Rozdział 15
Insta: kasiaautorka
Reeva
Budzę się, słysząc podniesiony głos Vincenzo i dźwięk tłuczonego szkła. Z zaspanymi oczami podchodzę do drzwi, które potem delikatnie uchylam, by słyszeć przebieg rozmowy.
— Jak te nagrania się do niego dostały?! — warczy Vin.
Ciarki przechodzą mi po karku. Takiego wkurzonego go jeszcze nie słyszałam.
— Musiał wykraść je wcześniej, czego nie wyłapałem — wyjaśnia Arnav, a jego głos drży.
— No jasne — prycha Vinenzo. — Jeszcze mi powiedz, że to zwykłe niedopatrzenie, a z twojej twarzy nic nie zostanie! Już raz mi podpadłeś. Nie chcesz chyba stracić oka, prawda?
Zaciskam wargi. Vincenzo może mi mówić, że nie jest takim wielkim potworem za jakiego go mam, ale to nie czyni go świętym. Jest niebezpiecznym człowiekiem i wiem, że nie rzuca słów na wiatr.
— Więcej błędu nie popełnię — zapewnia Arnav.
— Uważam, że... — wtrąca Cristian, ale jego starszy brat nie daje mu dokończyć.
— Wiem, co uważasz! I właśnie przez to nasza rodzina wpakowała się w gówno! Gdybyś jej tu nie sprowadził, byłby święty spokój i może to odpowiedni czas, aby oddać ją Ruizowi...
Niczego już nie słucham. Czuję w piersi tak potworny ból i strach, że odbierają mi oddech. Momentalnie robi mi się słabo i muszę przytrzymać się ręką ściany, by nie upaść. On chce mnie oddać. W ten sposób zginę. Ruiz mi nie wybaczy, nie będzie słuchał wyjaśnień. Umrę w potężnych męczarniach, błagając o szybką śmierć, której mi nie da.
Zamykam oczy, biorę wdech, a potem po cichu wychodzę z pokoju. Na dole nadal toczy się kłótnia, ale jej nie słucham. Wchodzę do pokoju, do którego nie docierają żadne głosy.
Nie wytrzymam tu. Muszę gdzieś pójść, uciec, zanim Vincenzo przyjdzie i zabierze mnie do Ruiza. Nie chcę umierać. Mam całe życie przed sobą. A Vin to zwykły kłamca. Jak ja mogłam mu zaufać? Tak łatwo się podejść?! Udało się przekonać Cartera i Poulina, że jestem narzeczoną tego sukinsyna, więc nie jestem mu już do niczego potrzebna. Na tę myśl mam ochotę się rozpłakać. Cały ten czas byłam tu trzymana jak świnia na rzeź.
— Spokojnie, to nic takiego. Wszystko się ułoży — szepczę, próbując sama siebie uspokoić.
Niestety rezultat jest odwrotny i stresuję się jeszcze bardziej. Jeśli teraz nie zniknę, będzie po mnie.
Przebieram się w czyste ubranie, a następnie otwieram drzwi. Nie słyszę już rozmów. W domu jest całkowicie cicho. Wychodzę na korytarz i spokojnym krokiem schodzę na dół. Pusto. Wygląda na to, że każdy poszedł we własną stronę i na nikogo nie napatoczę się na drodze.
Opuszczam dom, czując się jak kryminalista. Powinnam udawać, że nie mam w planach uciec, ale to silniejsze niż moje postanowienie. Stres przejmuje nade mną kontrole i jak wariatka rozglądam się dookoła, modląc o to, aby nikt mnie nie zauważył.
Chcę się jakoś dostać do miasta. Tam znajdę jakiś autobus i ucieknę. To dobry plan, ale wszystko może pójść nie tak. Przed domem nie ma żadnego samochodu ani żołnierza. Kieruję wzrok w stronę magazynów, ale tam też nikogo nie widzę. Zresztą, nawet gdybym kogoś znalazła, nigdzie mnie nie zawiezie. Nie bez polecenia Vincenzo, który w życiu nie pozwoli mi samej wyjść poza teren posiadłości. Jestem zmuszona szukać kogoś, kto mnie posłucha i wtedy do głowy wpada mi pewien pomysł.
Z wymalowanym, sztucznym uśmiechem idę do stajni w nadziei, że znajdę tam tego młodego chłopaka i tak też jest. Przerzuca siano w pustym boksie, zatem to idealna okazja, by zagadać. Podchodzę bliżej, po czym opieram się o bramkę.
— No hej.
Chłopak podskakuje w miejscu. Odwraca się w moją stronę i otwiera usta wyraźnie zaskoczony.
— Hej — odzywa się niepewnie. — Potrzebujesz czegoś?
— Zajmujesz się tu tylko końmi?
Przytakuje.
— Mieszkasz tu?
Zerka lękliwie w stronę, skąd przyszłam, jakby w obawie, że nie jesteśmy sami.
— Przyjeżdżam codziennie rano. Czasem nocuję na górze. Jest tam duży salon z kanapą, na której śpię, ale nie mów szefowi.
— Buzia na kłódkę — mówię, wykonując gest zamykania ust na zamek. — Więc przyjeżdżasz sam? Masz samochód?
Błagam powiedz, że tak.
— Tak, ale to nic w porównaniu do samochodów jakie tu są. De Naro trzyma prawdziwe perełki. O takim samochodzie mogę sobie pomarzyć.
Uśmiecham się.
— To może chciałbyś na moment się wyrwać od roboty? — Unoszę brew.
Chłopak opiera widły o ścianę.
— I co miałbym robić? Nikt nie wyniesie siana za mnie, nie posprząta boksów...
— Do wieczora jeszcze daleko. Potem najwyżej ci pomogę. — Potem to mnie nie będzie, więc niestety sam będzie sobie musiał radzić. — Potrzebuję podwózki do miasta, bo nikogo nie ma w domu.
— Aż do miasta? Gdzie konkretnie?
Dobre pytanie, skoro byłam w niewielu miejscach.
— Do Royal. To nowy klub Vincenzo.
To pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Może napiję się drinka, a potem wymyślę, gdzie pójść? Tak, to świetny plan.
— To jak będzie? — pytam.
— Nie wiem, czy powinienem. Pan De Naro...
— Mogę jeździć, gdzie mi się podoba — kłamię dosyć pewnie. — Poprosiłabym kogoś innego, ale wszystkich gdzieś wcięło. Więc pomyślałam o tobie.
Chłopak się waha. Patrzy w stronę domu, w obawie, że ktoś właśnie go obserwuje, ale w końcu wzdycha zrezygnowany, a mój uśmiech się powiększa.
— Chodź, samochód mam za stajnią.
Stajenny wcale nie jeździ gratem, chociaż faktem jest, że Vincenzo w życiu nie wsiadłby do czegoś takiego. Niebieski lakier jest podrapany w wielu miejscach, na szybach widać odciski palców, a na tylnych siedzeniach leżą dziecięce zabawki.
— Mam młodsze rodzeństwo — wyjaśnia chłopak.
Nawet nie pamiętam, jak się nazywa, a teraz głupio o to pytać.
— Jedźmy już — mówię tylko, zapinając pas.
Samochód ma już swoje lata, więc odpala dopiero za trzecim razem. Nie przeszkadza mi to jednak. Ważne, że jeździ i dzięki temu dostanę się do miasta. Powoli jedziemy po drodze w stronę bramy, aż nagle dostrzegam idącego od strony magazynów Vincenzo. Cholera, zauważy mnie. Na razie jednak patrzy w telefon, lecz kiedy jesteśmy blisko niego, schylam się.
— W porządku? — pyta chłopak.
— Tak, tylko poprawiam buta. Znowu mnie obcierają — wyjaśniam i dla pozorów kładę dłoń na kostce.
Gdy jestem pewna, że Vin mnie już nie zauważy, podnoszę tułów.
— Wiem, że nie powinienem pytać i może nie będziesz chciała odpowiedzieć, ale jak tu trafiłaś?
— W sensie?
Czy on wie, dla kogo pracuje? Nie wydaje mi się, ale mogę być w błędzie.
— Czasem widzę, jak wieczorami przyjeżdżają tu kobiety, ale nie zostają na dłużej. Ty zostałaś.
Czy powinnam mu powiedzieć prawdę? Nie wygląda, jakby wiedział, kim jest Vincenzo ani co się tu dzieje. Jest chłopakiem, który po prostu zarabia na życie i dla rodziny. Ale muszę kłamać. Dla swojego bezpieczeństwa. Zresztą, co mi da, że powiem prawdę albo skłamię? Zaraz mnie tu nie będzie. Zniknę bez śladu. A przynajmniej taką mam nadzieję.
— Jestem narzeczoną Vincenzo — wyjaśniam. — Przez jakiś czas ukrywaliśmy związek, ale w końcu postanowiliśmy się ujawnić.
— Wybacz, że to powiem, ale wyglądacie jakbyście pochodzili z dwóch różnych światów. — Gdybyś tylko wiedział... — Gdy przyszłaś z Cristianem byłem pewien, że jesteście parą.
Śmieję się głośno.
— Naprawdę — dodaje. — Jak dla mnie do siebie pasujecie.
— Cristian... Nie jest w moim typie.
— Rozumiem. Tak czy siak gratuluję i życzę udanego związku.
Uśmiecham się. Tylko na tyle mnie stać. Nie mogłabym być z takim człowiekiem jak on. Z kimś, kto nie dotrzymuje obietnic i okłamuje na każdym kroku. Kłamał nawet patrząc mi w oczy. A ja idiotka mu wierzyłam.
Człowiek uczy się na własnych błędach, a ja więcej nie zaufam facetom. Nigdy więcej.
*
— Dzięki wielkie. Uratowałeś mi życie — dziękuję chłopakowi, gdy wysiadam z pojazdu,
On naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że naprawdę ocalił mnie przez śmiercią.
— Spoko, może na ciebie poczekać? — proponuje.
— Nie trzeba. Potem ktoś po mnie przyjedzie. — Kolejne kłamstewko tak łatwo opuszcza moje usta.
Chłopak kiwa głową i w końcu odjeżdża. Zostawia mnie przed klubem, który o tej porze powinien być raczej zamknięty, lecz w środku znajdują się goście. Gra jednak cisza muzyka, świeci się więcej świateł i miejsce bardziej przypomina bar niż klub nocny. Przez moment zastanawiam się czy jestem w dobrym miejscu. Patrzę w głąb pomieszczenia, gdzie dostrzegam lożę, w której wczoraj siedzieliśmy. Czyli dobrze trafiłam.
Siadam przy barze i od razu odsyłam barmana mówiąc, że na kogoś czekam. Chciałabym się napić, ale nie mam czym zapłacić, a drinki tu na pewno są drogie. Nie wiem nawet, czy pierścionek na moim palcu by wystarczył. Wolę trzymać go na czarną godzinę. Może kupię za niego bilet gdzieś daleko? Wzdycham, rozglądając się po klubie. Nawet nie zauważam, że ktoś pojawia się za barem.
— Zamawiasz coś?
Unoszę wzrok, słysząc kobiecy głos. Widząc rudowłosą kobietę, nie potrafię wydusić z siebie słowa. Widziałam ją wczoraj, ale dopiero teraz mogę przyjrzeć się jej z bliska. Ma piękne zielone oczy, pełne usta pomalowane na bordowo. Do tego mocno wytuszowane rzęsy, ale delikatny cień na oczach. Swoje rude włosy związała w wysokiego kucyka, ale i tak kilka kosmyków wypadło z gumki. Teraz luźno opadają na twarz oraz łagodne rysy twarzy.
— Chwila — marszczy czoło — byłaś tu wczoraj — uświadamia sobie. — Przyszłaś z właścicielem i nieźle się bawiłaś.
Parskam śmiechem. Fajnie, gdybym jeszcze to pamiętała.
— A ty jesteś tu tancerką. I barmanką, jak widzę, też.
— Dzisiaj zastępuję koleżankę i dorabiam trochę na wyjazd — prostuje.
Chyba Vincenzo mówił coś, że ruda tancerka długo tu nie zostanie. Ale i tak zabronił Poulinowi jej dotykać. Ciekawe, czy ona wie, że zainteresował się nią taki brzydal, jakim jest Hector.
— Wyjeżdżasz? Dokąd?
Może to właśnie moja szansa? Znajdę z nią wspólny język i odejdę wraz z nią?
— Wiem, kim jest właściciel tego miejsca. I ty też. — Nachyla się nad barem. — Widzę, co was łączy. Ja nie miałam tyle szczęścia.
— Co to ma znaczyć?
— Zadarłam nie z tym człowiekiem, co trzeba — szepcze.
Czuję lodowate iskry skaczące po kręgosłupie. Ta kobieta jest owiana wielką tajemnicą. Jestem ciekawa, ile jeszcze wie. Kim jest, skąd się wzięła i przed kim ucieka?
— Masz, napij się. Widzę, że tego potrzebujesz. — Stawia przede mną szklankę z trunkiem, a potem puszcza mi oczko i odchodzi.
Upijam łyk, aż nagle czuję czyjąś obecność za plecami. Odstawiam szkło, patrzę w stronę rudej, ale jej nigdzie nie ma.
— Szef kazał cię sprowadzić — odzywa się mężczyzna. — Pójdziesz ze mną po dobroci, czy będę zmuszony zabrać cię stąd siłą?
Zerkam na faceta. Ma nieprzyjemną gębę, ale nie to mnie najbardziej martwi. Dłoń trzyma na broni ukrytej pod czarną, skórzaną kurtką. Zerkam na siedzących przy stolikach ludzi, ale zdaje się, że nikt nie dostrzega tego, co ja.
Czy mam jakiś wybór? Za wyjątkiem tego, czy będę się opierać, czy nie? Chyba żadnego. Nie ucieknę. Zresztą, nie mam dokąd pójść.
— To jak będzie? Mi to nie robi różnicy. Ale zastanów się. Chcesz zrobić tym niemałe widowisko?
Zaciskam wargi. Ponownie szukam wzrokiem rudą, ale kiedy uświadamiam sobie, że ona i tak mi nie pomoże, poddaję się. Zeskakuję ze stołka barowego i bez słowa podążam za mężczyzną wysłanym przez Vincenzo.
Wsiadając do samochodu łudzę się, że jeszcze mam szansę zwiać, ale drzwi się zamykają, a zamki zatrzaskują. Boję się. Cholernie boję się spotkania z Vincenzem, bo wiem, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Chce mnie oddać, więc nie mogę liczyć na taryfę ulgową.
Ani tym bardziej na czuły pocałunek w czoło.
*
Idę do gabinetu Vincenzo jak skazaniec na obcięcie głowy. Człowiek wysłany przez De Naro depcze mi po piętach. Nie pozwala się wycofać. Gdy zwalniam, trąca mnie w plecy, jak niewolnika, aż w końcu staję przed drzwiami. Nie odzywa się słowem, a ja stoję w bezruchu zastanawiając się, czy coś mnie jeszcze ocali.
Nim wchodzę do gabinetu, biorę głęboki wdech. Potem naciskam na klamkę i przekraczam próg pomieszczenia.
Vincenzo siedzi na krześle przed swoim biurkiem, nachylony i z opuszczoną głową. Po zamknięciu drzwi powoli podnosi wzrok. Przeszywa mnie przerażającym spojrzeniem. Wywierca dziurę w klatce piersiowej i odbiera odwagę, jaką kiedykolwiek w sobie miałam. Nogi mi się uginają. Za to serce zaraz wyskoczy mi z piersi, łamiąc każde żebro.
— Siadaj — mówi ostrym tonem.
Stawiam pierwszy krok, potem kolejny. Niepewnie zajmuję miejsce naprzeciwko mężczyzny, ale za wszelką cenę unikam kontaktu wzrokowego. Popłaczę się, jeśli na niego spojrzę. Z własnej bezsilności.
— Popatrz na mnie. — Nie reaguję, a to mu się nie podoba. — Nie będę powtarzał.
Podnoszę głowę. Jest ostro wkurzony, jednak w jego spojrzeniu, prócz gniewu, dostrzegam coś jeszcze. Nie jestem jednak w stanie określić, co takiego.
— Coś ty sobie myślała? Co chciałaś zrobić? Uciec? I gdzie byś poszła? Bez znajomości, pieniędzy, uciekając przez człowiekiem, który chce cię zabić.
W nerwach skubię skórki wokół paznokci.
— Przepraszam — szepczę.
— Reeva, zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś?!
Wzdrygam się i zamykam oczy. Łzy cisną mi się pod powiekami. Jeszcze moment, a naprawdę się popłaczę. Nie jestem tak twarda, jak bym chciała.
— Spójrz na mnie — rozkazuje, po czym chwyta mnie za podbródek.
Otwieram oczy, choć bardzo chciałabym mieć je teraz zamknięte. Pragnę uciec gdzieś myślami. Nie słyszeć i niczego nie widzieć. Być tu, ale jednocześnie gdzieś indziej. Chcę być odważna i stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu. A w tym wypadku stawić czoła Vincenzowi.
Nie powstrzymuję już łez. Pozwalam im spłynąć po policzkach.
— Nie oddawaj mu mnie — łkam. — Proszę. Ja nie chcę. Ja...
— Oddać? — Marszczy czoło. — O czym ty mówisz?
Ociera kciukiem każdą z łez. Jednak na ich miejsce ciągle pojawiają się nowe.
— Mówiłeś Cristianowi, że to najwyższy czas mnie mu oddać — wyznaję, dławiąc się własnym płaczem.
— Słyszałaś naszą rozmowę — uświadamia sobie.
— Przepraszam. Proszę nie oddawaj mnie. Już więcej nie ucieknę, nie sprzeciwię ci się. Tylko mnie mu nie oddawaj.
— Nie zamierzałem tego zrobić — mówi. Otwieram szerzej oczy. — Powiedziałem tak, bo byłem wkurwiony na brata, ale jak widać nie słyszałaś, co powiedziałem potem. Nie mam zamiaru cię mu oddawać. Obiecałem ci coś i obietnicy dotrzymuję.
Kamień spada mi z serca. Więc byłam w błędzie? Ta cała farsa z ucieczką i wciągnięciem w to stajennego poszła na marne?
— Nie gniewaj się na mnie, proszę. Byłam pewna, że chcesz mnie oddać, dlatego uciekłam.
— Mogłaś, kurwa, zginąć, Reeva! Wiesz, co czułem, gdy zobaczyłem, że nie ma cię w pokoju? Nie znalazłem cię w twojej sypialni, nie było cię w salonie ani na basenie. Na dworze też cię nie znalazłem, a potem dowiedziałem się, że ten młody Anthony zawiózł cię do miasta. Ruiz tylko czeka na twój... — Odkasłuje, a potem kontynuuje: — ... błąd. Znalazł nagrania i... — Znowu zanosi się kaszlem, co zaczyna mnie martwić. Nigdy się mu to nie zdarzyło.
— Vincenzo — mówię zmartwiona.
— Szuflada — charczy, z trudem odpinając guzik koszuli przy szyi.
— Co ci jest? — pytam zaniepokojona jego stanem.
— Szuflada — powtarza i wskazuje ręką na biurko.
Szybko wstaję z fotela, po czym obchodzę biurko i patrzę na szafki umieszczone po dwóch stronach biurka.
— Która? Która szuflada.
Pokazuje dwa palce. Nadal nie wiem, o którą mu chodzi, więc otwieram każdą, aż w końcu na dnie jednej z nich odnajduję inhalator dla astmatyków. Unoszę go i pokazuję mężczyźnie, a on wyciąga w moją stronę rękę. Drżącymi dłońmi podaję mu przedmiot.
Potrząsa nim, a potem wkłada do ust i bierze trzy głębokie wdechy. Stoję przy nim w niemałym szoku. Nadal się trzęsę, gdy on w tym czasie uspokaja oddech. Nie dusi się już. Spokojniej nabiera powietrza do płuc.
— Masz astmę?
— Jak widać — odpowiada cicho. — Dawno nie musiałem tego używać. — Unosi inhalator i ostrożnie go podrzuca. Następnie odkłada na biurko.
— Dlaczego teraz musiałeś?
Uśmiecha się smutno. Wyciąga w moją stronę dłoń, oplata mnie w pasie i przyciąga do siebie. By się nie przewrócić, siadam na jego kolanach i najwyraźniej to miał na myśli, bo od razu kładzie mi dłonie na biodrach.
— Bo się o ciebie martwiłem — wyznaje.
Dziwnie się czuję, słysząc te słowa z jego ust. Ciepło rozlewa się w moim wnętrzu, a w podbrzuszu odczuwam motyle.
— Ty o mnie?
Przytakuje, a w następnej chwili złącza nasze wargi w żarliwym pocałunku. Oplatam jego szyję rękoma, pogłębiając pieszczotę. Zatapiam palce we włosach mężczyzny i ciągnę za nie delikatnie. W międzyczasie poruszam biodrami, dając Vincenzowi wyraźne sygnały, czego chcę. Wzdycha w moje wargi, dając mi chwilę wytchnienia.
— Reeva, nie — mówi stanowczo.
— Też tego pragniesz — uświadamiam mu. — Chcesz tego, tak samo jak ja.
— Ale nie chcę cię zniszczyć. — Odchyla głowę, by lepiej mnie widzieć. — Jestem jak najgorsza z trucizn. Narkotyk, który powoli będzie cię zabijał. Nie splamię twojej niewinności swoją osobą, dziecino.
— Nie chcę być niewinna, Vin — mówię półszeptem. — Zniszcz mnie. — Otwiera szeroko oczy. — Zatruj cząstką tego świata i pozwól żyć w nim, jak we własnym królestwie. Tego właśnie chcę. Chcę być twoja, nawet jeśli miałabym ponownie kogoś zabić.
Przez krótką chwilę oboje milczymy. Wpatruję się w ciemniejące tęczówki Vincenzo, w których pojawia się błysk. W jednej sekundzie mężczyzna zbliża się do moich ust, a w drugiej bierze je w swoje posiadanie. Całuje z dzikością i pożądaniem tak wielkim, że gdyby miało taką moc, zniszczyłoby mnie od środka. Nie nadążam z oddawaniem pocałunków i tym bardziej z oddychaniem. Nabieram oddech dopiero wtedy, gdy Vin przenosi usta na moją szyję.
Gryzie ją, zasysa skórę, aż odczuwam na niej pieczenie. Wzdycham, lecz po chwili z gardła wydobywa mi się zduszony jęk.
— Powtórz to — prosi. Nie wiem, co mam powtórzyć, więc się nie odzywam. — Powiedz, czyja chcesz być.
— Twoja — odpowiadam. — Chcę być twoja, Vin.
— Dannazione piccola, sei il mio veleno.
Nie rozumiem go, ale to takie przyjemne słuchać, gdy mówi w tym języku. Te słowa działają na mnie zupełnie, jak jego czyny. Pobudzają, upajają niczym mocny alkohol. Mam wrażenie, że dzisiejszy kac wrócił, lecz ze zdwojoną siłą.
— Chodź na górę — szepczę, zachęcająco.
Gdy poruszam biodrami, mężczyzna syczy, a potem przygryza moją dolną wargę. Bez trudu mnie unosi i kieruje do wyjścia. Oplatam go nogami w pasie, nie przestając składać pocałunków na jego szczęce. Omijam usta, całuję brodę, a następnie szyję i czuły punkt na niej. Vincenzo reaguje tak, jak się tego spodziewam. Drży, wzdycha i stara jeszcze przez moment nad sobą zapanować. A ja z wielką przyjemnością wytrącę go z równowagi.
Docieramy na piętro, lecz do sypialni Vincenzo docieramy z trudem. Odwracam jego uwagę krótkimi jękami, więc dwa razy musiał przycisnąć mnie do ściany, by odebrać oddech pocałunkiem. Teraz nareszcie drzwi się za nami zamykają i mężczyzna przestaje nad sobą panować. Staję na podłodze, a później zostaję popchnięta w stronę łóżka, na które z łoskotem opadam. Cofam się, gdy on zaczyna wchodzić na materac. Będąc na krawędzi poduszek, Vin łapie mnie za kostki i jednym ruchem przyciąga do siebie.
Piszczę zaskoczona.
— Więcej nie próbuj uciekać — ostrzega, znajdując się nade mną.
— Już nie będę próbować — obiecuję. — Ale ty masz mi mówić o wszystkim.
— Spróbuję.
Przewracam oczami.
— Co właśnie zrobiłaś? — Przygryzam wargę. — Przewróciłaś oczami.
— Nieprawda.
— I do tego kłamiesz. — Nagle obraca mnie na brzuch i nachyla do mojego ucha. — Za przewracanie oczami i kłamstwa też czeka cię kara. I za ucieczkę tym bardziej.
— Potem do tego przejdziemy. Teraz się zamknij i...
Zamyka mi usta swoimi wargami. Smakuje Whisky, a pachnie palonym drewnem. To idealne połączenie, tak bardzo do niego pasujące.
— Przeleć mnie? — dokańcza moje zdanie.
Znów ląduję na plecach, a Vincenzo siada mi na tułowiu. Zaczyna powoli podciągać moją koszulkę. Pomagam mu się jej pozbyć i zostaję w spodniach oraz bieliźnie.
— To ci nie będzie potrzebne — stwierdza.
Wkłada dłonie pod moje plecy, by z łatwością odpiąć zapięcie stanika. Rzuca go w głąb pokoju i z zadziornym uśmiecham sunie wzrokiem po piersiach.
— Będziesz teraz na mnie patrzył?
— Ładny ten tatuaż. — Dotyka czarnego pióra między piersiami tak delikatnie, że ledwo to czuję.
— I tylko on? — droczę się z nim.
— Skąd. — Kręci głową, nachyla się, po czym chwyta między wargi mój lewy sutek.
Oddycham głęboko, czując przyjemne mrowienie w ciele. Czułe miejsce między udami pulsuje, choć Vincenzo nawet tam nie dotarł. Same jego czyny sprawiają, że mogę zaraz dojść. A to nigdy się nie zdarzyło. Żaden chłopak, z którym byłam nie sprawił, że czułam się tak dobrze, jak teraz.
— Vin — jęczę jego imię.
— Ręce nad głowę — poleca, odrywając się od piersi.
Wykonuję polecenie, a mężczyzna powoli rozpina rozporek w moich spodniach. Leniwie je ze mnie zdejmuje, jakby w ogóle się nie spieszył. Jego zapał nieco gaśnie, ale wiem, że to tylko chwilowe. Że ta jego dzikość jeszcze wróci.
— Pozbędziemy się teraz tego? — pyta; ma usta nad krawędzią bielizny.
Kiwam głową i nie mogę się doczekać tego, co będzie potem. Vincenzo patrząc mi w oczy chwyta zębami majtki obszyte koronką. Zsuwa je do ud, później pomaga sobie dłońmi, aż w końcu odrzuca bieliznę na bok. Leżę przed nim naga, rozgrzana do czerwoności i łaknąca jego dotyku.
Ale on zamiast się nachylić, pocałować czy zająć sterczącymi sutkami, wstaje z łóżka. Zaciskam uda, próbując przybrać seksowną pozycję, gdy on w tym czasie obserwuje mnie uważnie wygłodniałym spojrzeniem.
Wygląda teraz jak wilk, który dopadł swoją ofiarę. Zagnał owieczkę do swojej zagrody i już za moment pożre ją w całości. Ale najpierw będzie się nią powoli sycił, gasząc pragnienie.
— Mam teraz cholerną ochotę cię związać za bycie tak nieposłuszną. A za tą ucieczkę należą ci się klapsy, maleńka.
Uśmiecham się, a moje policzki nabierają rumieńców. Gryzę wargę, co od razu przykuwa uwagę Vincenzo. Patrzy na to, co robię, ale nadal stoi w miejscu.
— Wiesz, że wyglądasz bardzo seksownie, gdy leżysz w moim łóżku naga?
— Szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o tobie. — Przekręcam się na brzuch i zerkam na faceta przez ramię. — Dołączysz, czy nie?
Posyła mi zadziorny uśmiech i nareszcie zabiera się za pozbywanie swoich ubrań. Najpierw znika szara kamizelka, potem mankiety i koszula. W następnej kolejności Vincenzo ściąga buty oraz spodnie, z których wyciąga skórzany pasek. Rzuca go obok mnie, po czym podchodzi do szafki nocnej.
— A dół? — Opieram policzek o dłoń.
— Jeszcze nie zasłużyłaś, by go zobaczyć — mówi.
Z szafki wyciąga opakowanie z gumką, rzuca ją obok paska i dopiero wtedy wchodzi na łóżko. Czekam na pocałunek, ale on obraca mnie na plecy.
— Chcę patrzeć ci w oczy, gdy będę cię pieprzył, ale najpierw — prostuje się i chwyta za pasek — wystaw dłonie.
Lęk miesza się z ekscytacją, gdy Vincenzo w pełnym skupieniu związuje mi nadgarstki. Podbrzusze zaciska się przez podniecenie. Za to dreszcze przeskakują po ciele, grając w berka.
— Nie za mocno? — pyta.
Ręce mam nad głową, nawet nie zauważyłam, kiedy je tam umieścił. Poruszam nadgarstkami, lecz ruchy mam bardzo ograniczone. Nic mnie jednak nie boli.
— Jest dobrze — odpowiadam.
— Więc się nie ruszaj — nakazuje.
Po złożeniu krótkiego pocałunku na moich ustach, którego nie jestem w stanie odwzajemnić, wstaje z łóżka i patrząc mi prosto w oczy pozbywa się bokserek. Robi mi się sucho w gardle i mokro między nogami. Takiego ciała może pozazdrościć każdy facet. Nie ma mocno umięśnionych ramion, ale widać, że sporo czasu spędził na siłowni.
Sunę wzrokiem w dół, przyglądam czarnym tatuażom na piersi i rękach. Najbardziej podoba mi się ptak, którego skrzydła sięgają bicepsów. Jestem ciekawa, jaka historia się za nim kryje. Co oznacza dla Vincenzo? Dlaczego zdecydował się na taki wzór?
— Podobają mi się te tatuaże.
— I tylko to? — cytuje moje wcześniejsze słowa. — I nic więcej nie przykuwa twojej uwagi? — Zbliża się. Gryzę wargę, próbując nie patrzeć na męskie V, a tym bardziej na to, co jest niżej. — Śmiało, Reeva — zachęca mnie. — Spójrz.
Robię to. Oddaję się pokusie i patrzę na kutasa Vincenzo. Przełykam ślinę i poruszam dłońmi.
— Widzisz, co ze mną robisz? — Nasze spojrzenia się spotykają. — Śniłem o tej chwili — wyznaje szeptem, przy czym powolutku wchodzi na materac.
— Już nie musisz o tym śnić — odpieram cicho.
Przenoszę dłonie znad głowy na ramiona Vincenzo, lecz nim go dotykam, chwyta za moje nadgarstki i ponownie umieszcza na pościeli.
— Miałaś się nie ruszać. Co na to odpowiesz? — Unosi brew.
— Przepraszam.
— Bambino educato — mówi, zniżając głowę, a następnie wyznacza ustami ścieżkę w dół.
— Co to znaczy?
Milczy. Chcę zapytać o to znów, ale zamiast pytania z gardła wydobywa mi się westchnienie. Vincenzo dociera między uda, podgryza skórę i chucha na cipkę ociekającą wilgocią. Rozszerza mi uda i przytrzymuje nieruchomo.
— Wiesz, że nie będzie już odwrotu?
Patrzę na niego w skupieniu.
— Wiem — odpowiadam. — Zniszcz... Och... Mnie, Vin. — Odchylam głowę, gdy przysysa się do łechtaczki jak pijawka.
Językiem doprowadza mnie do szału. Szybko tracę oddech, a dłonie nagle znajdują się na włosach mężczyzny. Wtedy się ode mnie odrywa i ponownie umieszcza nadgarstki w poprzedniej pozycji.
— Mam związać ci ręce za plecami, byś nimi nie ruszała? — pyta z uniesiona brwią.
— Już nie będę — obiecuję.
To będzie trudne, bo chęć zatopienia palców w jego kosmykach jest silna. I nic nie poradzę na to, że przez jego czyny przestaję racjonalnie myśleć i tracę kontrolę nad własnym ciałem. To, co się ze mną dzieje, kiedy mężczyzna wraca do sprawiania mi przyjemności jest nie do opisania. Czuję się, jakbym miała w sobie miliony zimnych ogni, które miały nie parzyć, a jednak to robią. Każda iskra sprawia, że podbrzusze zaciska mi się od sporej dawki wrażeń. Tysiące motyli pragnie wydostać się na wolność, lecz jeszcze im na to nie pozwalam.
Poruszam biodrami, starając się dostosować do narzuconego tempa. Palce zaciskam na pościeli, a skóra na nadgarstkach zaczyna nieco piec. Łechtaczka pulsuje zwiastując zbliżający się orgazm. Serce wali mi jak oszalałe, oddech mam urywany i nie zapowiada się, bym szybko go uspokoiła. Ale wszystko jest warte orgazmowi, który Vincenzo właśnie mi daje.
Fajerwerki wybuchają, iskry uderzają o skórę, za to uda drżą niekontrolowanie. Gorąca fala rozlewa się we mnie niczym tsunami. Teraz tym bardziej nie panuję nad swoim ciałem i dłonie lądują na głowie mężczyzny.
— Następnym razem naprawdę przywiążę cię do balustrady — mówi, odrywając się od pulsującej cipki.
— Nie masz tu balustrady — zauważam z ciężkim oddechem.
— Tu nie. — Puszcza mi oczko. — Ręce za głowę.
Ciężko mi podnieść ramiona, ale jakoś mi się to udaje. Vincenzo w tym czasie rozrywa opakowanie, po czym zakłada prezerwatywę. Gdy nakrywa mnie swoim ciałem, rozszerzam bardziej nogi. Chcę go nimi opleść. Przyciągnąć bliżej i zrobię to, kiedy będę miała okazję.
— Zanim to zrobię, muszę cię o coś spytać — zaczyna. Kiwam głową. — Jesteś dziewicą?
Parskam śmiechem, po czym całuję go w usta.
— Reeva...
— Nie jestem.
Nie wiem, czy to dla niego lepiej, czy gorzej. Nie potrafię wyczytać z jego twarzy, co o tym sądzi. Zamiast mi odpowiedzieć, przywiera wargami do moich. Może to właśnie jego odpowiedź? Tylko, jak mam ją rozumieć?
— Tu sei il mio veleno — mówiąc to, wchodzi we mnie.
Zasysam powietrze, patrząc w oczy mężczyzny. Ta chwila jest tylko nasza. Niech nikt nie waży się jej przerwać. W przeciwnym razem sama zatłukę tę osobę, nawet jeśli to będzie Cristian. Zbyt długo na to czekałam. Zbyt wiele razy myślałam, jakby to było być tak blisko Vincenzo. Teraz już wiem. To jak smakowanie nieba i piekła zarazem. Bycie gdzieś pomiędzy tymi dwoma światami. Piąć się w górę, ale jednocześnie spadać w dół.
— Taka miękka. Taka delikatna — mruczy w moją szyję.
Porusza biodrami powoli, lecz dokładnie. Czuję go głęboko w sobie, gdy wysuwa się ze mnie i zatapia ponownie. Pragnę go teraz objąć ramionami, wydrapać paznokciami ślady na jego plecach i zostawić na szyi znamiona, by każda kobieta wiedziała, że nie mają u niego szans. Może i nasz układ kiedyś się skończy, umowa wygaśnie, ale póki nadal trwa mam zamiar z niej korzystać.
Granie jego narzeczonej wskoczy na wyższy poziom. Będę mogła pocałować go w każdym miejscu, wśród ludzi i wiem, że mi na to pozwoli.
— Vin... Mocniej... Chcę więcej — szepczę.
Na moją prośbę przyspiesza. Moje jęki i jego sapania słychać w całej sypialni. Może nawet na zewnątrz, skoro okno nad nami jest uchylone. Zresztą, mam to gdzieś. W tej chwili ktoś mógłby nawet na nas patrzeć, a ja miałabym to w dupie.
— Powiedz, kto cię pieprzy, mała.
Wyginam ciało w łuk.
— Ty.
— Nie słyszę.
— Ty! — niemal krzyczę. — Ty mnie pieprzysz.
— Tylko ja, Reeva. Nikt inny nie ma do tego prawa, rozumiesz?
Przytakuję.
— Reeva...
— Rozumiem — odpowiadam z trudem.
W dole brzucha czuję zalążek orgazmu. Zbliża się wielkimi krokami, ale dla mnie to i tak za wolno. Chcę go w tym momencie. By przejął nade mną kontrolę. Tak, jak zrobił to wcześniej.
— Vin, proszę — łkam.
Mężczyzna trzyma jedną dłoń na moich nadgarstkach, a drugą ściska pierś.
— O co mnie prosisz? — pyta, muskając moje usta swoimi.
— Chcę dojść. Proszę.
Narzuca szybszy ruch bioder, na co krzyczę uradowana. Jestem już tak blisko spełnienia, jeszcze tylko sekunda i....
Otwieram usta, lecz ani słowa, ani jęki ich nie opuszczają. Przeżywam orgazm w całkowitej ciszy, słuchając przekleństw Vincenzo, gdy we mnie dochodzi.
— Reeva — zaczyna, podnosząc głowę, aby na mnie spojrzeć.
— Nawet się nie waż mówić, że to pierwszy i ostatni raz — ostrzegam go.
— Chodziło mi raczej o to — mówi, po czym uwalnia moje nadgarstki — że musimy napisać nową umowę.
Śmieję się głośno.
— Wszystko musisz mieć na papierku?
— Powiedzmy. — Kładzie się obok i po chwili przyciąga do swojego torsu. Wtulam się w niego plecami, zamykając oczy.
Cholera, mała, jesteś moją trucizną.
Grzeczne maleństwo
Jesteś moją trucizną
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro