, nadal wykonując spokojnie, lecz głębokie pchnięcia.

— Przyjechał Denver. Ma wieści o Ruizie.

— To on przyjechał motocyklem? — upewniam się.

Reeva oddycha głęboko, ale milczy. Widzę, ile wysiłku jej to sprawia, jednak to jej się spodoba.

— On — potwierdza brat.

— Powiedz mu, że jeśli następnym razem ma zamiar przyjechać tu tak wcześnie, niech zainwestuje w cichszy sprzęt.

— Jezu, skąd w tobie tyle agresji z rana? — Przewracam oczami. — Za ile będziesz?

Patrzę na leżącą pode mną kobietę. Czuję, że drży coraz intensywniej, w dodatku mocno zaciska palce na moich ramionach i wbija w nie paznokcie. Zaraz dojdzie. Zresztą nie tylko ona.

— Za dziesięć minut — odpowiadam po chwili.

— Dobra, czekamy przy magazynach.

W momencie, kiedy Cristian się rozłącza, kobieta przeżywa swój orgazm. Przyspieszam nieco i po krótkiej chwili sam szczytuję. Chowam twarz w szyi Reevy, szeptem wymawiając jej imię.

— Częściej sprawiaj mi takie poranki to może będę grzeczna.

— Nie ty stawiasz warunki, skarbie. — Całuję ją w kącik ust. — Ale pomyślę nad tym. Spróbuj jeszcze zasnąć. Muszę porozmawiać z bratem.

Wychodzę z łóżka i idę pod prysznic. Nim wchodzę do łazienki, słyszę pytanie Reevy.

— Gdy wrócisz powiesz mi, o co chodzi z Ruizem?

Patrzę na nią, lecz ona wtula twarz w poduszkę.

— Powiem. Pamiętaj tylko, że jak wstaniesz idziesz odrabiać swoją karę.

Zauważam, że unosi kącik ust. Może powinienem wysłać z nią kogoś, by jej pilnował?

*

Brat i Denver czekają na mnie przy magazynie, w którym trzymam samochody. Obok bramy widzę duży, czarny motocykl z pojemnym bagażnikiem oklejonym naklejkami w czaszki i płomienie. Kask Denvera jest za to podpisany jego inicjałami.

— Wyluzowałeś się już i możemy spokojnie porozmawiać? — upewnia się Cristian i rzuca peta na ziemię.

— Będę bardziej wyluzowany, jeśli po sobie posprzątasz — mówię, wskazując na niedopałek.

Brat schyla się, by go wziąć, a potem wrzuca do stojącego nieopodal kosza.

— Więc? — Patrzę wyczekująco na Denvera.

— Mam informacje, że odbył się pogrzeb tego Lawsona. Byłem na nim, zebrało się trochę tamtejszych rodzin i gangów, ale pojawił się ktoś jeszcze.

— Kto?

— Maxton Wolton — odpowiada.

Nic mi to nie mówi, a wygląda na to, że powinno.

— Kto to taki? — pyta Cristian. — Jakaś szycha z wyższych sfer?

— Nic na niego nie znalazłem — wyjaśnia Denver.

— Więc na chuj zawracasz nam tym głowię? — Cristian wyrzuca ręce w powietrze.

Z jednej strony rozumiem oburzenie brata, ale gdyby ten Wolton nic nie znaczył, Denver by tu nie przyjechał. Myślę nad tym dobrą minutę, gdy w tym czasie brat ciągnie swój bezsensowny monolog, aż coś do mnie dociera.

— Nic o nim nie znalazłeś? Zupełnie nic? — wchodzę bratu w słowo.

— Typ jest duchem. Tyle że aktu zgonu też nie znalazłem. Zupełnie, jakby...

— Nie istniał — dokańczam za niego.

— Nic z tego nie rozumiem — odpiera Cristian. — Więc, kim on jest, jeśli nie bogatym przedsiębiorcą albo kimś z jakiegoś gangu.

— Jest zabójcą na zlecenie — uświadamiam sobie i od razu odwracam głowę w stronę domu.

Ruiz wynajął kogoś, by zabił Reevę? To by miało sens, ale przecież Ruiz woli działać sam. Nie słyszałem jeszcze, by się kimś wysłużył. To do niego nie podobne.

— Spróbuj coś o nim znaleźć albo chociaż śledź poczynania Ruiza. Muszę wiedzieć, w jakim celu zatrudnił zabójcę i jaki ma plan — zwracam się do Denvera.

— Jasne, szefie. To już wszystko?

— Tak, możesz jechać — zezwalam.

Mężczyzna wsiada na motocykl i odjeżdża, rozrzucając za sobą małe kamyczki. Warkot silnika z pewnością znów obudził dziewczynkę.

— Podwój ochronę, Cristian. Przekaż Arnavowi, by wzmocnił zabezpieczenia. Od teraz opuszczacie posiadłość tylko za moim poleceniem i z obstawą.

— Strasznie się tym zmartwiłeś — stwierdza poważnie.

Widzę, że też zaczął się martwić i powinien. Kellen przestał działać, jak dawniej. Obawiam się, że jego nowe metody przysporzą więcej problemów.

— Ruiz chce głowy Reevy. Jak myślisz, po co wynajął zabójcę?

— Myślałem, że nie wysługuje się zabójcami.

— Ja też — przyznaję. — Dlatego to mi bardzo nie pasuje, ale nie mogę tego zlekceważyć, bo to nie jest w stylu Ruiza. Stracił kogoś, kto chyba coś dla niego znaczył. Więc zemsta...

— Jest słodka — dokańcza. — Coś o tym wiesz, co?

Wzdycham i znów patrzę w stronę domu.

— Zależy ci na niej. — Nie odpowiadam, a brat podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu. — Ochronimy ją. Jest już częścią rodziny, nawet jeśli nie zdążyłeś jej zaliczyć.

— Już to zrobiłem — wypalam nim gryzę się w język.

Cristian uśmiecha się jak debil. Mogłem tego nie mówić. Teraz będzie cieszył mordę do końca dnia.

— Lepiej późno niż wcale. — Rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. — Dobra, idę się zająć robotą.

— Słusznie — odpieram.

Pojawienie się nowego zawodnika w grze nie wróży niczego dobrego. Najgorsze jest to, że skoro nic nie wiadomo o Woltonie, musiał od dawna działać jako zabójca. Może nawet od dziecka albo zwyczajnie zmienił nazwisko i zatarł po sobie ślady. Ojciec opowiadał kiedyś o organizacji szkolącej zabójców, ale nikt nigdy nie udowodnił, że istnieje. Może Maxton do nich należy? Ciord go wie. Wolałbym tego nie wiedzieć, jednak wygląda na to, że stanie mi na drodze i będę musiał się z nim zmierzyć. W przeciwnym razie Reeva zginie.

*

Sądziłem, że będę musiał przypominać Reevie o karze i zaciągnąć ją do pracy, ale gdy zachodzę do stajni trzy boksy są wysprzątane, siano wymienione, a podłoga pozamiatana. Podchodzę do Van Gogha, który wystawia łeb poza bramkę i parska cicho. Głaszczę go po chrapach oraz szyi.

— Do niego nie zaglądałam — odzywa się Reeva, wychylając zza kolejnego boksu. We włosach ma trochę siana, a w dłoni trzyma widły. — Nie wygląda na przyjaznego.

— Van Gogh nie ufa ludziom.

— Ale tobie ufa — zauważa.

Delikatnie się uśmiecham, ale ona pewnie tego nie dostrzega.

— Podejdź. — Wyciągam dłoń w jej stronę.

— Wolałabym nie. — Kręci głową, cofając się o krok.

— Koni też się boisz?

— Nie, ale on...

— Nie ugryzie — zapewniam ją.

Chwilę się we mnie wpatruje, po czym opiera widły o ścianę i powoli do mnie podchodzi. Oplatam ją jedną dłonią w talii, gdy drugą nadal głaszczę wierzchowca.

— Wyciągnij rękę i połóż na mojej — mówię.

Wypuszcza z ust drżące powietrze i po chwili unosi ramię. Układa dłoń tak, jak jej powiedziałem. Czekam chwilę, skupiając się na jej oddechu. Kiedy dziewczyna się uspokaja, zmieniam pozycję naszych rąk. Teraz to ona dotyka Van Gogha.

— Widzisz? Jest spokojny. Nadstawił uszu, jest tobą zainteresowany.

— Cristian mówił, że jak położy uszy to znak, że jest zły.

— W ten sposób można wyczytać końskie humory.

— Szkoda, że u ludzi tak nie ma. — Patrzę na nią z zainteresowaniem. — Niektórzy potrafią nałożyć na twarz taką maskę, że nie da się z niej niczego wyczytać.

— Kto na przykład?

Zerka na mnie przez ramię.

— Ty.

Odchodzi, a potem chwyta za widły i wraca do sprzątania boksu. Idę za nią i przystaję przy ściance.

— Nie sądziłem, że z takim zapałem się za to zabierzesz — przyznaję.

— Ja też, ale to na swój sposób przyjemna praca. Męcząca, ale przyjemna. Więc nie wyszło ci z tą karą. — Puszcza mi oczko.

— Następnym razem każe ci sprzątać klubowe łazienki.

Zamiera, gdy to słyszy, a później spogląda na mnie dużymi oczami.

Sprzątanie wymiocin na pewno nie należy do przyjemnych prac.

— Nie będzie następnego razu — odpiera cicho.

— Cieszy mnie to.

— Miałeś mi powiedzieć, czego się dowiedziałeś o Ruizie — przypomina sobie. Wzdycham, opieram się o ściankę, a ona przerywa przerzucanie siana. — Nie wykręcisz się już teraz. Mów, czego się dowiedziałeś od tego faceta.

Zaciskam wargi i przez dłuższą chwilę milczę, wpatrując się w jej niebieskie oczęta. Chcę jej powiedzieć wszystko, dotrzymać danego słowa, ale nie mogę wyjawić tego, czego się dowiedziałem. A już na pewno nie mogę wspomnieć o wynajętym przez Ruiza zabójcy.

— Niedawno odbył się pogrzeb Connora Lawsona — mówię w końcu. Dziewczyna wciąga powietrze przez nos, ale tego nie komentuje. Ja też postanawiam się już nie odzywać.

— I tyle? — Unosi brew. — To nie jest na tyle ważne, by ktoś zawracał ci głowę o piątej rano.

Skubana sprytna jest. Gdyby mogła, wyciągnęłaby ze mnie wszystkie informacje. Dosłownie wszystkie. Ale jeszcze nie dostrzega swojego talentu. Mogłaby to robić zawodowo. Przysłużyć się w ten sposób rodzinie, ale najpierw musi chcieć w niej zostać. Stać się pełnoprawną De Naro.

— Na pogrzeb przyjechało wiele tamtejszych rodzin, jakieś małe gangi i pewnie bogate szychy z wyższych sfer. Ale pojawił się ktoś jeszcze.

— Ktoś ważny? Powinnam się zacząć martwić?

Tak, ale nie chcę byś zaprzątała sobie tym głowę. Zajmę się tym, a ty będziesz bezpieczna.

— Nie, ani trochę. Jeszcze zbieram o nim informacje, ale to naprawdę nikt ważny.

— Gdy dowiesz się o nim czegoś więcej, powiesz mi? — Milczę. — Znów to robisz.

— Co robię?

— Zakładasz maskę, z której niczego nie potrafię wyczytać. A jeśli nie potrafię stwierdzić, co teraz czujesz, mam się czym martwić.

Nie zważając na siano sięgające kolan, wchodzę do boksu. Odbieram z rąk Reevy widły i odstawiam je na bok, by potem przyciągnąć kobietę do siebie i zamknąć jej usta w pocałunku.

— Powiem ci, gdy czegoś się dowiem, a teraz skończ się babrać w sianie i...

— Daj się zerżnąć? — dokańcza za mną.

Na jej twarzy formuje się zadziorny uśmieszek. Również się tak uśmiecham, a ona nagle kładzie mi palec na ustach, nie pozwalając mówić.

— Zapomnij. Najpierw skończę odrabiać karę. — Odsuwa się i chwyta widły.

— Nie powiedziałaś „nie".

Zerka na mnie przez ramię.

— Przyjdź później — odpiera.

— Nie. To ty przyjdź później. Będę w gabinecie. Mamy umowę do podpisania.

Dostrzegam uśmiech na jej twarzy, a nawet rumieńce. Gdzie ona skrywała tą swoją mroczną stronę? Gdy Cristian ją przywiózł była tylko maleńką owieczką, która nie wiedziała, co tu tak właściwie robi. Która gryzła się z własnym sumieniem i wątpliwościami.

Z każdym dniem poznaję ją coraz lepiej. Odkrywam nowe karty i w moich oczach przestaje być tą samą dziewczynką, którą poznałem. Nie jest nią. Jest kobietą, której siły wcześniej nie dostrzegałem. Ale pozwolę się jej wykazać. Mam wielką nadzieję, że przejdzie wszystkie moje testy, bo jeden już na nią czeka.

*

Przed siedemnastą słyszę pukanie do drzwi. Wyłączam e-mail, w razie, gdyby Reeva zerknęła na ekran. Lepiej, by nie przeczytała treści wiadomości do Arnava. Potem zapraszam ją do środka.

— Poszłam się jeszcze umyć i przebrać — wyjaśnia, zamykając za sobą drzwi.

— Podejdź, mam coś dla ciebie.

Kładę na blacie teczkę w kolorze błękitu i czekam aż dziewczyna ją otworzy.

— Ładny kolor — komentuje. — Dużo masz takich teczek? — Unosi rozbawione spojrzenie.

— Czytaj — polecam.

Kobieta otwiera teczkę i zaczyna śledzić wzrokiem zapiski. Nie ma tego wiele, ale zadbałem, aby reguły były treściwe i jasne do zrozumienia.

— Popisałeś się. — Kiwa z uznaniem głową. — I badania kontrolne? — Spogląda na mnie.

— Muszę wiedzieć, czy jesteś zdrowa. Do tego będziesz brała tabletki. Wiem, że już wcześniej stosowałaś antykoncepcję, ale miałaś sporą przerwę i trzeba zacząć od nowa, ale z czymś nowym. Jutro pojedziesz do ginekologa, zgoda?

— Mhm, dasz długopis?

— Zanim to podpiszesz — wstaję i zabieram jej teczkę — chcę ci coś pokazać. Tego nie ma w umowie, a lepiej byś to zobaczyła.

Odsuwam się od niej tylko na moment, by wyjąć z szuflady kartę magnetyczną. Później podchodzę do Reevy i splatam nasze dłonie.

— Do czego ta karta?

— Zaraz się dowiesz.

Prowadzę ją w głąb domu, przechodzimy przez pomieszczenia, które zdążyła już poznać, aż zatrzymuję się przy kamiennej ścianie. Dziewczyna patrzy to na mnie to na nią ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Zanim zdąży o to spytać, odnajduję ukrytą klamkę.

— Kolejne tajne przejście — mówi w zdumieniu.

Zapraszam ją gestem głowy, a potem podążam za nią.

— To jakieś lochy? Trzymasz tu więźniów?

— Nie chciałbym słuchać ich jęków, gdy śpię.

— Człowiek taki jak ty chyba pomyślałby o dźwiękoszczelnych ścianach. — Przyznaję jej rację. Zadbałem, by większa część domu nie przepuszczała odgłosów z zewnątrz czy też z wewnątrz. — Więc lochy?

— Nic z tych rzeczy. Idź dalej.

Na końcu korytarza są drzwi. Reeva staje dwa kroki przed nimi, więc omijam ją, po czym przykładam kartę do czytnika. Następnie otwieram wrota i przepuszczam dziewczynę. Niepewnie przechodzi przez próg. Światło z korytarza oświetla tylko skrawek pomieszczenia, a kiedy wejście się za nami zamyka, włączam lampy oraz ledowe paski. Dziś świecą na niebiesko.

Reeva rozgląda się po pokoju. Stoję za nią, więc nie widzę wyrazu jej twarzy. Postanawiam na razie się nie odzywać. Poczekać aż sama coś powie. Ale ona przez długą chwilę milczy. Podchodzi do szafek, nie otwiera ich, tylko na nie patrzy. Później zbliża się do fotela, przesuwa palcami po oparciu, a następnie staje przed łóżkiem. Powoli stawiam kroki w jej stronę.

Co sobie teraz myśli? Jaką ma minę? Jest przerażona? A może zafascynowana? Chcę by coś w końcu powiedziała. Jej milczenie zaczyna mnie martwić. Może nie powinienem był tak szybko ją w to wprowadzać? Zapominam, że nie jest z tego świata. Poznawanie go może ją przerazić.

Ale chciałem ją w ten sposób sprawdzić. Od tego testu zależy, czy poradzi sobie z kolejnymi.

— Więc — zaczyna, odwraca się przodem i siada na materacu — tu chcesz mnie pieprzyć?

Zaskakuje mnie tymi słowami. Zresztą nie pierwszy raz. Budzę w niej demona. Odkrywam mroczną cząstkę, której chyba jeszcze nikt przede mną nie odkrył. Jej matka ją blokowała. Podcinała skrzydła nim te miały szansę odrosnąć. Te napady agresji, o których czytałem... Gdzie one są? Gdzie jest ta Reeva, którą mi przedstawiono?

Zajmę się też tą sprawą, bo coś mi tu nie pasuje.

— Tu, tam — zerkam na fotel. — W każdym miejscu w tym pokoju i w tym domu.

Zbliżam się do niej. Uważnie śledzi moje kroki, a w jej oczach dostrzegam błysk pożądania. Kiedy jestem krok od niej, wstaje i przywiera do moich warg. Kręcę głową, po czym popycham ją, aby ponownie usiadła na łóżku.

— Najpierw się zbadasz i zaczniesz brać tabletki.

Posyła mi słodki uśmiech, robiąc tym samym duże oczka.

— Jakoś rano się nad tym nie zastanawiałeś, gdy brałeś mnie leniwie w swoim łóżku.

Ogień we mnie wrze, a kutas boleśnie daje o sobie znać. Czuję dreszcz przebiegający przez kręgosłup.

— Niegrzeczna dziewczynka — mówię i po chwili rzucam się na dziewczynę niczym dzikie zwierzę.

Zamykam jej usta swoimi i wychodzę językiem na spotkanie z jej. Smakuje jak najsłodszy owoc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro