Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟐𝟏. Popołudnie czczych obietnic

DEAN

🏐

Siedemnasty sierpnia zapadł w mojej pamięci jako uosobienie nastroszonego nerwami kota. Pierwsza rozprawa rozwodowa rodziców, kolejna rozmowa z mediatorem sądowym, a bonusowo dziś wypadała wyprowadzka do Portland. Zaraz po zakończeniu przepychanek rodziców mieliśmy z tatą i Grace wyjechać do nowego miasta. Z walizkami uporaliśmy się w miarę sprawnie, a tata zamknął dom i poczułem, jakby również postawił kropkę w tym rozdziale, który staraliśmy się zostawić za sobą. Z tym budynkiem wiązał się kawał historii, pozytywnych, ale i negatywnych wspomnień. Towarzyszył mi ambiwalentny stosunek do naszej tymczasowej przeprowadzki. Początkowo mega się nią ekscytowałem, jednak teraz zostawienie całego życia za sobą, nawet jeżeli jedynie na parę miesięcy wydawało się kamieniem milowym.

Przyjrzałem się ostatni raz naszemu domowi. Biała elewacja kryła na sobie wiele bruzd i odprysków, co wywołało mój uśmiech. Część z nich to dzieło moje i Alexa, naszych rowerów, czy pierwszych piłek do siatki, kiedy doskonaliliśmy nasze serwisy i ku rozpaczy matki dom służył nam za najgroźniejszego rywala. Na schodkach do domu oraz tarasie widniały rysunki Grace, a raczej bazgroły. Natomiast rabatka kwiatów przypominała pobojowisko z racji tego, że mama przypominała sobie o nich raz na ruski rok, w następstwie czego zachodziła obfita reanimacja, niestety nieefektywna.

— Ciężko tak wyjechać, prawda? — zagadnął ojciec.

— Trochę tak, ale przecież niedługo wrócimy.

Tak się miała sytuacja. Nie wyjeżdżaliśmy do Portland na stałe, wręcz przeciwnie, na maks cztery miesiące. Mimo tej świadomości powrotu nie opuszczało mnie uczucie, że zamknąłem więcej niż jedne drzwi. Z wyjazdu zwierzyłem się wszystkim, oprócz Lily. Planowałem się z nią pożegnać  po wizycie w sądzie, żeby pozbawić ją szansy na wyperswadowanie mi tej decyzji. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby włożyła sporo energii w przedstawienie swoich argumentów, byłbym skłonny poddać w wątpliwość swój wybór i przystąpić do ponownej deliberacji.

Obok naszego domu znajdowało się jeszcze parę podobnych budynków z różnymi stylami zabudowy, acz zbliżonymi do naszego, jednak one wciąż wyglądały nieznajomo, obco i neutralnie. Zadbane drzewka i żywłopłoty obok stanowiły oznaki po mieszkańcach, a także wołania dzieciaków.

W moim umyśle uchodziły za bezosobowe, zaś mój dom za ludzki. Przyzywał emocje, uczucia, śmiech, łzy, smutek i euforię. Szeroką gamę pamiątek po dzieciństwie tudzież teraźniejszości, przekrój dorastania mojego i Grace, wzloty i ciąg upadków związku rodziców. Wszystko to składało się na nasz dom, choć wzbudzał we mnie obecnie mnóstwo przykrości i sprowadzał moje samopoczucie w dół, to doskonale wiedziałem, że wrócę do niego z uśmiechem. Z prostej przyczyny — miałem do czego, a przede wszystkim do kogo wrócić.

Rozmowa z mediatorem sądowym przebiegła dość ugodowo i w cywilizowanym tonie. Na drugim fotelu naprzeciwko siedział doktor Falcons i ilekroć zauważał moje zawahania, czy stres zarządzał dwie minutki przerwy, co ogromnie doceniałem. Ciągnęło mi się to w nieskończoność, zatem kiedy wreszcie przepytali mnie z istotnych kwestii i rozwiązali sprawę naszego zamieszkania z tatą, dopóki sąd nie rozstrzygnie opieki nad nami, odetchnąłem z ulgą. Serio męczące i dość dobitnie obciążające psychikę. Przypomniałem wyplutego pluszaka, namiętnie ślinionego przez psa. Tak też się czułem, wyzuty z emocji i kompletnie obojętny.

Najchętniej zaszyłbym się w domu i tam zaczekał, aż ojciec wróci, jednak został mi do załatwienia niecierpiący zwłoki sprawunek. Pożegnanie z Lily i przy okazji oznajmienia jej, że prawdopodobnie nie zobaczymy się przez najbliższe miesiące, bo kompletnie nie uśmiechało mi się wracanie tutaj na weekendy, jak pierwotnie sugerował ojciec. Moja noga postanie tu ponownie dopiero w dniu powrotu, ni później, ni wcześniej.

— Och, Dean, hejka! Właśnie miałam wychodzić do pracy — rzuciła pośpiesznie, grzebiąc za kluczami.

Uśmiechnąłem się w duchu i złapałem jej dłoń.

— Cześć, Lils. Możesz napisać cioci, że nieco się spóźnisz, mam ci coś ważnego do powiedzenia. 

Zerknęła na mnie spod palety długich rzęs, obdarzając moją sylwetkę płaszczem niepewnego spojrzenia.

— Jak było w sądzie? Wiem, że obiecałam, że nie będziemy bardzo wypytywać, więc nie pytam o detale, ale jak się czujesz? — zapytała z troską, a ciepło płynące z jej postawy, oblało mnie falami.

Jeszcze moment i zamiast się z nią pożegnać, zapadłbym się w fotelu jej życzliwości. Komfortowej warstwie grubego koca o przyjemnej fakturze, z futerkiem, mizającym ciało, przypominającym łaskotanie, niczym piórkiem.

— W porządku, ale nie to jest powodem mojej wizyty, Lily. Muszę ci coś powiedzieć — zacząłem, cicho wzdychając.

Powietrze zdradziecko oplatało się wzdłuż moich płuc. Wdechy i dopływ świeżego tlenu bardziej upodobniły się do duszącego chloru niż tlenu. Z konstrukcją bluszczu mistrzowsko opanowały moje wnętrzności, zgrabnie na nie naciskały, czym powodowały odruch wymiotny oraz dość niepożądane mdłości.

— Wow, zabrzmiało poważnie, zupełnie jakbyś chciał ze mną zerwać — zażartowała, ale nerwowość aż od niej emitowała. Ode mnie zapewne również.

— Najpierw musielibyśmy być w związku, nie? — Odbiłem pałeczkę, lecz pożałowałem tego w ułamku sekundy, gdy przez twarz Lily przepełzło odbicie zranienia.

Powinienem się ugryźć w ten przydługi jęzor!

Poprawiła włosy, zatykając je za ucho. Biła dziś od niej inna aura niż w przez minione dni, znacznie pogodniejsza, przez co przeciągałem zrzucenie na nią tej informacji.  Unikałem burzenia jej radości, nie znosiłem przyczyniać się do je smutku, ale jeszcze bardziej niż dotychczas bym ją skrzywdził, gdyby dowiedziała się po fakcie. Tak zdecydowanie bym sobie ułatwił życie, jednak cytując klasyka, tylko lamusy chodzą ścieżkami, wyścielanymi truchłem zdruzgotanych nadziei i krzywd bliźnich.

Wyglądała ślicznie, niemal identycznie jak na co dzień, a jednak coś przykuło moją uwagę i nie pozwoliło przerwać napiętego kontaktu wzrokowego. Suchość na powiekach zaczęła mi ciążyć, ale nie skapitulowałem, ona pierwsza się poddał i spuściła zawstydzony wzrok na kolana.

Złapałem jej dłoń i splotłem nasze małe palce, co skwitowała półuśmiechem, jednak jej oczy rozbłysły łąką szmaragdów.

— Wyjeżdżam do Portland, Lily. Tylko na kilka miesięcy, ale nie będę tutaj wracał na jakieś wolne od szkoły, przenoszę się tam, prawdopodobnie na ten semestr, chciałem powiedzieć ci osobiście.

Klucze w jej drugiej ręce brzdękły o podłoże, przykrywając upadek kamienia, spadającego mi z serca. Zdjąłem z siebie ten ucisk, choć widok jej przygnębienia nałożył na mnie kolejne obciążenie, bardziej intensywne niż to poprzednie.

— Jak to wyjeżdżasz?

Wydusiła z siebie z trudem, gdy zatrybiła sens mojego komunikatu.

— Muszę, Lily. Tata musi się tam przenieść w związku z pracą i zabiera nas ze sobą, a mnie to całkiem pasuję, biorąc pod uwagę, no to wszystko. — Wzruszyłem lekko ramieniem.

Postawiłem na zupełną szczerość. Mógłbym się wykręcić i skłamać, że tata mnie do tego zmuszał, sęk w tym, że minąłbym się z prawdą i to dość konkretnie.

— Zostawiasz mnie. Nie, uciekasz. Poprosiłeś o czas, żeby sobie wszystko poukładać, Dean. Dałam ci go, byłam cierpliwa, czekałam, obiecałeś, że gdy sytuacja się uspokoi, wrócimy do rozmowy o nas, a ty zwyczajnie...

Nie dokończyła, a delikatny strumień łez przetoczył się po jej policzku, zostawiając bliznę w moim sercu.

— Tutaj nie chodzi o nas, naprawdę. Wierz mi, że gdyby tylko okoliczności nie były takie popaprane, zawalczyłbym o ciebie całym sobą.

— Więc zostań i jakoś to ogarniemy, przecież we dwójkę damy radę. Pomogłabym ci, Dean — wyszeptała.

Wraz z kolejnymi słowami, powoli się uspokajała i docierało do niej, że to rozwiązanie było mi potrzebne, jak woda do przetrwania.

— Skarbie, nie płacz — przerwałem  i zwinnym ruchem, otarłem jej policzek, a ona wtuliła się w moją dłoń.

Nieco złagodniała słysząc jak ją nazwałem.

Prawdę mówiąc, samego mnie to zaskoczyło, ale jakoś mi się wymsknęło. Nie żebym, nie uważał Lily Allen za kogoś cennego, wręcz przeciwnie. W tej chwili zrozumiałem każdego faceta, przez którego mózg przewinęła się myśl, by ukryć swoją kobietę przed światem. Nie kierowała nimi zazdrość, a przynajmniej nie wszystkim, a przymus ochrony, tego co dla nich drogie przed tym, co stanowiło dla nich choćby źdźbło zagrożenia.

— Zrozum mnie, Lily. Przynajmniej się postaraj, okej? — Potaknęła lekko głową.
— Zależy mi na tobie, jak na nikim wcześniej. Nigdy w to nie wątp. Tego możesz być pewna i to się nie zmieni. Jesteś jedyną dziewczyną, jaka mnie interesuje.

— Jestem w tobie zakochana, Dean i to też się nie zmieni. Nieważne, jak bardzo będziesz próbował się wymknąć. — Puściła mi oczko zza mgły łez.

Puściłem jej uwagę mimo uszu.
Zaufaj mi, Allen, gdyby moje życie i ja nie było tak poplątane, już dogrywałbym szczegóły naszej pierwszej, prawdziwej randki.

Los jednak nieco zrewidował te mrzonki.

— Nie wymagam od ciebie, żebyś czekała, Lils. To kilka miesięcy, przez które będziemy mieć ograniczony kontakt, bo ja potrzebuję się odciąć od Somerville, grubą kreską, choć na chwilę, a ty jesteś tym, co mnie kotwiczy z tym miejscem. Nie chcę, żebyś czekała, bo nic nie mogę ci obiecać, nawet tego, czy na sto procent wrócę tutaj na drugi semestr, bo sam tego jeszcze nie wiem.

Złapała mnie za rękę, szczelniej przylegając do mojego boku. Żar jej dotyku parzył mnie dziwnie naturalnym ogniem, nie zjadliwym płomieniem, ale przepełnionym życzeniem i obietnicą.

— Teraz wszystko kojarzy mi się źle, z rozwodem rodziców, z naszą kłótnią i generalnie z samymi przykrymi wydarzeniami. Są zbyt wyraziste, potrzebuję to przepracować i pozwolić im odejść, a tutaj to zadanie jest wymagające i nie jestem pewny, czy w ogóle możliwe.

— Potrzebujesz resetu, bo jesteś zraniony. Rozumiem, Dean. Wiem, że przechodzisz ciężki okres i nie minie on, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rozwód rodziców to nie jest łatwy temat, musisz to przepracować na własnych zasadach, a ja nie będę cię powstrzymywała.

Och, wyrozumiała strona Lily zawsze mnie zaskakiwała. Kiedy sądziłem, że będę wspinał się na wyżyny mediacji, ona udowadniała, że słabo ją doceniłem, bo nonstop przewyższała moje oczekiwania i przewidywania. Jej zrozumienie w duecie z empatią stanowiło imponującą mieszankę, biorąc pod uwagę jej postrzelony charakter.

— Dziękuję, Lils.

Wstałem, a ona przyklejona do mnie też się podniosła. Zwiększyła nieznacznie dystans pomiędzy nami, a kiedy dzielił nas mniej niż krok, przeszyła mnie swoimi oczami, wiercąc dziurę wprost do mojej duszy.

— Nie stańmy się nieznajomymi, okej?

— Obiecuję, że do tego nie dopuszczę.

— Będę za tobą tęsknić, Dean. Cholernie mocno.

Zaśmiałem się pod nosem, gdy usłyszałem pompatyczny ton jej deklaracji.

— Do zobaczenia, Lils.

Schyliłem się i musnąłem wargami jej czoło, zatrzymując się na nim o wiele dłużej, niżeli wymagała tego okazja. Przeszedł mnie prąd, spowodowany jej bliskością, ale prędko przywołałem się do porządku. Musiałem się zbierać, bo czułem wibracje telefonu, czyli rozprawa dobiegała końca.

— Nic się nie zmieni, Dean — obiecała, a ja się pobłażliwie uśmiechnąłem.

Złożyłem pocałunek na jej dłoni i ruszyłem ku samochodowi.

Naturalnie, że WSZYSTKO, co do tej pory znałem ulegnie diametralnemu zniekształceniu.

Tylko nie spodziewałem się, że to wspomnienie zaszufladkuje jako popołudnie czczych obietnic.

🏐

#NSP_watt

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, KOCHANI!🥳🥳🥳. Chciałabym Wam życzyć, aby ten rok był przepełniony sukcesami, spełnianiem marzeń i miłością (nie tylko romantyczną, ale przede wszystkim do samych siebie). 💖

Hejka! Pierwszy rozdział w tym roku! Wiem, że trochę na was zrzucam bombę, ale nieuchronnie zbliżamy się do końca tej części, a przed nami jeszcze jedna i koniec tej historii.

Tak że dawajcie znać o swoich odczuciach!

Buziaki 🖤
Julka




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro