Rozdział 6
.. Ciemny las,słychać wokół duże stado uderzenia dzięcioła w Korei,hukanie sowy i mnóstwo przeróżnych innych dzwiękòw zwierząt nakładających się na siebie. Dziesięciolatka,która zwiała z domu na kilkugodzinną przechadzkę drżała z zimna i przerażenia. Jednak szła dalej się nie zatrzymując. Musiała się wyrwać z domu po tym jak ojciec nie pierwszy już raz i nie ostatni przywalił jej pasem na goły tyłek bo zamiast się szkolić na następczynię rodzinnego imperium postanowiła wybrać się cztery godziny przedtem na zakupy z koleżanką z sąsiedniej willi. Przyjaźniły się ze sobą od małego. Jej ojciec również był mafiozem więc często się spotykały na przyjęciach. Poszły do galerii pięćdziesiąt kilometrów od domu. Nakupowały mnóstwo ciuchów i wróciły do domów zgigantycznymi torbami. Amelia była w niebo wzięta do póki nie ujrzała twarzy jego ojca. Patrzył na nią wściekły i poirytowany.
- Amelio Bernadetto Tomala,gdzieś ty do cholery była?!- Krzyknął jej na dzień dobry że wściekłością w głosie. Mała blondynka cofnęła się kilka kroków dalej- Czy masz pojęcie gowniaro jak ważne jest byś przyswoiła potrzebne umiejętności i informacje naszego imperium?! Miałaś dzisiaj do cholery przyswoić ekonomię oraz mapę i gospodarkę wszystkich krajów świata! A ty co?! Głupie szmatki kupujesz?!
- Tato,ale Ewa powiedziała,że jest fantastyczna przecena i faktycznie była- powiedziała cichym głosikiem mała przestraszona zrugana Amelia.
- Moja córko. Słuchaj mnie uważnie. Ty masz w przyszłości zostać wielką,silną i mającą przede wszystkim wiedzę o otaczających ją sprawach mafiozonistką.
To oznacza kupę roboty,dziecko! Nie masz dużo czasu na pierdoły!- Wrzasnął jej ojciec i wyciągnął ręce przyciągając ją do siebie.
- Do pokoju! Ale już! Czekaj tam nam i tam dostaniesz odpowiednią kare!- krzyknął do przestraszonej dziewczynki,która bez szemrania wykonała rozkaz. Siedziała teraz na łòżku i czekała na ojca nerwowo przełykając ślinę. Wiedziała,że przecholowała. Tata był bardzo i to bardzo zły. Chciał ją uczyć i zrobić dla niej jak najlepiej by odnalazła się w świecie w którym będzie musiała brylować gdy dorośnie,a on nie będzie już w stanie wykonywać swoich obowiązków. Więc po prostu czekała.
W końcu przyszedł. Patrzył na nią groźnym wzrokiem i kulila się w sobie.
- Ściągaj rajstopy i spódnice- Powiedział ostro i wyciągnął że szlufek swój twardy i mocny pas. W pośpiechu i bez protestów zrobiła o co ją prosił.
- Kładź się na brzuchu- Wysyczał.
Wykonała rozkaz i po chwili czuła jego uderzenia na gołych pośladkach. Zacisnęła jednak zęby i nawet nie zakwitła gdy dostała już dziesięć razòw.
- Oby ci to w końcu czegoś nauczyło,Amelio. Posłuchaj mnie. Chcę dla ciebie dobrze. Bez wiedzy i odpowiedniej siły od razu zginiesz w moim świecie. Nie możemy sobie na to pozwolić moja córko.- mówił do niej już spokojnym głosem.
- Wiem tatusiu- powiedziała ulegle.
Wyszedł a ona czekała aż matka zawala ją na kolacje. Wybiegła niemal od razu gdy usłyszała to upragnione wołanie. Zjadła szybko i ruszyła do pokoju, który przekręciła na klucz. Potem zeskoczyła z okna, które na szczęście było nisko położone od ziemi i wbiegła od razu w ten las.
W którymś momencie usłyszała kroki odwróciła się i ujrzała jakiegoś oblecha. Ten widząc małe zagubione dziewczę dopadł do niej i przyszpilił do ziemi. Próbowała się wyrywać,krzyczała lecz ten zdjął brudną apaszkę z siebie i przywiązał jej usta. Wciąż krzyczała lecz nikt nie mógł jej usłyszeć. Zerwał z niej ubrania i.....
****
Amelia! Amelia!- Słyszała krzyk i poczuła szarpanie zza ramię. Otwarła oczy i rozejrzała się po otoczeniu. A no tak była w samolocie lecącym do Paryża. Adrian lekko poddenerwowany patrzył na nią swoimi oczami. Nie dziwiła mu się. Znów miała sen,a raczej obraz z jej przeszłości gdy obcy oblech się do niej dorwał gdy miała ledwie dziesięć lat. Gdyby nie tata,który z bronią w ręku w kroczył do lasu,mogłaby zginąć. Była w tedy bardzo nie poważna. Tamtego dnia po tej sytuacji oraz po wspominaniu Lukasa przysięgła sobie jedno. Zostanie twardą,niebezpieczną i silną kobietą choćby miała całe dnie nic innego nie robić tylko się uczyć. Tak też robiła i dzięki temu stała się teraz tym kim była dzisiaj.
- Wybacz,Adrienie. Miałam koszmar- powiedziała uspokajającą i pogładził a blondyna po włosach.
- Em... Okej- Wymamrotał.
-" Kochani pasażerowie,za piętnaście minut zbliżamy się do celu i będziemy lądować- Usłyszeli przez głośniki głos pilota.
Gdy zeszli na ziemię od razu ruszyli do swojego hotelu razem z trzema ochroniarzami. Adrien na początku pytał się jej po co im oni,lecz gładko powiedziała że w razie kłopotow. W końcu chłopak wciąż nie wiedział kim tak naprawdę była. Chciała to pozostawić w tajemnicy jak najdłużej. To oraz wiele innych spraw. Rzecz jasna nie brała pod uwagę cały czas go kłamać,ale na razie nie chciała go wystraszyć. Cieszyła się spokojem w ich relacji w której prawda mogłaby więcej zaszkodzić niż pomóc. Dotarli do hotelu i wraz ochroną ruszyli do swoich pokoi gdy podała przy recepcji swoje nazwisko.
Były dwa oddzielne pokoje. Dla Amelii i Adriana,a zaraz przy nich był pokój dla ich ochroniarzy. Wypakowali się więc szybko,a potem Amelia wbiła się w jego usta ciągnąc go do łazienki.
- To twój szczęśliwy dzien- usmiechnąła się do niego- weźmiemy wspólny prysznic i będziesz miał okazję się odwdzięczyć za poprzednie razy. - Dodała i zaczęła się rozbierać. Chłopak zrobił to samo. Weszli do dużego brodzika,zamknęli kabinę i puścili wodę. Dziewczyna od razu wbiła się znów w jego usta i pocałowała.
Adrian przyglądał się jej pięknemu drobnemu ciału. Boże była piękna. Tak kurewsko piękna. Poraz pierwszy w życiu mógł ją ujrzeć w całej swojej okazałości. Dotknął jej piersi z należytą czcią,a ona westchnęła cicho.
- Dziś ty przejmujesz ster- powiedziała przymykając oczy.
Cholera jak on pragnął usłyszeć te słowa od niej. Jak on pragnął móc ją dotknąć. Teraz w końcu miał okazję. Pomasował jej jedną półkulę i z jej ust wyrwało się westchnienie.
Przyssał się bez ostrzeżenia do jej sutka i spowodował cichy jęk z jej ust. Oparła się o ścianę pozwalając by dla od miany on ją doprowadził do wrzenia. Dziś tego bardzo potrzebowała. Potrzebowała zapomnieć na chwilę o przeszłości. Potrzebowała jego.
On zaczął mokrymi pocałunkami wyznaczać ścieżkę od ust,szyi,piersi, coraz niżej aż dotarł do jej pępka. Westchnęła i jęknęla przeciągle gdy zassał jej delikatną skórę i zaczął językiem kreślić kułeczka w jej pępku.
- Jezu...- Wyszeptała.
On się zaśmiał dalej kręcąc jej kułeczka,aż podniósł się by znów ją pocałować brutalnie.
- Nie,Jezu tylko Adrian- Powiedział w końcu rozbawiony- ale mówią,że mam z nim sporo wspólnego- kpił z niej. Miała ochotę go podrapać po plecach lecz się powstrzymała.
- Panie Adrianie Henry Wiącek,czy zaczął pan ze mnie kpić?- Spytała.
- Och,gdzieżbym śmiał moja seksowna szefowo- Powiedział czule,a po chwili schylił się i pchnął ją na ławeczke. Z jej ust z zaskoczenia wyrwał się zduszony pisk.
Jednak Adrian nie zwracał na to uwagi. Rozszerzył jej nogi i zaatakował jej kobiecość językiem i ustami. Jęczała. Wiła się przed nim,czując się cholernie wspaniałe. Nagle poczuła jego zęby i krzyknęła przeciągle. Potem wsunął jej jeden palec i zaczął nim poruszać do jej wnętrza. Czuła jak soki po mały zaczęły z niej wypływać,a on wsadził po kilku minutach kolejny. Znów zajeczała,czując że jej spełnienie zaczęło być bliskie. Jakby wyczuwając to wsadził jej trzeci palec i brutalniej zaczął nimi operować. Wrzasneła,a jej ciało wygięło się w łuk i doszła z głośnym jękiem i krzykiem jego imienia na jego ustach. Wstał po wszystkim pociągnął ją do pozycji stojącej i pocałował ją czułym pocałunkiem.
- No i jak Amelio?- Spytał ją psotnym uśmieszkiem.
- Jesteś dobry- Szepnęła.- cholernie dobry.
Po prysznicu położyli się do łóżka w swoich objęciach. Ona wtulała mu głowę w lewą część jego ciała,a on obejmował ją czule.
Boże,jak ona go uwielbiała. Może jeszcze nie kochała,ale budził w niej coraz to głębsze uczucia. Bała się jednak kolejnych dni. W końcu Adrian pozna mnóstwo jej nie pochlebnych działań. Jednak postanowiła się tym już nie martwić i po prostu zasnęła otulona biciem jego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro