𝟖. Nie żartuj
LILY
🎨
Obudziłam się w łóżku we wczorajszych ubraniach i ze specyficznym mrowieniem ciała. Dojrzałam śpiącą Rue i jej rozwaloną kołdrę oraz samą dziewczynę w dziwacznej pozycji. Rozbawiła mnie, ale powstrzymałam chichot, by jej nie obudzić. Podniosłam się. Pierwszy błąd poranka. Organizm zastrajkował i rozbolało mnie... Kurde, wszystko. Dosłownie każda, nawet najdrobniejsza, kość dawała o sobie znać. Krzyczała: halo, zauważ mnie wreszcie, jestem tutaj! Koniecznie przydałby mi się Tardis. Szkoda, że Doctor Who nie wybrał mnie na swoją towarzyszkę. Z miłą chęcią użyłabym tajemniczej budki, by odbyć podróż do czasu, gdzie nic mi nie dolegało.
Z trudem dowlokłam się do łazienki. Prezentowałam się niemal tak okropnie, jak przedstawiało się moje samopoczucie. Pobladłam, miałam zaszklone oczy i, o zgrozo, złapał mnie katar. Przyłożyłam dłoń do czoła. Bez jaj, eksplodowało ciepłem. Rozchorowałam się.
Udało mi się znaleźć apteczkę w jednej z szafek. Po zmierzeniu temperatury pokazało się trzydzieści osiem stopni. Cyrk pojechał, a jakiś klaun albo małpa mnie zaraziły.
Umyłam twarz, zęby i się przebrałam. Opanował mnie straszny ziąb, ale niestety nie pomyślałam, by wziąć bluzę, czy grubsze spodnie. Jakoś w harmonogramie zapomniałam uwzględnić nieplanowanej choroby.
- Dzień dobry, Lily - rzuciła śpiewnie Rue.
Ta, drwij sobie, drwij, okrutna kobieto.
- Nie żartuj - odparłam, lecz zamiast normalnego głosu wydobył się ze mnie asłuchalny skrzek.
Przyjaciółka zerwała się na równe nogi.
- Boże, co ci jest?
Też bym chciała wiedzieć.
Wzruszyłam ramionami. Pewnie chwycił mnie jakiś wirus, ale wybrał najgorszy z możliwych terminów. Serio na wyjeździe w przyjaciółmi? Gdybym dostała go w swoje ręce, to uszłabym za ostatnią osobę, która nawiedził ze swoimi zarazkami. Zasraniec.
- Nie wiem - powiedziałam z trudem.
Świetnie, gardło też mnie zawiodło. Mówienie bolało, przełykanie śliny także. Jak ja niby będę funkcjonowała?
Rue zdawała się odczytać tok moich myśli.
- Okej, zrobimy tak, poszukamy jakichś tabletek. Spróbujemy postawić cię na nogi, może do popołudnia ci przejdzie, na plaży wygrzejesz się w słońcu i zobaczymy, czy jesteś w stanie jechać do parku z nami, czy nie - zawyrokowała.
Otworzyłam usta, by zaprotestować, ale uciszyła mnie ruchem ręki.
- Zdrowie jest ważniejsze, jak tam zasłabniesz, to dopiero będzie problem. Wiem, że inaczej wybrażałaś sobie wyjazd, jednak musimy wziąć pod uwagę twój stan, a jej kiepski.
Czy się myliła? Nie.
Czy chciałam jej odrąbać łeb za te logiczne wnioski? No pewnie, że tak.
- Nie mów chłopakom, może mi przejdzie - poprosiłam.
Rue pokiwała głową. Przyjaciółka uciekła wykonać poranną toaletę, a gdy wróciła ustaliłam z nią następujący plan. Ona odciągała uwagę chłopaków, żebym nie musiała się odzywać, a ja starałam się nie wychylać. Głupio, że zamierzałam ich okłamać, ale Dean z pewnością odmówiłby, gdyby istniało widmo, że dopadła mnie choroba, plus wolałam ich nie martwić.
Podejrzewałam, że raczej marne szanse, by pozbyć się dolegliwości, ale postanowiłam nie siać defetyzmu i wierzyć, że magicznie ją przepędzę.
- Siema, mordeczki - rzucił James. - Śniadanie na stole.
Przysięgam, czasami nachodziła mnie ochota, by go porwać i uwięzić w swojej kuchni. Wtedy gotowałby mi do końca życia i jadłabym, niczym na królewskim dworze. Dean i Wes siedzieli bez koszulek, a mnie szlag trafiał. Rue odwróciła mi głowę, bym przestała się rozpraszać. Nie przygotowałam się na takie widoki z rana! Totalnie niespodziewane, dzięki czemu kompletnie mnie rozkojarzyły. Już i tak znajdowałam się w opłakanym położeniu.
Zarówno ze względu na uczucia do Deana, jak i na chorobę. Na obydwa nie umiałam nic poradzić, chociaż wmawiałam sobie inaczej.
James przygotował proste dania. Jajecznicę, jajka na miękko, a do tego tosty francuskie. Na blacie leżały trzy rodzaje konfitury, masło, awokado i różne warzywa. Pyszności. A zauważyła, że chłopak kręcił się jeszcze przy kuchni i coś szykował.
- Ale słodko, Jamie, ale nie musisz nam usługiwać. Mogliśmy zjeść zwykłe kanapki i byłoby spoko - zapewnił Wes.
Bluźnierca. Wyciągnęłam ostatki sił z sejfu i walnęłam go w ramię.
- Lily! - krzyknął oburzony.
W sprawach jedzenia nie dowcipkowałam. Posłałam mu niewinne spojrzenie i zabrałam się za spożywanie posiłku.
- Luz, przyzwyczajenie. Zawsze robię śniadania dla siebie i rodziców, więc to nie problem.
No, tego się trzymajmy. A jeżeli Wesley życzył sobie zachować głowę, radziłabym mu milczeć, gdy nic mądrego nie miał do powiedzenia.
Po śniadaniu Dean zabrał głos.
- Zbieramy się? Za dziesięć minut wychodzimy, jest tak gorąco, że makijaż ci spłynie, Rue, więc oszczędźmy czasu i ogarnijcie się z Lily w miarę szybko.
Przyjaciółka powykrzywiała się. Pociągnęła mnie do naszej komnaty tajemnic i wyjęła leki z przegródki apteczki.
Niestety, zastałyśmy tam jedynie paracetamol. Sprawdziłam datę ważności, niby się kwalifikowała. Najwyżej, szybciej spotkam się z drugim światem.
- Wskakuj w strój i idziemy.
Wykonałam polecenie Rue. Po chwili włożyłam kostium i zeszłam do chłopaków z okularami na nosie. Moja twarz nie wyglądała zbyt wyjściowo, zatem przysłaniające szkiełka mi służyły. Dodatkowo przyjaciółka delikatnie mnie pomalowała, bym nie konkurowała z trupem o miano mistrza bladości.
Reszta nie zauważyła mojego średniego stanu, całe szczęście.
Rozłożyliśmy się blisko wody, a promienie słonecznie drażniły skórę. Słowem podsumowania, perfekcja w czystym wydaniu. Zero trosk, czy zmartwień. Pełen relaksik, przynajmniej dla nich, bo sama co rusz wybierałam się w podróż do toalety, żeby odkaszlnąć i pozbyć się kataru.
Bawiłam się przednio. Jak niedźwiedź w zimie zbudzony ze snu.
- Dean, no dawaj! Rozłożymy ich na łopatki - wył Wes, a Foster usilnie go ignorował.
- Nie chcę mi się.
Bzdura. Uwielbiał sport, co roku zgłaszał się do konkursu plażówki par organizowanego przez wakacje w naszym miasteczku. Jedynie w tamtym roku coś mu wypadło, a teraz wydawał się strasznie zirytowany tą propozycją.
- No weź! - marudził dalej Wesley. - Lily, powiedz mu coś!
Cholera, wywołał mnie do tablicy.
Chrzanić i tak źle się czułam. Psułabym zabawę przyjaciołom w parku rozrywki, więc lepiej odpuścić i przynajmniej zachęcić Deana do udziału.
- Zgłoście się, na pewno pójdzie wam super - wtrąciłam, a wszyscy oprócz Ruelle się na mnie gapili.
Co to ja? Rzeźba w muzeum, bo jeśli tak, to niech najpierw uregulują zapłatę za bilet.
- Lily, co ci jest? - spytał Dean, podchodząc bliżej.
- Trochę jestem chora, ale nie przejmujcie się! Wrócę do domku i pójdę spać, a wy bawcie się dziś dobrze.
Dean pokręcił głową i zjechał mnie surowym spojrzeniem. Przeskanował moją sylwetkę i zdjął mi okulary, kiedy zetknął się ze skórą, przeszedł mnie dreszcz. Jego lodowate ręce wywołały ciarki, choć zapewne to ja byłam tak rozgrzana, że z łatwością doprowadził do takiej reakcji.
- Zrobimy tak. Zajmę się Lily, a wy idźcie do parku i na ten turniej z Jamesem - zasugerował, a właściwie zdecydował Foster.
- Nie musisz się...
- Cicho. Nie muszę, ale wolę przypilnować, czy wszystko z tobą dobrze, Lils.
Oblało mnie ciepło, zupełnie inne niż ten rodzaj spowodowany chorobą. To miłe, że obchodziłam go na tyle, by zmienił dla mnie plany i zrezygnował z wycieczki.
I zaraz poczułam się, jak egoistka, gdyż przeze mnie ucieknie mu rozrywką i wypoczynek, po który tu przyjechaliśmy.
- Jesteś pewny, Dean? Jak coś, to ja mogę z nią posiedzieć, a ty zostaniesz z chłopakami - zaproponowała Rue.
Nie chciałam niszczyć zabawy żadnemu z przyjaciół, a Wes i James też przyglądali mi się opiekuńczo.
- Tak, do zobaczenia później!
Ruszyłam z Deanem w drogę powrotną do naszych apartamentów. Chłopak niósł moją wypakowaną plażowymi akcesoriami torebkę. Wyjęłam z niej paczkę chusteczek i smarkałam prawie całą trasę.
- Czemu nic nie mówiłaś rano?
Westchnęłam. Chyba nie sprawiłam mu przykrości, prawda?
- Powiedziałam Rue, no i myślałam, że jakoś mi przejdzie - mruknęłam.
Spaliło to na panewce, bo znalazłyśmy słabe lekarstwa w apteczce.
- Lils, następnym razem powiedz od razu. Pojechałbym do apteki, a ty powinnaś leżeć w łóżku, a nie na plaży - skarcił mnie.
- No wiem, nie chciałam nikogo martwić - odparłam obronnie.
Konwersowanie z nim przysporzyło mi niebagatelny problem, ponieważ każde słowo kończyło się odczuwany bólem w przełyku, gardle, kogo ja oszukiwałam? Rozłożyło mnie porządnie, już nawet nie orientowałam się, co mnie dręczyło. Symptomy wskazywały na anginę i jakiegoś wirusa. Najbardziej przerażały mnie te kłopoty z przełykaniem. Nie chciałam chorować w wakacje.
Boże, ale ze mnie lamus.
- Masz mnie martwić, jestem twoim przyjacielem. Wolę wiedzieć takie rzeczy.
Ech, w tym właśnie tkwił szkopuł. Przyjaźń przestała mi wystarczać, a zwłaszcza po tym, jak prawie się pocałowaliśmy. Przyjaciele nie patrzyli na siebie z takimi iskrami, jak my. Nie panowało między nimi takie napięcie.
Utknęliśmy pomiędzy Scyllą a Charybdą. Sytuacja między Deanem i mną rzuciła w diabły platoniczny wymiar naszej relacji, ale nie wnosiła także nadziei na romantyczny powiew świeżości. Żadne rozwiązanie mnie nie satysfakcjonowało. Z tyłu głowy przeczuwałam, że finalnie rozpadniemy się na kawałki i oboje rozejdziemy się w przeciwnych kierunkach. Chciałam zostać jego dziewczyną. Gdyby znalazł sobie kogoś, nie potrafiłąbym już udawać, że nic mnie nie ruszało. Prawdopodobnie w końcu nas zrujnuję.
- Idź spać, a ja pojadę do apteki, dobra? Jakbyś się źle poczuła to zadzwoń - poinstruował mnie.
Zdobyłam się tylko na potaknięcie i zniknęłam za drzwiami sypialni. Ubrałam luźną koszulkę i spodenki przed kolano. Zakryłam się kołdrą pod sam nos i odleciałam na momencik. Pragnęłam odetchnąć od natrętnych domysłów, jednak życzyłam sobie zbyt wiele.
🏐
DEAN
W aptece farmaceuta polecił mi kilka specyfików. Ograniczał mnie fakt, że nie wiedziałem, co konkretnie dolegało Lily. Wybrałem parę uniwersalnych produktów: przeciw gorączce, kapsułki na ból gardła, witaminy i syrop na kaszel, a do tego coś na katar. Zapłaciłem i szukałem restauracji z domowymi obiadami. Kurde, piętnaście minut drogi, ale powinna zjeść rosół. Tata zawsze go przyrządzał, gdy szwankowało nam zdrowie, więc uznałem, że to dobry pomysł, by wcisnąć go Lily. Na zewnątrz stała tablica z wypisanymi daniami dnia, a w budynku panował ruch. Dobry znak, skoro zebrał się całkiem niezły tłum, prawdopodobnie serwowali dobre żarcie.
- Dzień dobry, można zamówić na wynos? - spytałem staruszki za ladą.
Wyglądała na około sześćdziesiąt lat. Siwe włosy wystawały jej spod czerwonej opaski na głowie. Mocno kontrastowała ona szarym kolorem. Jej wyrazisty makijaż wydawał się nieco przesadny, biorąc pod uwagę upał za oknem. Cóż, co komu w duszy grało.
- Oczywiście, co podać? - spytała z uprzejmym uśmiechem, odzwajemniłem jej gest.
Taki sam błysk w oczu, gdy rozmowa schodziła na kwestie żywieniowe. Pod tym względem przypominała babcię.
- Poproszę rosół i warzywa na parze w sosie pieczarkowym z frytkami. Wszystko razy dwa - odpowiedziałem.
Przyjaciele wedle rozkładu jazdy na dziś mieli wpaść do jakiejś knajpki przy plaży albo w parku rozrywki, zatem wyłączyłem ich z zakupu. Najwyżej będą głodować. Trudno.
- Jasne, za około dwadzieścia minut powinno być gotowe.
- Super, dziękuję pięknie!
Po upływie czasu rzeczywiście kobieta wywołała numer mojego zamówienia. Zapłaciłem i pożegnałem się z nią. Pod domkiem zabrałem zakupy z tyłu i zamknąłem auto. Zajrzałem do pokoju Lily. Zasnęła.
Dobrze, bo na spokojnie mogłem podgrzać zupę i drugie danie. Zapoznałem się z ulotkami do leków i dawkowaniem wskazanym przez aptekarza. Szczegółowo studiowałem ich skład, wolałem dopilnować, czy nie znajdował się w nich składnik, na który miała uczulenie Lily. Wydzieliłem odpowiednie tabletki dla przyjaciółki i położyłem jej na szafce. Zabawnie chrapała i odrobinę śliniła poduszkę.
Uniosłem kąciki ust ku górze, niemal natychmiast zganiłem się. Przyglądałem się jej, jak psychopata.
- Ale mi zimno - mruknęła niemrawo, kiedy zbliżyłem się do wyjścia.
- Przynieść ci bluzę i drugi koc?
Pokiwała entuzjastycznie głową. Skrzywiła się od razu i przymknęła oczy. Zmartwił mnie jej stan. Chwyciłą ją coś poważnego. Sądziłem, że resztę wyjazdu Lily spędzi tutaj, a może trzeba będzie zawieźć ją z powrotem do domu.
- Weź te leki! - rzuciłem, nim opuściłem pomieszczenie.
Wróciłem do samochodu po dodatkowy koc, a z walizki wziąłem bluzę. Zostawiłem je na łóżku Lily. Dziewczyna ekspresowo zarzuciła grubsze ubranie na siebie, a kocem owinęła się, niczym burrito.
Kurde, zjadłbym. Mogłem sobie kupić po drodze.
Wziąłem miski z rosołem z kuchni i zaniosłem je na stolik do salonu. Następnie pojawiłem się w jej sypialni.
- Chodź coś zjeść.
Zanim zaprotestowała wyciągnąłem ją z łóżka. Chwyciła jeszcze koc i podążyła za mną. Złapała łyżkę i leniwie zaczęła konsumpcję rosołu.
- Włącz Wojnę Klonów, prooooszę - wyjęczała chrapliwym tonem.
- Dobra - zgodziłem się niechętnie.
Nie rozumiałem fenomenu tego uniwersum, ale nie krytykowałem go aż tak otwarcie przy Lily, ponieważ ona strasznie je lubiła. Odtworzyłem pierwszy odcinek na telewizorze i zabraliśmy się do jedzenia.
Ona co jakiś czas cicho komentowała rozgrywające się wydarzenia, natomiast ja potajemnie wywracałem oczami. Nudziło mnie, ale postanowiłem nadać jej przywilej. Z okazji choroby będę grzecznie oglądał. Hejterskie uwagi cisnęły mi się na usta, miałem je już na języku, lecz spojrzenie na Lily wracało mi zdrowy rozsądek.
Przyniosłem drugie danie, a Lily wymawiała się, że już się najadła. Miałem to w dupie, bo nie powinna omijać posiłków, nawet jeśli doskwierała jej choroba. Dlatego zagroziłem, że kończymy seans, a wtedy uległa.
Amatorka.
Doświadczenie z niejadkiem, czyli Grace, choć raz się przydało. Siostra często miewała humorki i jedzeniowe fochy, zatem na przestrzeni czasu wypracowałem metody, by im zapobiegać, a w skrajnych wypadkach jakoś z nimi radzić.
Nie rozmawialiśmy dużo. Zauważyłem, że ciężko jej mówić, więc ograniczyliśmy dyskusję. Szkoda, bo uwielbiałem wymieniać się z nią spostrzeżeniami, nawet jeśli czasami prowadziły do sprzeczek. Tym razem wolałem ulżyć jej udręce i jak próbowała mnie zagadywać, to ją uciszałem.
Głowa Lily opadła na moje ramię. Oddychała nierówno, zrzuciłem winę na jej stan. Współczułem jej, widać, że się męczyła. Miałem nadzieję, że przejdzie jej błyskawicznie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że to marzenie ściętej głowy. Poprawiłem włosy dziewczyny, by nie drażniły jej twarzy. Przykryłem ją, żeby nie telepała się z zimna. Mamrotała coś pod nosem, ale ciężko wyłapać konkretne zdania z tego niewyraźnego bełkotu.
Rozpoznałem jedynie swoje imię, a później gdzieś padło zauważ.
Zignorowałem to. Sięgnąłem po książkę, którą zostawiłem tutaj wczoraj wieczorem i otworzyłem na zaznaczonej stronie. Intrygowało mnie zjawisko przedstawione w tej pozycji, mianowicie dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Kilkanaście psychologów i psychiatrów zgłębiało jego specyfikę. Lektura niesamowicie interesująca również pod względem opisu zachowania pacjentów. Ciekawiły mnie procesy, które doprowadziły do takiej kondycji mózgu. U jednej z wymienionych kobiet zanotowano rozszczepienie na dwadzieścia dwie osobowości. Niewiarygodne, a jednak prawdziwe. Poszczególne osoby zachowały anonimowość, ale zdarzali się również tacy, których dane ujawniono. Pojawiali się we fragmentach z konferencji naukowych i urywków z wywiadów, jakie z nimi przeprowadzono.
Co kilka stron sprawdzałem, czy Lily się nie pogarszało, ale chyba nie. Spadła na moje kolana i wygodnie się na nich ułożyła, a sama zwinęła się w kulkę. Zatem kontynuowałam czytanie w nieco mnie dogodniej pozie, ale cóż, chociaż Lily spokojnie odpoczywała. Aktualnie to stanowiło dla mnie priorytet.
Pogłaskałem ją po policzku, odgarniając jej włosy znad warg. Wzrok ryzykowanie ześlizgnął się na jej usta i zatrzymał się tam zdecydowanie na zbyt długo, bo poczułem dziwne ukłucie w okolicy żeber. Zbeształem się i skupiłem na tekście książki, ale nie sprostałem zlekceważeniu tego, że dziewczyna obok mnie zaczynała znaczyć więcej niż zwykła przyjaciółka.
Wcale, a wcale mnie to nie napawało optymizmem.
Tylko przerażeniem. Co niby miałbym począć, gdyby odeszła?
Pamiętałem radę ojca, by się nie zakochiwać. Między innymi ona sprawiała, że inwestowałem niemały wysiłek w przyjaźnie. Wierzyłem, że Wes, Rue, James i Lily byli permanentnie wpisani w kod mojego życia.
Liczyłem na uniknięcie rozczarowania na tym polu. Wolałbym, by czas zweryfikował inny aspekt niż nasza relacja bądź przynajmniej rozpatrzył nas przypadek łaskawie.
🏐
#NSP_watt
Tiktok i Twitter: hematyt_
Instagram: hematyt_books
Hejka! Koniecznie podzielcie się opinią w komentarzach, zdradzę wam, że zostało już bardzo niedużo do przełomowej chwili w relacji Lily i Deana.
Buziaki 🖤
Julka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro