𝟒. Zatańczysz ze mną?
DEAN
🏐
Rozpętała się ogromna burza. Niebo wciąż przecinały błyskawice i horrendalnie jazgotliwe grzmoty. Wyglądało niepokojąco, ale niesamowicie jednocześnie. Odcienie fioletu, różu, bieli, a niekiedy i czerwieni tworzyły przeróżne konstelacje. Niebezpieczne i groźne. Wzrósł licznik decybeli, a w kolejnej sekundzie strzeliło. Rozległ się huk. Atmosfera na zewnątrz napawała mnie spokojem. Wydreneowała ze mnie negatywne emocje. Wreszcie poczułem coś więcej niż gniew, czy złość. Równowagę, ale to efemeryczny moment.
Trwał raptem pół minuty, a poprzedni stan zalał mnie na nowo.
Drzwi mojego pokoju się uchyliły, a następnie czupryna Grace pojawiła się w zasięgu wzroku. Dziewczynka płakała i ściskała pluszowego delfina w ręce.
— Wskakuj.
Siostrze wystarczyło jedno zaproszenie. Umościła się wygodnie, niemal spychając mnie z łóżka. Mała menda.
— Boję się — przyznała dziewczynka, patrząc za okno.
Wstałem, by zasunąć rolety. Przykryłem ją dodatkowym kocem i położyłem obok. Grace ułożyła głowę na moim torsie i objęła mnie łapskami. Wczepiła się jak wstrętna pijawka.
— Nie bój się. W domu jesteś bezpieczna. A to pewnie za niedługo się skończy, będzie dobrze, zobaczysz — pocieszyłem ją.
— Nie podoba mi się to.
W duchu się zaśmiałem. Na szczęście boskie nie dałem tego po sobie poznać, bo wtedy ta smarkula jeszcze strzeliłaby focha.
— Śpij, Grace.
Westchnęła zmordowana i wsunęła ręce pod kołdrę.
— Dobranoc, braciszku.
— Śpij dobrze — mruknąłem.
O poranku Grace ciągnie mnie za koszulkę. Odepchnąłem jej niesforne palce i rzuciłem się z powrotem na poduszkę.
— Auć, debilu! — ryknęła, gdy położyłem się na jej ramieniu.
Co za okropne stworzenie. Nie dość, że pozwoliłem jej łaskawie spać ze mną, to jeszcze wszędzie rozpychała. Ledwo trzymałem się na powierzchni, bo siostra machała łapami, a dodatkowo burczała przez sen.
— No to gdzie się pchasz? To nie twoja połowa.
— Mi się należy większa połowa! — odparła hardo.
No, jasne. Chrzanić zasady matematyki.
— Nie istnieje większa połowa, Grace. Są zawsze identyczne — pouczyłem ją, żeby nie plotła farmazonów.
— Więc od teraz istnieje — odparła ze słodkim uśmiechem.
Okej, w takim razie musiałem opuścić ten pokój zanim stężenie głupot przekroczy to dopuszczalne przez mój mózg.
Wstałem z łóżka, zerknąłem na zegar. Boże, dopiero po siódmej. Ta kreatura obudziła mnie skoro świt w pierwszy dzień wakacji. Niewybaczalne.
— Jestem głodna, Dean — rzuciła.
No i plan spalił na panewce. Dziecko głodne, dziecko jeszcze bardziej irytujące. A w przypadku Grace lepiej nie podkręcać współczynnika wkurzania.
— A co ja mam do tego?
— Zrobisz mi śniadanie. Proste.
Parsknąłem.
— Oczywiście, jeszcze jakieś życzenia, wasza wysokość? — Skłoniłem się nisko i zdjąłem z niej kołdrę.
Spadła na dywan, a dziewczynka emanowała zbulwersowaniem.
— NIE RÓB MI TAK, GŁUPOLU!
— Spadaj się ubrać, to pomyślę o nakarmieniu cię.
Zachichotała cicho. Udawałem, że ją gonię i zapędziłem do jej sypialni, żeby przebrała się z piżamy.
Zszedłem do kuchni i ten dzień przywitało standardowe darcie mordy rodziców. Nie obchodziło mnie, czy matka za głośno oddychała, czy ojciec specjalnie mieszał kawę zbyt hałaśliwe. Nigdy nie trzeba im sensownego powodu, wystarczył byle jaki, ważne, by wszcząć awanturę i wyrzucać sobie nawzajem brudy.
— Nawet nie zauważyłaś, że wczoraj Grace płakała.
— A ty, że Dean wrócił późno.
— Poinformował mnie. Zawsze to robi, żebym się nie martwił. Niektórzy mają w to w zwyczaju, zamiast znikać na pół roku. Albo zostawić karteczki o kochankach.
— Przesadzasz!
Dobra, już schrzanili mi humor. Nieźle, zajęło im to tylko jakieś pięć minut. Niedługo tak się w tym dokształcą, że ich rekord będzie w sekundach.
— Możecie się oboje zamknąć? Super, dzięki. Ograniczcie swoje kłótnie to sypialni. Grace to przeżywa i myśli, że to przez nią. A to twoja wina — zwróciłem się bezpośrednio do matki. — Więc przestań wychodzić z pretensjami do taty.
Gówno mnie interesowało, które z nich uderzyło pierwsze. Dynamika panującą w domu wyglądała, jak wyglądała z winy matki. Nie obarczałem tym ojca. On naprawdę dokładał mnóstwa wysiłku, by związać to do kupy. Jednak pewnych rzeczy nie przeskoczysz, nieważne jaki pułap skoku osiągniesz.
Zawsze znajdzie się bodziec, dzięki któremu koncertowo zejdziesz na ziemię. W dość bolesny sposób.
— To nie tak. — Matka się mitygowała.
Jakby cokolwiek z jej słów, naprawiło jej czyn. Szukała rozgrzeszenia, pokutowała, ale nie dostała go ode mnie, a tym bardziej od ojca. Siostra też zaczynała nią gardzić, bo zobaczyła jak ostatnio całowała kogoś innego niż tata.
Od razu przybiegła mi o tym powiedzieć, a ja poprosiłem, by zachowała to zdarzenie w sekrecie przed ojcem. Nacierpiał się wystarczająco, ale pomijając ciągłe zapalczywe sprzeczki była dobrą matką. Kochała nas i dbała, wyłączając w to momenty, gdy jej romanse skradały jej uwagę.
A matka dostrzegła, że Grace zdawała sobie sprawę z jej niewierności. Przestała miło się do niej odnosić. Wrednie komentowała jej ubiór i zachowanie, żeby wzbudzić w małej poczucie winy.
Odseparowałem ją od matki. Starałam się spędzać z nią jak najwięcej czasu, nawet zabierałem ją do znajomych. Nikomu nie przeszkadzała, a gdy nie mogłem się nią zajmować, podrzucałem ją Lydii. Dorabiała jako opiekunka, siostra ją znała, ja również przez co ufałem, że Grace nic się nie stanie.
— Mam to gdzieś.
Kłamstwo. Drażniła mnie jej obecność. Przeszkadzała mi. Panoszyła się na terenie ojca, wróciła z podkulonym ogonem, a teraz uznała, że zagrzała tu miejsce na tyle, by powtórzyć swój wyskok sprzed siedmiu lat.
Błąd. Już nie byłem jedenastolatkiem, a Grace trzylatką. Ojciec nie kierowałby się naszym dobrem, bo bym mu nie pozwolił. Kazałbym mu pomyśleć o sobie. Raz zachować się egoistycznie.
Matka postępowała tak notorycznie, czemu rola nie miałaby się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni chociaż raz.
— Dean — skarcił mnie tato. — Grzeczniej.
— Jasne, będę aniołkiem. Mam to po mamusi.
Wbiłem jej szpileczkę. Matka spiorunowała mnie wzrokiem.
Możesz mi naskoczyć.
Podziwiałem to z jakim respektem traktował matkę. Ja bym tak nie potrafił. Już dawno byłbym po rozwodzie i zajmował się swoimi dzieciakami sam. Nic na świecie, by mnie nie skłoniło do wybaczenia takiego świństwa.
Za zbezczeszczenie małżeństwa.
Brzydziła mnie zdrada. Nieważne między kim i w jakim stopniu. Cholernie mnie odpychała. Gdyby moi przyjaciele się jej dopuścili, to przestaliby nimi być.
— NA BOMBĘ!
Grace wspięła się na wyspę i rzuciła mi na plecy. Ona borykała się z ADHD. Na sto procent. Inaczej nie wyjaśniłby tego, z jakim zapałem i żywotnością uprzykrzała mi egzystowanie.
— Czy ty jesteś normalna?
Pytanie zawisło w próżni. Naturalnie, że nie. W tej rodzinie nikt nie chorował na takie schorzenie. Więc od reguły nie było wyjątku. A nie, przecież ja stanowiłem przykład wzorcowego brata.
— Tak! Co jemy? — szepnęła mi do ucha. Prawie mnie udusiła, gdy obejmowała mnie rękami wokół szyi.
Boa dusiciel nawet z nią nie konkurował. Przegrałby od razu.
— Złaź ze mnie, bo nic nie dostaniesz.
Dziewczynka prychnęła i zajęła miejsca na krześle. Ale zerwała się z niego, by nasypać do kubka kawy i kakao. Ona chyba zamiast tyłka odziedziczyła motor.
Wyjąłem jajka i potrzebne składniki do omletu. Przygotowałem kilka, by rodzice też się poczęstowali. Grace porozdzielała owoce na miseczki, wyciągnęła konfitury i masło orzechowe wraz z czekoladą. Nie znosiłem gotować, ale nauczyłem się podstaw, by ogarniać żarcie dla siebie i siostry.
Grace podała mi napoje i zalałem je gorąca wodą, a jej mlekiem.
— Dziękuję, Dean. Smacznego!
— Smacznego, wstrętna zmoro.
Obruszyła się rozkosznie. Wydęła usta i obejrzała mnie surowym spojrzeniem, a raczej jego karykaturą.
— No chyba ty!
♟️
Wieczorem wstąpiłem po Lily i Rue. Reszta czekała na nas w klubie, ale te dwie jak zwykle guzdrały się w tempie godnym żółwi. Bądź leniwców. Zatrąbiłem zniecierpliwiony, a po piętnastu minutach dziewczyny nareszcie wysiadły. Obie prezentowały się ślicznie. Ruelle zakręciła włosy, a Lily uplotła swoje w luźnego warkocza. Przyjaciółki założyły identyczne sukienki. Wrzosowe z wycięciem w trójkąt z boku.
— I jak? — zaczepiła mnie Rue, zapinając pas.
— W granicach tolerancji.
— Dupek! — burknęła zirytowana i ostentacyjnie odwróciła się ku szybie.
Przynajmniej się zamknie. Zawsze szukałem pozytywów. Żart, nigdy, ale tym razem udało mi się zmusić Ruelle do milczenia. Prawdziwe błogosławieństwo!
Lily obserwowała mnie w lusterku. Pomalowała się mocniej niż zazwyczaj. Naturalność jej pasowała. Wtedy podkreślała oczy przyjaciółki. Właściwie ten kolor przypominał mieszankę butelkowej zieleni z domieszką rtęci.
— No, wysiadka, bo zamykam — mruknąłem, gdy dziewczyny poprawiały makijaż w lusterku.
— Prawdziwy dżentelmen otwiera drzwi — rzuciła Ruelle, a Lily pacnęła ją w ramię.
— Więc niech twój dżentelmen cię wyciąga z zamkniętego auta.
Wystawiła mi język. Typowe. Totalnie zaczepna z niej małpa, ale trafił swój na swego. W życiu pyskowałem już tyle razy, że powinienem udzielać korepetycji.
— Och, dajcie spokój. Idziemy się bawić! — zawołała Lily ugodowo.
Pociągnęła nas za ręce do klubu. Zostałem chamsko przegłosowany i finał tej porażki znajdował się na imprezie karaoke. Karygodne. To urągało mojej godności.
— Za jakie grzechy.
— Przestań marudzić, Foster! Nie psuj mi pierwszego dnia wolności! — zawołała przyjaciółka i złapała mnie pod ramię.
Ruelle uśmiechnęła się dziwacznie, co wyłapałem kątem oka.
— Oby nie ostatni, imprezowiczko.
— Pysk. Moi rodzice są dziś w domu, więc postaram się bez przypałów.
— Jak uprzejmie z twojej strony — rzuciłem wręcz oczarowany jej wspaniałomyślnością.
— Ryj.
— Ooo, chłopaki tam są! — Wskazała na stolik w pobliżu sceny.
Słodko. Niewyobrażalnie wyraźnie usłyszymy fałszowanie uczestników zabawy.
Dokładnie o tym marzyłem.
— Zamówiłem wam jakieś kolorowe drinki. Bezalkoholowe, bo gnój przy barze nie nabrał się na mój dowód. A tobie piwo, Dean — oznajmił James.
Polowałem głową. Usiadłem obok niego i Wesa. A Lily zajęła z Rue kanapę naprzeciwko. Studiowałem zachowanie najlepszej przyjaciółki. Dość dogłębnie. Aktualnie znów przybrała niecodzienną pozę. Nie rozluźniła się do końca, wydawała się spięta. Świadczyły o tym jej brwi, lekko marszczące się, co jakiś czas. Jej uśmiech też alarmował czerwoną lampkę w głowie. Niezbyt szeroki, taki zachowawczy i fałszywy. Obiecałem sobie, że jutro podejmę z nią ten temat.
Odwlekałem go. Ruelle niczego mi nie zdradziła, więc dowiem się na własną rękę. Ponura Lily, nieudolnie maskowała swój humor. Już w samochodzie nie podobała mi się jej cisza. Ona zawsze paplała jak najęta. A przestała się odzywać. Rzucała tylko lakoniczne wtrącenia.
To nie w jej stylu.
— Kto pierwszy? — spytał Asher.
Główny oskarżony w pozwie Dean przeciwko idioci bez gustu. Bez dwóch zdań zwyciężę ten proces, bo te bezguścia zostaną pozbawione prawa głosu w sprawie spędzania wolnego czasu.
— My! — krzyknęła Rue z Lily.
Dziewczyny zignorowały niepocieszone westchnienie Asha. Powędrowały na scenę. Zaczęła lecieć melodia nieznanej mi piosenki.
— All the single ladies, Now put your hands up, Up in the club, we just broke up. I'm doing my own little thing. — Rue niebywale wczuła się w tekst, co nieco przeraziło Wesa, bo aż pobladł.
Parsknąłem szyderczym śmiechem. Wypełniłem obowiązek, by go jeszcze podkręcić.
— A może to wstęp do utworu pod tytułem, zrywam z tobą Wesley.
Przyjaciel zzieleniał na twarzy. Ash trzępnął mnie w ramię. Nawet nie zauważyłem, kiedy się przesiadł.
— Przestań, Dean. A ty wyluzuj, debilu, bo łykasz jak pelikan. Rue nie jest taka wredna. Chyba — dodał z cwanym uśmiechem.
W nielicznych momentach się dogadywalismy bez burzliwych rozmów. To jeden z nich. Następny pewnie w kolejnej reinkarnacji.
— Pewnie dlatego Rue pytała ostatnio o wymarzony typ Fostera. Przykro mi stary — włączył się James.
W dręczeniu siebie wzajemnie przeszliśmy na zawodowstwo.
— Gnoje — fuknął Wes.
— Luz, Rue nie jest w moim typie — zaśmiałam się.
— Nienawidzę was.
— Cause if you liked it then you should have put a ring on it, If you liked it then you shoulda put a ring on it*
Nadeszła kolej Lily. Przestałem dokuczać przyjacielowi, oddałem wartę chłopakom. Skupiłem na niej swoją niepodzielną uwagę. Fałszowała jak cholera. Kocia muzyka przy niej to dzieło, co najmniej, Chopina. Mimo wszystko emanowała tak przyjazną i radosną energią, że dźwięk, o ironio, się nie liczył.
Ukłoniły się teatralnie. Dostrzegłem znajomych z naszej szkoły. Lydię, Kierana i Brynn w rogu sali, a także Alexa, jego dziewczynę, tego cymbała Templesa i jeszcze parę osób przy ich boksie.
Szczerze, trochę mnie ukuł ten widok. Wakacje witaliśmy w swoim towarzystwie. Wszystkie, aż dotąd. Od dwóch lat łamaliśmy tę tradycję. Gdyby Melody nas nie skłóciła, dalej byśmy się przyjaźnili. Zapewne siedzielibyśmy ogromną grupką. A tak to rozbiliśmy się na dwie.
Chciałem jakoś zapracować na jego przyjaźń. Odzyskać, co straciłem przez tę Hale, ale Alex mnie do siebie nie dopuszczał. Niechętnie przebywał ze mną w tym samym pomieszczeniu. Chyba, pewne relacje się rozwalają, a inne trwają.
Choć żałowałem, naprawdę żałowałem, że to tak się sfinalizowało. Głupia nadzieja tliła się głęboko we mnie. Patrzyła w przyszłość w wizją, że znów znajdziemy się na skrzyżowaniu i skręcimy we wspólnym kierunku.
— Dean, twoja kolej!
Haha, komiczne.
Nie.
— W twoich snach. Mówiłem, że nie zamierzam śpiewać.
— No weź, nie bądź nudziarzem! — przekonywała Lily. Nie traciła rezonu. Z zapałem bredziła o udziale.
Po moim trupie.
— N-I-E. Chcesz, żebym ci to przeliterował po hiszpańsku, włosku bądź chińsku? — spytałem ironicznie.
— Jeszcze zaśpiewasz na tej scenie. Zobaczysz — zagroziła.
Pobiegły z Ruelle do toalety. Dlaczego zawsze chodziły we dwójkę? Bały się ataku trolla jak w Harrym Potterze? Błagam, on by się nawet tu nie zmieścił. A poza tym to mugolki. Nie pokonałby go nawet prostym zaklęciem.
Choć one we dwie dawały energię Freda i George'a. Tak samo psotliwe i nieobliczalne. Gdyby kiedyś oznajmiły, że wzięły ślub w Vegas z randomowymi ludźmi? Brak zaskoczenia. Gdyby wymyśliły jakieś idiotyczne święto robienia maseczek, a później wnioskowały o dodanie go do oficjalnych świąt państwowych? Również bym się nie zdziwił.
Przyjaciółki wróciły z barwnymi napojami. Unosiła się z nich chemiczna woń. Założyłbym się, że podobnie smakowały. Zastanawiało mnie to, jakim cudem tak bardzo lekceważyły zdrowie dla paru sekund pozornie smacznego drinka.
Ohyda. Przecież to nawet pachniało jak środki czystości. Może wychodził ze mnie hipokryta, bo zdarzało mi się jeść taki badziew. Ale to już przesada. Te neonowe warstwy w szklance serio mnie odstraszały. Zapalały też żarówkę z krzykliwym napisem: nie ma mowy. Wolałbym uniknąć rozkładu żołądka w wieku prawie osiemnastu lat.
— Cześć, Dean — przywitała się miło Lyds.
— Allen, uznałam, że to byłoby chamskie, gdybyś dowiedziała się we wrześniu. Zgłosiłam już swoją kandydaturę na przewodniczącą szkoły — oświadczyła złośliwe się uśmiechając.
Lily zatrybiła. Dezaprobata i kpina wymalowały się na jej twarzy. Moja krew.
— A sobie zgłaszaj, startuj. To wolny kraj, słoneczko. Przypomnę ci tylko, że od trzech lat jestem na tym stanowisku. Pokonałam lepszych niż ty. Nie łudź się, że stanowisz dla mnie faktyczne zagrożenie.
— Uważaj, Allen. Ci, którzy mają ego w kosmosie, boleśnie upadają.
— Więc przygotuj sobie stertę poduszek i chusteczki. Przydadzą ci się — odparła Lily z pretensjonalną troską.
— Jak chcesz. Tylko zapowiadam ci, żebyś zaczęła zbierać swoje rzeczy, bo długo nie zabawisz w auli samorządu. Obiecuję, że pójdziesz na dno, Lilianno — zarzekała się.
Parsknąłem śmiechem. Co roku ta sama gadka szmatka. Próbowali przestraszyć Lils, by wycofała się z wyścigu o stołek. Nigdy im się nie powiodło. Przyjaciółka prowadziła kampanię z głową. Wizerunkowo i merytorycznie. Wspieraliśmy ją, ale miała swój sztab, z którym pracowała na rzecz szkoły. Dzięki nim imprezy przewidywały wystrój i rozrywkę dla nastolatków, a nie starych dziadków.
— Nie myl mnie ze sobą, Lydio. Dla mnie liczy się tylko szczyt, ale jak już dyrektor ogłosi mnie znów przewodniczącą, to nawet ci pomacham z mównicy.
— Zobaczymy.
— Zjeżdżaj, Lydia. Nie masz szans z Lily, to na marginesie, a po drugiej zasłaniasz mi scenę.
Lily spojrzała na mnie wdzięcznie. Wiedziałam, że odparłaby dalszą ofensywę dziewczyny, ale po co to przedłużać? Skłaniałem się, żebyśmy cieszyli się wieczorem zamiast słownymi utarczkami z moją eks.
Warknęła w odpowiedzi, ale przez jad żmii nie dotarło do mnie, co konkretnie. Wobec tego miałem w to wyrąbane.
— Wszystko dobrze? — spytałem później, kiedy siedzieliśmy sami z Lily, a tamte matołki świrowały na parkiecie.
— Jasne. Nie boję się rywalizacji. Jestem najlepsza do tej roboty. Dyrektor Prince to wie, ja to wiem. Wszyscy to wiedzą. Te wybory stanowią formalność — stwierdziła pewnie.
Uwielbiałem w niej to, że nawet nieprzyjemne konfrontacje nie odbierały jej hartu ducha. Nadal walecznie dążyła do celu.
— Zatańczysz ze mną? — spytała.
Zanim odmówiłem, już wyciągnęła mnie na parkiet. Nieopodal sceny. Nasze ciała znajdowały się stanowczo zbyt blisko. Do moich nozdrzy wdarła się woń jej perfum. Słodki zapach z cytrusową nutą. Idealnie obrazował właścicielkę.
Przyjazna i miła, dopóki nie nacisnąłeś jej na odcisk. Wtedy podobnie jak cytrynę, rozgniatała przeciwnika na łopatki. Bezwzględnie.
Obróciłem ją, ale potknęła się o własne nogi. Wpadła prosto na mój tors, opierając się o niego rękami. Zadarła głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
Lily spoglądała na mnie z zawstydzeniem? Nie zidentyfikowałem tej intensywności w jej wzroku.
Zorientowałem się, że jej oczy były hipnotyzujące.
Nie zauważyłem tego wcześniej.
🏐
#NSP_watt
Tiktok i Twitter(X): hematyt_
Instagram: hematyt_books
Hejka! Koniecznie dajcie znać, co sądzicie, a my już niedługo zaczynamy tu prawdziwą zabawę!
Buziaki 🖤
Julka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro