Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟐. Kocham cię.

LILY

🎨

To chyba niedobrze, że tak strasznie kręciło mi się w głowie. James i Rue włączyli jakąś piosenkę Lady Gagi, a ja chciałam zatańczyć! Wstałam i troszkę się zachwiałam. Może piwo i jakieś mieszanki Ashera to jednak kiepski pomysł?

Pieprzyć to, przynajmniej świetnie się bawiłam!

- Dean, zatańcz ze mną! - wołałam do przyjaciela, który siedział oparty o pień drzewa.

- Lily, nie przegięłaś trochę?

Foster wskazał na puste butelki, z czego cztery z nich opróżniłam sama. To wszystko przez Asha! Gdyby nie zachęcał, to bym nie wypiła.

- Przecież ty... - Chwila zawahania, bo zapomniałam, co chciałam powiedzieć. A, tak! Już mam! - Też pijesz.

Chłopak zakreślił palcem punkt na etykiecie. Zero procent.

Aha.

- Bezalkoholowe. Jestem samochodem, nie jestem idiotą - odparł, patrząc na mnie z politowaniem.

Wystawiłam mu język i potknęłam o własne stopy, ale udało mi się odzyskać równowagę.

- No, nie wiem, Dean. Na twoim miejscu uważałabym z takimi założeniami - wtrąciła się Rue. - Wszechświat lubi udowadniać, że się mylisz.

- Japa, Sanders.

Wybuchnęłam śmiechem.

- No, weeeź, będzie fajnie - przekonywałam, uwieszając się jego szyi.

On tak ładnie pachniał. Trochę miętą zmieszaną z zapachem lasu.

- Nie, złaź ze mnie.

Odepchnął mnie od siebie, lekkim ruchem, ale coś poszło nie po mojej myśli, bo wylądowałam na ziemi.

- Nic mi nie jest! - Uniosłam kciuk ku górze, a Dean się nade mną pochylił.

- Sznurówki, Lily. Sznurówki.

Złapałam za ich końce, ale moja precyzja dziś słabo sobie radziła, przez co przerosło mnie to zadanie.

- Na litość boską, Allen.

Przyjaciel burknął coś pod nosem o niezdolnych do życia nastolatkach i zawiązał moje buty.

- Dziękuję, wciąż nie zatańczysz? - spytałam, patrząc na niego z uśmiechem.

- Nie.

- Dawaj, Lils. - Asher wyciągnął do mnie rękę, więc ją złapałam, a Rue z Wesem kołysali się w rytm muzyki.

Dean wrócił na swoje miejsce pod drzewem i wyjął telefon. Musieliśmy trochę ściszyć głośnik, żeby nikt nas nie znalazł. Szczególnie znajomi. Chcieliśmy pobawić się tylko w naszym gronie.

Już praktycznie czułam smak wakacji na języku, cóż, był zabarwiony goryczą, ale to pewnie wina procentowych trunków.

Asher okręcił mnie wokół własnej osi. I trochę zawirowało mi w głowie. Nie przejęłam się tym jednak, po prostu bawiłam się z przyjacielem. Podczas, gdy Rue z Wesem się migdalili. Zazdrościłam jej.

Też bym tak chciała z Deanem. Boże, byłam taka żenująca. On nawet na mnie nie pa...

Patrzył na mnie. Inaczej niż normalnie, czy coś sobie uroiłam?

- I want your love and I want your revenge! - wykrzyczałam, słysząc jedną z bardziej ikonicznych piosenek.

- Allen, przestań fałszować, moje uszy tego nie wytrzymają - wypiszczał Jamie.

Zaczęłam się jeszcze głośniej drzeć i podeszłam bliżej przyjaciela.

- Nie znoszę cię.

- Też cię kocham!

James wystawił mi środkowy palec.

- Nie bądź niemiły!

Później przestałam ogarniać rzeczywistość i w mojej głowie powstał jakiś dziwny kocioł. Sądziłam, że przestanę myśleć o Deanie, ale jakimś cudem stanowił podstawę tych niedających spokoju przemyśleń.

- Będę rzygać.

W następnej chwili pochyliłam się nad śmietnikiem i zwróciłam zawartość żołądka.
Nigdy więcej.

- Przynieś jej wody, Ruelle.

- Tu nie ma wody, stary. Została tylko butelka Heinekena.

- Uuu, ja bym się napiła! - wtrąciłam się, ale szybko pożałowałam tego dynamicznego poderwania. - Jednak nie.

Ponownie zwymiotowałam.

Dean przytrzymał mi włosy, a mnie przeszedł dreszcz. Nie lubiłam, gdy mnie tak niespodziewanie dotykał. Nie mogłam się przygotować, a teraz naprawdę ubolewałam nad tym, że poluzowałam sobie z alkoholem, którego nie wolno mi pić.

Boże, oby mnie nie zamknęli za to do więzienia! Przecież picie przed dwudziestym pierwszym rokiem życia było nielegalne!

A poza tym rodzice mnie zatłuką.

- Dobra, to chyba koniec na dzisiaj?

- Wy się zbierzcie do kupy, a ja odwiozę Lily do domu, jej już wystarczy - poinformował Dean.

- Pojadę z tobą, żeby nie napaskudziła na siedzeniach.

Idź sobie, Rue! Kocham cię, ale będę sama z Deanem. Akysz!

- Okej.

Ech, wiedziałam. Życie byłoby za pięknie.

Odsunęłam się od kosza i ruszyłam przed siebie. Po dwóch krokach moja stabilność wyszła na baaaardzo długi spacer, bo nie zdołałam się na nich utrzymać.

Bliskie spotkanie z chodnikiem wydawało się nieuniknione.

Znów błąd. Poczułam ciepłe dłonie pod kolanami, a następnie dryfowałam w powietrzu. Dean mnie niósł. Zarzuciłam ręce na jego szyję i oparłam głowę o jego ramię.

- Jesteś najlepszym przyjacielem.

- Hej, a ja?

- Nie masz do mnie podjazdu, Rue. Powinnaś już to wiedzieć - odezwał się chłopak, a jego głos był łagodny i cichy.

A mnie strasznie chciało się spać, ale starałam się nie odlecieć. Niewiadomo, kiedy aż tak bym się do niego zbliżyła.

Zapewne nigdy, bo tylko się przyjaźniliśmy. Lecz w jego ramionach czułam się cholernie na miejscu i najchętniej bym się z nich nie ruszała.

Przyjaciel ułożył mnie na siedzeniu i nagle się odezwał.

- Rue, lepiej ogarnij resztę. Jesteś w najlepszym stanie. Jak przyjadę to odwiozę też was, już w sumie późno. A jutro mamy siłownię.

- Przecież oni tam zdechną.

- Z chęcią to obejrzę.

- Jak Wes coś odwali, to nagrywaj.

- Masz to jak w banku.

Ruelle podziękowała Deanowi, uprzednio zapięła mi pasy. Usiłowałam dokonać tego sama, ale nie trafiałam. Więc odpuściłam.

- Co ją tak wzięło? Zwykle w ogóle nie pije, tylko tamci alkoholicy się nawalają.

- Nie mam pojęcia, Dean. Chyba po prostu trochę przesadziła. To nic takiego.

Czy on się o mnie troszczył?

- Uważam inaczej. Ostatnio jakoś dziwnie się zachowuje, ale nie umiem wybadać czemu.

- Porozmawiam z nią - obiecała przyjaciółka i zamknęła drzwi od mojej strony.

- Dzięki, Sanders.

- Do usług, Foster.

Przez drogę panował irytujący bezgłos. Poczułam się nieswojo. Z jednej strony rozpierała mnie energia, aczkolwiek w żyłach krążyło też zmęczenie.

- Nie odlatuj, Lily. Okej?

- Mhmm.

Odleciałam.

Na chwilkę przysnęłam, bo Dean niósł mnie do domu. Postanowiłam udawać, bym przypadkiem sama nie musiała fatygować nóg.

- Dean, co się stało? - moja mama nas przyłapała.

Gównianie. Miałam przerąbane.

Przekroczyłam godzinę policyjną, bo szkoła jeszcze trwała. A mrok na zewnątrz sugerował mega późną porę. Nie upiłam się na tyle, by urwał mi się film, ale w takim stopniu, żebym uświadomiła sobie w jak ogromne bagno wdepnęłam.

- Nic takiego, bardzo przepraszam, ale uczyliśmy się na zaliczenie z matmy i trochę się zasiedzieliśmy.

Krył mnie.

- Niezła próba, chłopcze.

O nie. Tata wcześniej wrócił.

- Naprawdę, bardzo mi przykro, obiecuję, że następnym razem to się nie powtórzy.

- Dean, jesteś lojalnym przyjacielem, ale z Lily już zdaliście wszystkie przedmioty, a poza tym wysłała nam SMS, że tutaj będzie cytat: strasznie się schlałam, sorki.

- Oczywiście, pomijając błędy ortograficzne - uzupełniła mama.

- Och. Cóż, ja... Lily...

- Nie kłopocz się. Dziękujemy, że ją przyprowadziłeś, dobrze, że chociaż ty masz głowę na karku.

- Jasne.

Och, błagam. Deanowi samemu zdarzało się wypić, ale nigdy nie więcej niż nieznaczna ilość alkoholu.

- Zaniesiesz ją na górę?

- Pewnie.

Przyjaciel sprawnie pokonał schody i wszedł do mojego pokoju. Ułożył mnie na łóżku, zdejmując mi trampki oraz związał mi włosy w kucyka.

- Śpij dobrze, imprezowiczko - rzucił nieco rozbawionym tonem.

- Yhym.

Miękkość poduszki niemal natychmiast mnie przyciągnęła. Weszłyśmy w korelację na zasadzie magnesu z przeciwnymi biegunami. Nic nas nie mogło rozdzielić.

Przebudziłam się koło czwartej w nocy. Boże, moja buzia to zasrana Sahara! Tak okropnie chciało mi się pić, że pochłonęłam pół butelki wody i prawie w ogóle nie pomogło. W moim przełyku rozpętało się piekło, a Lucyfer osobiście dźgał mnie rozżarzonymi węgielkami.

Chwyciłam za telefon, żeby podziękować Deanowi. Klawiatura rozmazywała mi się przed oczami, więc nacisnęłam mikrofon i zaczęłam swój wywód.

- Hej, Dean. Dzięki, że zniosłeś mnie do pokoju i że trzymałeś mi włosy i że wziąłeś mnie na ręce, bo nie dałam rady iść. I w ogóle za pomoc. Jesteś cudowny. Kocham cię.

Puściłam przycisk i głosówka się wysłała, a ja poszłam dalej spać.

🖌

Po południu, kiedy już głowa współpracowała z grawitacją, starałam się przełknąć wstyd i zejść na dół. Czułam się całkiem spoko, bo mama przyniosła mi tabletki i mnóstwo wody, a sen też pozytywnie zadziałał.

Psia mać, że też to musiała być sobota. Zarówno mama jak i tata nie pracowali.

Świetnie, kto wybrał piątek na najlepszy dzień na imprezę w parku?

Oczywiście, że Lily.

Kto teraz miał przewalone?

Naturalnie, że Lily.

Kto zaczął żałować tego wypadu?

Na pewno nie Lily, bo to jeden z lepszych wieczorów, jakie ostatnio miałam.

- Oooo, kto to raczył wstać?

Zaczynamy.

- Lilianno Marianne Allen!

No to przegwizdane po całości.

- Czeeeść, moi najdrożsi rodzice - rzuciłam z niesamowicie uprzejmym uśmiechem. - Możecie nie krzyczeć?

- Nawet się nie waż. Masz poważne kłopoty, młoda damo.

Tata obdarzał mnie tylko takim wspaniałym określeniem, kiedy chciał wzbudzić poczucie winy.

Misja zakończona sukcesem, staruszku.

- Lily, co ci strzeliło do głowy! Masz siedemnaście lat! Co to w ogóle za niedorzeczny pomysł, żeby sięgać po alkohol. Zwariowałaś już całkiem?

Tata pogładził mamę po ramieniu.

- Spokojnie, Dora. Lily, bardzo nas rozczarowałaś. Nie będziemy ci prawić kazań o szkodliwości używek, bo doskonale o tym wiesz. Podjęłaś decyzję i teraz będziesz musiała się z nią zmierzyć, przyjmując konsekwencję.

Rozumiałam to. Popełniłam błąd i zakłopotałam się, bo zawiodłam rodziców. I to mnie bolało najbardziej, że roztrzaskałam ich zaufanie.

- Wiem.

- Jesteś uziemiona, Lilianno. Masz szlaban na telefon, telewizję, laptopa, IPada, wszystko. Piloty i sprzęty przynieś do nas do sypialni. Również nie możesz nigdzie wychodzić, oprócz szkoły. Przez trzy tygodnie - skwitował tata.

Trzy tygodnie bez przyjaciół?

SERIO?

To będzie istna mordęga.

Uzależniłam się od mojej paczki. Od głupoty Ashera, paplaniny Wesa, żartów Jamesa, a co najważniejsze od Deana i Rue, z którymi ciągle rozmawiałam.

Tata mnie testował. Intuicja podpowiadała mi, żeby zachować się pokornie i nie przeciągać struny.

Głupio mi, że aż tak się upiłam. Nie powinnam była ulegać namowom Asha, tylko posłuchać Deana, który mi to odradzał.

Raz w życiu się zdarzyło, że miał rację.
I akurat raz go nie posłuchałam.

Poważnie? Poważnie?

- Rozumiem. Zaraz przyniosę swoje rzeczy. Ale co z pracą?

Rodzice wymienili spojrzenia.

- Możesz chodzić.

- Dziękuję! - przytuliłam ich mocno.
- Naprawdę bardzo mi przykro. Obiecuję, że to tylko jednorazowy wyskok!

Reszta soboty minęła mi na sprzątaniu. W żółwim tempie, bo jednak kac na tylko takie mnie aktualnie stać. Żeby chociaż trochę odzyskać w oczach rodziców postanowiłam ogarnąć dom. Wyszorowałam kuchnię, a nawet łazienkę, czego nienawidziłam. I liczyłam, że to skróci karę.

- Córa, to nie anuluje szlabanu.

Szlag! Nie mogłeś powiedzieć tego wcześniej??

- Nie o to mi chodziło.

- Bardzo to doceniamy, kochanie.

- Jesteście okropni - stwierdziłam.

Czerpali radość z mojego cierpienia. Co to za rodzice? Ich dziecko przechodziło katusze, a oni zwyczajnie to sobie obserwowali.

B e z c z e l n o ś ć.

- Sama na to zapracowałaś.

Słuszna uwaga, niemniej rozdrażniła mnie.

- Mike, daj jej spokój. Możesz iść do siebie, Lily.

- Jestem ułaskawiona? - zapytałam z nadzieją.

- Śnij dalej, kwiatuszku.

No nie. Tego wystarczy! Przysięgał, że przestanie mnie tak nazywać.

Co za kłamczuch!

- TATO!

- CÓRKO!

Mama trąciła go w ramię.

- Przecież je lubisz.

Wcale nie. Przypominało mi, że w podstawówce rówieśnicy dokuczali mi właśnie przez to, że tata mnie tak przy nich określił. Wtedy poznałam Asha. Jako jedyny oszczędził sobie drwin i bronił mnie przed nimi. A ja za to rysowałam mu jego ulubione postaci z bajek, a później z komiksów DC.

Obecnie nie trzymaliśmy się tak zażyle jak kiedyś. Moimi najlepszymi przyjaciółmi byli Dean i Ruelle, ale z Asherem zawsze będzie łączyło mnie coś specjalnego. Nie zapominało się o pierwszych, prawdziwych kumplach.

- Jestem na nie za duża.

- Nie bądź uparciuchem, zawsze będziesz moją małą córeczką. Naprawdę ci to przeszkadza? - dopytał tata.

Jeju, patrzył na mnie ze smutkiem. Nieudolnie go ukrywał.

- Nie, tylko się droczę.

Uśmiechnął się pogodnie i poczochrał mi włosy.

- Wiedziałem, że to kochasz, kwiatuszku.

Czasami rodzice rozbudzali we mnie gen psychopaty. Ale dla zabawy jeszcze nie dałam mu się uaktywnić.

Ciekawe, co się stanie, kiedy za kilka lat eksploduje i wybije pół populacji?

Cóż, przekonamy się.

A właściwie, kto przeżyje to to odkryje.

Boże, ale byłam zabawna i na dodatek jeszcze rymowałam! Prawdziwy człowiek renesansu.

Gapienie się w sufit znudziło mi się po godzinie. Mogłabym poczytać, lecz póki co literki mi się rozmazywały, więc ta aktywność odpadała. Plus, sięgałam po nią w akcie ostatecznej desperacji.

Dzwonek do drzwi! Pobiegłam je otworzyć, bo najwyraźniej to jedyna rozrywka, jaką dysponowałam.

- Do zobaczenia, Dean. Lily ma szlaban i nie może spotykać się z przyjaciółmi.

Popatrzyłam na mamę z naganą.

- Takie są za-sa-dy.

- Mogę tylko coś powiedzieć, Lily? Obiecuję, że to zajmie chwilkę.

- Niech będzie.

Wyszłam na werandę i zamknęła za sobą drzwi.

- Dostałem twoją głosówkę.

NIE. NIE. NIE.

Myślałam, że to tylko mi się śniło. Boże, co za ogromne upokorzenie.

Jak ja się z tego wykręcę? Może udam, że mdleje? Wtedy o tym zapomni! Tak, to jakiś plan.

Melodramatyczny, lecz lepszy rydz niż nic.

- Och, serio?

- Nie musisz mi dziękować, Lily. To drobiazg. I też cię kocham. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - odparł i uścisnał mnie.

Musiał dodać to ostatnie zdanie. Już było tak wspaniale!

Ale dzięki Bogu, że tak to odebrał.

- Jasne, przyjaciółką.

- Ale jeśli komuś to powtórzysz, to się wyprę. Mam reputację.

Wywróciłam oczami, przerywając przytulasa. Bo każda jego bliskość to zagrożenie dla mojego serca.

- Gdzieżbym śmiała! - odpowiedziałam rozbawiona.

Staliśmy przez moment, opierając się o barierkę. Czułam między nami napięcie.

Nie romantyczne, ale też nie platoniczne.

Coś więcej niż przyjaźń, ale mniej niż miłość.

Czułam się zawieszona w strefie bez nazwy. A wzrok Deana wcale nie pomagał, mój z pewnością także.

Bo przyjaciele patrzyli tak na siebie nie patrzyli.

Tylko co z tego, skoro on i tak mnie nie chciał?

🎨

#NSP_watt

*Lady Gaga - Bad Romance

Twitter i Tiktok: hematyt_

Instagram: hematyt_books

Hejka! Dajcie koniecznie znać, co sądzicie!
W następnym rozdziale w końcu troszkę więcej światła padnie na Deana, bo to jego perspektywa.

Buziaki! 🖤
Julka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro