Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟗. Przebłyski nadziei

DEAN

🏐

Rano odwoziłem Lily do domu. Rue siedziała z nią z tyłu, a chłopaki zostali w domku, by spakować nasze rzeczy. Przyjaciółka około piątej zaczęła mocno gorączkować i dostała wymiotów. Razem z Wesem uznaliśmy, że zlekceważenie takiego stanu byłoby z naszej strony nieodpowiedzialne, zatem skróciliśmy pobyt.

- Dobra, Sanders, nie rozwal mi samochodu, proszę - zwróciłem się do Rue.

Sytuacja wymagała ode mnie niewiarygodnego poświęcenia, a mianowicie pożyczenia samochodu przyjaciółce. Nieco wątpiłem w jej zdolności na drodze, ale niestety należało wrócić po chłopaków, a najszybciej, jak Rue się tym zajmie.

- Boli cię, prawda? Myśl, że mogłabym je zarysować?

Czerpała niebywałą rozkosz z mojego cierpienia. Czasami zastanawiałem się, czemu właściwie tak dobrze się z nią dogadywałem. Przypomniałem sobie, że połączyła nas nienawiść do tych samych osób, a to niewątpliwie doskonały fundament przyjaźni, a no i miłość do szachów też odegrała znaczącą rolę. Nikomu nie powierzyłbym swojego auta, ale Rue znajdowała się najwyżej na liście ewentualnych szczęśliwców.

- Płacisz za lakiernika i każdą naprawę, Rue - ostrzegłem.

Wystawiła mi język, a kiedy razem z Lily wysiadłem specjalnie dodała gazu i mocno się rozpędziła. No co za menda! Olałem to, jednak zanotowałem, żeby w stosownym terminie jakoś się zemścić.

Podtrzymywałem Lily w talii. Wydawała się strasznie osłabiona i wymęczona po tym tragicznym poranku. Wcale się jej nie dziwiłem. Średnio przyjemnie, co rusz wymiotować.

- Dzień dobry, och, Dean, już jesteście? - spytała zdumiona pani Allen, a gdy tylko dostrzegła Lily w niezbyt świetnej formie zmarszczyła brwi w akcie zdenerwowania. - Znowu piła?

Zaprzeczyłem ruchem głowy.

- Nie, nie, rozchorowała się. Myśleliśmy, że jej przejdzie, ale koło piątej zaczęła gorączkować i wymiotować, więc przywiozłem ją do domu.

- O, hej, mamuś - rzuciła niemrawo Lily.

- Boże, zabierzmy ją do pokoju, a ja zadzwonię do przychodni. Pewnie złapała jakiegoś wirusa - stwierdziła kobieta.

Zaniosłem dziewczynę do jej sypialni, co usprawniło nam położenie Lily w łóżku. Jej mama przykryła ją kocem i podała leki przeciwgorączkowe.

- Dziękuję ci, Dean.

Zmieszałem się, nie lubiłem, gdy ludzie okazywali mi nieuzasadnioną wdzięczność. To takie niezręczne, a przecież w tym wypadku nie zrobiłem nic wyjątkowego. Po prostu zająłem się przyjaciółką.

- Drobiazg, gdyby pani mogła, to proszę dać nam znać, co z Lily.

Uniosła kąciki ust w zagadkowym uśmiechu.

- Oczywiście.

Pożegnałem się z kobietą i pieszo skierowałem się do domu. Dzielił mnie spory kawałek od miejsca docelowego, a samochód pożyczyłem Ruelle, więc oszczędziłem sobie narzekania.

Ulice Somerville prezentowały się całkiem sympatycznie. Na drzewach zieleniły się liście, a na chodniki spadało sporo płatków kwiatków. W niektórych miejscach wisiały także kolorowe girlandy. Rozciągały się na kilka metrów. Dodawały uroku na pozór szarym alejkom. Zwykle nie przykładałem wagi do takich błahostek, ale dziś miałem czas, by się im przyjrzeć. Do mnie prowadziły boczne drogi, nieco mniej uczęszczane, dzięki czemu tworzyły swobodniejszy klimat. Uciekły przed pędem miasta, zakorkowanymi liniami aut, czy też horrendalnymi tłumami wokół galerii lub pozostałych sklepów. Rosło tutaj mnóstwo krzaków i dziwnych roślin. Podejrzewałem, że ich rozwojowi sprzyjała drobniejsza produkcja spalin niż w głównej części miasta.

Gdy dochodziłem na skrzyżowanie nieopodal domu, zauważyłem mercedesa Alexa. Dziwne, co niby miałby tutaj robić? Aż przypomniałem sobie, że gdy wpadłem poerwszy raz na Gabrielle wspomniała o odwiedzinach babci. Pewnie jej towarzyszył. Miło z jego strony, ale przecież on właśnie taki był. Dla wszystkich, no, z wyjątkiem mnie, ale sam na to zapracowałem swoją dupkowatością. Chociaż coraz częściej chciałem z nim pogadać, by przynajmniej wyjaśnić nieporozumienie z mojej strony, ale brakowało mi odwagi. Rzadko, kiedy unikałem konfrontacji, lecz za każdym razem coś mnie blokowało. Tym cosiem była świadomość, że przegiąłem i Alex znienawidził mnie do końca.

- DEAN! WRÓCIŁEŚ! - wołanie Grace rozbudziło mnie z deprymujących rozmyślań.

Siostra odrzuciła rower na bok i przybiegła prędko do mnie. Niczym malutki krasnal ogrodowy, podczas sprintu życia.

- A miałem nie wracać? - odkrzyknąłem ze śmiechem.

Siostra energicznie pokręciła głową i rzuciła mi się w ramiona. Podniosłem ją bez trudu, chociaż zawsze jej wmawiałem, że już przekroczyła wiek na noszenie i swoje ważyła. Pilnowałem się, by wiedziała, że to tylko żartobliwe przytyki.

- Nie! Tęskniłam za tobą! Nudziło mi się, rodzice nie chcą się ze mną bawić, tylko każą mi samej, a mi się wtedy szybko odechciewa, bo fajniej jest z kimś - odparła rozemocjonowana.

Poczochrałem jej czuprynę, a ona obdarzyła mnie zbulwersowanym spojrzeniem.

- Kłócili się, kiedy mnie nie było?

- Troszkę tak, ale wtedy pozwolili mi oglądać więcej bajek, więc było git.

I cały fajny nastrój po wakacjach prysnął, gdzie pieprz rósł.

Wcale nie git, jak to określiła Grace. Wręcz przeciwnie. Gniew rozkwitał we mnie w coraz większym stopniu. Zamiast się ogarnąć i spędzić czas z córką, to puścili jej jakieś głupoty w telewizjii. Frustrujące, że jako brat przesiadywałem z nią więcej niż jej własni rodzice. Oni wybierali swoje niesnaski ponad dzieci. Miałem w dupie, kiedy dotyczyło to mnie, ale w przypadku Grace widziałem, jak sprawiali jej przykrość. Z automatu doprowadzali mnie tym do szału.

- Chodź, idziemy do domu - zdecydowałem.

Postawiłem Grace na chodniku, a dziewczynka chwyciła moją dłoń i mocno ją ścisnęła. Zabraliśmy po drodze jej rower, a różowe wstążki powiewały na wietrze. Starałem się ukryć zdenerwowanie, ale aż wrzałem z irytacji. Ech, rodzice. Nikt nigdy nie będzie w stanie mnie tak rozjuszyć, jak oni. Osiągali mistrzowski poziom.

- Boże, dziecko tutaj jesteś! - krzyknęła matka i wzięła siostrę w ramiona.

Ojciec westchnął z ulgą i do nich dołączył.

Chwileczkę...

- Żartujecie sobie?!! Nie zauważyliście, że Grace wyszła?

Oboje spuścili głowy. Siostra też posmutniała. Nie winiłem jej, gdybym musiał wysłuchiwać sprzeczek, sam wybrałbym rower. Sam fakt, że jej nie upilnowali, doprowadzał na skraj wytrzymałość.

- Wyszła, kiedy...

- Byliście zbyt zajęci rzucaniem w siebie gówna, żeby zauważyć, że dziecko samo wyszło? Nie no, gratulację. Wspaniała wymówka - wciąłem się jadowicie.

Ojciec przepraszająco się uśmiechnął, a matka wydawała się zła. Czyżbym nacisnął jej na odcisk?

- Nie tym tonem, smakraczu. Nie masz pojęcia...

- Będę się do was zwracał tak, jak na to zasługujecie. Oboje nie dopilnowaliście Grace i nie będę się przed wami mitygował tylko, dlatego, że jesteście moimi rodzicami. Popełniacie błąd, kolejny raz, bo wasze kłótnie są ważniejsze. Super priorytety - skwitowałem złośliwie.

Czy zachowywałem się chamsko? Możliwe.

Prawdopodobnie tak, ale rodzice mogli się spodziewać takiej reakcji. Zaskoczyło mnie ich zdziwienie. Chyba nie sądzili, że zacznę klaskać z podziwu?

Trzasnąłem za sobą drzwiami, co samo w sobie uszło za odpowiedni komentarz do tej sytuacji. Nagle rozległo się ciche pukanie, a w futrynie zamajczyła się zgarbiona sylwetka dziewczynki.

- Mogę z tobą posiedzieć? Obiecuję, że będę grzeczna! - zapewniła nieśmiało Grace.

Delikatnie badała, czy się na nią gniewałem i jak poważnie. Spryciulka.

- Gracie, musisz pytać o zgodę, zanim wyjdziesz z domu i musisz mieć opiekę kogoś starszego, jasne?

Wydęła usta i założyła ręce na piersi.

- Ale spytałam! Mama powiedziała, że mogę i żebym jej nie przeszkadzała, więc dlaczego się na mnie złościcie?

Aha. W ten sposób. Nie no, cudownie. Medal matki roku się jej należał.

- Nie złościmy, po prostu pamiętaj, żeby pytać, dobrze?

Grace przechyliła głowę w bok. Zrezygnowałem z prawienia jej kazań, skoro postąpiła dokładnie tak, jak ją uczono. Wierzyłem, że powiedziała prawdę. Siostra rzadko posuwała się do kłamstwa i zawsze wtedy z łatwością je rozpoznawałem. Kiepska z niej oszustka. Wymagała szkolenia, ale może i lepiej, że nie zdobyła tej umiejętności. Znaczyło, że nie odczuwała potrzeby, by mamić innych fałszywymi zapewnieniami. Korzystniej dla niej.

- Dobrze. Zagramy w coś? - spytała i usiadła na moim łóżku.

- Pewnie.

Obiecałem sobie, że porozmawiam z tatą o minionym incydencie. Był on niedopuszczalny.

- W szachy? - zaproponowałem, a Grace skinęła głową.

Wyjąłem szachownicę z szafy i ustawiłem figury na planszy. Szklane odlewy gońca, królowej i pionów powolni zapełniały kratki. Pouczyłem siostrę, żeby uważała, aby ich nie rozbić. Ten zestaw sprezentował mi wujek Austin, gdy dostrzegł we mnie dryg do gry. Szanowałem podarunek i regularnie czyściłem. Najczęściej grywałem z Rue. Wyborna z niej przeciwniczka. Strategiczna i w pełni logiczna rywalka. Prawdziwe wyzwanie. Kiedyś rozgrywałem partię z ojcem, ale od jakiegoś czasu miał ograniczony czas i raczej przestaliśmy spędzać ze sobą popołudnia.

- Mogę to tu postawić? - zapytała dziewczynka.

Zdusiłem śmiech, by jej nie urazić. Notorycznie tłumaczyłem jej zakres ruchów danych figur, a ona nieustannie się myliła.

- Postaw tutaj, myszko - podpowiedział tata.

Pokryjomu wtargnął do pokoju. Tak pochłonęło mnie planowanie, jak za szybko nie ograć Grace, że przestałem skupiać się na otoczeniu.

- Dzięki, tatku! - Grace ruszyła gońcem, a ja z łatwością odparłem jej pomysł wieżą.

- Zostawisz mnie i Deana samych?

- Okej - zgodziła się potulnie.

Ojciec spoczął na fotelu. Siedziałem na łóżku po turecku i obserwowałem jego poczynania z rezerwą. Czemu nam przerywał?

- Dean, posłuchaj. Rozumiem, że byłeś zdenerwowany, ale kłóciłem się z matką właśnie o Grace. Zniknęła gdzieś, a ja pracowałem w gabinecie. Było cicho, więc zacząłem się zastanawiać, gdzie ona jest, no i okazało się, że zniknęła.

Wywróciłem oczami. Tata próbował usprawiedliwiać siebie. Kumałem, że zajął się robotą i pochłonęła go bezgranicznie. Przywykłem, że koncentrował się na swoich projektach. Mama natomiast nie pracowała. Fakty świadczyły przeciwko niej, zwłaszcza to, co wyznała Grace.

- Ale to niczego nie zmiania, tato. Mogło się jej coś stać, bo nie zwróciliście uwagi, że wyszła.

- Wiem, synu. Biorę to na siebie. Mogliśmy z mamą bardziej jej pilnować. Obiecuję, że nie będzie powtórki i chcę, żebyś wiedział, że nie mam pretensji o to, jak się na nas wkurzasz. Ostatnio nie jest idealnie, ale nie chcemy dla was źle.

Przymknąłem oczy i odchyliłem się do tyłu. Oparłem się o zagłówek. Trudno znaleźć wyjście z tej sytuacji. Trwaliśmy w impasie.
Nie chciałem odejścia mamy, bo ją kochałem, jednak w domu ciężko wytrzymać atmosferę pomiędzy rodzicami.

Żadne rozwiązanie zdawało się nie spełniać oczekiwań.

- Ostatnio? Tato, już od dawna jest nieprzyjemnie. Czasami nawet nie mam ochoty wracać do domu, bo wiem, że czekają na mnie same awantury i płacz Grace, bo nie wie, co się dzieje.

Ojciec przesiadł się na łóżko bliżej mnie. Stykaliśmy się kolanami. Jego bliskość uspokajała i przynosiła nieco ukojenia. Luz, jaki czułem na wypadzie z przyjaciółmi wyparował.

- Niczego wam nie ułatwiamy, Dean. Przepraszam za to. To wszystko powinno zostać tylko pomiędzy mną i waszą matką, ale my też jesteśmy tylko ludźmi, ponoszą nas emocje i często dajemy im upust przy was, co się nie powinno zdarzać. Postaram się, żebyście nie musieli, tego doświadczać.

Miał rację. Oni przeżywali swoje życie pierwszy raz. Błądzili w zakamarkach niewłaściwych decyzji i stawali na rozstaju dróg, gdzie każdy wybór teleportował w zupełnie odmienne trasy. Nikt nie stworzył nawigacji, która wskazywałaby tę jedną ścieżkę przez przeciwności. Sami musieliśmy ją wytyczyć. Czasami przedzierać się przez dżunglę niepewności, a nierzadko kroczyć po śladach skutków nienaszych pomyłek. Próby dotarcia do blasku słońca, nawet jeśli czasem przykrywano je multum chmur, to chyba całkiem trafia kwintesencja życia.

W nas kwitło ziarno defektów relacji rodziców. Nie potrafiłem otwarcie rozmawiać o głębszych uczuciach, co skutkowało brakiem zaangażowania z dziewczynami, z którymi się spotykałem. U Grace objawiało się to wiecznym strachem i nerwowością. Zostawiali w nas szramy, a one się nie goiły. Zamiast tego, otwierały się na nowo. Nonstop.

Jak wyleczyć coś, czego nie dostrzegliśmy gołym okiem? Rozwijały się wewnątrz nas, a tam wgląd mieliśmy my sami i w naszej gestii leżało, kogo tam wpuścimy.

Wolałem nie dopuszczać nikogo do newralgicznego punktu mojej duszy. Zmniejszałem możliwość zranienia fragmentu, podatnego na podrażnienia. Rysy w takim miejscu poraziłyby organizm do cna, a zamierzałem uniknąć doprowadzenie do takiego stanu.

- W porządku, tato. Rozwiąż to z mamą, ale bez nas. Nie chcę wiedzieć o waszych problemach, może jestem egoistą, ale nie chcę się nimi martwić.

Tama odrobinę pękła. Zwierzyłem się ojcu z trapiącej mnie kwestii. Wyczerpywały mnie ciągle kłopoty w domu. Rodzina zaczynała przypominać pole bity, a unikałam wybierania frontu. Tylko jak długo można odkładać opowiadanie się po którejś ze stron, kiedy trwała nieformalna wojna domowa.

- Nie jesteś samolubny, synku. Jesteś jeszcze dzieckiem i masz rację. W ogóle nie powinniśmy prowadzić tej rozmowy, obiecuję, że porozmawiam z mamą i załatwimy to polubownie, żebyście nie musieli tego więcej znosić.

Rozbudził we mnie zapomniane uczucie. Sądziłem, że dawno umarło i pozostawiło po sobie jedynie pustkę i wspomnienie. Przekonałem się, że dalej tkwiło na statku emocji. Nie opuściło go, nawet podczas tego sztormu.

Przebłyski nadziei. Oby nie wodziły mnie za nos, by ponownie uroczyć gorzkim rozczarowaniem.

- Dziękuję, tato.

- Do usług, synku. Pamiętaj, że cię kocham. Ty i Grace jesteście dla mnie najważniejsi.

Pokiwałem głową, a ojciec zrobił coś, czym kompletnie mnie zdziwił.

Pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Telefon zawibrował, po czym pojawiły się na nim ikonki o nowych wiadomościach. Otwierałem je po kolei.

Mama Lily: Cześć, z Lily wszystko w porządku. Dostała anginy, więc póki co jej nie odwiedzajcie. Trzymaj się!

Lily: NO NIE. JESTEM CHORA. KUMACIE W WAKACJE???

Zaśmiałem się pod nosem, ale błyskawiczne wstąpił mi na usta grymas.

Ash: Proszę cię, stary, potrzebuję tej kasy.
Ash: Przeproszę tego kretyna, jeśli na tym ci zależy, ale błagam pożycz mi trochę hajsu.
Ash: Foster do cholery! Przecież wiesz, że nie wytrzymam!!

Dean: Jedyną kasę, na jaką możesz ode mnie liczyć to ta na odwyk

Ash: Nie jestem uzależniony, jestem po prostu na głodzie, czego nie kumasz?

Dean: Ciebie nie rozumiem, kretynie. Już ci mówiłem, nie daję na dragi.

Ash: Więc się pieprz, razem z tymi świętymi kretynami

Zaczął pisać następny wylew frustracji, lecz zanim on nastąpił, zablokowałem jego numer i media społecznościowe.

Nie zdołałby przyjaźnić się z nami, jeśli już postawił narkotyki na piedestale.

Właśnie w taki sposób straciłem kumpla, choć często darłem z nim koty. Nigdy nie sądziłem, że przetransformuję się w kogoś kompletnie obcego.

🏐

#NSP_watt

Hejka! Dzisiaj troszkę mało Lily, ale nadrobi w kolejnym rozdziale. Jak zawsze, chętnie wysłucham waszych uwag.

Buziaki 🖤
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro