Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟔. Misja Lean - aktywacja!

LILY

🎨

Wes i Rue podjadali chrupki z miski, żywo dyskutowali o mnie i Deanie. Zestresowali mnie. Przyznanie się do uczuć przed przyjacielem było żenujące. Zwłaszcza, że on i Foster trzymali się blisko. Chyba najbliżej z chłopaków.

- Wyluzuj, Allen. Zachowam wszystko dla siebie, nie jestem paplą. - Posłał znaczące spojrzenie swojej dziewczynie.

Rue trzepnęła go w ramię.

- Dobra, chyba mam dobry pomysł. Dean musi zrozumieć, że dla ciebie to coś więcej niż przyjaźń. Musisz mu dać sygnał, jakiś subtelny znak, że ci się podoba - dodał chłopak.

Notował ważne punkty naszej rozmowy w notesie w rubryce Misja Lean. Sceptycznie podchodziłam do ich planu.

- No, ciekawe jak? - rzuciłam zirytowana.

Przecież podejście do niego i rzucenie:

Hej, Dean, taka głupia sprawa, ale cholernie mi się podobasz, ale nie chcę zniszczyć naszej przyjaźni, ale chyba nie mogę jej kontynuować, bo doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Zdecydowanie kretyńskie posunięcie.

- Nie wiem, złap go za rękę w kinie?

- Na plaży byliśmy blisko, ale dla niego nic to nie znaczyło - wyznała.

A dla mnie tak. Od trzech dni wracałam do wspomnienia jego dotyku, spojrzenia, uśmiechu.

- Nie wiesz tego, Lily. Nie siedzisz w jego głowie - wtrąciła Rue.

- Ale go znam. Zresztą sam powiedział, że nie jestem w jego typie. Słyszeliście zresztą.

Pamiętałam, jak wtedy poczułam się idiotycznie. Miałam ochotę się rozpłakać, ale przyjaciele pytaliby mnie o powód, którego zdradzenie odpadało.

- Rue też nie była w moim, a jest moją dziewczyną - wypomniał Wes. - Takie pierdoły nie mają dużo wspólnego z rzeczywistością. To tylko głupoty.

Przyjaciel burknął, dementując moje słowa.

- Jak to nie byłam w twoim typie?

Dziewczyna skrzyżowała ręce na ramionach zirytowana. Zachichotałam. Ktoś tu wpadł w kłopoty.

- Nie ma na to teraz czasu. Wiem! Jedziemy na wakacje nad domki nad plażą! Wtedy będzie milion okazji, żebyś się do niego zbliżyła!

Hm, nie brzmiało to źle. Przeciwnie. Wes miał odrobinę słuszności. Taki wyjazd mógłby namieszać w naszej relacji. Zwłaszcza, że chcieliśmy się gdzieś wybrać naszą paczką. Pretekst by się znalazł.

- Mów dalej.

- To proste! - wtrąciła Ruelle. - Nawet jakieś głupie kino, pływanie, ognisko, jakaś impreza. Myślę, że Wes dobrze kombinuje. Moglibyśmy zaaranżować dużo fajnych akcji, by was spiknąć.

- No raczej, zawsze mam świetne pomysły - mruknął zadowolony z siebie. - To co? Misja Lean - aktywacja!

Jego krzyk dotarł pewnie do każdego mieszkańca Somerville. A już na pewno do mamy, gdyż krzątała się w kuchni z obiadem. Zapewne wypyta mnie o to po wyjściu przyjaciół.

- Aktywacja! Do boju, mordeczki! - krzyknęła Ruelle i objęła nas.

Napiliśmy się coli, by przypieczętować zawartą umowę. Może początkowo nachodziły mnie wątpliwości, ale w sumie, co mi tam? Przecież w życiu warto podejmować ryzyko, zamiast tylko myśleć, co by było gdyby?

Nie chciałam niczego żałować.

Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, to jakoś postaramy się to naprawić. Przyjaciele mnie wspierali, więc już połowa sukcesu za mną. Jeszcze tylko jakoś ogarnąć sytuację z Deanem i w moim sercu zapanuje totalne szczęście.

- Dobra, to trzeba ustalić mniej więcej, kiedy ten wyjazd i zapytać Deana i Jamesa!

Wes, Rue i ja zaczęliśmy zajmować się detalami i wszelkimi technicznymi stronami wysnutego planu. Przeglądałam oferty domków, ich lokalizację, Wes planował atrakcje i sprawdzał lokalne imprezki, a Rue ustalała najlepsza datę. Jej pamięć stanowiła czystą kopalnię. Żaden kalendarz jej nie potrzebny, bo zapamiętywała ważne wydarzenie za całą naszą paczkę.

Pochłonęliśmy się tym zadaniem, aż mama zawołała nas na obiad.

🖌

Dean zajmował moje łóżko. Leżał rozwalony, przeglądał telefon. W międzyczasie szykowałam się do wyjścia. Mieliśmy iść na noc horrorów z Rue i Wesem, ale dziwnym zbiegiem okoliczności coś ich zatrzymywało.

Błyskawica przecięła niebo, rozrywając je na pół. Solidny grzmot wywołał dreszcz na moich plecach. Dostałam gęsiej skórki z ekscytacji pogodą. Ta zabójczo olśniewająca aura mnie przyciągała. Wydawała się magiczna. Skryta pod woalką niebezpieczeństwa domagała się uwagi. Jej piękno elektryzowało. Natychmiast zapragnęłam przenieść widok zza okna na płótno, by oddać emocje, jakie się we mnie kotłowały.

- Chyba nigdzie nie idziemy - stwierdził Dean.

Faktycznie. Na zewnątrz rozszalała się nieokiełznana burza. Huk grzmotów zakłócał ciszę. Budził niepokój i wyjątkowo zdezorganizował porządek w głowie. Ulegał on przetasowaniu, a na wierzch przebijały się instynkty zamiast wyrachowanego rozsądku.

Wzdrygnęłam się, kiedy wysiadł prąd i zgasło światło. A skumulowane pioruny wygrywały tylko sobie znany rytm. Nieco przerażający, ale i relaksujący. Przez chwilę w równym odstępie odrywały kawałki nieboskłonu, by stworzyć unikalne konstelacje barw i kształtów.

- Chyba nie.

Okej, trochę się przeraziłam. Mama wyszła do koleżanki, a tata wyjechał z pracy. Jeśli Dean wyjdzie, to zostanę sama. Pomijając fakt, że w taką pogodę absolutnie go stąd nie wypuszczę.

Położył mi ręce na ramionach i delikatnie je pogładził. Dostałam dreszczy. Bynajmniej nie ze strachu. Czułam ciepło jego palców na swojej nagiej skórze. Jego sygnet studził gorąc, który opanował moje wnętrznośći. Obawiałam się, że po tym geście skończę ze spalonym brzuchem.

- Spokojnie, Lily. To tylko burza.

Nie wiedziałam, kiedy jego głos zastąpił najbardziej kojącą melodię. Jednak właśnie tak się stało. Uspokoiłam się, a raczej tę część przejętą pogodą. Ponieważ ta onieśmielona dotykiem Deana rozchwiała się jeszcze bardziej, gdy ospałym ruchem poprawił mi kosmyk, wypadający z kucyka. Leniwie zatknął go za ucho, opuszkiem przesunął wzdłuż mojego czoła. Odniosłam wrażenie, że próbował wypalić mi znamię. Zorientowałam się również, że powstrzymywałam się od opuszczenia powiek.

Dean spojrzeniem wdzierał się w moją duszę. Przenikał ją bezkresu. Hipnotyzował mnie, bo jak inaczej wyjaśnić, że nie potrafiłam przerwać kontaktu wzrokowego? Wpłynęłam na płyciznę oddechową, gdy intensywnie analizował moją twarz. Żałowałam, że nie miałam na sobie grama makijażu, by wyglądać atrakcyjniej. Ale on zdawał się kompletnie to olewać, jakby moje oczy stanowiły jedyne źródło jego zainteresowania.

Nie wymyśliłam sobie tego żaru w jego oczach, prawda?

- Tak. Tylko burza - wyszeptałam z trudem.

Dusiłam się. Cokolwiek mi uczynił. przyniosło rezultat w postaci problemów z poprawnym oddychaniem.

Wyluzuj, Lily. Raz, dwa, trzy.

Tyle, że on się nie odsuwał. Znajdował się raptem parę centymetrów ode mnie. Rozpraszał mnie.

- Dobrze się czujesz?

Och, po prostu... Uch, jestem taką idiotką, że dorobiłam sobie swoją wersję. Odklejoną od rzeczywistości.

- Tak, tak. Jasne. Szkoda, że nie mam na czym malować, ta burza wygląda nieziemsko - skłamałam naprędce.

- A w skali od jeden do dziesięć jak bardzo chcesz? - chrząknął Dean, jakby nieco zdenerwowany.

Ale nie, chyba mi się zdawało. W jego oczach gościła pewność siebie, a twarz rozciągał szelmowski uśmiech.

- Piętnaście.

- Możesz użyć moich rąk, jeśli chcesz - zaproponował noszalancko.

Skinęłam głową, żywiołowo wyjęłam akwarele z szuflady, a Dean zdejmował sweter. Został w koszulce w lekkim rękawkiem. Czarny mu pasował. Podkreślał jego ciemne włosy i pobudzał wyobraźnię. Cholernie.

Rozłożyłam folię na łóżku, by nic nie kapało na koc i pościel. Chwyciłam pędzelek i zanurzyłam go w szarym. Pokryłam jego biceps kolorem, tworząc bazę z obłoków chmur. Po kilku minutach przeszłam do jaśniejszych odcieni, by wysnuć zarys błyskawic. Zajęcie pochłaniało moją koncentrację, a raczej jej ochłapy. Starałam się ignorować iskry, płynące z oczu Deana. Z każdym razem, gdy na niego zerkałam, on patrzył na mnie z uniesionymi kącikami.

- Szkoda, że masz tylko dwie ręce - rzuciłam niezadowolona, kiedy wypełniłam dostępną przestrzeń.

- Jeszcze się nie zmęczyłaś?

Pokręciłam urażona jego rozbawionym tonem.

- Sztuka nigdy mnie nie męczy. I nie martw się, powinny się na luzie zmyć. Chyba.

Dean zaśmiał się cicho.

- Najwyżej się pochwalę, że moja ulubiona artystka mnie naznaczyła.

Czy ten pokój mógłby porzucić konkurowanie z piekłem o tytuł cholernego ukropu? Byłabym wdzięczna.

Na moje policzki z pewnością wypełzły rumieńce. Tym bardziej, że Dean pozbył się koszulki i obrócił się na brzuch.

- No, dawaj. Też są twoje, ale zrób potem zdjęcie.

- J-jasne - wydukałam po chwili.

Zabrałam się do pracy. Ręka mocno mi drżała. Za każdym razem, gdy przypadkiem dotknęłam odkrytej skóry Deana przechodził mnie dreszcz i zapominałam o Bożym świecie. Nieprzerwanie urwanie oddychałam. To nie pierwszy raz, gdy widziałam klatkę piersiową, zasadniczo plecy Fostera bez żadnego nakrycia, ale pierwszy raz, gdy znajdowałam się tak blisko. Właściwie dystans między nami nie istniał.

Podobało mi się to, ale i przerażało.

Wzięłam głęboki wdech. Udało mi się przejąć kontrolę na dłońmi, na tyle, by namalować coś sensownego. Siedziałam na nim okrakiem. Serce o mało co, nie wyskoczyło mi z piersi. A Dean pozostał niewzruszony. Pokryłam jego plecy ciemną barwą. Usiłowałam odwzorować gwiaździstą noc van Gogha. Dodałam jednak nieco więcej odcieni błękitnego, by przełamać mrok. A także więcej gwiazd. Ułożyły się w literkę D. Na tyle fikuśną, że rozpoznanie jej przysporzyło nie lada kłopotu.

Zsunęłam się z niego, gdy farby nieco przyschnęła, a cyknięte fotki mnie zadowoliły. Chociaż pod wpływem takich emocji nie miałam pojęcia, czy cokolwiek na nich widać.

- Pokazuj - rzucił Dean.

Podałam mu machinalnie telefon, a on zaczął przeglądać galerię. Album z moimi pracami. A ostatnio ciągle szkicowałam jego i podsyłałam Rue.

- Zawsze wiedziałem, że jestem twoją muzą - rzucił.

Brzmiał inaczej. Bardziej na zachrypniętego.

Ja pierdolę. Zastrzelę się. Znalazł kilkanaście swoich portretów. Modliłam się, żebym nigdzie na nich nie umieściła serduszek.

Poczułam się tak strasznie zażenowana!

- Tak sobie wmawiaj - odparłam.

Dobrze, że nie widział mojej miny. Zawstydziłam się. Potarłam czoło. Jak niby z tego wybrnąć?

- Cóż, dowody świadczą przeciwko tobie - zauważył wrednie.

No, co ty Sherlocku? Nie zauważyłam, że głupi Amor przeszył strzałą właśnie mnie i odrobinę mieszałeś mi w łebie. Totalnie przeoczyłam.

- To nie sąd. Nie liczą się dowody.

- Ach nie? - mruknął.

I zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Obrócił nasze pozycję. Folia skrzypiała pod moim ciężarem, a Dean pochylał się nade mną. Okej, teraz naprawdę zaschło mi w gardle. Zwłaszcza, że stykaliśmy się nosami. Docierał do mnie jego zapach, a jego włosy drażniły mi czoło, kiedy lekko przekrzywiał głowę.

Śniłam na jawie, czy o co chodziło?

- N... N-nie.

Ponownie nasze oczy odnalazły do siebie drogę. Intensywną i elektryzującą. Dean pogładził kciukiem mój prawy policzek, a następnie przesunął nim na podbródek. Uniósł go nieznacznie.Utkwił spojrzenie w moich ustach. Zerknął mi w oczy, a później zjechał ponownie na wargi. Wstrzymałam oddech.

- Pewnie będziemy tego żałować - mruknął.

Rumieńce rozprzestrzeniły się na szyję, policzki i prawdopodobnie zajęły całą wolną przestrzeń.

- To problem na jutro - rzuciłam i pociągnęłam go do siebie.

Zawstydzenie i śmiałość splatały się w odprawianym przeze mnie tańcu.

Dean wpadł między moje ramię i szyję. Musnął wargami jej zagłębienie. Przeniósł się wyżej. Wpatrywał się w moje usta. Trzepot motyli łaskotał mój brzuch, łączył się z napięciem, jakie wkradło się między nas.

Prawie przełamaliśmy ten prąd osiadły na naszych ramionach. Gdybyśmy się tylko pocałowali, ale wtedy drzwi odbiły się od ściany. Dean pospiesznie się ode mnie odsunął i przeszył mnie chłód. A jeszcze przed chwilą jego miejsce zajmowało ciepło, bijące od chłopaka.

- Jezus! Przepraszam! - zawołała mama i zamknęła za sobą drzwi.

Cholera. Że też nie ogarnęłam, że już wróciła. Ale skupiłam się na nim i odrobinę przysłonił mi widok na otoczenie. No nic, wytłumaczę to spokojnie mamie i tyle.

- Boże, Lily, przepraszam, nie powinienem był - rzucił skołowany bardziej niż ja.

Chyba naprawdę mu przykro.

- Nic się nie stało, serio - zapewniłam go.

- Zapominamy o tym?

- Jasne, tak będzie lepiej. - Chłopak pokiwał głową, zgadzając się.

Właśnie pękło mi serce. Dla niego to załamanie, chwila słabości. Ja sądziłam, że bez większej interwencji mu się spodobałam.

Przynajmniej zasiał we mnie ziarnko nadziei. Skoro chciał mnie pocałować, to chyba mógłby coś do mnie poczuć? Tak naprawdę. Odwzajemnić moje uczucia.

W tej chwili błagałam niebiosa, by zmieniły wszelkie przepowiednie, które nie zakładałby takiego scenariusza. Dosłownie posunęłabym się do niecnych sztuczek byle osiągnąć cel. A gwiazdy sprzyjały zwycięzcom. Ja do nich należałam, dlatego Dean zrozumie, że to nie był błąd. Wręcz przeciwnie. Nasz prawie pocałunek zdecydowanie zahaczał o coś bardzo właściwego.

DEAN

🏐

Kurwa.

Co mi odbiło?

Lily to moja najlepsza przyjaciółka, czemu życie chciało mi spieprzyć relację i z nią?

Prawie pocałowałem moją p-r-z-y-j-a-c-i-ó-ł-k-ę. Widząc ją w pułapce moich ramion, coś mi strzeliło do głowy. Ten widok przesadnie przypadł mi do gustu. Zwiastował górę kłopotów.

A co gorsze, nadal pragnąłem to zrobić. Poczuć smak jej pocałunków. Obstawiałem, że był słodki. Jak Lily.

Cofnij to. Cofnij!

Nie wolno mi tak nawet myśleć.

Dobrze, że puścimy mój wyskok w niepamięć. Szedłem o zakład, że prędzej, czy później, bym ją zranił.

A Lily Allen figurowała na ostatnim miejscu listy osób, które chciałbym kiedykolwiek skrzywdzić.

A nie byłem na tyle samolubny, by zrujnować naszą przyjaźń dla kilku, ulotnych chwil.

Ktoś taki jak Lily nigdy nie zwróciłby uwagi na kogoś takiego jak ja, a nawet jeśli, to kompletnie na nią nie zasługiwałem.

Więc powinienem wybić sobie z głowy takie pomysły i uczucia.

🏐

#NSP_watt

Tiktok i Twitter: hematyt_

Instagram: hematyt_books

Hejka! Wkraczamy powoli w ciekawsze rejony! Mam nadzieję, że się miło czytało. Wszelkie uwagi są na wagę złota.

Buziaki 🖤
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro