Rozdział 14
Insta: kasiaautorka
Reeva
Odsłaniam firankę, by przyjrzeć się ludziom wychodzącym z domu. Nie widzę ich twarzy, więc nie mogę stwierdzić, czy ich znam. Mam tylko pewność, że nie są dobrymi osobami. Zresztą nikt, kogo spotykam na swojej drodze nim nie jest. Wszyscy są źli, mają krew na rękach. Tylko to drugie nas łączy. Nic, poza tym.
Kiedy srebrny jeep odjeżdża, decyduję się zejść do kuchni. Już wcześniej szłam tam z zamiarem zrobienia herbaty, ale zobaczyłam, że nieznajomi wchodzą do domu i zwiałam. Długo tamten facet tu był, ale na szczęście pojechał, więc spokojnie schodzę po schodach, a następnie zjawiam się w kuchni, w której stoi Vincenzo.
Zwalniam kroku, czekam aż mnie zobaczy, ale jest zapatrzony w parujący kubek. Wygląda na zamyślonego, a jego dłonie zaciśnięte w pięść świadczą, że jest zdenerwowany. Czyżby jego gość go wkurzył? Czym konkretnie?
— W porządku? — pytam niepewnie, stając obok niego.
Obrzuca mnie chłodnym spojrzeniem, na widok którego się cofam. Vincenzo jest cholernie zły, a ja mam wrażenie, że to moja wina. Nie chcąc wkurzyć go swoją obecnością, wycofuję się, ale mężczyzna chwyta mnie w talii, odwraca do siebie i niespodziewanie nagrywa moje wargi swoimi.
Całuje ostro, dokładając do pieszczoty zęby. Gryzie dolną wargę, na co odpowiadam jękiem. Vin wpycha między moje usta język, by walczyć z moim o dominację. Mięknę od razu. Oddaję pocałunek, próbując dostosować się do narzuconego tempa.
— Teraz już tak — szepcze.
Rumienię cię. Mam wrażenie, że w jakiś sposób go uspokoiłam. Jest już mniej spięty. Czuję to przez naszą bliskość.
— Kim był ten facet? — pytam.
Napina mięśnie, a to już jakiś znak. Nie lubi go. Pewnie nie był zadowolony, że tamten tu przyjechał.
— Hector Poulin.
Marszczę czoło. Znam to nazwisko.
— Ten, który chce wydać córki za mąż? — upewniam się; Vincenzo mi przytakuje. — Czego chciał?
— Dowiedział się o tobie. Chciał cię poznać, ale powiedziałem, że dziś nie ma takiej możliwości.
— Przecież chciałeś, by się od ciebie odczepił. Mogłam przyjść i się pokazać.
— W tym ubraniu? — Unosi brew, lustrując mnie wzrokiem.
— No dobra, może krótkie spodenki nie są odpowiednim ubraniem na taką okazję — zgadzam się z nim.
Na zewnątrz może jest chłodniej, ale w domu jest przyjemnie ciepło. Nie potrzebuję bluz, bo wystarcza mi luźne ubranie, jak koszulka na ramiączkach i tak jak dziś krótkie spodenki. Stawiam głównie na wygodę.
— Jutro go poznasz. I przy okazji zobaczysz mój nowy klub.
— Ile ich tak właściwie masz?
— Hmm... Dużo. Royal jest najnowszy, trochę w niego włożyłem, by był idealny.
— A ten nowy projekt? To też będzie klub? A może hangar? Restauracja? — zasypuję go mnóstwem pytań, na które mi pewnie nie odpowie. Ale i tak próbuję czegoś się o nim dowiedzieć.
— To będzie hotel — odpowiada, przerywając mi wymienianie kolejnych miejsc, które mógł wybudować. — Jeszcze myślę nad nazwą i muszę znaleźć kogoś, kto namaluje obraz na murze w holu.
— Mogę to zrobić — proponuję. — I pomóc z nazwą.
— Chcesz namalować na ścianie?
Kiwam głową.
— Po coś poszłam na te studia.
Posyła mi czarujący uśmiech, przez który miękną mi kolana.
— Pomyślę nad tym.
— Serio? — dziwię się.
Naprawdę mnie tym zaskoczył.
— Naprawdę — potwierdza. — Jesteś głodna? Miałem zamiar zrobić pastę z avocado.
— W sumie zjadłabym coś. Mogę też pomóc.
Vin śmieje się pod nosem.
— Nie dam ci noża do ręki, dziecino.
— Boisz się, że coś ci zrobię? — droczę się z nim.
— Zrobisz sobie krzywdę. Wolę nie ryzykować. — Składa mi na wargach krótki pocałunek, a potem każe usiąść na krześle i grzecznie czekać.
Nie przeciwstawiam się, bo szybko dociera do mnie, że gdy mężczyzna podwija rękawy koszuli, mam na co popatrzeć. Skupiam się na tym, jak napina mięśnie przy krojeniu i poruszaniu się. Wpatruję się w tatuaże na przedramionach, wyraźne żyły, na niego całego. Dzieli nas piętnaście lat różnicy, a mam wrażenie, jakby dzieliło jeszcze więcej. Nie wygląda, jak na swój wiek. Naprawdę dałabym mu dużo więcej. Może to przez ten zarost? A może strój? W każdym razie nie jestem w stanie oderwać od niego spojrzenia. Mogę napawać nim oczy do usranej śmierci.
*
Nie dość, że Vincenzo jest przystojny to jeszcze gotuje jak zawodowiec. Może i przygotował zwykłą pastę z avocado, ale smakuje jakby zrobił to kucharz występujący w telewizji. Rozpływam się, smakując tych pyszności. Mogłabym porównywać smak kanapek do ust Vincenzo.
Nie, one smakują zdecydowanie lepiej. Nie ma dla nich konkurencji.
— Kto cię uczył gotować? — pytam, pakując do buzi kolejną kanapkę.
— Nie mów z pełnymi ustami, bo się zadławisz.
Mogłabym się zadławić czymś innym.
Stop, Reeva. Nie tędy droga!
— Najpierw uczyła mnie mama. Potem sam próbowałem. Raz wyszło raz nie, ale Cristian nadal boi się jeść to, co przygotuję.
Śmieję i z trudem przełykam ostatni kęs. Vincenzo chwyta kubek i zbliża go do warg. Bierze łyk herbaty i nie zważa na to, że jest gorąca. Ja już dawno bym się poparzyła, dlatego zawsze dolewam do swojej zimnej wody. Koniecznością są też dwie łyżeczki cukru trzcinowego. Co najlepsze, Vincenzo też go używa.
Z zaciśniętym gardłem patrzę na tę prostą, ale jednocześnie intymną czynność. Przyglądam się, jak językiem zgarnia kropelki z ust, a potem nachyla się, aby odstawić kubek na stolik. Niewiele myśląc, wstaję, a potem zbliżam się do mężczyzny i siadam mu okrakiem na kolanach.
— Co ty... — Przerywam mu namiętnym pocałunkiem.
Oddaje go, chwytając mnie jedną dłonią w talii, a drugą umieszcza mi na karku. Zaciska na nim palce, przejmując kontrolę nad moimi ruchami. Pod palcami czuję jego rozpaloną skórę na szyi. Idąc wyżej dotykam zarostu i twardej szczęki. Pogłębiam pocałunek, ale Vincenzo nagle mnie od siebie odrywa.
— Dlaczego przerwałeś? — pytam zawiedziona.
Sądziłam, że skoro podpisałam umowę też mogę to robić.
— Wiem, czego chcesz. Nie dam ci tego. Tamten raz był ostatni.
Nie kryję zawiedzenia. Więc go nie przekonam?
— A jeśli ci powiem, że tego chcę?
— To bez znaczenia, Reeva.
W tej chwili czuję chyba wszystko. Gniew, żal, zawiedzenie. Wszystko to, co wyniszcza mnie od środka. Pragnienie, które do tej pory czułam, znika. Zastępuje je dziwna pustka, której nie rozumiem.
— Myślałam, że też tego chcesz — szepczę, nim schodzę z jego kolan i uciekam.
Co ze mnie za idiotka? Najpierw nie chciałam, aby mnie dotykał, a teraz sama o to proszę. Ale on wcale nie jest lepszy. Dał mi cholerny orgazm, złamał umowę, a teraz się wycofuje? Gdy jasno dałam mu do zrozumienia, że tego chcę? Idiotka. Idiotka. Cholerna idiotka!
Nie poznaję siebie. Nie wiem już kto stoi w odbiciu lustra. Która to wersja mnie? Ta cicha dziewczyna z akademii sztuki? Agresywna nastolatka, którą wyrzucili ze szkół? Imprezowiczka? Narkomanka? Morderczyni?
— Kim jesteś? — szepczę, wpatrując się we własne odbicie. — Kim jestem?
*
Od wczoraj nie czuję się sobą. Na domiar złego znów śniłam o Connorze. Znów go zabijałam. Nie potrafiłam się wybudzić, dopóki ktoś nie zapukał do drzwi. Można powiedzieć, że to ocaliło mnie przed wiecznym koszmarem. Może trafiłam do piekła? Do tego, w którym Lucyfer zamyka dusze w celach, aby te przeżywały najgorsze chwile ze swojego życia w pieprzonej pętli? Być może tak właśnie było. Utknęłam tam, a ten dzień to tylko chwilowa przerwa. Gdy zasnę, ponownie będę o nim śnić.
Próbuję jakoś o tym nie myśleć. Większość dnia spędzam na spacerowaniu po posiadłości i tym samym unikam spotkania z Vincenzem. Wczoraj zrobiłam z siebie idiotką sądząc, że tak po prostu mi ulegnie i złamie naszą umowę. A raczej pewien niezapisany punkt w niej. Dokładnie ten o dotykaniu. Nie pójdzie ze mną do łóżka. Nie mogę na to liczyć. Ale pocałunki mi nie wystarczają. Całując go chcę czegoś więcej. I oczywiście tego nie dostaję.
Coś sprawia, że Vincenzo się powstrzymuje. Mam przeczucie, że wcale nie chodzi o umowę, a o coś innego. Ukrywa coś głęboko w sobie. Widzę w jego oczach, że to go dręczy. Trawi od środka, zatruwa umysł i serce, jak najgorsza z trucizn. Zabija go powoli.
Wieczór nadchodzi zdecydowanie za szybko. Konfrontacja z Vincenzem jest nieunikniona. I jak na złość natrafiam na niego od razu po wejściu do domu. Rzuca mi długie spojrzenie, a ja speszona odwracam wzrok i bez słowa biegnę na górę. Zamykam się w sypialni, gdzie spędzam długi czas, szykując się na wieczór.
Nie wiem, co na siebie nałożyć. Idziemy do klubu, więc przydałaby się sukienka pasująca do klimatu neonów, tańczących ludzi i alkoholu. Z drugiej strony udaję narzeczoną Vincenzo, więc wypadałoby pokazać się z tej lepszej strony i jak najmniej przypominać dziwkę. Wyrzucam z szafy masę sukienek oraz butów, dziwiąc się, że mam tego aż tyle, aż ostatecznie wybieram czarną sukienkę posypaną brokatem. Ściśle przylega mi do ciała, nie ma dużego dekoltu i sięga do połowy ud. Ma też cienkie ramiączka, które ledwo widać.
Wybieram do tego białe buty na niskim obcasie. Paski oplatają mi kostki i kawałek nogi nad nimi. Wyglądam dobrze, ale kucyk, który zrobiłam nie pasuje. Lubię swoje odsłonięte ramiona, bo mam wyraźnie odstające obojczyki, ale nie idę się bawić. Muszę chociaż trochę się zasłonić, więc zostawiam je rozpuszczone. Rzęsy mocno tuszuję, robię krótkie kreski, a usta podkreślam czerwoną szminką.
Ostatni raz przeglądam się w lustrze, potem biorę wdech i schodzę na parter.
— Macie po prostu pilnować jego ludzi. Poulinem sam się zajmę. Rozstawcie też żołnierzy wokół klubu i kilka ulic dalej. Muszę wiedzieć, jeśli będzie coś kombinował.
Słyszę Vincenzo, jak wydaje polecenia, a potem dostrzegam jego braci w salonie. Ten pierwszy coś jeszcze mówi, ale Arnav i Cristian wpatrują się we mnie, jak w obrazek. To zwraca uwagę Vincenzo i on też na mnie patrzy. Zamiera na długą chwilę, przerywając swój monolog. Oczy mu ciemnieją, a mi po karku wspina się dreszcz.
Nie pozwalam nogom zmięknąć. Unoszę hardo podbródek i zmierzam pewnym siebie krokiem w ich stronę. Cristian i Arnav wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i po chwili zostaję sama z Vincenzem. Mijam go, chcąc jak najszybciej wyjść, ale on łapie moje ramię.
— Unikasz mnie — szepcze mi do ucha. — To przez to, co ci wczoraj powiedziałem?
Unoszę na niego spojrzenie. Nie zmięknę. Nie zmięknę!
— To się już więcej nie powtórzy, proszę pana — mówię tak nisko, na ile jestem w stanie.
Mężczyzna unosi prawą brew, nie rozumiejąc, co mam na myśli. Niech sam do tego dojdzie.
— Puść mnie.
Od razu robi, co mówię. Odwracam się do niego tyłem, po czym zmierzam do wyjścia. Czuję, że idzie za mną, ale się nie odzywa. W milczeniu dojeżdżamy do klubu, w którym impreza trwa w najlepsze. Wchodząc do zatłoczonej sali wiem, co zrobię. Będę się bawić. I w dupie mam, czy Vincenzo da mi na to zgodzę, czy nie. Zanim jednak zdołam wmieszać się w tłum, czuje jego dużą dłoń na biodrze.
— Nie uciekaj. Jak będziesz grzeczna pozwolę ci wyjść na parkiet. — Jego głos przeszywa powietrze niczym ostrze. Słyszę go wyraźnie pomimo dudniącej muzyki.
Vin prowadzi nas do loży skrytej w mroku, którą oświetla tylko szkarlatny neon w kształcie kobiecych ust. Czarne kanapy są ułożone w półokręgu, na środku stoi szklany stolik, a całość odgrodzona jest ściankami działowymi. Same wejście jest zamknięte czerwonymi bramkami z grubego sznura. Ochroniarz otwiera nam bramkę i wpuszcza do środka.
Jesteśmy tu sami. Poulina nie ma, więc pewnie przyjdzie nieco później. Siadam na kanapie, Vincenzo obok mnie, a kelner od razu stawia na stoliku trzy szklanki oraz dwie butelki bursztynowego alhokolu.
— Nie upij się za bardzo — upomina Vin, gdy sięgam po trunek. Posyłam mu krótkie spojrzenie, po czym nalewam Whisky do połowy naczynia. Tylko chwile zajmuje mi opróżnienie całej zawartości. — Przynajmniej, póki Hector nie wróci do siebie — dodaje i zabiera szklankę z mojej dłoni.
Ignoruję go, a wzrok kieruję na tańczące pary. Właśnie leci remix Alors On Danse, a ja muszę tu siedzieć. Wolałabym być teraz na parkiecie, bawić się wraz z innymi, ale na to przyjdzie jeszcze czas.
— Czemu wybrałeś takie ciemne kolory? — pytam.
Tutaj nie muszę przekrzykiwać muzyki.
— Pobudza zmysły — wyjaśnia.
Powoli sączy swój alkohol, a ja wpatruję się w niego zdecydowanie za długo. Na szczęście dostrzegam idącego do nas Poulina, więc nasze spotkanie może niedługo dobiegnie końca.
— Zachowuj się — mówi Vin, nim Hector będzie na tyle blisko, by go usłyszeć.
— Jest i ona! — Uśmiecha się promiennie, patrząc prosto na mnie. — Nie kłamali mówiąc, że masz piękną narzeczoną — zwraca się tym razem do Vincenzo.
— Usiądź, napij się. — Wskazuje na kanapę oraz alkohol, ignorując ten komplement.
Nim jednak Hector siada, podaje mi dłoń chcąc ją uściskać, lecz gdy wystawiam swoją, on składa na knykciach mokry pocałunek. Uśmiecham się, choć mam ochotę zwymiotować. Z bliska jest brzydszy niż na zdjęciach.
— Nie poznałem jeszcze twojego imienia...
— Ree — odpowiadam.
Przedstawiam się tak, jak Vincenzo zrobił do podczas bankietu. Rozumiem, że to przykrywka, ale w sumie ten skrót mi się podoba.
— Piękne.
Nawet uśmiech ma obleśny. Pomimo mroku widzę jego nierówne zęby i równie koślawy nos. Próbuję się nie skrzywić, uśmiecham się tak szeroko, że szczęka zaczyna mnie boleć, a kiedy Hector siada na kanapie i na moment odwraca wzrok, zmieniam wyraz twarzy. To będzie ciężki wieczór, o czym bardzo szybko się przekonuję, gdy Poulin zadaje mi masę pytań.
Zaczyna od mojej rodziny. Opowiadam mu więc historię, którą wymyślił Cristian, ale nie wdaję się w szczegóły. Jeśli powiem coś nieodpowiedniego, sama siebie pogrążę. Kłamstwo jest niebezpieczne. Można nim manipulować na wszelkie sposoby, jednak tracąc nad nim kontrolę stanie się moim wrogiem. Słabością, którzy inni mogą użyć przeciwko mnie.
Mężczyzna jest jednak dociekliwy. Nie przyjmuję do wiadomości, że nie mam ochoty zagłębiać się w swoją przeszłość. Nawet, gdy to fałszywa opowieść. Kiedy pada kolejne niewygodne pytanie, patrzę błagalnie na Vincenzo. On, jakby czuł, że wlepiam w niego wzrok, bo odwraca głowę w moją stronę, a potem odstawia szklankę na stolik.
— Dość tych pytań. To nie jest pierdolone przesłuchanie — warczy w stronę Poulina.
Ten niewzruszony uśmiecha się i kiwa głową.
— Naturalnie. Wybacz, Ree. Nie miałem na celu cię razić. To może porozmawiamy o tym wspaniałym klubie? — sugeruje, wznosząc dłonie, aby wskazać miejsce, w którym przesiadujemy. — Naprawdę się postarałeś. A te dziewczyny — patrzy w kierunku zamkniętych lóż, gdzie tańczą skąpo ubrane kobiety — to prawdziwe perełki.
— Uprzedzam, że są nietykalne — mówi Vin.
— Nawet ta ruda?
Również patrzę tam, gdzie on. Na najwyższym podeście tańczy kobieta o włosach przypominających żywy płomień. Wyróżnia się z tłumu, a jej płynne ruchy przykuwają wzrok nie tylko mężczyzn. Z daleka nie dostrzegam zbyt wielu szczegółów, ale rozumiem, dlaczego Hector się nią zainteresował. Ma idealną figurę. Sama o takiej marzę.
— I tak niebawem wyjeżdża, ale jej też nie możesz tknąć.
— Szkoda. Wypijmy zatem za zaręczyny. — Wznosi toast, a potem duszkiem wypija zawartość alkoholu.
Przysuwam się bliżej do Vincenzo, kładę mu dłoń na udzie i szepczę na ucho.
— Długo jeszcze będziemy musieli go znosić?
Patrzy na mnie z błyskiem w oczach. Światło neonów pada na jego twarz, rozświetlając tylko połowę policzka. Druga jest skryta w mroku.
— Tak czułem, że szybko będziesz miała dość — odpowiada, leniwie się przy tym uśmiechając. — Jeszcze chwila. Wytrzymasz?
— Chyba nie mam wyboru.
Odsuwam się od mężczyzny. Próbuję znieść obecność Hectora, ale każda minuta spędzona w jego towarzystwie działa mi na nerwy. W ogóle się nie hamuje. Mówi to, co ślina przyniesie mu na język. Chyba ma gdzieś, że jest na nie swoim terenie i Vincenzo z chęcią mógłby wpakować mu kulkę między oczy. Ale Poulin i tak gra z ogniem. Vin jednak to znosi. Ma więcej cierpliwości niż ja, czego mu zazdroszczę. Gdybym miała jej tyle, co on, może psycholog nie wystawiłby mi oświadczenia o niepohamowanej agresji?
— Żona jeszcze do ciebie nie wydzwania? — zagaduje Vincenzo.
Hector śmieje się, zerkając na wyświetlacz telefonu.
— Wydzwania. Pięć nieodebranych połączeń nie wróży niczego dobrego.
Vin przytakuje.
— Miło było porozmawiać i poznać twoją narzeczoną. — Wstaje, a ja omal nie skaczę z radości. — Z niecierpliwością czekam na ślub. Na pewno będzie widowiskowy.
— Z pewnością — potwierdza Vincenzo.
Żegnają się uściskiem dłoni, Poulin składa na mojej ręce pocałunek, a potem wychodzi w towarzystwie ochroniarzy Vincenzo.
— Nareszcie. — Wzdycham z ulgi i sięgam po szklankę z alkoholem. Wypijam cała zawartość w ciągu paru sekund.
— Jak poszło? Długo gadał. — Słyszę głos Cristiana, który pojawia się w loży.
Przychodzi z własną szklanką, lecz bez trunku. Na stole stoi jednak nieotwarta butelka Bourbonu, więc sięga po nią, by zaspokoić pragnienie.
— Dolej — mówię, podając mu swoje naczynie.
Unosi brew i kącik ust.
— Dobrze, słoneczko. — Puszcza mi oczko.
Spełnia moją prośbę, za to Vincenzo nie reaguje. Sądziłam, że mi nie pozwoli, ale jak widać ma mnie gdzieś. Ale to dobrze. Chociaż zrobię coś na co ja mam ochotę.
— Mogę już iść? — pytam, dłoń umieszczając na udzie faceta.
Zerka w dół na moje poczynania.
— Byłam grzeczna — zauważam, a palcami sunę wyżej.
Nie umyka mojej uwadze, że się spina.
— Więc bądź też grzeczna na parkiecie i nie baw się z obcymi facetami.
Posyłam mu buziaka w powietrzu i z wielką radością wychodzę z loży, by po chwili dołączyć do bawiących się ludzi. Muzyka jest tak głośna, że dudni mi w piersi. Szybko zostaję wciągnięta do grupki kobiet, więc zaczynam się świetnie bawić. Wypity alkohol wrze w moich żyłach, jest mi gorąco, choć jeszcze się nie rozkręciłam.
Zatracam się w tym chaotycznym tańcu. Skaczę, kręcę biodrami i nie zważam na nic. Skupiam się całkowicie na muzyce oraz swoich ruchach. Dwóch mężczyzn próbuje ze mną zatańczyć, ale wtedy ktoś ich odpycha i sam kładzie dłonie na moich biodrach. W pierwszej chwili myślę, że to Vincenzo, ale ten zapach nie należy do niego. Odwracam się przodem i unoszę zaskoczona brwi widząc Arnava.
— No hej. Mogę się przyłączyć?
Śmieję się.
— Najpierw pokaż, co potrafisz — zachęcam go.
Prowadzimy wspólny taniec idealnie dopasowany do rytmu I kissed a girl. Nie wiedziałam, że Arnav jest takim dobrym tancerzem. Jest tylko odrobinę wyższy ode mnie, więc nie muszę zadzierać brody, aby na niego patrzeć. To mi pasuje.
— Ile wypiłaś? — pyta, przyciągając mnie do siebie.
Opieram się o niego plecami.
— Zdecydowanie za mało — odpowiadam, a potem zaczynam się śmiać.
— Jestem innego zdania — stwierdza.
Poruszam się, zmysłowo kręcąc biodrami. Unoszę ręce nad głowę, odchylam szyję i zamykam oczy. Świat wokół wiruje, ale ja czuję się cholernie dobrze. Przypominają mi się imprezy, na które uciekałam, gdy matka robiła się nieznośna. Potem brat odwoził mnie pijaną do domu, czego już nie pamiętam. Ale kac kolejnego dnia był tego wart.
Tak samo wiem, że konsekwencje tego wieczoru też będą tego warte.
*
Chyba urwał mi się film. Mam przebłyski wspomnieć z wczorajszej imprezy, ale obraz jest rozmyty. Mam potężnego kaca, a przecież nie wypiłam tak dużo. Albo nie pamiętam, bym piła więcej, skoro w którymś momencie odleciałam.
Z jękiem podnoszę się z miękkiej poduszki i nie pozwalam głowie ponownie na nią upaść. Przecieram twarz dłonią, po czym leniwie otwieram oczy. Powieki są ciężkie, ale jakoś udaje mi się ponownie ich nie zamknąć. Biorę wdech, a potem dociera do mnie, że nie leżę pod swoją pościelą. Nie jestem nawet w swoim pokoju i mam na sobie tylko czarną za dużą koszulkę.
Jak ja się tu znalazłam i kto mnie, do chuja, rozebrał?! Nerwowo rozglądam się po pomieszczeniu. Nie byłam tu jeszcze. Ta sypialnia jest całkowicie inna niż moja. Jest tu trochę roślin, dużo wolnej przestrzeni i minimalistycznych dekoracji w postaci obrazów oraz figurek. Po prawej stronie znajduje się drewniana ścianka działowa, oddzielająca tę część od drugiego pomieszczenia z panoramicznym widokiem na posiadłość. Gdy unoszę głowę widzę nad sobą wielkie okno, przez które widać bezchmurne niebo. Sufit jest tu pod skosem, ale nie ma ryzyka, że w niego uderzę.
Próbuję sobie przypomnieć, jak tu trafiłam, ale mam w umyśle totalną pustkę. Nie byłam tu, a to znaczy, że jestem w sypialni Vincenzo. Cholera. Łapię się za głowę, obawiając tego, co musiałam odwalić, ale nagle napawam się dumą Jestem tu. W jego sypialni. Tu, gdzie z oczywistych przyczyn nie miałam wstępu. Co się takiego między nami wydarzyło, że postanowił mnie do siebie zabrać?
Słysząc szum wody, mam okazję się o tym przekonać. Wstaję z łóżka, ignorując ból głowy, po czym odnajduję łazienkę. Już po przekroczeniu progu dostrzegam Vincenzo stojącego całkiem nago pod deszczownicą. Obok widzę drugą. W tempie ekspresowym zrzucam z siebie koszulkę oraz dolną bieliznę i jak gdyby nigdy nic przesuwam szklane drzwi i wchodzę pod prysznic.
Ustawiam dość wysoką temperaturę, bo tylko w takiej potrafię się umyć. Z przyjemnością zmywam z siebie resztki makijażu, a nawet zapach alkoholu ze skóry. Ukradkiem patrzę na Vincenzo, za wszelką cenę kierując wzrok w górę, nie w dół.
— Jak głowa? — odzywa się pierwszy, ale wzrok ma utkwiony w płytkach na ścianie.
Co zrobiłam, że mnie teraz zlewa?
— A twoja?
— Mam mocną głowę do alkoholu — odpowiada. — W przeciwieństwie do ciebie.
Przyznaję mu rację. Tak naprawdę nie sprawdziłam, co dokładnie piję, więc odczuwam tego skutki.
— Co się wczoraj wydarzyło?
Zerka w moją stronę, lecz szybko odwraca głowę. Czyżby peszył go widok mojego nagiego ciała?
— Ile pamiętasz?
Myślę krótką chwilę.
— Chyba niewiele, skoro nie wiem, co u ciebie robię.
Uśmiecha się kpiąco, a potem decyduje się podejść. Staje krok ode mnie, a strumień z deszczownicy go nie dosięga. Zadzieram głowę, momentalnie malejąc pod jego bacznym i mrocznym spojrzeniem.
— Za dużo wypiłaś. Zabrałem cię z klubu zanim wpadłby ci go głowy jakiś durny pomysł — wyjaśnia spokojnie.
— A jak trafiłam tutaj?
Stoję przed nim, jak słup soli. Nie zważam na to, że jestem naga i Vincenzo mnie taką widzi. Nie próbuję się nawet zakryć. I tak nie mam czym.
— Musiałem mieć na ciebie oko. I chciałem zobaczyć, jak wielkiego będziesz miała kaca z rana. — Posyła mi wredny uśmieszek.
Przewracam oczami, wzdychając.
— Mam potężnego kaca. Dasz mi coś przeciwbólowego? — Patrzę na niego błagalnie.
— To twoja kara za upicie się i wywijanie tyłkiem przy moim bracie.
Marszczę czoło. Tego też za cholerę nie pamiętam.
— Czyli mam cierpieć?
— Tak, mała. Zastanowię się, czy zasługujesz na tabletki. — Wraca pod swój strumień.
Nie potrafię się powstrzymać i zerkam na jego pośladki. Ciało wyrzeźbił mu chyba bóg albo godziny spędzone na treningach.
— Chodź do mnie. Nie gryzę. — Niestety Vincenzo nie reaguje. — Słyszysz mnie? Takiej okazji już nie będzie.
— Przeżyję — stwierdza.
Otwieram szeroko oczy. Ma silną wolę, godną podziwu. Ciężko go będzie nakłonić do zmiany decyzji, ale się nie poddam. Wpada mi do głowy chytry plan, a na samą myśl o nim zaczynam się uśmiechać. Powoli podchodzę do mężczyzny. Śledzi uważnie moje kroki, lecz wyraz jego twarzy jest nieodgadniony. Nie wiem, co może sobie w tej chwili myśleć.
Staję przed nim i przeżywam szok termiczny. Strumień Vincenzo jest lodowaty. Jakby w plecy uderzało mnie milion lodowych sopli. Jemu to jednak nie przeszkadza.
— Odważne posunięcie — przyznaje — ale długo tu nie wytrzymasz.
— Chcesz się założyć?
— I tak przegrasz. — Sięga do wyświetlacza i zmienia temperaturę wody. Gdy zaczynają spadać ciepłe krople, mężczyzna się wycofuje. — Zjedz coś, ale leków i tak nie znajdziesz. Dam ci je, jak uznam, że zasługujesz.
— Dupek — warczę pod nosem, patrząc, jak wychodzi z kabiny.
*
Przez tego cholernego kaca mój dzień jest do dupy. Większość czasu leżę na kanapie, bo nie mam siły wstać. Drażni mnie każdy dźwięk, a zapach kawy przyprawia o mdłości. Gdybym jeszcze pamiętała większość wieczoru, gdy tańczyłam na parkiecie nie żałowałabym wypitego alkoholu. No i gdybym jeszcze pamiętała moment, w którym Vincenzo zaniósł mnie do swojego łóżka... Wtedy nie żałowałabym niczego.
— Biedactwo — słyszę nad głową. Uchylam powiekę, ale od razu ją zamykam.
— Bawi cię mój stan?
Vincenzo w odpowiedzi parska śmiechem. Chwilę potem czuję, że siada na kanapie, a dłoń umieszcza na moim biodrze.
— Czuję się i wyglądam, jak gówno — jęczę.
— Nie zaprzeczę. — Mam ochotę go uderzyć, ale nie sięgam.
To takie smutne, że nawet tego nie jestem w stanie zrobić.
— Wstań — nakazuje.
— Mowy nie ma. — Kręcę głową. Jeśli to zrobię, będzie jeszcze gorzej.
— Więc już nie chcesz tabletek?
Otwieram oczy i tylko to motywuje mnie do podniesienie tułowia. Siadam po turecku, gdy w tym czasie mężczyzna podaje mi szklankę z wodą i dwie tabletki do ręki. Od razu zapijam je sporą ilością wody. Oby zadziałały szybko. W przeciwnym razie Vincenzo będzie musiał znaleźć miejsce na trupa.
— Może położysz się do swojego łóżka? Zaraz przyjdą moi bracia, więc nie odpoczniesz.
Patrzę na niego z przymrużonymi oczami. Chętnie zamknęłabym oczy i poszła spać.
— Raczej nie dojdę tam o własnych siłach.
— Więc cię tam zaniosę — oznajmia i po chwili chwyta mnie jak pannę młodą i zmierza po schodach na piętro.
Oplatam go ramionami, wtulając twarz w jego szyję. Pachnie tak intensywnie i odurzająco, aż kręci mi się w głowie.
— Chcę do ciebie — mruczę, jednocześnie muskam ustami miejsce tuż przy tętnicy szyjnej.
Vinenzo drży, a z gardła ulatuje mu westchnienie. Wychodzi na to, że znalazłam jego czuły punkt.
Czuję, że nie zgodzi się na moją prośbę i akceptuję to. Wtedy chciał mnie pilnować, ale teraz nie ma takiej potrzeby. Zamykam oczy, a kiedy je otwieram leżę na miękki materacu w jego sypialni.
— Śpij, dziecino — szepcze i składa mi na czole pocałunek.
Przykrywa mnie pościelą, a potem wychodzi cicho zamykając za sobą drzwi. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. To było urocze z jego strony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro