Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci: Winy naszych ojców

- Nie jestem klaczą rozpłodową, którą można wystawić na targowisku - odparła Oktawia, gniewnie krzyżując ramiona.

- Jesteś kobietą - westchnął Maksymilian, poprawiając okulary. - A kobiety wychodzą za mąż.

Już chciała odpowiedzieć, jednak mężczyzna wszedł jej w słowo.

- Proszę, jestem zbyt stary i zmęczony na tę dyskusję. Uznajmy jedno: zanim do niej wrócimy, minie wiele czasu. A do tego momentu po prostu wprowadzimy cię w towarzystwo i kto wie, może sama poznasz kogoś o odpowiednim statusie.

Maksymilian wymownie przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Oktawia uznała, że potrzebuje tego samego, aby nie wybiec z krzykiem.

- W jaki to niby sposób chce mnie pan wprowadzić w towarzystwo? - zapytała wojowniczo.

- Przejdźmy na "ty", ten "pan" mnie skutecznie rozprasza - mruknął rozmówca. - Jesteś zbyt... dojrzała, aby uznać cię za debiutantkę na salonach. Wobec tego... - przerwał i świdrował Oktawię wzrokiem.

Dziewczyna uniosła brew, odwzajemniając spojrzenie.

- Malujesz obrazy, prawda?

Nagła zmiana tematu zdekoncentrowała rozmówczynię. Niepewnie skinęła głową.

- Wszak wuj opłacił ich transport - dodała z lekką nutą wstydu w głosie.

Maksymilian taktownie udał, że nie widzi rumieńców na twarzy siostrzenicy.

- Dominika niedługo będzie miała swój pierwszy bal - rzucił, napełniając ponownie szklankę przed sobą alkoholem. - Pomyślałem, że to idealny sposób na upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. Ona dostanie wieczór, ty z kolei będziesz mogła zaprezentować się na nim jako awangardowa artystka. Wernisaż może być doskonałą atrakcją na balu debiutantki, nie sądzisz?

- Jest pan... znaczy wuj. Czy jest wuj pewien, że to dobre połączenie? Moje obrazy nie są...

Oktawia zastanawiała się, jakie właściwie jej obrazy. Nie znalazła żadnych właściwych słów.

- Obejrzę je wcześniej, możesz być tego pewna - westchnął znacząco mężczyzna. - Chyba nie jesteś jedną z tych, których twórczość opiera się wyłącznie na wulgarnych przedstawieniach i taniej sensacji?

Rozmówczyni parsknęła kpiąco.

- A co też wuj rozumie pod tym pojęciem? Czyżby właściwa sztuka, to ta ze statycznym przedstawieniem kwiatów w wazonie i mis pełnych jabłek?

- Bogowie, dajcie mi siłę - mruknął Maksymilian. - Po prostu oczekuję, że na balu mojej córki nie powieszę aktów z prostytutkami, wulgarnej nagości i tego, co dotychczas upatrzyli sobie degeneraci wszelkiej maści.

- Ma wuj o mnie nadzwyczaj wysokie zdanie - odparła Oktawia. Nie była w stanie ukryć kpiącego uśmieszku. - Zresztą, skoro jest "wulgarna nagość", to jest i "nagość wytworna", czyż nie? Może ta będzie w sam raz...

- Dosyć - westchnął Maksymilian.

Przez chwilę wydawał się starcem zmuszonym do dźwigania całego wszechświata. Dłonie, całe pokryte w wątrobianych plamach, zacisnął nerwowo.

- Oktawio, proszę. Już i tak mam na karku DBP, zięcia nieudacznika i syna, uzależnionego od absyntu. Nie dokładaj mi problemów. - Był wyraźnie rozdrażniony oraz zmęczony. - Nie patrz tak na mnie. I tak byś się o tym dowiedziała. Lepiej ode mnie niż od służby lub...

Nie dokończył. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi.

- O co chodzi z tą poufałością z DBP? - ośmieliła się zapytać Oktawia. - Pańska córka, znaczy się, Łucja, zarzuciła mi, że... że mogę z nimi współpracować. Tymczasem sam naczelnik przychodzi do tego domu.

Maksymilian zacisnął usta, a jego spojrzenie stało się nadzwyczaj srogie.

- Kontakty z DBP są na mojej głowie. Rodzina nie ma... - Sięgnął po szklankę i z rozczarowaniem zauważył, że była pusta. - Chciałbym powiedzieć, że "nie mają z tym nic wspólnego", ale to kłamstwo. Wszyscy jesteśmy pod obserwacją, ty również. Przekraczają nasz próg powinnaś wiedzieć, że stałaś się tego częścią. Dlatego pilnuj co i do kogo mówisz lub piszesz.

Dziewczyna ze zdziwieniem skinęła głową, chłonąc każde słowo.

- Co to ma jednak wspólnego z tym, że Nasirowicz...

- Pieniądze. - Wszedł jej w słowo wuj, znów napełniając sobie szklankę alkoholem. - Kontakty. Tego wszystkiego chcą. Zaciskają pętle na szyje, szantażują i zmuszają, aby... aby robić to, co każą - Spojrzał rozmówczyni głęboko w oczy. - Jestem tym, kim być muszę. Wiem, że z czasem możesz mnie za to winić. Nie będę miał ci tego za złe. Jednak zrobię to, co konieczne, aby chronić bliskich. Nie wychylaj się, nie szukaj sposobności do zadawania się z DBP, a będziesz bezpieczna.

Oktawia poczuła na ciele dreszcze, które nie miały nic wspólnego z temperaturą w pomieszczeniu.

- Jak bardzo poważna jest sytuacja? - zapytała, wyraźnie zaniepokojona.

- Jesteśmy uznani za przyjaciół departamentu. To zaszczytna funkcja. Wiąże się z tym wiele obowiązków. Choćby finansowych. Oficjalnie przeznaczam jedną trzecią zysków ze swoich szwalni na datki. - Ostatnie słowo wypowiedział ze szczególną odrazą. - Nieoficjalnie... - przerwał, wzdychając. - Myślę, że powinnaś już iść do swojego pokoju. Służba cię zaprowadzi. Odśwież się i przyjdź na kolację.

- Ale... - żachnęła się dziewczyna.

- Idź już, Oktawio. Poświęciłem ci dzisiaj wystarczająco czasu. Muszę zająć się kosztorysami, nieszczęsnymi posagami. A także sprawdzić kilka raportów finansowych. Uwierz mi, to żmudna praca. Chcę ją skończyć, nim zajdzie słońce.

Wstała z fotela i skinęła głową na pożegnanie. Maksymilian odprowadził ją do drzwi.

-Dziękuję za zaproszenie i gościnę - rzuciła uprzejmie Oktawia.

-Dziękuję za przybycie - odparł mężczyzna.

* * *

Oktawia ze zdziwieniem patrzyła na pokój, który jej przydzielono. Wobec pomieszczeń, w których dotychczas miała sposobność sypiać, ten wydawał się książęcą komnatą.

Z osobnym balkonem, osadzony we wschodniej części domostwa. Ściany były ozdobione urokliwą, białą tapetą w roślinne wzory. Młoda kobieta opadła na szerokie łoże - ze świeżą, pachnącą pościelą - i jęknęła z zachwytu.

Nawet jeśli...

Nawet jeśli to tylko sen, albo za chwilę mnie wyrzucą, albo oskórują i wrzucą do gulaszu: dla samego łóżka warto było przyjechać - westchnęła w myślach.

Zerknęła na komodę z sosnowego drewna. Na środku położono porcelanową pozytywkę, inkrustowaną złotem. Gdy Oktawia ją nakręciła, usłyszała powolną, melancholijną melodię.

"Dla A.H. niech muzyka nieustannie rozbrzmiewa w Twym życiu" - odczytała dedykację.

Kolejna Hayntówna...? - zastanawiała się Oktawia. - Czyżby żona Maksymiliana?

Przeszły ją dreszcze niepokoju.

Dotychczas nie usłyszałam ani słowa o niej. Wuj jest wdowcem...? A może to był pokój jakiejś jego córki?

Kobieta niewiele wiedziała o swojej dalszej rodzinie. Matka nigdy nie była skora do zwierzeń. Sam temat potencjalnych bliskich był dla niej niezwykle drażliwy. Oktawia przymknęła oczy. Z rozmyślań wyrwało ją głośne pukanie do drzwi.

- Tak? - zapytała, podnosząc się z łóżka.

Widząc ostre spojrzenie służącej, mimowolnie poprawiła nerwowo sukienkę.

- Wody nagrzalim - rzuciła tamta. - Kąpiel przygotujemy, potem wyczeszemy i na kolację będzie jak znalazł.

Naprawdę chcą mnie zjeść - parsknęła ze śmiechem Oktawia. - Dziękuję - mruknęła, wciąż z uśmiechem na ustach.

W pokoju miała balię, a gdy służący zaczęli ją wypełniać, Oktawia czuła przyjemny dreszcz oczekiwania. Miała ochotę natychmiast zrzucić ubrania z podróży i zanurzyć się w gorącej wodzie. Zmyć z siebie wszelki brud: miasta, nieudanego życia i zmęczonego ciała.

Podziękowała pomocnikom za pomoc. Zamknęła drzwi, a gdy w końcu była już odświeżona, wyciągnęła z walizki odświętną sukienkę.

Nawet w niej wyglądam jak uboga krewna - pomyślała, stając przed lustrem.

O ustalonej porze zaprowadzono ją do głównej jadalni. Na miejscu była już Dominika, z wiernym chartem u boku.

- Cześć - rzuciła wesoło, stale głaskając zwierzę po łbie.

- Och, dzień dobry - przywitał się nieznajomy.

Był niezwykle bladym, jasnowłosy mężczyzną. Coś niezwykle melancholijnego kryło się w jego uśmiechu. Ciemne ślady pod oczami dobitnie świadczyły o tym, że nie sypiał zbyt dobrze. Miał na sobie elegancki, ciemny frak, a długie kosmyki przewiązał granatową wstążką.

- Miło mi was widzieć - bąknęła Oktawia.

- Wzajemnie. - Obcy delikatnie ujął jej dłoń, składając delikatny pocałunek. - Jestem Stanisław. - Dostrzegł pytanie w oczach rozmówczyni. - Mąż Łucji - dopowiedział.

- Ach, "zięć nieudacznik" - przyszło Oktawii na myśl. - Dobrze poznawać inne czarne owce w rodzinie.

- A ja jestem Dominika! - wykrzyknęła dziewczyna.

Jakby na potwierdzenie tych słów, pies przy jej boku zaszczekał.

Stanisław subtelnie odsunął krzesło Oktawii i wrócił na miejsce.

- Słyszałem, że twoja podróż nie przebiegła zbyt pomyślnie - zagadnął mężczyzna.

Mówił dosyć cicho, powoli poruszając długimi, smukłymi palcami po blacie stołu. Zupełnie, jakby grał na niewidzialnym pianinie.

- Jak to mawiają: wejście bez huku, to nie wejście - odparła rozmówczyni.

Stanisław uśmiechnął się uprzejmie. Przez kilka minut, wraz z Oktawią, wymienili kilka nijakich uprzejmości i wsłuchiwali entuzjastycznych opowieści Dominiki o lekcjach jazdy konnej. Pojawienie się pozostałych domowników przerwało wywód dziewczyny o wyższości masywnych, krępych wierzchowców nad tymi smukłymi i na wskroś nie pociągowymi.

- Ale tata mówi, że mi nie wypada na nich jeździć - zakończyła dziewczyna, z wyrzutem zerkając na ojca.

Nie odpowiedział. Zajął miejsce u szczytu stołu i dał znać służbie, aby zaczęła podawać dania.

- Grześka jeszcze nie ma. - Dominika wymownie wskazała na puste miejsce.

- Nie będziemy czekać - odparł szorstko Maksymilian. - Dobrze wiesz, jak często przychodzi spóźniony.

- Albo nie przychodzi wcale - wtrąciła Łucja, ostentacyjnie przewracając oczami.

- Podaj mi tę sałatkę - Dominika już wyciągała ręce po półmisek, położony przy Stanisławie.

- Tylko nie karm psa przy stole - fuknęła jej starsza siostra. - Zresztą, czy nawet dzisiaj musi tu siedzieć? Patrz, jak mu z mordy kapie.

- Sałatę mam mu dawać? - Dziewczyna warknęła ze złością. - Weź nieco pomyśl nim zaczniesz gadać.

Maksymilian taktycznie zasznurował usta i zdawał się być myślami gdzieś zupełnie indziej. Oktawia czuła niezwykły aromat potraw. Kremowa zupa z porów z drobiowymi klopsikami. Tuż obok duszone w winie przepiórki, sos z leśnych grzybów, tłuczone ziemniaki, okraszone masłem i mlekiem, sałatka z czerwonej kapusty i jabłek. Karp w szarym sosie, pasztety z dziczyzny i fasolowe, szarlotki oraz tartaletki śmietanowe. Galaretka z cielęciną, podawana z chrzanem, pieczone gruszki z cynamonem, i puree z kasztanów. Na popicie likier malinowy, a także kompot z suszonych owoców.

- Czy naprawdę jedzą tak wystawnie codziennie? - zastanawiała się Oktawia, czując napływ śliny w ustach. Miała ochotę skosztować każdą z potraw. Przypomniała sobie podróżne kanapki z pasztetową.

A także pasztetową na śniadanie i obiad. Na kolację już zabrakło. Żegnaj pasztetowo, witajcie przepiórki.

- Staszku, jak idą interesy? - zapytał Maksymilian zjadliwym tonem.

Mężczyzna otarł usta serwetką, nim odpowiedział.

- W porządku, dziękuję, tato, że pytasz.

Napięcie zawisło w powietrzu.

- Prosiłam, żebyś nie karmiła tego psa przy stole! - krzyknęła nagle Łucja.

- Ale co tobie to przeszkadza?! - piskliwie odparła Dominika. - TATO.

- Cóż za urokliwe spotkanie rodzinne - myślała Oktawia, nakładając na talerz puree z kasztanów.

Wysłuchała sprzeczki sióstr, odpowiadała uprzejmie na pytania, kosztowała jedzenia. Podrzuciła też pod stół mięso z przepiórek. Pies, nie dbając o konspirację, pochłonął wszystko zdumiewająco głośno.

* * *

Grzegorz, tajemniczy syn Maksymiliana, nie zjawił się ani na kolacji, ani na następny dzień.

- Byłoby lepiej, gdyby ojciec zaczął go szukać na pobliskim komisariacie albo w burdelu - parsknęła Łucja do męża.

Oktawia taktownie udała, że niczego nie usłyszała. Następnego dnia szła na spotkanie z modystką oraz krawcową, a Łucja podejrzanie uprzejmie zaoferowała, że ją odprowadzi. Stanisław też dołączył. Tylko skinął głową na przytyk kobiety.

- Złożę w tym tygodniu zamówienie. Kończą nam się przyprawy korzenne w sklepie - mruknął.

Chodnik był za wąski, aby cała trójka mogła iść obok siebie. Oktawia trzymała się z tyłu.

- To niedaleko - powiedziała Łucja, odwracając głowę i zerkając na młodą kobietę. - Trochę zajmie, nim Renata zdejmie z ciebie wszelkie wymiary, a ty przejrzysz katalogi. Możemy się umówić za dwie godziny. Przy salonie krawcowej, dobrze? Przyjdę po ciebie. - Ujęła męża pod ramię.

Mężczyzna mimowolnie drgnął, jednak po chwili uśmiechnął się smutno, składając pocałunek na policzku Łucji. Gdy dotarli pod wskazany adres, małżeństwo pożegnało się z Oktawią. Łucja chłodno wspomniała, że musi zerknąć na księgi rachunkowe sklepu, Staszek skinął głową i oboje ruszyli dalej, wzdłuż uliczki.

Oktawia zerknęła na szyld krawcowej i modystki zarazem. Gdy tylko otworzyła drzwi, delikatny dźwięk dzwoneczka ogłosił jej przybycie. Starsza, niezwykle elegancko ubrana kobieta, wychyliła się zza lady. Uniosła znacząco brew, lustrując potencjalną klientkę z góry do dołu.

- W czym mogę pomóc? - zapytała pretensjonalnym tonem.

Młoda kobieta wyjęła list, który przygotował Maksymilian Haynt. Podała go, rzucając obojętnie wyuczone uprzejmości. Zbyt często spotykała się z tym lekceważącym, na wpół kpiącym, spojrzeniem zarezerwowanym dla biednych ludzi.

- Och... - westchnęła nieznajoma.

Znów zerknęła na Oktawię.

- Proszę, proszę. - Skłoniła się w pas. - Zapraszam, weźmiemy miarę, pokażę kroje. Śmiało, kochana! Kochanie, stań tutaj.

Krawcowa delikatnie skierowała ją we właściwą stronę.

- Anno! Anno, do mnie! - wrzasnęła nad uchem Oktawii. - Gdzie jest ta cholerna dziewucha...

Młoda dziewczyna, pomocnica krawcowej, wybiegła z drugiego pomieszczenia, nerwowo gładząc suknię.

- Przepraszam, układałam materiały. - Wydawała się szczerze skruszona.

Krawcowa uniosła w dłoń, jakby chciała uderzyć ją w twarz. Nagle przypomniała sobie, że obok stoi klientka. Ręka zawisła przy policzku Anny.

- Ty głupia dziewucho - warknęła przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się przy tym. - Później porozmawiamy. A teraz... gdzie centymetr! Pani przyszła po przymiarki! Kochana, wybacz mi, oj, wybacz. Jak widzisz, coraz trudniej o odpowiedni personel.

Oktawia współczująco łypnęła na nastolatkę. Mimo to milczała. Nie chciała dokładać nieznajomej kary, którą tamta i tak miała otrzymać. Dała sobie zmierzyć obwód talii, biustu, szyi, bioder. Miarka oplotła ją od nadgarstka do ramienia i od ramienia do palca wskazującego. Potem przyszedł czas na nogi, a nawet głowę.

Młoda kobieta cierpliwie znosiła to wszystko. Jeszcze wczoraj gotowa była wykłócać się z wujem, aby nie kupował jej nowej odzieży. Maks jednak stanowczo, acz uprzejmie, nalegał. Oktawia szybko doszła do wniosku, że wyglądanie jak uboga krewna przestało być w modzie.

Jak mi dadzą, to jem. A jak kupują suknie, to biorę - skwitowała w myślach, chowając dumę w buty.

- Mam już wszystko, słoneczko. Możesz zejść. - Rozbrzmiał szczebiot krawcowej.

Potem było żmudne przeglądanie katalogów z odzieżą, a także oglądanie tkanin. Oktawia zgodziła się na uszycie płaszcza, który posiadał kołnierz i rękawy z futra soboli. Oprócz tego kilka urokliwych sukienek, gorsetów i spódnic, a nawet halek, spodni jeździeckich i kapeluszy.

- O, dziękuję, dziękuję - świergotała krawcowa. - Niedługo wszystko będzie gotowe! - dodała, wypisując kwit umowy.

Oktawia nawet nie zerknęła na cenę, szybko chowając świstek do kieszeni.

- Mnie to zaboli bardziej niż ciebie, wuju - uznała w myślach.

Wyszła z salonu, żegnana ukłonami przez starszą kobietę i jej pomocnicę. W odpowiedzi uśmiechnęła się niezręcznie, z ulgą zamykając drzwi za sobą. Ulica przywitała ją chłodem i mżawką. Oktawia otuliła się szczelniej chustą, rozglądając dookoła.

Kuzynki nigdzie nie było. Oktawia zaczęła przechadzać się w tę i we w tę wzdłuż uliczki.

- Wystawiła mnie? - zastanawiała się dziewczyna. - A może coś się stało? Cholera, jak będę tu się kręcić, to jeszcze zgarnie mnie policja.

Poszukiwała wzrokiem jakiegoś miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed deszczem, jak i jednocześnie mieć oko na uliczkę.

Zaczekam jeszcze chwilę. Jak nie przyjdzie, spróbuję nie zgubić się w drodze do domu, a u krawcowej zostawię wiadomość, że poszłam na drugi koniec wszechświata, aby wieść nowe życie jako pasterka włochatych mini-świnek na stepach Rotkowskich.

Oktawia pochwaliła samą siebie za śmiały plan. Dostrzegła szyld czekoladziarni nieopodal.

- W sumie, czemu nie...

Weszła do środka. Przyjemny, słodki zapach wypełniał całe pomieszczenie. W środku znajdowało się już kilka osób. Nowoprzybyła dostrzegła grupkę rozchichotanych pensonariuszek, szepczących coś do siebie nawzajem. Nieopodal siedziała nastolatka wpatrzona w urokliwego, przystojnego młodzieńca. Nieco dalej, naprzeciw witryny, siedziała ruda kobieta, czytająca książkę. Oktawia zamówiła kubek czekolady z rumem i usiadła nieopodal okien.

Na ulicy nie działo się zbyt wiele. Czasami przejechała dorożka lub pojedynczy przechodnie wchodzili i wychodzili ze sklepów. Był jednak ktoś, kto szybko przyciągnął uwagę Oktawii. Tajemniczy mężczyzna stał nieruchomo, skryty pod markizą.

Widocznie również na kogoś czeka - pomyślała dziewczyna. Jednak nieznajomy ustawił się tak, że miał doskonały widok na czekoladziarnię i cyklicznie łypał w okna.

- Chcesz się schować przed ogonem? - Nagły szept tuż przy uchu wyrwał dziewczynę z zamyślenia.

Nieznajoma udała, że poprawia torebkę przy boku i usiadła przy innym stoliku, plecami do Oktawii. Mimo ta wciąż doskonale słyszała jej ściszony głos.

- Mogę pomóc - rzuciła obca od niechcenia. - Tylko się nie odwracaj - dodała szybko.

- Nie, ja tylko...- Zerknęła na ściskany w dłoniach kubek, zupełnie jakby miała tam znaleźć odpowiedź - Wszystko w porządku.

Obcy mężczyzna zerknął na zegarek na nadgarstku, znów spojrzał w okna i ruszył wzdłuż uliczki. Oktawia mimowolnie westchnęła z ulgą. Nie minęło jednak kilka minut, nim przeszedł ponownie chodnikiem obok. Przystanął i zdecydował się wejść do środka kawiarenki.

Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nieznajomy był po czterdziestce. Miał okrągłą twarz, szpiczasty podbródek i sympatyczne, piwne oczy. Gdy Oktawia opuściła głowę, usiadł przy jednym ze stolików nieopodal. Nie minęła chwila, nim stanął tuż obok.

- Panienka tak sama siedzi? - zapytał, uśmiechając się lubieżnie. - Może potowarzyszę?

- Nie... Nie trzeba. Czekam na siostrę - skłamała gładko.

- To może na kilka minutek, zanim nie przyjdzie siostrzyczka - odparł tamten, odsuwając krzesło.

Klapnął naprzeciw, wciąż z niezmiennym uśmiechem i świdrującymi oczami.

- To co zamawiamy? - sapnął, przysuwając się bliżej. Oddech miał cuchnący. Oktawia dostrzegła pistolet przy pasie, który ostentacyjnie odsłonił.

- Niech pan posłucha, ja tylko... - Nie dokończyła.

Kobieta, siedząca za nią, potrąciła szklankę. Ta z głośnym brzękiem rozbiła się na podłodze.

- Moishevi, ad jo kumu respti! - krzyknęła nieznajoma, zrywając się z miejsca.

Dopiero teraz Oktawia miała okazję bliżej jej się przyjrzeć. Rudowłosa piękność w bordowej sukni i przekrzywionym na bok kapeluszu z woalką ścisnęła w dłoni cienką książeczkę.

- Stowa quami abughi! - dodała, zerkając to na Oktawię, to na jej towarzysza.

Staruszek, właściciel kawiarenki, natychmiast ruszył do zbierania szkła.

- Nic się nie stało panienko - sapnął.

Mimo to ruda wciąż patrzyła na młodą kobietę.

- Kajema? - zapytała, łapiąc ją za ramię. Dziewczyna była pewna, że jej wybawicielka po prostu wymyślała słowa. Tamta wskazała palcem na obcego mężczyznę, wyraźnie zdezorientowanego.

- Anu ba! - zachichotała nagle i pociągnęła Oktawię za ramię, kierując w stronę wyjścia.

- Niech pan za mną nie idzie! - krzyknęła Oktawia, widząc, że nieznajomy chwyta za płaszcz.

Niemal wleczona, ruszyła szybko wzdłuż uliczki. Skręciły w jeden z zaułków i schowały się za śmietnikiem.

- Cicho - syknęła ruda.

Nie minęła chwila, gdy mężczyzna szybkim krokiem przeszedł wzdłuż uliczki, rozglądając się dookoła.

- Chodź. Zaraz zawróci i tu zajrzy - Ruda znów pociągnęła ją za dłoń. Podeszły do niewysokiego, ceglanego muru. Kobieta złożyła dłonie w koszyczek, ukucnęła i dała znać Oktawii, aby ta wspięła się.

Dziewczyna chciała zakwestionować polecenie, ale tamta tylko nagląco skinęła głową.

- To jakieś szaleństwo - pomyślała, kładąc stopę na dłoniach nieznajomej.

Ruda ze stęknięciem podsadziła ją, by następnie zgrabnie wspiąć się na murek. Pchnęła Oktawię w plecy i zaraz sama ze skoczyła.

- Niezły miałaś ogon - sapnęła, poprawiając niesforny kosmyk włosów.

Nad górną wargą miała uroczy, choć namalowany, czarny pieprzyk, który przyciągał spojrzenia do krwistoczerwonych ust.

- Nie musiałaś... - mruknęła Oktawia.

- Ale chciałam. - Obca sięgnęła smukłą dłonią z długimi, starannie opiłowanymi paznokciami i poprawiła kołnierzyk jej sukni. - A teraz mi powiedz, kim jesteś.

- Nikim... Nikim szczególnym.

Ruda miała niesamowicie uroczy, melodyjny śmiech.

- Ach, tak. Nikt szczególny. Częsty przypadek wymagający wyratowania.

Wciąż się uśmiechała. Nawet gdy oblizała karminowe wargi. Nachyliła się lekko. Była niemal pół głowy wyższa od Oktawii.

- Wobec tego uważaj na siebie. I pozdrów Grzesia - szepnęła, językiem dotykając płatka ucha rozmówczyni. Oktawia drgnęła zaskoczona. Tamta jednak przychyliła się jeszcze bardziej i pocałowała ją w kącik ust. Mokry, nadzwyczaj głośny całus sprawił, że młoda kobieta spłonęła rumieńcem. Ruda tylko wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu.

- Och, Oktawio, jakaś ty wstydliwa - mruknęła tamta. - Do zobaczenia.

- Zaczekaj! - krzyknęła dziewczyna.

Jednak rozmówczyni pomachała tylko dłonią, idąc naprzód. Podeszła do dorożkarza. Oktawia ruszyła za nią.

- Nawet cię nie znam!

Ruda wzruszyła ramionami, wciskając garść monet w ręce przewoźnika.

- Tylko nie biegnij za mną - dodała, wsiadając do powozu. - Niejedna osoba straciła głowę, biegnąc za kimś z wywieszonym jęzorem.

- Ale...

Nieznajoma z głośnym trzaskiem zamknęła drzwi dorożki.

- Cholera, co się właśnie stało? - pomyślała dziewczyna, mimowolnie dotykając kącika ust.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro