Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział drugi: Rodzina Hayntów

 Oktawia skinęła głową w podziękowaniu, gdy naczelnik otworzył przed nią drzwi do dorożki. Następnie nakazał woźnicy schować bagaż dziewczyny i odpalił papierosa. Obojętnie patrzył, jak mężczyzna z niepokojem na niego zerkał, siadając na koźle. Nasirowiczowi nie spieszyło się do zajęcia miejsca w powozie. Zrobił głęboki wdech, by po chwili wypuścić z ust kłąb dymu. Zapatrzony w pochmurne niebo w końcu rzucił niedopałek i usiadł naprzeciw Oktawii. Jak na rozkaz, woźnica popędził konie batem.

Dziewczyna była spięta, zmęczona i rozdrażniona jednocześnie. Naczelnik wyciągnął notes, oprawiony w barwioną na czarno skórę i pogrążył się w lekturze. Oktawia wsłuchiwała się w stukot dorożki na kamiennej drodze.

Ach, Saro. Gdybyś mnie teraz zobaczyła. Kiedyś ci to wszystko opowiem. - Uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciółki.

- Jak długo planuje pani zostać w stolicy? - Chłodny głos wyrwał ją z zamyślenia.

- Nie wiem. Jeśli uda mi się znaleźć tu dobrą pracę, to zakładam, że zostanę na dłużej - mruknęła, początkowo niepewnie, szybko jednak odzyskując rezon. - Jak nie... to poszukam szczęścia gdzie indziej.

- Ciekawe podejście - odparł naczelnik. - Po prostu się pani spakuje i wyjedzie, gdy nie spodoba się pani życie w stolicy?

- Nie chcę utknąć w miejscu, w którym będzie mi źle. - Wzruszyła ramionami. - Pan nigdy nie miał ochoty spakować się i wyjechać?

Potarł dłonią brodę i lekko zacisnął usta.

- Pozwólmy, że to ja będę zadawał pytania, dobrze?

Skinęła głową. Nikołaj zerknął pobieżnie w notes, który po chwili zamknął i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

- Słyszałem, że na prowincji imperium oddziały DBP pracują nieco inaczej.

- Nie znam się na sposobach pracy departamentu - odparła Oktawia, splatając palce. - Na pewno jest... - Szukała właściwego słowa. - Inaczej. Mniej formalnie. I wymagają mniej papierologii.

Brew Nasirowicza uniosła się lekko.

- Jest chaotycznie? - dopytywał mężczyzna.

Oktawia pokręciła głową.

- Jest przyzwoicie. Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek został zamknięty na pół dnia i przesłuchiwany na podstawie sprzeczki z inną pasażerką.

Rozmówca przekrzywił w bok głowę, zupełnie jakby nie dowierzał w to, co przed chwilą usłyszał.

- Naprawdę właśnie podważyła pani pracę departamentu i to w towarzystwie naczelnika?

Dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę.

- Proszę mi wybaczyć za nieporozumienie. Po prostu zauważyłam, że departament i policja nie współpracują zbyt dobrze. Zakładam, że to szybko się zmieni i takie... niedogodności szybko odejdą w niepamięć - zreflektowała się szybko.

Nikołaj z powątpiewaniem pokręcił głową, a po jego zniekształconej twarzy przemknął cień uśmiechu.

- Proszę zatem zważać na słowa. Ktoś inny mógłby wyciągnąć wobec pani nieprzyjemne konsekwencje. Z zarzutem wspierania puczystów włącznie.

- To się więcej nie powtórzy.

- Mam nadzieję.

Oktawia zarumieniła się lekko. Naczelnik znów zamilkł i resztę drogi spędzili w ciszy. W końcu dorożka zatrzymała się. Nikołaj wysiadł, dziewczyna zrobiła to samo. Zarówno woźnica, jak i Nasirowicz, wydawali się zaskoczeni jej postawą.

- Coś... nie tak? - zapytała onieśmielona.

- Ja, ja przepraszam, że tak wolno - odparł dorożkarz. - Przepraszam, że panienka sama tak... - Z niepokojem zerknął na naczelnika, uginając się w pas.

- Nic się nie stało - powiedziała Oktawia z lekkim uśmiechem. Jednak mężczyzna nie zwracał na nią uwagi, wpatrzony w Nasirowicza.

Ten machnął od niechcenia dłonią i zaraz wskazał na bagaż dziewczyny. Woźnica rzucił się do jego ściągnięcia. Oktawia patrzyła na okolicę. Aleja była bardzo zadbana. Ulice wybrukowane, chodniki czyste i ozdobione niewielkimi drzewkami. W oddali widoczny był park, aż lśniący od zieleni i przepełniony ptasimi trelami. Najciekawsze miało miejsce tuż obok Oktawii. Wysoka kamienica wzniesiona z jasnej, bielonej cegły wyróżniała się na tle innych w okolicy. Z czarnym dachem i opleciona bluszczem przyjemnie kontrastowała z mnogością czerwonych i szarych budynków. Wysokie żeliwne ogrodzenie starannie oddzielało przestrzeń. Nasirowicz splótł ręce za plecami i sztywno wpatrywał się przed siebie.

Z budynku wyszedł lokaj. Starszy, dystyngowany mężczyzna zmierzył naczelnika wzrokiem. Pochylił nieznacznie głowę i kluczem otworzył bramę. Krytycznie zerknął na Oktawię.

- Pan Maksymilian czeka na pana w gabinecie. - rzucił szorstko. - A pani... - Znów to karcące, nieprzyjemne spojrzenie. - Proszę za mną.

Wziął od dziewczyny walizkę i ruszył w stronę budynku. Nasirowicz uprzejmym gestem przepuścił Oktawię przed sobą. Szła, uważnie wpatrzona w marmurkową ścieżkę. W niewielkiej fontannie kąpało się kilka wróbli, zupełnie nie zwracających uwagi na ludzi.

- Panu chyba nie trzeba wskazywać drogi, prawda? - zapytał lokaj, otwierając drzwi do budynku.

Nikołaj zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco.

- Rzeczywiście, nie ma takiej potrzeby. Pani Oktawio - zwrócił się do kobiety. - Miło było panią poznać.

Dygnął sztywno, nieznacznie pochylając głowę i ruszył w stronę schodów. Lokaj wskazał drzwi na parterze.

- Proszę spocząć w salonie, służba za chwilę panią ugości - rzucił chłodno do Oktawii i poszedł za naczelnikiem.

Dziewczyna, przepełniona napięciem, ostrożnie weszła do pomieszczenia. Beżowa tapeta w błękitne kwiaty były pierwszym, co rzuciło jej się w oczy. Drewniana podłoga delikatnie zaskrzypiała. Szerokie fotele z kremowym obiciem stały naprzeciwko siebie, oddzielone niewielkim stolikiem kawowym.

Oktawia usiadła i nie przerywała oględzin. Kredens na porcelanę, globus. Kilka obrazów, przedstawiających mitologiczne sceny i pejzaże miast. Nagle drzwi ponownie się otworzyły, a w progu stanęła korpulentna kobieta. Trzymała tacę z naczyniami, dzbanek oraz kilka przekąsek.

- Dzień dobry, panienko - rzuciła.

Choć na twarzy nieznajomej kwitła szeroki uśmiech, jej oczy pozostawały czujne. Łypała podejrzliwie na Oktawię.

- Och, nie, nie. Proszę nie wstawać! Proszę się poczęstować. - Starannie układała wszystko z tacy. - Za chwilę ktoś z państwa do panienki zejdzie. Przepraszam za kłopot! - trajkotała.

Mimo to wciąż w jej oczach pozostawało coś nieprzyjemnego. Wyszła, uprzednio obdarzając Oktawię krytycznym spojrzeniem od stóp do głów.

Jeśli pewnego dnia nie zamurują mnie w ścianach, to będzie cud - pomyślała dziewczyna, wzdychając ciężko. Kruche ciasteczka posypane cukrem i zapach owocowej herbaty były nieprawdopodobnie kuszące.

Pozostało mi nażreć się na cudzy koszt i uciekać do jamy rozpaczy - stęknęła, nalewając naparu do filiżanki. Cukiernica była inkrustowana złotem. Oktawia przez chwilę podziwiała ją. W końcu poczęstowała się ciasteczkiem i czekała, nasłuchując.

- Jest już?! JEST TUTAJ?! - Usłyszała młody, dziewczęcy głos. - I co się stało, że spóźniona? Czekaj, pójdę się przywitać!

- Nie w tym stanie, panienko! Nieco kultury! - Służąca srogo upomniała nieznajomą. - Pan ojciec prosił, aby się wstrzymać. Sam najpierw musi wytłumaczyć tę kwestię. Zresztą, jak panienka wygląda?! Suknia cała w błocie i...

- Bla bla - odparła rozmówczyni. - Chodź Gniotek, pójdziemy się umyć.

Pies zaszczekał w odpowiedzi. Rozmówczynie umilkły. Oktawii znów pozostało czekać.

* * *

- Więc to ty - westchnęła nieznajoma kobieta, stając w progu.

Była w podobnym wieku, co Oktawia. Jednak twarz miała znacznie sroższą, ostre rysy twarzy podkreślał starannie ułożony kok. Widoczny, mocno zaokrąglony brzuch, wskazywał na zaawansowaną ciążę.

- Jest tu? Jest tu?! - Druga dziewczyna, znacznie młodsza, próbowała wejść do pomieszczenia. Starsza jednak wymownie stanęła na środku i zablokowała przejście.

- Dominiko, nie teraz - warknęła.

- Ale...

- Dominiko!

Nastolatka fuknęła coś i odwróciła się.

- Jestem Łucja. Córka Maksa - mruknęła nowoprzybyła, starannie zamykając drzwi za siostrą..

- Oktawia - bąknęła dziewczyna.

- Wiem, wiem. - Łucja obojętnie machnęła dłonią. - Ledwie się pojawiłaś, a już jest o tobie głośno.

Usiadła na fotelu z wyraźnym stęknięciem i trudem.

- Słuchaj, czego ty od nas chcesz? - Łucja nie miała ochoty zachowywać pozorów.

Oktawia zmarszczyła brwi i nerwowo zacisnęła dłonie.

- Dostałam zaproszenie od...

- Tak, wiem. - Łucja przerwała jej. - Jednak staram się zrozumieć. Posłuchaj...

Przymknęła oczy na kilka sekund. - Muszę chronić rodzinę. Moją - wyraźnie to zaakcentowała. - Rodzinę. A ty zjawiasz się tutaj w towarzystwie naczelnika DBP. Niech zgadnę... - Kobieta zmierzyła ją nieprzyjemnym spojrzeniem od stóp do głów. - Chcesz pieniędzy.

Rozmówczyni parsknęła ze złością.

- Naczelnik DBP zjawił się tylko dlatego, że zostało wymówione wasze nazwisko. A sądząc po krążących plotkach jesteście z nim całkiem dobrze zaprzyjaźnieni.

Łucja głośno wciągnęła powietrze, wyraźnie oburzona.

- Czy ty insynuujesz...?

- Niczego nie insynuuję. Jednak to twój ojciec spędza teraz czas z naczelnikiem, najwyraźniej przyjacielem twojej rodziny. - Oktawia uśmiechnęła się złośliwie. - I nie, nie chcę od was pieniędzy. Cały ten wyjazd to najwyraźniej jedna, wielka pomyłka.

Wstała gwałtownie. Omal nie potrąciła dłonią dzbanka z herbatą. Chwyciła go szybko i odsunęła od krawędzi stołu. Łucja również spróbowała podnieść się z miejsca. Jednak przychodziło jej to z dużo większym trudem.

- Słuchaj, skoro już tu jesteś, to... - zaczęła ciężarna.

- Nie. Nie podoba mi się ten ton rozmowy. Zatem nie będziemy jej kontynuować. Wobec tego do widzenia. - Oktawia dygnęła nieznacznie, ruszając w stronę drzwi wyjściowych.

Nacisnęła klamkę i stanęła oko w oko z młodą, najwyżej piętnastoletnią, dziewczyną.

- Och - westchnęła tamta, przyłapana na podsłuchiwaniu. - To się porobiło.

- Dominika! - fuknęła Łucja, podpierając się o oparcie fotela.

Nastolatka uśmiechnęła się rezolutnie do Oktawii. Miała niezdarnie upięte brązowe włosy. Przód białej koszuli wystawał ze spódnicy. Przy jej boku stał szary chart i wesoło merdał ogonem.

- Przepraszam - fuknęła Oktawia, próbując przejść obok. Nastolatka jednak nie ruszała się z miejsca.

- Ale przecież sobie nie pójdziesz, prawda? - Dominika bacznie jej się przyglądała. - Nie możesz. Tyle się o tobie mówiło! Po prostu nie możesz!

- Przepraszam - powtórzyła Oktawia, znacznie głośniej i srożej. - Muszę przejść.

Łucja zdołała podnieść się z fotela i podeszła bliżej,

- Może źle to zabrzmiało z mojej strony - zaczęła. - Ale...

- Nie będę tego wysłuchiwać - parsknęła Oktawia. - Wiem już dosyć.

Patrzyła na Łucję z odwzajemnioną niechęcią i irytacją. Tylko nastoletnia Dominika wydawała się szczerze skruszona.

- Tato! - pisnęła nagle, ruszając w stronę postawnego, starszego mężczyzny.

Nieznajomy stał na schodach, tuż obok Nasirowicza. Szary chart natychmiast poszedł za nią.

- To byłoby na tyle - powiedział do Nikołaja, wymownie wskazując drzwi wyjściowe.

Komisarz obojętnie zerknął na zebrane kobiety. Subtelnie musnął dłonią kieszeń płaszcza, w którym skrywał notatnik. Niedbale ukłonił się na pożegnanie.

- Ja też już wychodzę - wtrąciła cicho Oktawia.

- Tato! - powtórzyła histerycznie Dominika.

Pies, czując niepokój dziewczyny, zaczął lizać ją po dłoni.

- Ojcze... - zaczęła Łucja.

- Dosyć! - Głos Maksymiliana był nieprawdopodobnie ostry.

Nasirowicz posłał mężczyźnie złośliwy uśmieszek i wyszedł z domostwa.

- Zapraszam do mojego gabinetu - zwrócił się wuj do Oktawii.

Ta pokręciła głową w odpowiedzi.

- Myślę, że usłyszałam już dosyć i...

- I proszę, abyś wysłuchała mnie. Nie mojej córki.

Oktawia przesunęła wzrokiem po wszystkich dookoła.

- Myślę, że to był po prostu błąd i nieporozumienie. Nie chcę się narzucać, wobec tego... - zaczęła, przystając z nogi na nogę.

- Przestaniesz unosić się błahą dumą i porozmawiasz ze mną, jak na dorosłą osobę przystało - wszedł jej w słowo Maksymilian. - Proszę - dodał, wciąż tym samym ostrym tonem, w którym stale wybrzmiewały rozkazy.

Oktawia przygryzła nerwowo wargę, gotowa odmawiać choćby z czystej złośliwości. Maksymilian przeszywał ją surowym, stanowczym spojrzeniem. Poczuła się niczym mała, strofowana dziewczynka. Mimowolnie spuściła wzrok. Dostrzegła swoje przykurzone, tanie lakierki. Długą suknię, najlepszą, jaką miała, ale jednak na wskroś skromną w porównaniu z tym, jak odziani byli inni Hayntowie.

Co innego może mnie czekać? - pomyślała, zawstydzona.

Maksymilian czekał na jej ruch. Skinęła niepewnie głową i poszła za nim po schodach. Łucja i Dominika milczały, odprowadzając spojrzeniami kuzynkę.

- Definitywnie nią jesteś - powiedział wuj, gdy oboje zajęli miejsce w gabinecie.

Oktawia starała się nie rozglądać po niezwykłym pomieszczeniu. Wypełnionym regałami z najróżniejszymi książkami. Encyklopedie, tajemnicze tomiki oprawione w skórę, utwory poetyckie i klasyki literatury. Oprócz tego masywne biurko z dwoma identycznymi fotelami, stojącymi naprzeciw siebie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Córką mojej siostry - dopowiedział Maksymilian, uważnie jej się przyglądając. - Początkowo zastanawiałem się, czy to nie jakiś podstęp. Być może DBP podstawią własną agentkę, aby udawała siostrzenicę. Chociaż... - przerwał wynurzenia.

Wstał zbliżył się do barku, w którym trzymał liczne alkohole. Ujął również dwie szklanki i wraz z ozdobną, kryształową flaszką położył wszystko przed Oktawią. Odkorkował trunek i napełnił bursztynowym płynem oba naczynia.

- Kto to wie - dokończył, podając szklankę Oktawii.

Ujęła ją w dłonie i przez chwilę nieufnie łypała na zawartość.

- Śmiało, to nie trucizna. - Maksymilian uniósł swoje naczynie. - Przynajmniej większość ludzi tak sądzi.

Nie czekał, aż dziewczyna wzniesie z nim toast. Wypił wszystko na raz. Oktawia zanurzyła usta. Nieznacznie skrzywiła się, czując smak mocnego alkoholu. Po chwili jej żołądek wypełnił się przyjemnym ciepłem.

- Miałam problemy z dotarciem tutaj - powiedziała cicho Oktawia.

- Już wszystko wiem - odparł wuj. - To nieporozumienie z policją było zbyt idiotyczne, aby Nasirowicz wszystko wymyślił w ramach jakiejś intrygi. A jeśli coś jest zbyt idiotyczne, aby było prawdą, niewątpliwie wydarzyło się naprawdę.

- Ja tylko... - Oktawia nie miała pojęcia, co mogłaby dodać. Westchnęła. - Pana córka nie powitała mnie zbyt ciepło.

Maksymilian skinął głową.

- Mam dwie córki. I syna. Wiem jednak, o którą ci chodzi. Łucja jest... - przerwał i znów napełnił szklankę. Widząc, że Oktawia nie wypiła w całości poprzedniego drinka, nie zaproponował jej kolejnego. - Bardzo zaborcza, jeśli chodzi o niektóre kwestie. Być może ciąża i mąż nieudacznik wzmogły w niej te cechy.

Brew Oktawii uniosła się nadzwyczaj wysoko.

- Nie patrz tak na mnie. Każda rodzina ma jakieś sekrety, choć nieudacznicy i czarne owce są latarniami, które oświetlają je nadzwyczaj wymownie.

- Dlatego zdecydował się pan przyjąć pod swój dach kolejną czarną owcę?

Mężczyzna skinął głową, zachowując pokerową twarz.

- Co krew, to krew - rzucił lakonicznie. - Zresztą, jako głowa rodziny jestem odpowiedzialny za wszystkich jej członków.

Oktawia szukała w myślach pomysłu na rezolutną odpowiedź.

- Więc... co pan zamierza? - zapytała w końcu.

- Och, plan jest bardzo prosty. - Maksymilian z głośnym trzaskiem wyprostował palce. - Zapewnię ci wikt, opierunek oraz należyty posag. A potem znajdę ci męża, który zadba o ciebie do końca swych dni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro