Rozdział 10
A w mediach Vincenzo ♥ Tak go widzę i nie potrafię zobaczyć go inaczej XD
Twitter: kasiaautorka
instagram: kasiaautorka
Reeva
Niczego się nie dowiedziałam. Znając tylko nazwisko, niewiele informacji odszukałam w sieci. Ruiz przypisany jest do firm w Europie, ale to żaden trop. Gdybym miała jego imię może wiedziałabym więcej, a tak utknęłam w martwym punkcie. Może ten cały Ruiz to jakiś agent specjalny? Tylko czy jestem takim niebezpiecznym przestępcą, że musieli wysłać za mną tajniaka?
Z drugiej strony to bardzo możliwe. Nie zdziwię się, jeśli mama by kogoś takiego wynajęła. Jest przewrażliwiona na punkcie ochrony i dbania o moje dobro. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co teraz przeżywa. Nie wie, gdzie jestem ani z kim. W dodatku musi patrzeć na akta ze sprawy, gdzie widnieję jako poszukiwana.
Gdzie w swoim życiu popełniłam błąd?
Wzdycham i próbuję odgonić od siebie te myśli. Teraz i tak nic nie zrobię, jeśli nie dowiem się, jak ma na imię Ruiz. Nie oczekuję jednak, że samo wpadnie mi w dłonie. Nie przypomnę sobie przecież imienia kogoś, kogo nie znam.
— Do twarzy ci w tym kolorze. — Słyszę za sobą niski baryton.
Nie wyłapuję momentu, kiedy Vincenzo się pojawia.
— Dziękuję — odpowiadam, zerkając na krótką sukienkę w kolorze błękitu.
Przylega do ciała, ma zasłonięty dekolt, ale za to odsłonięte plecy. Jest wygodna i prezentuje się naprawdę świetnie. I z pewnością była cholernie droga.
— Dokąd jedziemy?
Vincenzo otwiera drzwi, więc wychodzę z domu. Na zewnątrz jest przyjemnie ciepło, nie przeszkadza mi nawet lekki wiatr. Wkurza mnie jednak to, że mężczyzna ignoruje moje pytanie i każe wsiąść do samochodu.
— Dlaczego milczysz? Zaczynam się martwić — odpowiadam szczerze.
Mężczyzna rzuca mi krótkie spojrzenie, po czym unosi kącik ust.
— Nie boisz się wody, prawda?
Marszczę czoło.
— Dlaczego miałabym się bać wody? — Nie odpowiada. — Gdzie mnie zabierasz? Nie znoszę nie wiedzieć, dokąd jadę. — Zaczynam nerwowo się rozglądać, próbując wypatrzeć przez mrok, gdzie jesteśmy. — Nie wywieziesz mnie do lasu i nie zgwałcisz?
Vincenzo unosi brew w zaskoczeniu.
— Skąd ci ten pomysł przyszedł do głowy? — Jedynie wzruszam ramionami. — Zresztą mówiłem o wodzie, nie o drzewach.
— Więc jedziesz mnie utopić?
Mężczyzna zaczyna się śmiać, czego nie rozumiem. Naprawdę go tym rozbawiłam? A może zaraz mi powie, że tak, jedziemy mnie utopić, bo ściga mnie jakiś Ruiz i nie ma sensu mnie przed nim ratować.
— Ciekawe pomysły wpadają ci do głowy — stwierdza, uspokajając się. — Nie martw się. Nie jedziemy po to bym cię zgwałcił albo utopił. Masz o mnie strasznie złą opinię.
— Nie zdążyłam jeszcze wyrobić innej — mówię, nim zdążam przemyśleć swoje słowa.
Vincenzo przygląda mi się uważnie, a ja od razu mam ochotę go za to przeprosić. Zaciskam wargi. Serce wali mi jak szalone i naprawdę mam wrażenie, że tęczówki mężczyzny ciemnieją.
— Może niebawem się to zmieni. Nie jestem takim potworem, za jakiego mnie uważasz.
— Więc, gdzie jedziemy? — Nie daję za wygraną. Dowiem się tego, choćbym miała powtarzać jedno i to samo pytanie przez całą drogę.
— Nie poddajesz się — stwierdza z westchnieniem. — Dowiesz się na miejscu. Spodoba ci się.
*
Jego zapewnienia mi nie wystarczają. Do końca drogi wypatruję jakiś znaków za oknem, które podpowiedzą mi, gdzie jedziemy. W oddali widzę świecące wieżowce, ale nie jedziemy w ich stronę. Kierowca zbacza z trasy i po kilkunastu minutach docieramy do celu. Kiedy wysiadam z pojazdu, otwieram oczy z zachwytu na widok pięknego, oświetlonego masą lampek budynku przy jeziorze.
— Mówiłem, że ci się spodoba — odpiera Vincenzo, następnie kładzie mi dłoń w dole pleców i prowadzi do środka.
Restauracja wygląda na bardzo drogą, ale nawet nie pytam, ile kosztuje tu prosty deser. Mężczyzna prowadzi mnie przez główną salę, ale ostatecznie nie zajmujemy stolika. Idziemy na tyły, gdzie mieści się molo, a przy nim zacumowane jachty. Jestem tak zaskoczona, że mogę jedynie na wszystko patrzeć, bo żadne słowa nie opuszczają moich ust.
— Panie De Naro, jacht już czeka — oznajmia jakiś mężczyzna, który kończy poprawiać linę. — Zaprowadzę państwa — dodaje i odwraca się.
— Jacht? — szepczę, patrząc na Vincenzo.
— Mówiłem, że musimy się lepiej poznać, więc to właśnie będziemy robić.
— Ale wiesz, że to wygląda jak randka?
Jako pierwszy wchodzi na pokład, a potem podaje mi dłoń i pomaga wejść na jacht. Chwieję się na szpilkach, choć tym razem postanowiłam nałożyć te na niższym obcasie, ale ostatecznie nie wywijam na nich orła.
— Ci, którzy nas razem zobaczą tak właśnie mają myśleć — odpowiada bez zastanowienia.
Na dobrą sprawę to ma sens. W końcu poza willą jesteśmy parą, a nawet narzeczeństwem. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że opuszczając mury posiadłości De Naro muszę udawać. I uważać na każdym kroku, jak się zachowuję. Te myśli doprowadzają mnie do Ruiza i tym razem zaczynam się bać, że tutaj nie jestem bezpieczna.
Ale hej, masz przecież u swojego boku gangstera! Co złego może się stać?
Wszystko, kurwa. Od pierdolonej strzelaniny po porwanie. Wpakowałam się w takie gówno, że z wielką radością z niego wyjdę.
Mężczyzna prowadzi mnie na przód statku. Droga jest dosyć wąska, muszę trzymać się barierki, ale potem moim oczom ukazuje się duża wolna przestrzeń, po środku której stoi okrągły stolik z czerwonym nakryciem, dwoma talerzami oraz kieliszkami. Obok nich stoi wysoka butelka białego wina i szklany wazon z jedną krwistą różą.
Vincenzo odsuwa dla mnie krzesło, a potem zajmuje miejsce naprzeciwko. Chwyta butelkę, otwiera ją i napełnia nam kieliszki do połowy.
— Półsłodkie. Nie wiedziałem, jakie lubisz.
Przykładam szkło do ust i biorę mały łyk wina.
— Uwielbiam każdy rodzaj wina — odpowiadam, po czym oblizuję dolną wargę z nadmiaru trunku.
Vincenzo uważnie się temu przygląda i wcale się z tym nie kryje. Nawet nie próbuje udawać, że nie patrzy.
— Tak? Skąd to zamiłowanie?
On również bierze łyk alkoholu.
— Miałam w życiu wiele trudnych... Miesięcy. Więc uciekałam od problemów pijąc wino. I chodząc na przypadkowe imprezy, na które nie byłam nawet zaproszona.
Wracanie do tych wspomnień jest przygnębiające, ale zarazem miłe i przyjemne. Imprezowanie z nieznajomymi, wymykanie się z domu późną nocą to był mój sposób na życie. I to było dobre, ale powód, dla którego to robiłam już niekoniecznie.
— Co twoja matka na to? — Unoszę brew. Ciekawi go to, czy pyta, bo sam nie wie, o czym ze mną rozmawiać?
— A jak myślisz? — odpowiadam pytaniem. — Pani prokurator musiała okiełznać zbuntowaną nastolatkę.
— Czyli wieczna wojna na noże? — Parskam śmiechem. Jak trafnie do ujął. — A brat? Poszedł ścieżką prawa.
— I próbował namówić, bym poszła na studia prawnicze — dodaję. W między czasie popijam wino z kieliszka. — Pilnował mnie, jak to starszy brat. Chciał kontrolować, choć twierdził, że nie wtrąca się w moje życie.
— Czasem słyszę to samo od Cristiana — przerywa mi.
— Jesteś najstarszy z rodzeństwa? — Na potwierdzenie kiwa głową.
— Gdy był młodszy, często pakował się w kłopoty, z których to ja musiałem go wyciągać. I też wyzywał mnie od najgorszych, bo chciał żyć według własnych zasad.
— I co wtedy zrobiłeś?
Vincenzo wzdycha.
— Zrozumiałem, że go nie upilnuję. Dałem mu wolną rękę. Jeśli miał już się czegoś nauczyć, zrobił to na własnych błędach. Teraz już wie, że lepiej słuchać starszego brata.
Uśmiecham się na te słowa. W moim przypadku to nie działało. Ilekroć brat mi czegoś zakazywał, robiłam mu na złość. Gdy mówił „rób, co chcesz" robiłam to. W dupie miałam konsekwencje. I jak na tym wyszłam? Zabiłam kogoś.
— A Arnav? Też taki był?
— To nieco inna historia — zaczyna, lecz wtedy na jacht wchodzą kelnerzy. Rozstawiają tace na stoliku i bez słowa nas zostawiają. — Nasi rodzice się rozwiedli. Zostaliśmy z Cristianem w rodzinnym domu, bo ojciec uparł się, że przejmiemy rodzinny interes. Matka znalazła innego, zaszła z nim w ciążę, prosty schemat, prawda?
— Nie urodził się w mafijnej rodzinie?
Kręci głową.
— Więc jak...
— Sam zdecydował — odpowiada, nim kończę zdanie. — Gdy dowiedział się, że ma braci, przyłączył się do nas. To było krótko po śmierci ojca. Nasza pozycja w tym świecie była zagrożona, ale dzięki Arnavowi udało się wyjść na prostą.
— Wasza mama chyba nie była zadowolona z decyzji syna — stwierdzam pewnie.
Mężczyzna unosi kąciki ust.
— Nie jest — poprawia mnie. — Nadal żyje. Zupełnie, jak ojciec Arnava. Tyle że niezbyt utrzymują kontakt. Arnav wysyła matce co roku prezent na urodziny i wiadomość do ojca, ale nie otrzymuje odpowiedzi. Czasem ją odwiedza.
— To przykre, tak odwrócić się od własnego dziecka.
— A twój ojciec?
Zastygam w bezruchu, gdy o nim wspomina. Po co pyta, skoro zebrał na mój temat tyle informacji?
— Cofam wcześniejsze zdanie. — Spuszczam wzrok na swój talerz. W gardle robi mi się sucho, więc chwytam za kieliszek.
— Nie chcesz o nim mówić, zgadza się? — Moje milczenie jest dla niego jasną odpowiedzią. — Więc zjedzmy coś w końcu.
Mężczyzna unosi pokrywki z talerzy i odkłada je na bok. Patrzę na potrawy, ale żadnej z nich nie znam. Po zapachu wiem jednak, że będą smakować wyśmienicie.
— Zamówiłem Arancini, Gnocchi, Ragù oraz na deser ciasto z owocami. — Wskazuje wymienione dania, aż zatrzymuje się na deserze.
— Z jakimi jest owocami? — dopytuję.
— Truskawki, borówki i maliny — odpowiada po chwili namysłu.
— Mam uczulenie na maliny — wyznaję, patrząc na niego z ukosa.
Unosi brew, jakby w zaskoczeniu.
— No proszę, tego o tobie nie wiedziałem. — Uśmiecha się, więc to odwzajemniam.
Nie zna mnie zbyt dobrze, ja zresztą też niewiele o nim wiem. Na początku sądziłam, że tylko ja będę musiała się mu zwierzać, mówić o sobie, ale opowiedział o swojej rodzinie, choć go o to nie prosiłam. Chcę dowiedzieć się o nim więcej. Nieważne, że udajemy przed światem. Nieważne też, że ta kolacja to tylko krótki pokaz dla przyjaciół i wrogów Vincenzo. To moja okazja, by poznać człowieka, który postanowił mi pomóc.
— Czym się konkretnie zajmujesz? — pytam, nakładając na talerz ryżowe kulki w panierce.
— Pytasz o legalne czy nielegalne interesy?
Wzruszam ramionami.
— Możesz opowiedzieć o tych dwóch — sugeruję.
— A jeśli nie chcę?
— Zadowolę się jednym.
Z jednej strony chcę usłyszeć odpowiedzieć, ale z drugiej boję się, że dowiem się o handlu ludźmi. Na samą myśl o tym mam ochotę wstać i uciec.
— Legalnie prowadzimy kluby w wielu miastach, mamy firmę ubezpieczeniową, przewozową, kilka warsztatów samochodowych i restauracji. Ta jest jedną z nich. — Zatacza dłonią koło, dając mi do zrozumienia, że o to miejsce chodzi. — Czasem wykorzystujemy te firmy do mniej legalnych rzeczy.
— Organizujecie wyścigi uliczne?
— Za duże ryzyko i mało zabawy, jeśli dopadły by nas konsekwencje. Niewielki też z tego zysk.
— A handel narkotykami?
— To standard każdej rodziny czy też gangu. Od tego się zaczyna — odpowiada bez zastanowienia.
To brzmi jak przesłuchanie i w sumie nim jest. Chyba powinnam wiedzieć, kto przede mną siedzi i odpowiada za moje bezpieczeństwo.
— Prostytucja?
— Na niewielką skalę. I raczej się na tym nie skupiam.
Przez jego odpowiedź muszę napić się wina.
— Też niewielki z tego zysk?
— Skąd — kręci głową. — Ci, którzy prowadzą duże organizacje z tym związane zarabiają krocie, ale jest haczyk.
— Jaki? — Zniżam głos.
— Kobiety są porywane i zmuszane do seksu. Ja tego nie popieram. Kobiety, które dla mnie pracują podpisują normalne umowy.
Trochę mi lepiej, słysząc to. Przynajmniej mam pewność, że któregoś dnia nie postanowi mnie zgwałcić twierdząc, że mu się należę.
— A handel ludźmi i organami?
Vincenzo parska śmiechem.
— Naprawdę masz mnie za złego człowieka — uznaje, po czym nachyla się w moją stronę. — Jestem biznesmanem, nie potworem, Reeva.
— Więc to taka dobra mafia?
Znowu się śmieje i przysięgam, że to najseksowniejszy śmiech, jaki słyszałam. Niski, zachrypnięty i... niebezpieczny.
— Nie ma dobrej ani złej mafii. Wszyscy jesteśmy zepsuci. Mam nadzieję, że nie zniszczę cię za bardzo.
Nie wiem, jak odpowiedzieć na te słowa. Co mają w ogóle oznaczać? Powinnam się bać? Może tak, skoro jakiś Ruiz mnie szuka. Te facet może być jakimś zabójcą na zlecenie, gliniarzem, może tajnym agentem do spraw specjalnych. Albo pracuje w wojsku, co jest absurdalnym pomysłem. Ktoś na takim stanowisku nie fatygowałby się, aby szukać jakiejś małej morderczyni.
— Coś cię dręczy — stwierdza nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
— Nie, tylko zastanawiałam się nad kolejnym pytaniem.
— I na co wpadłaś?
Patrzę na niego dłuższą chwilę, nim mówię to, co pierwsze wpada mi na myśl.
— Czy jesteśmy tu bezpieczni?
Vincenzo marszczy czoło, po czym rozgląda się dookoła i powraca do mnie wzrokiem.
— Dlaczego o to pytasz? Znów naoglądałaś się wiadomości?
— Nie... Ja... — Gryzę wargę w zamyśleniu.
Z kolei mężczyzna wygląda, jakby właśnie coś sobie uświadomił.
— Przeczytałaś wiadomość od Arnava. — Zamieram. Jak się tego domyślił?
Powinnam teraz zaprzeczyć, ale z niewiadomych przyczyn milczę.
— Chciałam ci zanieść telefon, usłyszałam dźwięk i zerknęłam — wyjaśniam w pośpiechu. — Wiem, że nie powinnam i...
Nagle jego duża dłoń spoczywa na mojej. Zastygam w bezruchu, nie wiedząc, co teraz zrobić.
— Racja, nie powinnaś, ale to moja wina, bo zapomniałem zabrać swoich rzeczy.
Sądziłam, że będzie wściekły, w końcu przeczytałam wiadomość, która nie była do mnie. Ale dotyczyła mnie. On jednak reaguje nad wyraz spokojnie, choć nutka grozy wydostaje się z jego ust.
— Przepraszam — szepczę.
Vincenzo gładzi kciukiem skórę na mojej dłoni. Przez ten mały gest na ciele pojawia mi się gęsia skórka. Fala iskier wędruje po ramieniu, drażni kark i zmierza w dół. Wzdrygam się.
— Masz jeszcze jakieś pytania?
Odsuwa się i przyjemny dreszcz znika.
— Kim jest Ruiz? — pytam, nim gryzę się w język.
— To nie jest rozmowa na teraz — odpowiada cicho.
— Ale...
— Nie, Reeva — przerywa mi ostro.
Znów widzę tego chłodnego Vincenzo, którego poznałam i którego się boję.
— Zjedz i wracamy do domu.
*
Po powrocie Vincenzo zaszył się z braćmi w gabinecie, a ja od tamtej pory nie mogę zasnąć. Myślałam, że pójdę do kuchni pod pretekstem zrobienia herbaty i coś uda mi się czegoś dowiedzieć, ale ściany w tym domu są grube i nie byłam w stanie usłyszeć rozmowy, która ma miejsce piętro niżej.
Przewracam się na plecy i wlepiam wzrok w sufit. Gdybym nie drążyła tematu Ruiza, ta kolacja skończyłaby się przyjemniej. Może lepiej poznałabym swojego „wybawcę"? Wzdycham przeciągle, po czym decyduję się wstać. Pospaceruję trochę i sen w końcu do mnie przyjdzie. Z tym przekonaniem wychodzę z pokoju.
Schodzę na parter, omijam gabinet Vincenzo, by nie pomyślał, że (jak wcześniej) przyszłam podsłuchiwać i wybieram się na kryty basen. Polubiłam te miejsce, choć nie miałam okazji popływać. Ma ono przyjemny klimat. Nie jest tu pusto, bo wolną przestrzeń zapełnia kilka leżaków i masa zielonych roślin, w tym wysokie palmy doniczkowe. Brakuje tu tylko piasku i zachodu słońca w oknach, bym poczuła się, jak na Majorce.
Przysiadam na krawędzi basenu, po czym zanurzam nogi w ciepłej wodzie. Zamykam oczy, rozkoszując się tym ciepłem.
— Nie za późno na kąpiel?
Wzdrygam się i gwałtownie odwracam w stronę wejścia. Żółte światło z korytarza oświetla tylko sylwetkę mężczyzny, ale po głosie wiem, że to Vincenzo. Gdybym wiedziała, że skończyli rozmawiać, nie wyszłabym z pokoju.
— Jak dla kogo. — Wzruszam ramionami.
— Dlaczego jeszcze nie śpisz?
Podchodzi do mnie, a ja wstaję i odchodzę od krawędzi basenu. Patrzę, jak odległość między mną a mężczyzną drastycznie maleje. A ja wraz z nią. Muszę zadzierać podbródek, by patrzeć w ciemniejące oczy Vincenzo. W otaczającym nas mroku wyglądają jeszcze mroczniej niż zazwyczaj. To mnie przeraża, ale i fascynuje. Wygląda teraz jak pan ciemności. Władca piekieł, który przyszedł po swoją zagubioną duszę i zaraz zabierze ją do ognia piekielnego.
— Nie mogłam spać. Uznałam, że tu chwilę posiedzę — wyjaśniam, gdy cisza między nami staje się niezręczna.
— Myślisz o Ruizie, tak? — Spuszczam wzrok, ale Vincenzo nie pozwala mi długo pozostać w tej pozycji. Układa palce na mojej brodzie, po czym unosi ją powoli. — Nie odwracaj wzroku. Myślisz o nim?
Kiwam głową.
— O czym konkretnie myślisz? Muszę to wiedzieć.
— Dlaczego?
— By wiedzieć, jak ci pomóc — tłumaczy półszeptem. Ciepło rozlewa się w moim sercu niczym magma w wulkanie. Rozgrzewa mnie do czerwoności, która wypływa rumieńcem na policzki. — Więc?
Dotyk mężczyzny daje mi poczucie bezpieczeństwa, którego wcześniej nie doświadczyłam. Czuję się, jakby tym jednym gestem zabierał mój lęk i uwalniał od niego.
— Boję się — wyznaję szeptem.
— Czego?
— Że mnie znajdą, wrócę do Orlando w kajdankach i to będzie koniec mojego życia. Uciekłam, więc uznają mnie za winną. Nawet moja matka siedząca w prokuraturze nic nie zdziała. Pewnie w tej desperacji wysłała za mną jakiegoś Ruiza, co pewnie jest agentem specjalnym, więc jestem w dupie.
— Jesteś tak blisko, a jednak tak daleko — mówi z westchnieniem. Przenosi dłoń na mój policzek i kciukiem pociera skórę. Rozchylam wargi, drżę przez jego bliskość. I on chyba to dostrzega. — Nie chcę cię okłamywać...
— Więc tego nie rób — wtrącam. — Powiedz mi, kim jest Ruiz i czego ode mnie chce. Chcę spać spokojnie.
— Nie będziesz, mała. Teraz ci tego nie wyjaśnię. Muszę sam rozeznać się w sytuacji.
— Jest poważnie? — dopytuję.
Teraz boję się jeszcze bardziej. Przez niego.
— Ogarnę to — ignoruje moje pytanie. — Spróbuj zasnąć.
Nachyla się i nagle składa czuły pocałunek na moim czole. Zaskakuje mnie tym, ale się nie odsuwam. Tego naprawdę się po nim nie spodziewałam. To nie jest ten Vincenzo, którego spotkałam po raz pierwszy. Ale ta jego wersja mi się podoba. Jest inna, nowa, świeża. Czy właśnie tym chce mi udowodnić, że się mylę i nie jest potworem, za którego go mam? Bo przecież tak o nim myślę. A raczej myślałam do kolacji, na którą mnie zabrał.
— Dobrze, spróbuję.
Mężczyzna odsuwa się ode mnie, a potem odprowadza wzrokiem, gdy zmierzam do wyjścia. Wracam do sypialni i kiedy układam się na poduszce, natychmiast odczuwam zmęczenie i zasypiam.
*
Przez następne dni staram się nie myśleć o Ruizie i skupić na nauce chodzenia w szpilkach. Trudno jest jednak nie wracać wspomnieniami do przeczytanej wiadomości, skoro wiem, że wczesne wyjazdy Vincenzo nie dotyczą tylko interesów. Wczoraj udało mi się podsłuchać, że pojedzie z Arnavem do jakiegoś faceta, którego nazwiska nie zapamiętałam i podpyta o ostatnie miejsca, które odwiedził ten Ruiz. Jego imienia nadal nie poznałam, więc już nie szukam go w internecie. Teraz w pełni skupiam się na swoim chodzie, bo bankiet jest już jutro. Vincenzo kazał też przypomnieć sobie wszystko, co powinnam wiedzieć o rodzinach, bo z pewnością będą chcieli ze mną rozmawiać.
Stresuję się tym bankietem bardziej niż kolacją z Jeffersonem i jego żoną. Nie będziemy tam tylko my, a ludzie, których nigdy nie widziałam na oczy. Pomijając zdjęcia załączone w pliku. To jednak nie to samo, co zobaczenie kogoś na żywo. Wszyscy będą na mnie patrzeć. Wydaje mi się, że Vincenzo nigdy nie był widziany z partnerką, zatem mogę się spodziewać, że będę drugą atrakcją wieczoru.
Po prostu pięknie.
Nogi zaczynają mnie już cholernie boleć. Cały dzień chodzę w szpilkach i zaczynam tego żałować. Dlatego pośpiesznie zrzucam z siebie buty i z jękiem ulgi siadam na fotelu w salonie. Akurat wtedy zza rogu wyłania się Vincenzo. Na mój widok przystaje na moment, a wzrokiem sunie po moich nagich nogach aż do stóp, które rozmasowuję.
— Cały dzień w nich chodziłaś? — Podchodzi bliżej.
— Mhm i teraz cierpię.
— Bankiet jutro, nie chodź już w tych szpilkach. Lepiej od nich odpocznij.
— Dobra rada. Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłam. — Przewracam oczami.
— Czy to była ironia? — pyta, zniżając ton głosu.
Robi się groźniejszy, przyprawiający o drżenie. Powoli unoszę na niego spojrzenie, czując, jak po karku wspinają mi się lodowate iskry. Wbija we mnie czekoladowe tęczówki. Chłonę ich mrok, jak promienie słońca. Zagłębiam się w nich tak bardzo, że odbierają mi oddech. Czy można patrzeć na kogoś w taki sposób, w jaki robi to Vincenzo? Sprawiać, że nogi miękną, oddech staje się ciężki, a umysł tworzy sceny, które nigdy się nie wydarzą? Chyba nie, skoro czuję się tak tylko przy nim.
— Chyba — odpowiadam cicho. Nie jestem pewna, czy mnie usłyszał.
— Następnym razem, gdy przewrócisz na mnie oczami, przypomnij sobie ostatnią karę.
Wracam wspomnieniami do chwili, gdy przestrzegał przed przeklinaniem. Czasem mam wrażenie, że na pośladkach nadal czuję jego dłoń. Mimowolnie się przez to uśmiecham, czego Vincenzo chyba nie rozumie.
— Więc teraz częściej będę przewracać oczami — stwierdzam, próbując powstrzymać chichot.
— Tak? — Unosi brew, po czym podchodzi do mnie, chwyta za rękę i zmusza do wstania.
Następnie odwraca do siebie tyłem i przyciąga do swojego torsu. Powolnym ruchem odgarnia mi włosy na prawe ramię, odsłaniając tym samym szyję. Założyłam dziś koszulkę bez rękawów oraz ramiączek. Dzięki temu mam nagi dekolt i nie jest mi gorąco. A co najwyraźniej podnieca Vincenzo.
— Tak ci się to spodobało? — pyta tu przy moim uchu.
Owiewa mnie swoim oddechem, a ustami niemal muska krtań. Nie kontroluję drżenia. Nie, kiedy mężczyzna umieszcza dłonie na moich biodrach i zaciska na nich palce. Oddycham już głośniej i z trudem powstrzymuję się od jęknięcia.
— Odpowiedz — nalega.
Potem gryzie płatek ucha. Zaciskam wargi, ale nawet to nie powstrzymuje mnie od jęku.
— Vin — mówię cicho.
— Powtórz — prosi.
Samym swoim głosem doprowadza mnie do szaleństwa. Poruszam się niespokojnie, tym samym ocieram się o krocze mężczyzny. Słyszę jego twarde przekleństwo. Jemu oddech też przyspiesza.
— Vin — spełniam prośbę, próbując brzmieć seksownie.
Uśmiecha się. Czuję to.
— Wywracasz mój świat do góry nogami, dziecino. I co mam z tym zrobić?
Zerkam na niego przed ramię.
— Sam zdecyduj.
Przez krótką chwilę nic nie robi. Patrzy na mnie, analizując moje słowa. Albo walczy z samym sobą, by czegoś nie zrobić. Widzę w jego oczach pragnienie. Pożądanie i ogień, w którym się spala, i którego nie potrafi ugasić. Czuję to samo, choć znamy się krótko. I może właśnie o to chodzi? Pociąga mnie facet, o którym tak niewiele wiem. Który ma cały świat u swych stóp, jest stanowczy, ma wszystko pod kontrolą i pragnie wszystkich kontrolować. I który mi pomaga, choć wcale nie musi. Mam dziwne wrażenie, że nie robi tego, bo Cristian go namówił. Ma inny powód i z chęcią dowiem się, jaki.
Wracam do rzeczywistości, kiedy czuję dłoń mężczyzny sunącą po moim biodrze w dół. Zerkam tam kątem oka i jestem pewna, że się rumienię. Vincenzo niebezpiecznie zbliża się do zwieńczenia ud, a że mam na sobie krótką spódnicę w kratę, ma cholernie łatwy dostęp do czułego punktu między nimi. Powinnam się teraz odsunąć, normalna kobieta tak właśnie by zrobiła, bo nie wypada robić takich rzeczy z nieznajomym, ale tego nie robię. Nie reaguję przeciwnie na to, co Vincenzo zamierza uczynić.
Naprawdę coś musi być ze mną nie tak, skoro mu na to pozwolę.
— Pozwolisz mi, czy mam przerwać?
Biorę wdech i zamykam oczy.
— Nie — odpowiadam.
— Co, nie? Jasna odpowiedź, Reeva.
— Nie przerywaj — mówię z trudem.
Vincenzo nic więcej nie dodaje. Unosi skrawek spódnicy, po czym zaciska palce na moim udzie. Masuje je, czasem szczypie skórę, aż podskakuję w miejscu. Zwleka z dotknięciem mnie w jeszcze bardziej intymny sposób, a to sprawia, że robię się niecierpliwa. Jego gorące wargi stykają się z rozgrzaną skórą, rozpalając ją do wrzenia. Vincenzo zostawia mi na szyi mokre ślady, lecz powstrzymuje się od zrobienia malinek.
— Taka wrażliwa — mruczy uwodzicielsko.
Opuszkami palców kreśli drogę po udzie do zwieńczenia. Dotyka bielizny, moje podbrzusze zaciska się i rozluźnia na przemian, a kiedy wkłada dłoń w majtki, odpływam. Godzę się na wszystko, co chce i może ze mną zrobić.
— Och — dyszę, czując pulsowanie w dole.
Vincenzo naciska palcem na czuły punkt, a potem wykonuje dłonią okrężne ruchy. Wyginam ciało w delikatny łuk i napieram pośladkami na krocze mężczyzny. Czuję jaki jest twardy. Cholernie podniecony przez to, co się właśnie dzieje.
Kurwa. Pozwalam mu zrobić sobie palcówkę. Do reszty mnie pojebało!
Ale jest mi tak cholernie dobrze, że nie mam zamiaru mu przerywać. Skłamałabym twierdząc, że tego nie chcę. Gdyby tak było, już dawno zakończyłabym tę pieszczotę, a nawet nie pozwoliła, by się wydarzyła.
— Tak ci dobrze? — pyta, nim zasysa skórę w okolicy obojczyka.
— Tak — wzdycham przeciągle.
Przestępuję z nogi na nogę i walczę z chęcią zaciśnięcia ud. Vincenzo wyczuwa moje zamiary, bo umieszcza drugą dłoń na lewym udzie i przytrzymuje je. Przyspiesza ruchy dłoni, moje biodra falują, starając dostosować się do nadanego tempa. Odrzucam głowę i opieram ją o tors mężczyzny. Ręce zarzucam na jego szyję, co najwyraźniej mu nie przeszkadza. Ja z kolei spełniam swoje pragnienie i w końcu zatapiam palce w jego włosach.
Są miękkie. Nie za długie, lecz wystarczające, bym za nie pociągnęła. Im bliżej spełnienia jestem tym mocniej szargam kosmyki. Dyszę głośniej i tak samo jęczę. Mam gdzieś, czy ktokolwiek mnie teraz słyszy. Potem będę się martwić i pewnie ucieknę speszona, ale teraz liczy się tylko orgazm, który Vincenzo mi da.
— Kurwa, tak — klnę, wyginając ciało jeszcze bardziej.
Przyspiesza, rozprowadza moją wilgoć, a następnie zanurza we mnie palce. Kciukiem pieści łechtaczkę, zgina palce, naciskając na najczulszy z punktów. Jestem na granicy, zaraz kurwa dojdę, a akurat w tym momencie słyszę zbliżające się kroki.
Vincenzo też to słyszy i od razu zakrywa mi usta dłonią, by zdusić mój krzyk wywołany intensywnym orgazmem. Cieszę się, że nie mam na sobie szpilek, bo tym bardziej nie zdołałabym utrzymać na nich równowagę. Cała się trzęsę, nogi mam jak z waty i momentalnie opadam z sił. Chwila przyjemności trwa jednak zbyt krótko.
— Tym razem daruję ci karę za przeklinanie — szepcze mi na ucho.
— Vincenzo — zaczyna Cristian, pojawiając się w salonie.
Jestem odwrócona tyłem i zasłonięta przez ciało Vincenzo, dlatego jego młodszy brat na szczęście nie widzi moich rumieńców i tego, że właśnie doszłam na palcach mężczyzny.
— Idź do gabinetu, zaraz przyjdę — oznajmia Vin, odsyłając brata.
Słyszę jego kroki, ale nie wiem, czy na nas patrzy. Oby nie, bo nadal nie potrafię stać o własnych nogach.
— Usiądź. Raczej nie dasz rady teraz dotrzeć do sypialni.
— Chyba nie — przyznaję ze śmiechem.
Mężczyzna pomaga mi zająć miejsce na fotelu, a potem kieruje do gabinetu. Biorę głęboki wdech, opieram plecy i uśmiecham się. Kurwa. To było zajebiste.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro