Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22


Reeva

— Przełóżmy to na jutro. Nie. Nie mam teraz na to czasu. — Budzę się, słysząc poirytowany głos Vina. — Ona musi przy tym być? Sam jej to powiem, ale potem.

Otwieram oczy. W pokoju nadal świeci się czerwone światło, ale Vincenzo widzę doskonale. W pełni się ubrał i teraz krąży po pomieszczeniu. Rozmawia z kimś przez telefon. Po tonie jego głosu wnioskuję, że wolałby nie prowadzić tej konwersacji w mojej obecności.

Albo w ogóle nie chce jej prowadzić.

— Co mi powiesz? — wtrącam.

Wtedy na mnie patrzy. Wyraz jego twarzy nieznacznie łagodnieje.

— Dobra, czekajcie w gabinecie. Zaraz przyjdziemy — dodaje do słuchawki, zapewne przerywając swojemu rozmówcy. — Zbudziłem cię?

Siadam i zakrywam się pościelą, bo nadal jestem naga.

— To nic. — Macham na to ręką. — Która godzina?

— Prawie dwudziesta.

— Stało się coś? Nie byłeś zadowolony, gdy z kimś rozmawiałeś. O co chodzi?

Vin zabiera z fotela moje ubrania, a potem siada na łóżku i kładzie je obok.

— Cristian dzwonił. Chce jeszcze dziś zwołać zebranie rodzinne w sprawie Ruiza — wyjaśnia.

— Och. To, dlaczego jeszcze na nim nie jesteś?

— Bo ty też powinnaś na nim być. A obiecałem ci, że powiem wszystko, jeśli sprawa będzie dotyczyć Kellena.

Uśmiecham się lekko. Dobrze, że już niczego nie chce przede mną ukrywać. I liczę, że mówi mi całą prawdę.

— Ubierz się. Niech długo nie czekają.

Odrzucam na bok pościel i nie przejmując się nagością, zaczynam się ubierać. Vincenzo przez cały czas wlepia we mnie spojrzenie. I wcale nie czuję się skrępowana. On nie ocenia. Patrzy z podziwem, przez co czuję się wyjątkowo.

— Gdzie moje...

— Tego szukasz? — Zamykam usta, widząc, jak Vin unosi moje majtki. Wyciągam po nie dłoń, lecz on zadowolony kręci głową. — Zachowam je sobie.

Otwieram szeroko oczy na tę wieść.

— Nie pójdę bez nich! — protestuję. — Ta spódnica nie jest długa, jak u zakonnic. Będzie widać!

— Kto zobaczy, co? — Unosi brew. — Cristian, który wie, że lepiej trzymać się na dystans czy może Arnav, który mam nadzieję wymazał z pamięci twój nagi tyłek.

Zamieram. Nie wiem, co mu odpowiedzieć, więc po prostu milczę, wpatrując się w niego z rozchylonymi wargami.

— Jeśli któryś spojrzy, będzie miał moją pięść między oczami — oznajmia całkiem poważnie. Chowa moją bieliznę do kieszeni spodni, a ja czerwienię się na twarzy jak burak. — Lubię, gdy się rumienisz.

Mężczyzna wstaje, podchodzi bliżej i muska kciukiem mój policzek. Ten gest wywołuje w moim wnętrzu niejeden wybuch wulkanu, po których czuję ciepło na sercu.

— Chodź. — Chwyta mnie za dłoń.

Następnie prowadzi do swojego gabinetu, gdzie czekają na nas jego bracia. Obaj są poważni. Nawet Cristian, który przeważnie posyła mi jeden ze swych czarujących uśmiechów tym razem zachowuje dystans i opanowanie. Mogę nawet powiedzieć, że założył tą samą maskę, którą czasem widzę u Vincenzo, kiedy chce coś przede mną zataić. Nie podoba mi się to, bo wiem, że sprawa jest poważna.

— Nie stójcie tak, siadajcie. — Vin wskazuje ręką na dwa krzesła.

Bracia siadają, a on ciągnie mnie w stronę swojego miejsca. Zajmuje fotel i chwilę później sadza mnie sobie na kolanach. Opieram się plecami o jego tors. Tego się nie spodziewałam. Myślałam raczej, że każe Arnavowi stać, bym miała, gdzie siedzieć.

— Zacznijmy — proponuje Vin.

Cristian otwiera usta, lecz nim coś mówi, patrzy na mnie, jakby upewniał się, czy może to powiedzieć, czy lepiej milczeć. Jednak w końcu zbiera się na odwagę i oznajmia:

— Bałagan sprzątnięty. Zero śladów.

I tyle? Żadnych konkretów? Nie wiem, o co mu chodzi, o jakim bałaganie mówi, ale Vincenzo najwyraźniej rozumie przekaz. Może to jakiś tajny kod? Ale w takim razie po co go używa, skoro też miałam uczestniczyć w tym spotkaniu?

— A ochroniarz? — dopytuje Vin.

— Pod obserwacją. Będzie milczeć tak długo, jak chcemy.

— Zaraz — wtrącam — zabiliście kogoś?

Patrzę na Cristiana, potem na Arnava, a na samym końcu unoszę głowę, by spojrzeć w ciemne oczy narzeczonego.

— Na odwrót — wyjaśnia spokojnym głosem. — Ktoś zabił kogoś od nas. To dzieło Ruiza.

Spinam się, słysząc to nazwisko. Działa na mnie, jak płachta na byka z tą jednak różnicą, że nie rzucam się w szale na ofiarę, a raczej uciekam przed napastnikiem. Kulę się w sobie, choć ani razu nie widziałam tego człowieka na oczy. Sama wzmianka o nim sprawia, że po karku wspinają mi się nieprzyjemne dreszcze.

— Jak to? — Marszczę czoło.

— To było ostrzeżenia, Reeva — tłumaczy Cristian, więc kieruję na niego spojrzenie. — Wyrył na ciele ofiary twoje imię.

Robi mi się zimno. Tak bardzo, że drżę. Vincenzo odczuwa, że się spinam i próbuje mnie uspokoić, gładząc dłonią biodro. Z marnym skutkiem.

— Czyli wie — uświadamiam sobie szeptem. — Co teraz?

— Właśnie po to tu jesteśmy — odpowiada Cristian. — Trzeba wymyśleć plan, ale naprawdę dobry, bo będziemy mieli jedno podejście.

— Ruiz musi zginąć — dodaje dobitnie Vin. W jego głosie słyszę gniew, tak wielką nienawiść do tego człowieka, że gdyby mogła, rozbijałaby skały. — Najlepiej długą i bolesną śmiercią.

— Wiesz, że egzekucja jest trochę problematyczna? — Do rozmowy dołącza Arnav. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, niczym na tronie. — Pomijając to, że Reeva jest poszukiwana, zabiła Lawsona. Przypomnę tylko, że był następcą Ruiza.

— Do czego zmierzasz? — warczy Vincenzo.

Kładę swoją dłoń na jego. Liczę, że to go powstrzyma i nie rzuci się na brata z nożem. Nie lubią się od chwili, gdy Arnav chciał ode mnie czegoś więcej, jednak to nie jest powód, by życzyć mu śmierci. On zrozumiał. Już nie próbuje się przystawiać. Vin powinien odpuścić. W końcu to jego brat.

— Ruiz będzie szukał poparcia, by to nas zabito. Poprą go, bo w ich oczach Lawson był jego synem, za to Reeva nie należy do rodziny.

Vincenzo wzdycha, za to Cristian niechętnie przyznaje bratu rację. Niczego z tego nie rozumiem.

— Przecież podpisałam umowę, dobrze gram i wszyscy wierzą, że jestem narzeczoną De Naro. W czym jeszcze jest tkwi problem? — pytam.

Niepokój rośnie we mnie z każdą chwilą. O co tu chodzi? Dlaczego mieliby poprzeć Ruiza zamiast nas?

— Jakie to ma znaczenie, czy jestem z rodziny, czy nie? — dopytuję, gdy nikt się nie odzywa.

— Reeva — zaczyna Vincenzo. — Tak już działa ten świat. Nasz świat, do którego trafiłaś. Bez nazwiska niewiele znaczysz. Dla tych wszystkich ludzi, którzy mogą stanąć przeciwko nam, jesteś tylko celem do wyeliminowana. Nie przysługuje ci ochrona żadnej rodziny.

— Dlaczego? — patrzę na niego.

— Bo nie nosisz mojego nazwiska — wyjaśnia.

Nie wiem czemu, ale czuję okucie w sercu. Jakby Vin wbił mi tym zdaniem szpilę prosto w sam jego środek. Nie powinnam się tak czuć. Ma rację, czego ja oczekuję? Nie należę do rodziny, a te nasze narzeczeństwo to czyste brednie.

— I nic nie da się zrobić?

Mężczyzna odchyla głowę, by oprzeć ją o oparcie fotela. W jego oczach widzę zawiedzenie, smutek, żal. I to wszystko w jednej chwili udziela się też mi.

Czyli nie ma dla mnie ratunku?

— Jest jedno rozwiązanie. — Ciszę przerywa Arnav.

Wszyscy z zaciekawieniem odwracamy się w jego stronę.

— Małżeństwo.

Unoszę brew. To jakiś żart?

— Ma to sens — przyznaje Cristian. — Mogę załatwić fałszywy papierek. Podpiszecie go, Reeva przyjmie nasze nazwisko, a przynajmniej tak będą myślały inne familie. Sprawa rozwiązana.

Tak po prostu? Jeden podpis ma mnie uratować?

Pomijając nieuniknioną wojnę tak chyba będzie.

— Wszystko będzie fałszywe? — upewniam się, a Cristian przytakuje.

— I po wszystkim zaczniesz nowe życie — dodaje, delikatnie się przy tym uśmiechając.

Próbuję zrobić to samo, ale nie potrafię. Nie chcę odchodzić! Pragnę, aby właśnie to, co mam z Vincenzem było moim nowym życiem. Nie wymagam chyba tak wiele.

— To... Dobrze — odpowiadam.

Czuję zbierające się pod powiekami łzy, ale zmuszam się, by nie płakać. To nie czas na okazywanie słabości. A moją stał się on.

— Wszystko się ułoży, Reeva — szepcze Vincenzo.

Kiwam głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Wiem, że gdy otworzę usta zamiast powiedzieć coś sensownego, zacznę szlochać.

— Może wezwiemy jeszcze kuzynostwo? — sugeruje Arnav.

Kuzynostwo? Nie miałam pojęcia, że prócz Arnava i Cristiana jest ktoś jeszcze. Ale nie mam się co dziwić. Na dobrą sprawę mało wiem o tej rodzinie. Więcej dowiedziałam się z akt o innych familiach niż o De Naro przebywając w ich domu kilka tygodni. To zabawne, a jednocześnie przerażające. Mam ich blisko siebie, rozmawiam z nimi, jednemu nawet pozwalam się pieprzyć i jednak nadal są dla mnie tajemnicą. Skrzynią, do której brakuje mi klucza, by poznać wszystkie ich sekrety.

— Zadzwoń do nich. Niech przyjadą do miasta, ale się nie ujawniają. Lepiej, by Ruiz nie wiedział, że nam pomagają — poleca Vincenzo. — Jeśli to tyle, skończmy na dziś. Cristian, załatw ten papierek na jutro. Im szybciej, tym lepiej.

Patrzę, jak bracia opuszczają pokój i zostajemy w nim tylko ja i Vincenzo. Za oknami jest już ciemno. Przez ciszę słyszę cykanie świerszczy oraz rżenie koni. Układam się wygodniej na piersi mężczyzny, czując, jak dopada mnie zmęczenie. Powieki robią się ciężkie. Mrużę oczy, ale zmuszam się do ich otwarcia w obawie, że kiedy je zamknę i się obudzę, będę gdzieś indziej. Vincenzo nie będzie oplatał mnie ramionami, jak teraz. Nie będę czuć jego oddechu ani ciepła. Że go nie będzie.

— Zaniesiesz mnie do łóżka, jeśli zasnę? — pytam, po czym ziewam, zakrywając usta dłonią.

— Zaniosę, mała.

Po jego słowach, odpływam. Jest mi przy nim tak dobrze, że wydaje się to nierealne.

*

Poranek zaczyna się spokojnie. Przynajmniej dla mnie. Budzę się sama, z wielką przykrością napotykam pustkę, gdy sięgam ręką w miejsce, gdzie zawsze leży Vin. Nie ma go tam, a jego połowa łóżka wygląda na nienaruszoną. Zegarek elektroniczny pokazuje godzinę ósmą. Vincenzo to ranny ptaszek. Tylko ja przywykłam do późnego wstawania.

Powoli się rozbudzam, biorę nieco chłodniejszy prysznic i ubieram. Schodząc po schodach omijam leżącego Honsu. Na mój widok mruczy, ale nie idzie za mną. Spodobało mu się mieszkanie w domu. Ma tu wszystko, czego potrzebuje, zadbałam o to, choć Vincenzowi raczej się to nie podoba. Nie wspominał mi czy lubi koty albo dlaczego ich nie lubi, jednak widzę po jego minie, gdy patrzy na kota, że wolałby zamiast niego jakieś inne zwierzątko.

Wchodzę do kuchni, lecz nagle zatrzymuję się na widok Vincenzo i znanego mi już Jeffersona. Obaj przerywają rozmowę, którą prowadzili bardzo cicho, skoro wcześniej ich nie słyszałam, po czym kierują na mnie spojrzenia.

— Dzień dobry — witam się niepewnie.

Nie jestem przygotowana na takie niezapowiedziane wizyty. Nie mam pojęcia, jak powinnam się zachować.

— Dzień dobry, Reeva — odpowiada Jefferson.

Otwieram szerzej oczy. Powiedział moje imię. Moje pełne imię. A to znaczy, że... Cofam się o krok. Wie o mnie. To zły znak. Bardzo zły znak.

— Spokojnie. Wiem, co sobie pomyślałaś. Nie musisz się martwić. Nie pracuję dla Ruiza — wyjaśnia.

Zerkam na Vincenzo, by upewnić się, że Nikoleva ma rację, a ten gestem głowy każe mi do siebie podejść. Staję przy nim, mierząc gościa czujnym wzrokiem.

— Jest z nami — potwierdza mężczyzna. — Omawiamy kwestie twojego bezpieczeństwa.

— Jak to? Dlaczego? Coś nie tak? — mówię tak szybko, że sama ledwo siebie rozumiem.

Vincenzo wzdycha, a to znak, że coś jest na rzeczy. Nie on mi jednak odpowiada, a Nikoleva.

— Poulin zaprosił wszystkich do swojej rezydencji. — Patrzę niego zaskoczona. — To raczej pewne, że trzyma z Ruizem albo nie wie, co się dzieje.

— Na pewno wie — prycha Vin. — Inaczej nie zaprosił by ludzi, którzy mają lub mieli powiązania z Kellenem. Nie wiem, co knuje, ale musimy mieć oczy dookoła głowy.

— Z jakiej okazji nas zaprosił? — Marszczę czoło.

Z reguły nie zaprasza się ludzi ot tak. Zawsze jest jakiś powód czy też okazja do świętowania.

— W tym rzecz. Nie powiedział.

Po tonie głosu Vincenzo wnioskuję, że zaproszenie wytrąciło go z równowagi. Znając go miał już w głowie ułożony plan, a Poulin go zniszczył. I teraz Vin musi się głowić nad nowym i zastanawiać, co takiego planuje Hector.

— Popytam — oznajmia nagle Nikoleva. — Może komuś powiedział, w jakim celu to wielkie spotkanie?

— Daj znać, gdy czegoś się dowiesz.

Mężczyźni podają sobie dłonie, a później Jefferson wychodzi w towarzystwie ochroniarza. Mogę tylko spekulować, czy pracuje dla niego, czy raczej dla Vincenzo.

Opieram się plecami o blat i unoszę wzrok na mężczyznę. Zaciska kurczowo szczękę, a spojrzenie wlepia w stół.

— W porządku? — Kładę dłoń na jego ramieniu. Może to go uspokoi?

— Nic nie jest w porządku — odpowiada spokojnie.

Widzę jednak, że go nosi. Jest wkurwiony, ale stara się przy mnie nad sobą panować.

— Przywal w coś. — Na moje słowa, Vin patrzy na mnie, unosząc brew w zaskoczeniu. — Gdy ja wkurzałam się na mamę trzaskałam drzwiami do pokoju, a potem mocno uderzałam z pięści w ścianę. Ostatecznie i tak uciekałam z domu, ale takie uderzenie w coś pomogło mi wyładować choć trochę negatywnych emocji.

— Skorzystam z twojej rady, jednak najpierw muszę skontaktować się z Cristianem. Nie odbiera telefonu i zaczynam się trochę martwić.

— Pojechał gdzieś?

Vin przytakuje.

— Załatwia te papiery małżeńskie — wyjaśnia.

A tak, małżeństwo. Kompletnie o tym zapomniałam.

— Czyli, jak to podpiszemy, chociaż dokument będzie sfałszowany, wszyscy uwierzą, że jestem twoją żoną?

— Cristian zna kogoś, kto potrafi sfałszować niemal każdy dokument. Nikt nie zauważy, że nie jest autentyczny.

— Czyli to tak, jakby był prawdziwy? — Mężczyzna kiwa głową. — No dobra, ale skąd zatem wiadomo, że to fałszywka?

— Rodzaj papieru.

— Serio? — Unoszę brew.

— Mhm. — Mam ochotę się zaśmiać, bo to wydaje mi się zbyt proste, ale Vincenzo jest poważny, czyli nie próbuje mnie oszukać. — Oryginał niewiele się różni od podróbki. Osoba bez doświadczenia nie wyczuje zmian, ale taki ekspert już owszem. Nie musisz się jednak martwić.

— Okay — mruczę pod nosem.

W tej kwestii muszę mu zaufać. Raczej wie, co robi. W przeciwieństwie do mnie. Nie znam się na tych sprawach. Gdyby ktoś pokazał mi dwa takie same dokumenty, nie wskazałabym, który z nich jest sfałszowany. To czarna magia, jak matematyka czy też chemia. Uczysz się tego, a i tak nic nie umiesz.

— Gdy dodzwonię się do Cristiana, przyjdę po ciebie, dobra?

— Będę na tarasie — oznajmiam.

Po chwili Vincenzo nachyla się i przywiera wargami do moich. Całuje mnie długo, namiętnie, aż robi mi się gorąco. Chcę więcej, ale mężczyzna się odsuwa.

— Nie siedź długo. Jak pojawi się tam słońce będzie za gorąco.

— To wtedy szukaj mnie w salonie — odpieram, po czym dodaję: — Tym z bilardem.

Odprowadzam Vincenzo wzrokiem. Nadal nie mogę przestać zachwycać się tym domem. To rezydencja i prawdziwa forteca, bo z tego, co mi wiadomo, ma sporo zabezpieczeń i wbudowanej elektroniki. Brakuje tylko drzwi otwieranych na odcisk palca, by zrobić z budynku bunkier

Nie zdziwię się, jeśli Vincenzo kiedyś wpadnie na taki pomysł. Tyle że pewnie tego nie doczekam, jeśli naprawdę chcę, abym wyjechała.

Ostatnio zastanawiałam się nad tym, jak to się stało, że dom został podzielony. Nigdy o to nie pytałam, ale teraz ta myśl do mnie wraca.

Vincenzo może być jednak teraz zajęty, więc spokojnie robię sobie śniadanie, a potem idę do jego gabinetu. Pukam dwa razy i wchodzę, gdy mnie zaprasza. Kończy akurat rozmowę, ale wyciąga dłoń, więc podchodzę do niego i za nią chwytam. Przyciąga mnie do siebie, sadza na kolanach, po czym kończy połączenie.

— Cristian będzie tu za pół godziny — oznajmia, odkładając telefon na blat. — Nudziło ci się?

— Można tak powiedzieć. — Vin patrzy mi w oczy, jednak jego ręka ląduje na moim udzie, bardzo blisko czułego miejsca. Udaję, że tego nie czuję i kontynuuję: — Zastanawia mnie jedna rzecz.

— Jaka?

Masuje skórę, na której czuję mrowienie. Poruszam lekko biodrami. Vincenzo uśmiecha się zwycięsko, z kolei w jego oczach pojawia się błysk. I doskonale wiem, o czym sobie myśli.

— Dlaczego dom jest podzielony na dwie części? Tylko ta sala na dole, do której od razu się wchodzi, łączy te dwa budynki?

— Mój ojciec zbudował ten dom wraz ze swoim bratem. Do pewnego czasu byli ze sobą zgodni, ale wiesz, rodzeństwo lubi się przekomarzać i nawzajem sobie dokuczać. Uznali, że dobrym pomysłem jest, gdy każdy będzie mieszkał oddzielnie. Tak więc część, którą obecnie zajmuje Cristian z Arnawem należała do naszego wuja.

— Dlaczego już z wami nie mieszka? Czy on też...?

— Żyje — odpowiada na moje niedokończone pytanie. — Wyprowadził się po śmierci naszego ojca. Wyjechał do innego miasta tam prowadzić interesy. Jego dzieci pojechały tam razem z nim, ale jako że to ja stałem się głową rodziny, są na każde moje wezwanie. Wuj zajmuje się głównie legalnym biznesem. Przestał się bawić w przemyty, jak sam twierdzi. Jednak ja w to nie wierzę.

— Ciężko wyjść z tego świata? — zadaję kolejne pytanie.

Nie zastanawiałam się nad tym aż do teraz.

— No wiesz... — Vin wzdycha. — Zawsze pozostajesz jego częścią. Dowodem jest moja kuzynka. Próbowała żyć normalnie. Ale wuj wychował ją na twardą sukę, więc z trudem przyszło jej pracować za kasą w sklepie z ciuchami.

— Czym się teraz zajmuje?

— Różnymi rzeczami. Prowadzi dwa kluby nocne, czasem pomaga bratu z transportem i chwyta się wszystkiego, czego może. Zdarza jej się też przyjąć zlecenie i kogoś zabić. — Wzdrygam się, gdy to mówi.

Z jego opowieści wyobrażam sobie twardą babkę, w rękach której nawet łyżka jest śmiercionośna. Raczej nie warto jej wchodzić w drogę.

— Ile łącznie masz kuzynostwa?

— Czwórkę. — Unoszę brew. Sądziłam, że powie dwójkę. — Kuzynka ma trzech braci. Dwóch starszych i trzeci to jej bliźniak.

— Oj, przechlapane — stwierdzam, krzywiąc się.

Vincenzo parska śmiechem i kiwa głową.

— Ale daje radę. Jest jak kocica z bardzo ostrymi pazurami. Wie dokładnie, jak postawić każdego do pionu.

— Nawet ciebie? — Trącam go palcem w pierś.

— Nigdy nie pozwoliłem, by miała nade mną choć minimalną kontrolę — wyjaśnia.

— No tak... Nic dziwnego, że wolisz mnie związaną.

Oczy mu ciemnieją. Atmosfera w pokoju robi się coraz gęstsza, za to odległość między nami się zmniejsza. Vincenzo podnosi się, by być ze mną na równi. Czuję jego oddech oraz zapach, który należy tylko do niego.

— Lubię, gdy mi się poddajesz — mruczy w moje wargi.

— Też chciałabym cię związać.

Dziki uśmiech pojawia się na jego twarzy.

— Taką masz fantazję, mała? — Nagle chwyta mnie za nadgarstki i umieszcza je za moimi plecami. Trzyma je mocno, a potem ostro przywiera wargami do moich.

Przez niego przestaję trzeźwo myśleć. Upajam się nim i nie ma już dla mnie ratunku. Ogień pochłania mnie od środka, a niewidzialna trucizna powoli rozlewa się w moim wnętrzu. Vincenzo miał rację. Jest trucizną. Narkotykiem, od którego się uzależniam.

Udaje mi się wyplątać jedną dłoń z jego uścisku, więc od razu zaczepiam palce we włosy mężczyzny. Gryzę go w wargę, na co odpowiada mi zadowolonym pomrukiem. Znowu mam na niego ochotę. Tak samo, jak pod prysznicem, gdy wspominałam nasz wczorajszy seks. Niestety muszę darować sobie kolejny krok, jaki mam w planach, bo słyszę zbliżające się kroki.

Cholerny Cristian. Lubię go, ale mógł dłużej wracać do domu.

Zdyszani odrywamy się od siebie w momencie, kiedy brat Vina wchodzi do pomieszczenia.

— Przerwałem namiętną chwilę? — zgaduje i trafia w sedno.

Pewnie słyszy nasze urywane oddechy i dostrzega rumieńce na moich policzkach. Czuję, jak płoną.

— Masz to? — pyta Vincenzo, zniżając ton głosu. Jemu szybciej udaje się opanować drżenie w krtani.

— Mhm — przytakuje, po czym rzuca na blat teczkę.

Schodzę z kolan mężczyzny, a potem wyjmuję kartkę, na widok której szeroko otwieram oczy.

— I to ma być podróbka? — Unoszę brew, patrząc na Cristiana.

Rozsiada się wygodnie na jednym z foteli i kiwa głową.

— Znajomy spędził nad nią kilka godzin. Wystarczy, że machniecie tam na dole podpis i bum! — Klaszcze w dłonie. — Jesteście małżeństwem.

— Na niby — zaznaczam.

Vincenzo zbliża się wraz z fotelem do biurka, później sięga po leżący obok laptopa długopis i zanim zdołam coś dodać, zostawia na dokumencie schludny podpis. Następnie podaje mi przedmiot i cierpliwie czeka, aż zrobię to samo. Biorę od niego pióro, przykładam do kartki, lecz zwlekam z podpisaniem się.

— Którego nazwiska mam użyć?

— Prawdziwego, mała — odpowiada Vin. — Znając Ruiza zdążył już rozpowszechnić wieści, że cię chronię.

Wzdycham. Później podpisuję dokument.

— Gratulacje, zostałaś częścią rodziny — podsumowuje Cristian.

W jego ustach brzmi to tak prawdziwie. Jakbym naprawdę się nią stała, ale leżący przede mną fałszywy akt ślubu wszystkiemu przeczy. Nie podzielam zatem dziwnego entuzjazmu mężczyzny.

— Weź to ze sobą, Cristian — poleca jego brat. — Może się przydać na jutrzejszym przyjęciu.

— Jakim przyjęciu? — Staje w bezruchu. Jego brwi wędrują ku górze.

— Poulin nas zaprosił. Wszystkich — mówi dosadnie. — Mam złe przeczucia, dlatego trzymaj ten dokument przy sobie w razie, gdyby ktoś chciał dowodu.

— Myślisz, że Ruiz się na nim zjawi?

— Niewykluczone. Także szykuj ludzi. Kuzynostwo przyjechało?

Cristian przytakuje.

— Są w mieście. Dokładnej lokalizacji nie znam.

Dziwnie się czuję na myśl, że cała rodzina Vincenzo przyjechała tylko po to, by mnie ochronić. Nie jestem nikim ważnym. Nie sądzę, abym na to zasługiwała. Dlaczego Vin przynosi sobie tyle trudu? Czy ja cokolwiek dla niego znaczę, że jest gotów iść na wojnę? Jak inaczej nazwać w tym świecie spór, jak nie wojną?

— Zadzwonię do nich wieczorem. Muszą wiedzieć, co się szykuje.

— Jasne — odpiera Cristian, po czym zabiera teczkę i wychodzi z gabinetu.

Wpatruję się w miejsce, gdzie wcześniej leżała, gdy nagle czuję dłonie na swoich biodrach. Odwracam się powoli do Vincenzo, lecz nie pozwala mi na to i przytrzymuje mnie w poprzedniej pozycji. Wielkim zaskoczeniem jest, kiedy widzę wiszące na przeciwległej ścianie lustro.

— Tego lustra tu nie było — zauważam.

Mężczyzna przenosi jedną dłoń i umieszcza mi ją na karku. Zaciska na nim palce, po czym zmusza, bym położyła tułów na blacie. Ta pozycja sprawia, że jestem wypięta do Vincenzo i zarazem bez możliwości ucieczki.

Jakbym jeszcze miała w planach to zrobić.

— Chcę, abyś widziała siebie, gdy dochodzisz — szepcze, znajdując się tuż nade mną.

Ciepłym oddechem owiewa mój kark. Reaguję drżeniem, za to gęsia skórka wspina się po ramionach i wędruje wzdłuż kręgosłupa.

— To jest twój fetysz, Vin? — Naśladuję ton jego głosu, gdy pytał o to samo.

Czuję, że się uśmiecha, bo styka wargi na czułym miejscu mojej szyi. Chwilę później zasysa skórę, potęgując tym samym drżenie mego ciała. Przymykam powieki. Rozkoszuję się tym, bo chcę dobrze zapamiętać każdy moment spędzony z Vincenzem. Boję się, że więcej się to nie powtórzy.

— Właśnie tak, mała. Odpręż się.

Przyciska biodra do moich pośladków. Jest cholernie twardy. Czyżbym tak bardzo podnieciła go podczas tamtego pocałunku? Jeśli tak, powinnam uznać to za swój sukces.

— Nie potrafię się tobą nasycić — mówi cicho. — Z każdym dniem pragnę cię coraz mocniej.

Chryste! Jak ten człowiek potrafi omamić każdą moją komórkę. Zatruwa je, by potem w magiczny sposób uleczyć.

— Czy ty też — słyszę, jak w międzyczasie otwiera szufladę i coś z niej wyjmuje — pragniesz mnie tak samo, jak ja pragnę ciebie?

Sprawnymi ruchami odpina guzik w moich spodniach, po czym zdejmuje je ze mnie do kostek. To samo robi z bielizną. Dłonią masuje lewy pośladek, a drugą rozpina swój rozporek. Uwalnia kutasa z bokserek. W odbiciu lustra widzę, jak rozrywa opakowanie, po czym zakłada gumkę.

— Odpowiedz mi, Reeva — nalega.

Swawolnie ociera się główką penisa o cipkę. Rozprowadza po udach wilgoć i zwleka z wejściem we mnie. Jednak to, że czuję go tak blisko sprawia, że podbrzusze zaciska się w przyjemnym skurczu.

— Tak, Vin — szepczę.

Patrzę przed siebie i widzę, że się uśmiecha.

— Co, tak? — droczy się ze mną, jednocześnie wsuwając się we mnie do połowy.

Otwieram usta, lecz żadne jęki ich nie opuszczają. Wiem, że nie zrobi nic więcej, jeśli nie usłyszy odpowiedzi, więc biorę wdech, po czym dodaję:

— Pragnę cię.

W nagrodzę napiera biodrami i przyciska je do moich pośladków. Wypełnia mnie cały. Rozciąga ścianki, dając mi długą falę dreszczy. Iskry skaczą mi po skórze, drażnią ją i rozpalają. Vincenzo tak właśnie na mnie działa. Jak cholerny zapalnik, po którym staję w płomieniach.

Wracam wspomnieniami do tych wszystkich imprez, na które wymykałam się, gdy mama kolejny raz robiła mi awanturę o nic. Do ludzi, których tam spotkałam i chłopców, których zaliczałam w toalecie czy w zamkniętym na klucz pokoju. Dochodzę do wniosku, że z żadnym z nich nie czułam się tak dobrze, jak z Vincenzem. Z nikim też nie miałam takiej relacji, jak z De Naro.

Jezu, co ten facet ze mną robi? Dlaczego musi być wobec mnie taki zaborczy, momentami oschły i nieustępliwi, a jednak okazywać mi troskę, dawać rozkosz i jeszcze chronić mnie, choć sprawia tym rodzinie sporo problemów? Nic już nie trzyma się kupy, a nasza pierwsza umowa chyba dawno przestała obowiązywać.

— Kurwa, mała — klnie tuż przy moim uchu. Mocno uderza biodrami o moje pośladki, przez co nie umiem opanować oddechu. — Jesteś moją trucizną. Moim lekiem. Moim uzależnieniem.

Piskliwym głosem wypowiadam imię mężczyzny, prosząc go, by pozwolił mi dojść. On z kolei umieszcza dłoń na moim gardle i kontroluje oddech. Wypinam się bardziej w jego stronę, a wzrok wlepiam w lustro.

Patrzę, jak pieprzy mnie na swoim biurku z nieukrywaną fascynacją. Jęczę tak głośno, że pewnie słychać mnie przez uchylone okna, ale mam do gdzieś. Niech mnie słyszą. Niech wiedzą, że należę do Vincenzo.

— Reeva. — Zaciskam palce na krawędzi blatu, aż opuszki robią się blade. — Ja cię ko... kurwa.

Zasysam powietrze i momentalnie nieruchomieję, gdy orgazm przejmuję władzę na moim ciałem. Vincenzo wykonuje kilka pchnięć i także zastyga w bezruchu. Oddycha głęboko w moje włosy. Zabiera też dłoń z mojego gardła i umieszcza ręce na blacie.

— Perché sei così avvincente?

Nie rozumiem, co mówi, ale uśmiecham się. Może nie wzywa teraz demonów, by mnie zabrały w czeluści piekielne?

— Nie wiem, co powiedziałeś, ale podoba mi się — wyznaję zdyszana.


Perché sei così avvincente? – Dlaczego jesteś taka uzależniająca? z (wł.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro